środa, 20 lipca 2016

Jak wygląda gra wstępna przed Armagedonem? Przekonaj się sam!

Endgame. Wezwanie
James Frey

Cześć Kochani!

Uznałam, że tak dłużej być nie może. Koniec z tym. Basta. Co to w ogóle ma być?! Przeglądnęłam wszystkie zamieszczone tutaj recenzje, i niemalże wszystkie są o książkach genialnych, albo co najmniej dobrych. Do tej pory otwierałam przed Wami drzwi do wymiarów wspaniałych, pełnych miłości i magii. Ale dziś będzie inaczej. Dziś uchylę drzwi do krainy irytacji, absurdu i jednego, wielkiego zawodu. Czas na Endgame. Wezwanie.

No to zacznijmy od fabuły. Idzie to mniej-więcej tak:
Endgame jest czymś w rodzaju gry wstępnej do apokalipsy. W ziemię uderza dwanaście meteorytów, które są Wezwaniem do pojedynku dla dwunastki nastolatków. Każdy z nich jest przedstawicielem jednego ze starożytnych plemion, które żyją na ziemi od zarania dziejów. Walka toczy się o trzy klucze. Kto zdobędzie je wszystkie, ten zwycięży Endgame, a co za tym idzie on i jego plemię jako jedyni przetrwają koniec świata. Reszta ludzi umrze.  Wspomniałam, że o zbliżającym się Armagedonie wiedzą tylko wybrańcy i ich najbliżsi, tudzież przedstawiciele Rad plemion? Zwykłe Janusze nie mają pojęcia, że właśnie toczy się gra, której ceną jest ich życie. Po otrzymaniu Wezwania uczestnicy udają się na spotkanie z kosmitami, którzy to wszystko organizują. Ufoludki dają każdemu wskazówkę jak dotrzeć do pierwszego klucza i gra się rozpoczyna. Wszystkie chwyty dozwolone.

Może najpierw plusy książki. Hmm… Endgame. Wezwanie ma śliczną okładkę. Serio, jest złota, pokryta jakimiś napisami, mieni się, a symbol z przodu jest lekko wypukły. Okładka jest świetna, zaiste. Ale co z tego, skoro wnętrze jest fatalne? Tu kończą się plusy Endgame, przynajmniej według mnie.
Drugą zaletą mogłoby być połączenie książki z grą. Piszę „mogłoby”, bo w rzeczywistości wyszło to strasznie. Ogólnie autorzy postanowili stworzyć łańcuszek zagadek dla czytających, które doprowadzą nas do miejsca ukrycia 3 000 000 $. Przyznajcie, że nie pogardzilibyście takim kieszonkowym ;). I faktycznie taka idea przyciągnęła uwagę ludu, bo to coś nowego, innego. Wiele osób chciała sprawdzić swoje siły. Ja niekoniecznie paliłam się do główkowania, ale próbę podjęłam. Niestety, zagadki są tak cwanie ukryte, że nawet nie znalazłam pierwszej (możliwe, ze jestem tumanem -,-). Zalogowałam się, weszłam do jakiegoś pomieszczenia i finito. Koniec zabawy. No ale nie będę oceniać historii negatywnie tylko przez to, że zagadki w niej zawarte mnie pokonały. Jednak to, na co autorzy skazali czytelników przez wplecenie tej gry w Endgame jak najbardziej nadaje się do skrytykowania. Czemu? Już Wam mówię ;).
A więc na samiutkim początku spotykamy taki przypis:



Nie Kochani, wzrok was nie myli. Ta książka nie będzie miała ani jednego akapitu. Żadnego wyjustowania tekstu. Każda strona będzie wyglądać mniej-więcej tak:



Mówię „mniej-więcej”, bo trafią się o wiele gorsze fragmenty. Czasami w jednej linijce będą tylko dwa słowa. Czasami tylko jedno. Często zdanie będzie podzielone na pięć linijek, po kilka słów w każdej. Czemu? No bo przecież to może (ale nie musi) być wskazówka dla czytelników, którzy nie poddali się i postanowili zawalczyć o te trzy miliony dolarów! Tylko że cała reszta, która po prostu chciała przeżyć sobie próbny koniec świata, zostaje skazana na mękę czytania ciągłego tekstu, poszarpanego bez ładu i składu, bez żadnych logicznych podziałów (nie licząc rozdziałów, ale o tym za moment). Barbarzyństwo. Moje oczy nie wytrzymywały dłużej, niż pół godziny czytania. Serio, akapity są cudowne, ale człowiek docenia je dopiero po przeczytaniu Endgame. 

