czwartek, 22 września 2016

Mrok do potęgi N-tej, czyli o tym jak Marie Lu wywołała u mnie ciary!

Wybaczcie brak zdjęcia, ale w wirze przygotowań nie zdążyłam wykonać niczego godnego publikacji :'(. Odpokutuję wkrótce ;)
Hej Kurczaczki!

O jacież chromole, ale mam urwanie głowy! W sobotę wybywam do cudownej, słonecznej Hiszpanii… przez co teraz ledwo wyrabiam z oddychaniem, o ogarnianiu bloga już nie wspominając! Dlatego przepraszam Was, że ostatnio nie zaglądam na Wasze blogi regularnie – po prostu nie wyrabiam z przygotowaniami. Ale obiecuję poprawić się w październiku ;) Wracam 15-ego, i gwarantuje, że się ode mnie nie opędzicie! Póki co nie jestem pewna jak będzie z postami tutaj. Bo wiecie, wifi będzie… albo i nie będzie. To samo tyczy się czasu wolnego. Ale postaram się wrzucić coś chociaż raz w tygodniu :).

Ale ja nie o tym.  Dziś mam dla Was recenzję czegoś mrocznego! Przy pierwszym tomie tej historii miałam pewne zastrzeżenia (Nie wiesz o czym było w pierwszej części? KLIKEJ MIE, NIE GRYZĘ!). Czy drugi tom okazał się lepszy, czy wręcz przeciwnie? Gorąco zapraszam Was na recenzję kolejnej części trylogii Marie Lu, pt. Malfetto. Drużyna Róży!

Jak ja nie lubię pisać o kontynuacjach. Bo niby jak napisać opis tak, aby niczego istotnego Wam nie zdradzić? :’( Nie mniej jednak spoilerów się nie obawiajcie. Najwyżej zarys fabuły będzie skrajnie badziewny xD No to lecim!

Spróbuję dać wam malutki smaczek stylu Lu w postaci cytatów ;)

Po tym, co wydarzyło się Estenzii Sztylety uciekają do Beldain, szukać pomocy u tamtejszej królowej, natomiast żądna zemsty Adelina wraz z siostrą udają się do państwa-miasta Merroutas w poszukiwaniu sojuszników. Jako swój pierwszy cel wybierają sobie Magiano – chłopaka obdarzonego Mrocznym Piętnem, o którym jest głośno w całej Kenettrze. Jednak przeciągnięcie go na swoją stronę okazuje się nie lada wyzwaniem, a konsekwencje tego przedsięwzięcia będą wielkie.. i krwawe. Co takiego wydarzy się w Merroutas? Kto jeszcze wesprze Adeline? Co stanie się z koroną Kenettry? Och, jest tyle pytań… ale odpowiedzi musicie szukać w książce!

Dobra, tym razem nie używałam karteczek, bo na samiutkim początku zabazgrałam całą. Wszystkie myśli spisywałam w telefonie, i uwierzcie mi, jest tego sporo… ale postaram się nie rozgadać (co oczywiście może mi nie wyjść xD).


Może zacznę od samej historii stworzonej przez Marie Lu, od pomysłu na Malfetto, bo to jest coś świetnego. Ostatnimi czasu na rynku jest multum, ale to  m u l t u m  książek pisanych na wzór była apokalipsa/wirus/zaraza/kataklizm, świat uległ zmianom, jest strona dobra i strona zła, główny/a bohater/ka w jakiś sposób chce pokonać tych złych, wałczy i walczy, w między czasie się zakochuje, krew i flaki, czasem trochę seksu, znów krew i flaki, zły umiera, dobro zwycięża, ślub, wesele i wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Przyznajcie, że mam rację. A wiecie co robi Marie Lu? Ona bierze ten schemat i tak wypacza, tak nagina, tak nim gibie na lewo i prawo, że coś pozornie znanego i oklepanego robi się wciągające, zaskakujące, wywołuje ciarki i szybkie bicie serducha. Masakra, jakie Malfetto było dobre. Jak mówi moja koleżanka: Ręka, noga, mózg na ścianie. Serio. Tam nie szło przewidzieć wydarzeń na dalej, niż pół strony. Na chwilę obecną mam tyle hipotez co do losów Adeliny i tego, jak Lu zakończy tę trylogię, że na palcach obu rąk nie zliczę! Zaraz wam to wyjaśnię lepiej, wszystko po kolei.

