Cześć Pieguski!
Mój wyjazd zbliża się wielkimi
krokami. Nie wiem jak będzie z pisaniem w Hiszpanii, więc postanowiłam zadbać o
ten kącik i o Was póki mam wifi i odrobinę czasu… jednak rok szkolny robi
swoje, to już nie to samo, co w wakacje :’(. Dziś mam dla was cenne info, bo
recenzja, którą zaraz naskrobię będzie przedpremierową (Nie nie, wcale się tym
nie jaram jak pięcioletnie dziecko watą cukrową <3). Moi Drodzy, zapraszam Was
na mam nadzieję niezbyt długą pogadankę o książce Anety Jadowskiej, pt. Dziewczyna z dzielnicy cudów.
Jejku, jak wam opowiedzieć tę
fabułę… Hmm… Może być ciężko ;).
Wyobraźcie sobie, że świat, w
którym żyjemy nie ogranicza się jedynie do Płocka, Krakowa i innych Warszaw, że
jest coś jeszcze – przesiąknięte magią miasta alternatywne, do których można
trafić poprzez magiczne bramy, porozrzucane po naszym „normalnym” świecie.
Takimi miastami są właśnie Wars i Sawa, w których ma miejsce akcja Dziewczyny z
dzielnicy cudów. Nikita – jeden z Cieni, czyli zabójców należących do Zakonu ma
za sobą wiele nieprzyjemnych, oględnie mówiąc, wspomnień. Przeszłość jej nie
oszczędzała, jednak to nie złamało głównej
bohaterki. Nikita bierze kolejne zlecenia, walczy z wąpierzami, wilkołakami, i
innymi bestiami, aż pewnego dnia ktoś jej bliski zostaje porwany i grozi mu
śmiertelne niebezpieczeństwo. Wojowniczka zaczyna śledztwo, goniona przez nieubłagalny
czas, jednak nie jest sama. Towarzyszy jej Robin – tajemniczy partner, którego wciśnięto
jej zaledwie dzień wcześniej. Czy Nikicie uda się uratować dziewczynę z
Dzielnicy Cudów? Co tak naprawdę kryje się za tym porwaniem? I kim, u diabła,
jest Robin? Pff! No przecież już mnie znacie. Czytajcie, a się dowiecie ;).

Dobra, może zacznę od minusów,
żeby później móc na spokojnie rozpływać się nad plusami. Początek. Pierwsze 100 stron, może 120. Matko, przeraziły mnie.
Bałam się, że nie dotrwam do końca, bo początek był dość męczący. Rzucono mnie
do zupełnie nowego świata, chociaż niby znanego, bo przecież legendy o Warsie i
Sawie zna chyba każdy, więc nazewnictwo nie było jakieś niezrozumiałe. Właściwie
to za Warsa i Sawę Jadowskiej należy się ogromna porcja lodów z polewą i taką
śmieszną posypką kolorową… ale o tym później. Wróćmy do mojego jęczenia. Z
początku nie wiedziałam o co chodzi z tym całym Zakonem, z podziałem
alternatywnej Warszawy na Warsa i Sawę, z tym na czym polega bycie Cieniem… no generalnie brakowało mi wyjaśnień.
Poznania historii tego świata i rządzących nim zasad. Ale spokojnie, wszystko mi wynagrodzono i wyjaśniono z nawiązką ;).
Trochę mnie też ten wstęp znudził,
ale nie tak typowo. Bo wiecie… ciekawość była, i rosła, tylko nie do końca
wiedziałam co mnie tak ciekawiło… Ale to chyba cecha stała dla kryminałów – początek musi być lekko ubogi w akcję,
żeby końcówka skopała czytelnikowi tyłek. Mi skopała.
Nie skopały mnie jednak opisy walk, ale to chyba kwestia tego, że
mam w zwyczaju oczekiwać sporo po tych fragmentach… w końcu Sapkowski postawił
poprzeczkę cholernie wysoko ;). Generalnie mam wrażenie, że kobiety jakoś omijają opisy walk, próbują
je wplatać tak, żeby były, a jednak żeby ich nie było. Jadowska nie była
wyjątkiem. Okej, bili się tam paręnaście razy, ale nie poczułam zapachu krwi
przegranego, i bólu pięści zadającej cios Nikity. Troszkę szkoda.
Właściwe to tyle, jeśli chodzi o
moje zarzuty do tej historii… chociaż nie. Mam jeszcze jeden, a raczej pół
zarzutu. Trochę mnie zdziwiło, że Jadowska
bez skrępowania używała wulgaryzmów. To nie tak, że była kobieta lekkich
obyczajów, na kobiecie lekkich obyczajów, ale kilak się ich tam znalazło,
podobnie jak innych słów „damy nie godnych”. Kurcze, jakoś tak mi się
utrwaliło, że w literaturze klną tylko mężczyźni, i stad to zdziwienie. Ale nie wiem, czy to jest minus, bo w sumie
przekleństwa były użyte w stu procentach trafnie, nie było ich za dużo, i
nadawały całej historii takiego twardego, prawdziwego, rzeczywistego klimatu.
Tak więc to nie jest minus, nie taki w
pełni. To raczej taki niespodziewany,
zaskakujący plusik dla mnie, aczkolwiek nie każdemu przypadłby on do gustu ;).