Jedynym podziałem stosowanym w książce są rozdziały. W każdym z nich widzimy świat oczami innego zawodnika, mamy więc dwanaście perspektyw. Mnie osobiście doprowadzało to do szału. Czemu? Zacznijmy od tego, że pierwszych kilka rozdziałów musiałam czytać o tym samym, z tym że w innym miejscu na mapie. Pierwsze rozdziały były opisami spadającego meteorytu i śmierci ludzi, którzy akurat stali tam, gdzie bryła zaryła w ziemię. Tak więc było bum!, krew, flaki, trupy i zdziwienie, że trzeba się ruszyć do tego kosmity po wskazówkę. Różnica była tylko taka, że jedni się z tego cieszyli, a drudzy wręcz przeciwnie, bo liczyli, że dożyją osiemnastki (albo dwudziestki, nie jestem pewna) i obowiązek walki spadnie na kogoś innego. Poza tym nie lubię czegoś takiego. Dwanaście perspektyw to dla mnie za dużo. Jedynie w GoT nie przeszkadzało mi takie skakanie miedzy bohaterami, ale rozdziały u Martina miały po 30 stron. Tu jedna osoba ma czasami tylko dwie kartki dla siebie, po czym pojawia się zupełnie inna postać na kolejnych sześć stron, później jest jedna karteczka dla innego zawodnika, i tak w kółko Macieju. M A S A K R A ! W dodatku ci gracze mają tak idiotyczne imiona, że spamiętanie ich zajmuje pół książki, a w sumie do samego końca nie umiałam przyporządkować imiona do postaci, która miałam w głowie.

Przejdźmy do samych bohaterów. Cóż, opis na okładce zapewnia, że to są zwykli nastolatkowie, ino od małego szkoleni w walce. Żadnych czarów, żadnych super mocy. No i niby tak jest, ale na litość boską, przy tych dzieciakach Rambo, Schwarzenegger i każdy inny Bruce Willis mogą się schować. Głowni bohaterowie mają (z tego co pamiętam, mogę się o jakieś 2 lata mylić) od 12 do 18 lat, a mordują się wzajemnie jak światowej sławy zabójcy. Ja rozumiem, że mieli szkolenie ale kurde, serio? Dwunastolatek z zimna krwią mordujący trzydziestolatka spotkanego gdzieś na pustyni? U z b r o j o n e g o  trzydziestolatka. Z obstawą. Przepraszam, ale dla mnie to chore. Już nie wspomnę, że te morderstwa uchodzą im na sucho. Frey stworzył dwunastu zupełnie odmiennych bohaterów. I każdy jeden mnie irytował, każdy był pełen sprzeczności. Mamy na przykład niemowę, której nikt nie zauważa. Taka trochę ninja. I nie byłoby to takie dziwne, gdyby laska nie paradowała w czerwonej peruce i barwnych ciuszkach. Serio? Nie zwrócilibyście uwagi na czerwonowłosą Japonkę w samym środku lasu? No mnie by się chyba rzuciła w oczy jednak... Swoją drogą laska potrafiła skoczyć z jednego rozpędzonego auta, na dach drugiego, wykroić mieczem tylną szybę, pozabijać (albo ogłuszyć) kierujących autem graczy i wyjąć z wnętrza zakładnika, po czym przeskoczyć z nim do auta nr.1, i nawet się nie zadrasnąć. Jeśli po czymś takim nadal macie chrapkę na Endgame, to chylę czoła.
Z całej dwunastki najbardziej zapadł mi w pamięć An Liu. An jest Chińczykiem z fiksum-dyrdum, lubującym się w elektronicznych gadżetach. Rozdziały poświęcone tej postaci wyróżniały się spośród pozostałych, były jednymi z nielicznych, które ogarniałam. Czemu? Ano temu, że tekst był przerywany w losowych miejscach takimi wstawkami: "MRUGdygotMrugMrugDYGOTDYGOTmrugMrugMrugDygot". Nie wierzycie? To spójrzcie:

Jak klikniesz, to zdjęcie urośnie :) Nie dość, ze jest tu MrugDYGOT, to jeszcze świetny przykład tego, jak podzielono tekst.
Jeśli pominąć MrugDygotanie, to rozdziały o Anie drażniły równie mocno, co pozostałe. Każdy z bohaterów znał 101 sposobów na uśmiercenie wroga, był super-silny, super-bystry, super-szybki, super-brutalny... no miał jakieś swoje "super". Frey zapewnił nam taką mieszankę charakterów, że nie sposób się w tym odnaleźć. W dodatku gracze giną jeden po drugim tak szybko, że niektórych zgonów nawet nie odnotowałam. Ponadto niektórzy pojawiali się tak co dwa, trzy rozdziały, a na innnych musiałam czekać tak długo, że gdy już się trafił "ich" rozdział, to miałam nie lada zagadkę kim jest u diabła ten gracz i czy przypadkiem nie był martwy sto stron temu.

O właśnie! Strony. O tym też muszę Wam wspomnieć. Endgame ma blisko 500 stron. Tak pisze na stronie Empiku, LC i wszędzie, gdzie zamieszczono informacje o tej książce. I faktycznie, jeśli policzyć kartki, to jest ich ponad 500. Ale treść właściwa zajmuje może z 400. Jakim sposobem? Cóż, pomiędzy każdym rozdziałem mamy czaderskie obrazki nie związane w żaden sposób z treścią, które prawdopodobnie są częścią zagadki, (chociaż wcale być nią nie muszą) takie jak te:


Ponadto Frey daje nam cudowną możliwość poznania prędkości, z jaka leci oderwany w wyniku wybuchu granatu palec, wysokości na jakiej leci samolot, w którym siedzi jeden z graczy, oraz wiele, wiele innych fascynujących danych liczbowych. I to z dokładnością do 10 miejsc po przecinku <3. Raj dla matematyka, tylko czy na prawdę takie szczegóły były konieczne? Ach, no taaak... ZAGAADKAAA. Zapomniałam.  A do tego dochodzi wspomniany wcześniej podział tekstu. Gdyby był on "normalny", to zająłby o wiele mniej. Także te 500 stron to bujda.
To
tylko
taki chwyt
żeby
więcej miejsca zajął
tekst.
S e r i o. 
Cyferkovelove <3 

Już kończę Moi Drodzy, Ostatni szczegół i się żegnamy :) Pozwólcie tylko, że powiem kilka słów o samej historii. Pomysł był niezły. Walka, pojedynki, armagedon, starożytne plemiona, poszukiwanie Kluczy, a nawet troszkę miłości... Wydaje mi się, że można by było zrobić z tego coś ciekawego. Niestety, przez te cyferki, zagadki i natłok postaci wyszło to strasznie chaotycznie. Właściwie cała historia sprowadza się do mordu.  Ci bohaterowie latają jeden za drugim, zakładają sobie podsłuchy i inne cuda techniki, śledzą się wzajemnie, po czym jeden drugiego uśmierca i szuka sobie kolejnej ofiary. Ten klucz, o który toczy się gra schodzi na drugi plan. Najważniejsza jest frajda z mordowania albo strach, bo trzeba uciekać przed mordercami. Poza tym już na samym początku można się domyśleć co się stanie z danym bohaterem. Ten się zakocha, tamten będzie istnym bogiem śmierci, ta się będzie chować przed wszystkimi, ten jest słaby, to go na bank zabiją na wstępie, i tak dalej... Co najgorsze, przypuszczenia się sprawdzają. Także nie ma co liczyć na jakieś zaskakujące rozwiązania

Właściwie znalazłam jeszcze jeden plus. To jest chyba plus. Mianowicie mój chłopak miał straszny ubaw, jak opowiadałam mu o losach bohaterów Endgame, a więc jeśli podejdziecie do tego z dużym (ogromnym) dystansem, to są spore szanse, ze się pośmiejecie. Ale jeśli szukacie dobrej książki, to nie tędy droga.

Podsumowując: Endgame. Wyzwanie było droga przez męki. Bez wątpienia mianuję je najgorszą książką, jaką czytałam ostatnimi czasy. Kategorycznie odradzam Wam sięganie po nią. Endgame jest piekielnie męczącą stratą czasu. A te 3 000 000$ chyba już ktoś wygrał, więc po ptakach ;).