Sam styl autorki jest stale i niezmiennie zachwycający. Właściwie w tej części dała popis swoich zdolności i to porządny. Opisy są powalające. Czytając zapominałam o Bożym świecie, przenosiłam się do zardzewiałego, blaszanego baraku, z którego obserwowałam toczącą się walkę. Słyszałam szum fal, stukot deszczu o blaszany dach, czułam zapach mokrej ziemi… Mało jest autorów, którzy potrafią tak bardzo pobudzić moją wyobraźnię, a Lu zrobiła to z palcem w nosie. Coś cudownego.



Skoro już jestem przy opisach… to nie mogę nie wspomnieć o tym, jak autorka przedstawiła morską bitwę. Nie mogę wdawać się w szczegóły, bo byłyby spoilerami, ale musicie wiedzieć, że walka była tak gwałtowna, akcja tak wartka i wciągająca, że nie potrafiłam odłożyć książki. Czytałam to przeklęte Malfetto do 2:00 w nocy z zapartym tchem, a  później i tak nie mogłam zasnąć, bo zakończenie było oczywiście okropne, niedopuszczalne, i ja nie wiem jak Lu mogła mi to zrobić. To, co wyjawiła mi w ostatnim rozdziale zrodziło tyle pytań, tyle obaw o dalsze losy wszystkich bohaterów, że… ughhh! No nie mogę nic więcej dodać, bo mnie okrzyczycie za paplanie. Sami sprawdźcie, koniecznie!

Co do bohaterów, to Lu i tu mnie nie zawiodła. Postacie są wielowarstwowe, tajemnicze, skomplikowane…. Tu nie ma żadnych statystów. Każda postać jest istotna, każda jest indywidualna, ma swoje własne plany i cele, do których dąży. Bohaterowie Malfetto potrafią być bezlitośni i przebiegli, wykorzystywać siebie nawzajem… Jednym słowem w świecie stworzonym przez Lu ludzie żyją zgodnie z zasadą: Umiesz liczyć? Licz na siebie.


Nadal najbardziej z całej powieści intryguje mnie Teren. Główny Inkwizytor jest tak zawzięty, tak bezlitosny, ze czasami bałam się czytać rozdziały widziane jego oczami. Bo ta bezlitosność nie ogranicza się do innych. Teren przede wszystkim nie ma litości dla samego siebie, i to jest fascynujące. Nie jestem w stanie wyjaśnić wam o co chodzi z tą postacią, bo to jedna ze smaczniejszych zagadek, której nie zamierzam wam zepsuć… ale Teren to naprawdę mistrzowsko wykreowany bohater, nad którym warto się zastanowić, zatrzymać na chwilę i poświęcić mu ciut więcej uwagi.

Główna bohaterka, czyli Adelina nadal jest świetna. Niczym nie przypomina tych pustych, infantylnych laleczek z innych młodzieżówek. I nie chodzi mi o bliznę czy brak oka. Ona jest po prostu twarda. Jej moc (nadal  nie zamierzam zdradzać wam na czym polega, bo to kolejny brzydki spoiler) zaczyna się jej wymykać. Dziewczyna na naszych oczach traci zmysły, wariuje, zabija samą siebie swoją potęgą… A potężna jest niesamowicie. To, jak Lu ukazuje szepty w głowie Adeliny wywołuje ciary. Serio.


W tej części pojawia się też Magiano. Mam nieodparte wrażenie, że to właśnie z jego pomocą autorka planuje złamać moje biedne serduszko w trzecim tomie trylogii, ale nie wybiegajmy zbyt daleko ;). Magiano póki co najbardziej zasługuje na miano bohatera pozytywnego, aczkolwiek też tak nie do końca. Chłopak jest obdarzony tak fascynującą mocą, że… no miód, malina i fistaszki <3 Dodatkowo wnosi troszkę światła w tę mroczną historię, wywołuje cień uśmiechu, pozwala na chwile zapomnieć o burzy szalejącej w Kenettrze. Szczerze polubiłam tego magicznego złodziejaszka :).

Oprócz tej trójki mamy jeszcze dwie królowe, mamy cały zastęp Sztyletów, tytułową Drużynę Róży…. I naprawdę o każdym mogłabym się tutaj rozpisać, bo każdy zasługuje na swój własny akapit… ale chyba się powstrzymam ;). I tak już się o bohaterach rozgadałam. Zdradzę jedynie, że Lu wzgardzi wszelkimi logicznymi prawami, i zmiażdży czytelnika, spopieli na proch.