No i dobra, teraz mogę przejść do
superlatyw, których jest od groma! Może zacznę od tego, co rzuca się w oczy
jako pierwsze, jeszcze zanim zaczniemy czytać.. czyli wygląd książki. Matko i
córko, jaka ona jest śliczna! A myślałam, że SQN całą okładkową niesamowitość
zużył na Clovisa <3. Błąd. Już pominę okładkę, która jest śliczna, tak z
zewnątrz, jak i od środka (koniecznie sprawdźcie ją w jakiejś księgarni, już 14
września!), ale ludzie! Dziewczyna z dzielnicy cudów ma obrazki! <3 Chyba w
tej recenzji zastąpię cytaty zdjęciami ilustracji, bo są ge-nial-ne! Tak więc
jeśli są tu jakieś sroki okładkowe – nie wahajcie się, kupujcie! Ja jestem
zachwycona <3.
Jeśli chodzi o samą historię, to Jadowska
dostaje ode mnie ogromnego plusa za to, co stworzyła. Opis z tyłu książki ma
się nijak do tego, co zaserwowała mi autorka. Szczerze? Myślałam, ze dostanę dość
schematyczną historię o wojowniczej dziewczynie i jej pomocniku. Wiecie,
serduszka przeszyte strzałami z pistoletów i obryzgane krwią… A tu figa! Nie
zdradzę Wam czemu. Nie wiem czy to by był spoiler, jednak chyba warto, abyście
sami to odkryli. Ja się z początku mocno wkurzyłam, i ta złość trzymała się
mnie przez dobre kilkadziesiąt stron, ale później mi przeszło. Teraz jestem
wręcz wdzięczna Jadowskiej, za takie poprowadzenie wątku relacji pomiędzy tą
dwójką. Cudownie jest czasami odpocząć od schematów, wiecie? ;)
Kwestia magii alternatywnych
miast mnie powaliła. O luju, nawet nie wiecie, jak to jest cudownie pomyślane,
jakie oryginalne. Wars i Sawa, oraz ich historia mnie porwały. To samo tyczy
się magicznej Dzielnicy Cudów, w której czas stanął w miejscu, i Czkawki.
Czkawka była fenomenalnym zjawiskiem. I nie, nie chodzi tu o to śmieszne coś wydobywające
się z gardła ludzkiego. To coś zupełnie innego… coś świetnego!

Jeśli chodzi o bohaterów, to jak
słowo daje nie mam się do czego przyczepić. Nareszcie doczekałam się twardej,
niezależnej i odważnej bohaterki, która nie działała mi na nerwy swoja
sztucznością. Bo w Nikicie nie było ani ziarenka
sztuczności. To, jak się zachowywała wynikało z wydarzeń, mających miejsce w
jej przeszłości, i rozumiałam ją, polubiłam i przywiązałam się do niej. O! I
wiecie co było w niej fajne? To, że mimo wszystko była człowiekiem. Bo wiecie,
to już tak jakoś jest, że jak autor chce
stworzyć twardą główną bohaterkę, to obdziera ją zwykle z wszelkich słabych
odruchów. Broń Boże nie może się załamywać, a już o płaczu nie wspomnę!
Jadowska nie zabrała Nikicie uczuć i serca. I za to ma ode mnie ogrooomną watę
cukrową.
Robin był niezaprzeczalnie spory
plusem tej powieści, aczkolwiek mało mi go w niej było. Partner Nikity miał w
sobie coś takiego, że nie sposób było go nie polubić. Kurcze, nie mam z bardzo
jak powiedzieć Wam o nim czegokolwiek, bo większość informacji o tym bohaterze
byłaby wrednym spoilerem, więc lepiej zamknę buźkę. W każdym bądź razie Robin
jest jednym z ważniejszych powodów, dla których koniecznie sięgnę po następną
część serii… inaczej ciekawość mnie zeżre, serio.
Oprócz dwójki głównych bohaterów
w książce przewija się wiele postaci obdarzonych magicznymi zdolnościami, ale
nie takimi zwykłymi. Mi najbardziej spodobał się Fotograf Jakub, który zdecydowanie
był najbardziej magiczną postacią w całej tej historii, a sam pomysł na niego
jest jakiś taki.. no kurczę, piękny <3. Więcej nie zdradzę <3.
Podsumowując: Dziewczyna z
dzielnicy cudów to zapowiedź naprawdę dobrej serii. Przeczytajcie okładkowy
opis, dodajcie do tego 8 kilo emocji, pomnóżcie razy 15, dodajcie kolejne 8
kilo zaskoczenia, a dowiecie się co Was czeka wewnątrz tej ślicznej książki. Ja
czekam na kolejny tom, a wszystkim lubującym się w fantastyce i kryminałach
polecam sięgnąć po ten. Coś czuję, że się Wam spodoba ;).
Buziaki!
Q.
Za śliczną książkę dziękuję
wydawnictwu SQN