A co Wy o tym sądzicie? Czytaliście? Nie? Jak wrażenia? Do zobaczenia pod postem! :)

Buziaki :*

Q.

PS. W tej recenzji nie ma cytatów, bo Endgame nie ma zbyt wielu mądrych myśli w sobie. Ponadto uznałam, że warto pokazać Wam wnętrze książki, bo jest to piekielnie istotne, przynajmniej dla mnie :). 

22 komentarze:

  1. Uwielbiam takie pomysłowe, inne recenzje, pokazujące książkę z zupełnie nowej perspektywy! :D
    Szczerze powiedziawszy, chociaż tekst sam w sobie świetny to.. swojej roli nie spełnia. Bo po takim zjechaniu, jeszcze bardziej mam ochotę po "Endgame" sięgnąć, by przekonać się sama o tych wszystkich bohaterach-krwiożerczych ninjach, Japonkach biegających po lesie, matematycznych ciekawostkach (natura mat-fizu musi się kiedyś odezwać :D). Także.. przykro mi, ale zachęciłaś mnie bardzo skutecznie! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha cholera! Zawiodłam :D No ale przynajmniej mój tekst wywołuje jakąś reakcje, a to motywuje do pisania najbardziej :P Jak przeczytasz, to daj znać :) Swoją drogą chętnie wymienię mój egzemplarz Endgame na coś innego, jeśli byłabyś zainteresowana to pisz :P
      Buziaki ;*

      Usuń
    2. Oj wywołuje reakcje, wywołuje :D Póki co obiecałam sobie, że nie zaopatrzę się w najbliższym czasie w żadną książkę, żeby zmniejszyć nieprzeczytane stosy, więc z bólem serca nie skorzystam z propozycji :CC

      Usuń
    3. No trudno ;) może w przyszłości ;p

      Usuń
  2. A to ciekawy pomysł na książkę i to bardzo! Wiele osób o niej pisze, jednak w mojej bibliotece jej nie ma, a co najgorsze nie mam zielonego pojęcia nawet czy się pojawi i kiedy. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli zależy Ci na jej przeczytaniu, to chętnie się wymienię :D Książka prosto z Empiku, raz czytana, w dobrym stanie, a nie pożyczę jej nikomu ze znajomych raczej ;) Także jeżeli byłabyś zainteresowana - daj znać :)

      Usuń
  3. Niejednokrotnie negatywne recenzje "nakręcają" do zapoznania sie z dzielem. Jak najbardziej podoba mk sie recenzja, lecz po ksiazke niestety nie siegne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, każdy ma prawo przekonać się na własne oczy jak się to cyzta i wyrobić sobie własną opinie ;) Cieszę się, że tekst Ci się podobał ^^

      Usuń
  4. Recenzja napisana świetnie. Cały czas uśmiechałam się głupio do monitora czytając dalej :D co ze mnie wyrośnie :D
    Większość osób odradza tę książkę wiec nie sięgnę po nią zbyt szybko. A to rozmieszczenie tekstu? O matko. Myślałam, że zaraz napiszesz iż żartowałaś ale nie znalazłam takiego zdania. Więc brawo dla ciebie za przeczytanie tego. Naprawdę :)
    Pozdrawiam, Olcia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na prawdę? jejku, jak miło takie rzeczy czytać <3 właściwie taki był zamiar, żeby jakoś ubarwić to moje marudzenie xD
      Paradoksalnie to czyta się to szybko, bo są strony, ze masz po kilka słow na nich tylko, więc na prawde te 500 stron to jest fikcja :D
      Buziaki :*

      Usuń
  5. chyba mnie nie zachęciła ta książka ;x fabuła brzmi trochę słabo i oklepanie. 12 nastolatków ratujących świat? Kurde, przypomniało mi to power rangers :D poza tym raczej wkurzałabym się czytając niewyjustowany tekst.

    pozdrawiam,
    loudxsilence.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oni go nie ratują! Oni się mordują, a jak jeden zginie to jakaś 1/12 ludzkości razem z nim :D także to ciężko nazwać ratowaniem, oni ludzkość wykańczają raczej :P
      Buziaki ;*