A na koniec… Wiecie co było w tej książce najlepsze? Najlepsze było  to, że nie potrafiłam opowiedzieć się po żadnej stronie. Nie umiałam i nadal nie umiem zdecydować się kto w tym konflikcie miał rację, kto był tym dobrym. Z jednej strony jest główna bohaterka – Adedlina, która chce wyzwolenia dla innych malfetto, ale… ona wcale nie jest dobra. Szczerze mówiąc odnoszę wrażenie, że Drużyna Róży opowiada o walce zła ze złem, bo… tu jest tyle mroku, tyle egoizmu i negatywnych emocji, tyle ciemności, że nie sposób znaleźć jednego bohatera, który zasłużył by na miano tego w pełni prawego, dobrego. Sztylety niby też walczą o wolność dla malfetto… ale w takim razie czemu walczą z Adeliną, która chce tego samego, co oni? Niby są dobrzy, ale jednak jakoś nie do końca. Niby ich lubię, a jednak coś mi tu zgrzyta. Chyba nie chciałabym takich wybawicieli. Jest jeszcze Teren – Naczelny Inkwizytor. Ten to jest dopiero prze gałgan! W zasadzie to on jest przyczyną całej tej wojny (Shhhh, nic nie powiem), jest skrajnym hipokrytą, jest psychiczny, szalony... a ja go lubię. Ba! Ja go rozumiem! I widzicie jakie to zawiłe? Nawet nie wiem, czy cokolwiek zrozumieliście z tej recenzji… Bo nie potrafię tego wyjaśnić. Wybaczcie :’(.

Tak więc podsumowując – z całego serducha polecam wam sięgniecie po Malfetto! Drugi tom wynagradza malutkie zgrzyty, które zauważyłam w pierwszej części. W Drużynie Róży nie ma problemów z chaosem w narracji, wszystko jest piekielnie dobre, piekielnie mroczne i piekielnie mocne. Zupełnie nie rozumiem, czemu w Polsce jest tak cicho o Marie Lu i jej książkach, bo naprawdę są niesamowite!

A co z Wami? Skusicie się na mroczną opowieść? A może znacie już niesamowitych malfetto? Albo pasujecie, bo to nie wasza bajka? Czekam na wasze opinie pod postem!

Całusy :*
Q.

Za cudowną książkę dziękuję wydawnictwu Zielona sowa ;)




PS. Miśki mam pytanie! Macie jakieś rady odnośnie lotu samolotem? Co zrobić, żeby nie było tak źle? Pomocy! :’(

niedziela, 18 września 2016

Magia humoru, czyli Zawód: wiedźma


Cześć Kropelki!
Ale u mnie potwornie leje, masakra! Siedzę zestrachana, bo grzmi niemiłosiernie i piszę ten tekst w zeszycie, bo aż strach włączyć cokolwiek elektronicznego :’(. Nie mniej jednak nie mogę czekać z pisaniem, chcę to zrobić teraz, na świeżo, póki czuję tę książkę. Jaką? Kochani, zapraszam Was na recenzję świetnej książki autorstwa Olgi Gromyko pt. Zawód: Wiedźma

Spotykałam się z tą historią w księgarniach wszelakich, ba! Nawet brałam do rąk, macałam, czytałam opis, etc… i odkładałam, bo miałam wrażenie, że Polka nie jest w stanie udźwignąć takiej historii, że to będzie toporne i przewidywalne. Dopiero Kasia trzasnęła mnie przez tę moją durną łepetynę swoją recenzją tejże właśnie książki, i uświadomiła mi, że:
1. Olga Gromyko to nie Polka, a Ukrainka.
2. Jestem skończonym osłem i zasługuję na pstryczka w nos za stereotypowe myślenie :’(

I tak oto gdy tylko nadarzyła się okazja, jaką było nawiązanie współpracy z cudowną księgarnią internetową niePrzeczytane.pl, Q. bez wahania wzięła się za Wiedźmę (to brzmi co najmniej dziwnie -,-). 


W zasadzie nie jest to świeżynka, bo była wydana już w 2007 roku – w dwóch tomach, jednakże Papierowy księżyc postanowił ponownie wypuścić na rynek tę książkę, przy czym połączył w jedno dwie opowieści, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna, bo chyba by mnie krew zalała, gdybym musiała czekać na ponowną możliwość zanurzenia się w świecie stworzonym przez panią Gromyko. A, no i zmienili okładkę! Teraz jest mniej… agresywna, bardziej magiczna, i według mnie śliczniutka. 

No i teraz zagwozdka: jak opisać fabułę książki będącej w pewnym sensie 2w1? Nie chcę kopiować opisu z tyłu okładki, bo to możecie znaleźć w Sieci… Więc postaram się jakoś podołać i samej coś sklecić ;). 


Wyższa Szkoła Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa od lat szkoli czarodziejów i czarodziejki w przeróżnych dziedzinach magii. Jedną z adeptek jest Wolha Redna – niesamowicie uzdolniona, ale też uparta dziewczyna, o niecodziennej zdolności pakowani się w problemy. Cała historia zaczyna się, gdy w trakcie zajęć z ras rozumnych Wolha zostaje wezwana do gabinetu rektora, wsadzona na grzbiet kobyłki i wysłana do Dogewy – miasta wampirów - z misją specjalną. Jaką? Cóż, w pewnym sensie czarodziejka ma się zabawić w detektywa, ponieważ od jakiegoś czasu w Dogewie dochodzi do mordów. Ktoś zabija ludzi i czarodziejów, ale wampiry wypierają się winy twierdząc, że to sprawka potwora. Wolha będzie musiała odkryć prawdę. Czy jej się uda? Co skrywa się za dogewskimi granicami? I czy wampiry nie pokuszą się na krew młodziutkiej czarodziejki? Ohh, sami sprawdźcie!

Miśki, nie opowiem wam o drugiej połowie książki, bo popsuje wam zabawę z czytaniem pierwszej, ponieważ nie da się tego opowiedzieć tak, aby nie zaspoilerować ewentualnych śmierci, które wydarzyć się mogą… ale nie muszą w części pierwszej :D. Także shhhh! Mogę Was jednak zapewnić, że po skończeniu historii nr 1 będziecie tak wkręceni, że w ciemno wskoczycie w kolejną opowieść. Ja wskoczyłam i się nie zawiodłam ;).

Kurczę, na mojej magicznej karteczce brakło miejsca na zapiski, i obawiam się o zatrważającą długość tej recenzji… ale postaram się nie rozpisywać ;). 


Może zacznę od samego świata stworzonego przez panią Gromyko. Kurczę, to jest naprawdę coś! Człowiek czyta stronę po stronie, pożera tę książkę, a gdy widzi, jak szybko ubywa stron, to aż go serducho boli, bo świadomość, że jeszcze chwila i będzie zmuszony opuścić to magiczne uniwersum jest straszna. Serio, gdy zostało mi dwadzieścia stron do końca, to zaczęłam robić wszystko, żeby spowolnić czytanie :D. To nie jest tak, że serce galopuje szybciej, niż ustawa przewiduje. W Wiedźmie nie ma jakichś dzikich porywów miłosnych, trup nie ściele się gęsto pod stopami, krew nie bryzga, flaki nie latają nad głowami, no generalnie pani Gromyko nie szarga nerwów czytelnika. A mimo to nie sposób odłożyć tej książki. Czytając otulała mnie jakaś taka… barwna mgiełka, oddzielająca mnie od szarego świata, od szkoły, od sapiącej mi na kark staruszki w autobusie. To wszystko znikało, zostawały tylko wampiry, trolle, mantykory, leszy i inne cudaki. A, i smoki! Bez kitu, za tego smoka to mam ochotę uściskać autorkę :’) W końcu, jak wszyscy wiemy, dobry smok nie jest zły, a książka wzbogacona a takąż właśnie przerośniętą jaszczurkę zyskuje w moich oczach <3. 


To, co zaskakuje najbardziej, to gibkość języka pani Gromyko (znów jakoś źle to brzmi… wybaczcie :’)). Na chwilę obecną Wiedźma plasuje się na pierwszym miejscu w kategorii książek, które czyta się bezproblemowo, które są zabójczo lekkie i przyjemne. Nie mówię tu o historii, którą ukazano, a o tym, JAK ukazano tę historię. Kurcze, to przechodzi ludzkie pojęcie, i na  prawdę chylę czoła przed autorką za humor, który właściwie nie opuszczał mnie przez ponad 500 stron Wiedźmy. I to nie taki idiotyczny, sztuczny czy wymuszony. Nie Miśki, to wszystko jest tak leciutkie i naturalne, tak dobre i smaczne, że człowiek szczerzy się od ucha do ucha, gdy czyta. Pani Gromyko wie co tygryski lubią najbardziej, więc nie szczędzi nam sarkastycznych dialogów, ciętych ripost i komicznych opisów. Jakoś pod koniec pierwszej części zabrakło mi karteczek do zaznaczania cytatów :’(. A starałam się, naprawdę się starałam, nie szastać nimi na prawo i lewo! 