      Usuń
  6. Hahahah nawet nie wiesz jaki ubaw miałam czytając twoją recenzję :D Z pewnością jest lepsza od samej książki! hahahhah Majstersztyk <3
    Pozdrawiam cieplutko :*
    Nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :* strasznie miło słyszeć takie słowa :)
      Buziaki ;*

      Usuń
  7. Nie wierzę, hahahha <3 Świetna recenzja - mimo iż negatywna xd
    Serio musiała zaleźć Ci za skórę, skoro tak po niej pojechałaś :D
    Jeśli chodzi mnie, nienawidzę książki "Gra o Ferrin" (która leży gdzieś w odmętach mojej szafy).
    Niestety! Po twojej recenzji aż sama chciałabym się przekonać, która pozycja jest gorsza! :')
    Ale chyba uwierzę Ci na słowo i w trosce o moje nerwy nie przeczytam jej :}
    Pozdrawiam Cię i czekam na więcej :D
    P.S. Oboże XD "Cyferkovelove" hahahah, nie wierzę :D Nie mogę przestać się śmiać :DD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba mam depresję. Moje negatywne teksty mają większe wzięcie, niż te pozytywne, buuuu :<
      A tak serio, to dzięki! :D Gra o Ferrin? Nie słyszałam o tym nigdy ;O Może kiedyś przeczytam i porównam, żebyś ty nie musiała się męczyć z Endgame :D
      Buziaki Kochana ;*

      Usuń
  8. O kurczę, przyznam się, że miałam ochotę na tę książkę, tyle pozytywnych recenzji przeczytałam... Dziękuję Ci za to co napisałaś, bo chociaż oszczędziłaś mi nerwów podczas czytania.
    Na blogu oczywiście zostaję na dłużej. I jeżeli mam być szczera, gdyby nie Twój komentarz na moim blogu to długo bym tu nie trawiła, a bardzo się cieszę z takiego rozwoju sprawy! Blog bardzo mi się podoba i to jak piszesz... jakbyś była obok mnie i z wielkim zapałem i emocjami mi o wszystkim opowiadała. Jak dla mnie to bardzo ważna cecha i coś czego brakuje w dzisiejszej blogosferze. Bardzo cenię sobie takich ludzi!

    Pozdrawiam cieplutko ♥
    http://sleepwithbook.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, dziękuje <3 Właśnie zadziwia mnie ilość pozytywnych opinii o Endgame. Na LC musiałam przewinąć bodajże do czwartej strony recenzji, żeby trafić na jakąś poniżej 7 gwiazdek. Później do mnie dotarło, że LC chyba patronowało tej książce, więc pewnie nie dopuścili negatywnych opinii ;) I w żadnej z tych pozytywnych słowa nie było o tym jak tekst wygląda, jak jest dzielony. No cisza na morzu. A ze zamawiałam książkę przez internet, to nie miałam jak sobie spojrzeć do wnętrza, grrrrrrr! Więc napisałam ku przestrodze tych, którzy jeszcze nie czytali :D
      A Twój blog jest świetny, tych, które czyta się z uśmiechem na twarzy :D
      Buziaki ;*

      Usuń
  9. Łał, co to za dziwna książka? Ostatnio coś słyszałam o tej książce, ale raczej nic pozytywnego, chyba. Po twojej recnezji nie mam ochoty czytać tej książki, chyba że jak ktoś da mi to jako wyzwanie i dostanę za to nagrodę.
    Świtnie czytało się twoją tym razem negatywną recenzję :D
    Pozdrawiam *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;) O Endgame było głośno jakoś na święta 2015, fenomen i wgl... A wyszło jak wyszło :<

      Usuń
  10. Dziwna książka, bez kitu, nie mam pojęcia co o niej myśleć kompletnie. Mimo, że obrazki może i nie sa związane z treścią, wyglądają pięknie!
    Ps. Poproszę więcej negatywnych recenzji! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo, obrazki są cudne, siedziałam nad nimi kupę czasu i kminiłam gdzie w nich jest jakaś podpowiedź :D A książka jest poroniona, serio.
      Kurde, czemu wszystkim się podoba bardziej jak mendzę i mieszam z błotem? -,- Ale właściwie mam pomysł na kolejną taką recenzje, tylko chcę sorię odświeżyć tę książkę, a pożyczyłam ją przyjaciółce :P Ale niebawem (mam nadzieję) znów sobie pomendzę >:)

      Usuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)