Jak już przy języku  jesteśmy, to ogromnym plusem są same dialogi. To jest jakieś takie… fajne, stwarzające klimat, kiedy chłopiec stajenny mówi jak przystało na wieśniaczka, podchmielony wójt lekko bełkocze, troll klnie (oczywiście w języków trolli!)… no, chyba wiecie co mam na myśli ;).


Jeśli o bohaterów chodzi… to jestem zachwycona tym, jak zostali wykreowani! 
Wolha jest świetna, co w czasach, gdy główne bohaterki mają w zwyczaju doprowadzać mnie do szału głupotą albo syndromem księżniczki jest miłym zaskoczeniem. Adeptka Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa ma charakterek, przez który notorycznie ładuje się w tarapaty. Podoba mi się to, że pomimo iż jest cholernie zdolna i inteligentna (w pewnym sensie), to nadal ma zwyczajne ludzkie wątpliwości. Zdarza się jej pomylić, często nie docenia własnych sił, ale mimo to próbuje, stara się i walczy. I to jest świetne. Jeśli macie już dość irytujących bohaterek, to zapewniam was, że z Wiedźmą od tego odsapniecie. 

Co do Lena, czyli naszego głównego, jasnowłosego wampira, to właśnie wpisałam go na listę książkowych mężów tuż pod Clovisem. Od samego początku typka polubiłam, aczkolwiek w drugiej części nieco działał mi na nerwy… co nie zmienia faktu, że nie da się nie pokochać tego krwiopijcy. Oczarował mnie swoim ciętym języczkiem, inteligentnym poczuciem humoru… i tą nierozwikłaną tajemnicą, którą skrywa. Nie mogę się już doczekać wydania kolejnego tomu, bo chcę móc już ją rozwikłać <3


Pozostałe postacie również są świetne, niezależnie czy pojawiają się w kilku rozdziałach, czy jedynie migają nam na stronie czy dwóch. Na wymienienie z imienia zasługuje tutaj kobyłka Wolhy – Stokrotka, oraz troll Wal. Pierwsza z wymienionych była charakternym konikiem, istną indywidualistką <3. A to ile ośmiałam się przez tego drugiego… to moje! <3 

Co jeszcze mi się podobało *zerka na magiczną karteczkę i usiłuje odczytać te bazgroły*… Ach racja! Fajną sprawą jest to, jak autorka potraktowała kwestię magii. Tu nie ma tak, że czarodziej jest niezwyciężony, nie nie nie! Są reguły i przepisy, które ograniczają magów. Trochę mi to przypominało grę komputerową – każdy czarodziej m pasek mocy u góry ekranu, i jak ów moc się wyczerpie, to nie ma zmiłuj, trzeba szukać źródełka, coby się podładować ;). 


No i w sumie… to by było na tyle. Z Mojego planu nierozpisywania się figa wyszła, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie ;). To wszystko przez to, że Wiedźma jest fenomenalna! Mój chłopak dostaje już hyzia, bo co rusz mu o niej trajkoczę :’). 

Podsumowując: z całego serducha polecam Wam tę książkę! Olga Gromyko zabierze was do świata magów i wampirów, i tak ciasno oplecie snutą przez siebie historią, że zapomnicie o szarej rzeczywistości, która was otacza, a to wszystko zrobi z niesamowitym humorem i przymrużeniem oka ;). 

Uff! A się ogadałam! Teraz kolej na Was ;). Czytaliście? Nie? Czemu? A może dopiero planujecie? Czekam na Was w komentarzach!

Buziole ;*
Q.

Za śliczną książkę dziękuję księgarni internetowej niePrzeczytane.pl



czwartek, 15 września 2016

Coś na osłodę, czyli BABECZKOWA WYLICZANKA

Hej ho Paproszki! 
Ej ale się dziwnie czuję z tym, co właśnie robię xD. A co robię? Ano odpowiadam na Tag, do którego nominowała mnie Ola z bloga Zaczytana Iadala. Co w tym takiego dziwnego? Oprócz tego, że nominację dostałam zaledwie wczoraj, a już się za nią biorę… to nic :D Dziś zapraszam Was na Babeczkową wyliczankę, którą obmyśliła Embers z Next chapter! O co w tym chodzi? Najprościej rzecz biorąc za moment upiekę dla was najlepszą babeczkę ever, w całości z książkowych przystojniaków. Im wyżej, tym większa moja miłość do danego Pana <3 Brzmi pysznie, prawda? Więc może nie przedłużajmy, zacznijmy pichcić ;)


Ciasto to podstawa, czyli… 


 Akiva z trylogii Córka dymu i kości! Co prawda została mi jeszcze połówka ostatniego tomu (Niech sczeznął na samym dnie piekła ci, którzy podzielili trzeci tom na pół!), ale nie zmienia to faktu, iż nie da się przejść obojętnie obok tego anioła. Dosłownie – anioła. Nie dość, że jak przystało na stworzenie pochodzenia niebiańskiego typek jest nieziemsko przystojny, to jeszcze kocha, jak nikt inny, wbrew wszystkiemu i przez lata. Kurcze no, nie chciałybyście przelecieć się w ramionach takiego Akivy nad czeską Pragą dajmy na to, podziwiać świat z lotu ptaka (anioła?), ogrzewana ciepłem bijącym z serca waszego towarzysza? Bo ja bym nie pogardziła takim osobistym aniołkiem :’)

Bita śmietana jest niezbędna, a więc… 
nie nie, wcale nie mam słaości do skrzydlatych xD <3

Rysh z Dworu cierni i róż <3 To jest dziwny typ. W sensie.. bo wiecie, cała reszta mojej piątki to główni bohaterowie, a ten jest nie dość, że drugoplanowym, to jeszcze w książce opiewającej na jakieś 500 stron (chyba, bo już nie pamiętam) Ryshanda było może 1/10 z tego? No malińko! Ja chcę więcej, i czekam jak na szpilkach na kolejny tom, w którym mam nadzieję poznać bliżej mojego ulubionego Księcia Dworu Nocy. A czemu? Cóż, jak przystało na spaczony gust Q, nie mogłam oprzeć się sarkastycznemu, niepoprawnemu i bezczelnemu przystojniakowi spowitemu w czerń, który w dodatku tak niesamowicie zaskoczył mnie w tej książce <3. Nie zdradzę wam czym, bo to by był niesamowity spoiler… ale Rysh zdecydowanie jest gody zostania bitą śmietaną w mojej babeczce ^^.

Lukier na osłodę, i tutaj… 




Jamie z Obcej Diany Gabaldon! Mój piękny, rudowłosy Szkot jest pieruńsko męski, niesamowicie zabawny, często porywczy, regularnie niepoprawny, jednym słowem: CUDOWNY! Ilekroć pojawiał się w tej historii szczerzyłam się do książki jak wariatka, a po obejrzeniu serialu długo nie mogłam wyprosić z głowy tego przenikliwego spojrzenia błękitnych oczu. Jejku, dziewczyny, no przyznajcie, że Jamie jest boski! Która nie chciałaby, żeby taki ciasteczek przybył wam na ratunek wskakując do wierzy przez okno? Albo która wzgardziłaby widokiem Jamie’go naprawiającego młyn? … No dobra, to brzmi głupio, aleeee on ten młyn naprawiał zupełnie nago! >;) Także kto nie czytał Obcej, niechaj czym prędzej gna do biblioteki/księgarni, wypożycza szkocką historię i skacze na główkę do świata wykreowanego przez Diane Gabaldon! 

Posypka, coby było barwnie, czyli…

Czemu w całych internetach nie ma żadnego fan artu Clovisa? :'(

Clovis LaFay, oczywiście! Sama się sobie dziwię, że mój ukochany mag nie zajął pierwszego miejsca na podium, ale to tylko i wyłącznie przez to, że nie bardzo miałam sposobność sprawdzić jego miłosną stronę, bo Magiczne akta Scotland Yardu skupiały się na zagadkach, a nie na miłościach ;). Co nie zmienia faktu, że od pierwszych stron przepadłam przez tego pana. Nekromanta się znalazł, psia mać! Toż to niezgodne z prawem, tak biedną Q rozkochać w papierowym czarodzieju, bez możliwości spotkania go w realnym świecie :’( A co takiego ma w sobie Clovis? Kurczę, on jest taki cudownie kulturalny i do szpiku kości dobry, że człowiek płacze ze śmiechu jak śledzi jego tok rozumowania, jest niezaprzeczalnym dżentelmenem rodem z wiktoriańskiego Londynu, no a… przyznajcie się Dziewczyny, która nie chciałaby być traktowana jak dama, jak królowa? Tak chociaż przez jeden dzień mieć zawsze otwierane drzwi przed noskiem, podawaną dłoń przy wysiadaniu z samochodu, a ramię służące parasolem gdy na dworze leje jak z cebra? A to wszystko przez pieruńsko inteligentnego bruneta, gotowego godzinami rozmawiać z tobą nie jak z kobietą, a jak z człowiekiem, traktującym cię na równi, wysokim przystojniakiem, który od czasu do czasu lubi sobie uciąć pogawędkę z jakimś od lat nieżyjącym duchem? Ja bym się skitrała ze szczęścia <3


Wisienka na  torcie (babeczce?), a więc…


Aleksander z Jeźdźca miedzianego! O mamuniu, co się działo z moim serduchem, kiedy czytałam tę historię.. jeden wielki kac, jedno wielkie morze łez, jeden wielki zachwyt, a za tym wszystkim stojący jeden, jedyny, niepowtarzalny Aleksander. Nie mam głowy do opiów postaci, ale Aleks był cholernym ciachem. Takim z masą budyniową, wisienkami, galaretką, polewą, biszkoptem, truskawkami, posypką, i nie iem co tam jeszcze w placka wcisnąć mogłą żeby był jeszcze lepszy <3. Cholera, Dziewczyny ja serio mówię, on był… Chrzanić to że śliczny, on był idealny! Okej, czasami porywczy, często zaborczy, ale to jak bardzo kochał Tatianę, to co robił dla niej, to jak ryzykował własne życie w tej przeklętej ruskiej armii… Wierzcie mi, że nie czytając Jeźdźca tracicie coś niesamowitego, tracicie historię łamiącą serce i bohatera, który zasługuje na miano książkowego ciastka jak nikt inny!

No i to by było na tyle ;). Babeczka upieczona, teraz czeka mnie noc pełna miasteczkowych snów :’). 

A! No i nominacje! Kogóż by tu… wiem :D Do upieczenia własnej babeczki nominuję: 


Mam nadzieję, że Tag wam się spodobał, albo że przynajmniej nie posnęliście w trakcie czytania :’) A jakie są wasze książkowe ciasteczka? Piszcie mi w komentarzach, może się skuszę :D

Trzymajcie się ciepło! 
Q.

sobota, 10 września 2016

PRZEDPREMIEROWO: Wars i Sawa, jakich nie znacie, czyli Dziewczyna z Dzielnicy Cudów

Cześć Pieguski!

Mój wyjazd zbliża się wielkimi krokami. Nie wiem jak będzie z pisaniem w Hiszpanii, więc postanowiłam zadbać o ten kącik i o Was póki mam wifi i odrobinę czasu… jednak rok szkolny robi swoje, to już nie to samo, co w wakacje :’(. Dziś mam dla was cenne info, bo recenzja, którą zaraz naskrobię będzie przedpremierową (Nie nie, wcale się tym nie jaram jak pięcioletnie dziecko watą cukrową <3). Moi Drodzy, zapraszam Was na mam nadzieję niezbyt długą pogadankę o książce Anety Jadowskiej, pt. Dziewczyna z dzielnicy cudów.

Jejku, jak wam opowiedzieć tę fabułę… Hmm… Może być ciężko ;).

Wyobraźcie sobie, że świat, w którym żyjemy nie ogranicza się jedynie do Płocka, Krakowa i innych Warszaw, że jest coś jeszcze – przesiąknięte magią miasta alternatywne, do których można trafić poprzez magiczne bramy, porozrzucane po naszym „normalnym” świecie. Takimi miastami są właśnie Wars i Sawa, w których ma miejsce akcja Dziewczyny z dzielnicy cudów. Nikita – jeden z Cieni, czyli zabójców należących do Zakonu ma za sobą wiele nieprzyjemnych, oględnie mówiąc, wspomnień. Przeszłość jej nie oszczędzała,  jednak to nie złamało głównej bohaterki. Nikita bierze kolejne zlecenia, walczy z wąpierzami, wilkołakami, i innymi bestiami, aż pewnego dnia ktoś jej bliski zostaje porwany i grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Wojowniczka zaczyna śledztwo, goniona przez nieubłagalny czas, jednak nie jest sama. Towarzyszy jej Robin – tajemniczy partner, którego wciśnięto jej zaledwie dzień wcześniej. Czy Nikicie uda się uratować dziewczynę z Dzielnicy Cudów? Co tak naprawdę kryje się za tym porwaniem? I kim, u diabła, jest Robin? Pff! No przecież już mnie znacie. Czytajcie, a się dowiecie ;).


Dobra, może zacznę od minusów, żeby później móc na spokojnie rozpływać się nad plusami. Początek. Pierwsze 100 stron, może 120. Matko, przeraziły mnie. Bałam się, że nie dotrwam do końca, bo początek był dość męczący. Rzucono mnie do zupełnie nowego świata, chociaż niby znanego, bo przecież legendy o Warsie i Sawie zna chyba każdy, więc nazewnictwo nie było jakieś niezrozumiałe. Właściwie to za Warsa i Sawę Jadowskiej należy się ogromna porcja lodów z polewą i taką śmieszną posypką kolorową… ale o tym później. Wróćmy do mojego jęczenia. Z początku nie wiedziałam o co chodzi z tym całym Zakonem, z podziałem alternatywnej Warszawy na Warsa i Sawę, z tym na czym polega bycie Cieniem… no generalnie brakowało mi wyjaśnień. Poznania historii tego świata i rządzących nim zasad. Ale spokojnie, wszystko mi wynagrodzono i wyjaśniono z nawiązką ;).

Trochę mnie też ten wstęp znudził, ale nie tak typowo. Bo wiecie… ciekawość była, i rosła, tylko nie do końca wiedziałam co mnie tak ciekawiło… Ale to chyba cecha stała dla kryminałów – początek musi być lekko ubogi w akcję, żeby końcówka skopała czytelnikowi tyłek. Mi skopała.
Nie skopały mnie jednak opisy walk, ale to chyba kwestia tego, że mam w zwyczaju oczekiwać sporo po tych fragmentach… w końcu Sapkowski postawił poprzeczkę cholernie wysoko ;). Generalnie mam wrażenie, że kobiety jakoś omijają opisy walk, próbują je wplatać tak, żeby były, a jednak żeby ich nie było. Jadowska nie była wyjątkiem. Okej, bili się tam paręnaście razy, ale nie poczułam zapachu krwi przegranego, i bólu pięści zadającej cios Nikity. Troszkę szkoda.
Właściwe to tyle, jeśli chodzi o moje zarzuty do tej historii… chociaż nie. Mam jeszcze jeden, a raczej pół zarzutu. Trochę mnie zdziwiło, że Jadowska bez skrępowania używała wulgaryzmów. To nie tak, że była kobieta lekkich obyczajów, na kobiecie lekkich obyczajów, ale kilak się ich tam znalazło, podobnie jak innych słów „damy nie godnych”. Kurcze, jakoś tak mi się utrwaliło, że w literaturze klną tylko mężczyźni, i stad to zdziwienie. Ale nie wiem, czy to jest minus, bo w sumie przekleństwa były użyte w stu procentach trafnie, nie było ich za dużo, i nadawały całej historii takiego twardego, prawdziwego, rzeczywistego klimatu.  Tak więc to nie jest minus, nie taki w pełni. To raczej taki niespodziewany, zaskakujący plusik dla mnie, aczkolwiek nie każdemu przypadłby on do gustu ;).

No i dobra, teraz mogę przejść do superlatyw, których jest od groma! Może zacznę od tego, co rzuca się w oczy jako pierwsze, jeszcze zanim zaczniemy czytać.. czyli wygląd książki. Matko i córko, jaka ona jest śliczna! A myślałam, że SQN całą okładkową niesamowitość zużył na Clovisa <3. Błąd. Już pominę okładkę, która jest śliczna, tak z zewnątrz, jak i od środka (koniecznie sprawdźcie ją w jakiejś księgarni, już 14 września!), ale ludzie! Dziewczyna z dzielnicy cudów ma obrazki! <3 Chyba w tej recenzji zastąpię cytaty zdjęciami ilustracji, bo są ge-nial-ne! Tak więc jeśli są tu jakieś sroki okładkowe – nie wahajcie się, kupujcie! Ja jestem zachwycona <3.

Jeśli chodzi o samą historię, to Jadowska dostaje ode mnie ogromnego plusa za to, co stworzyła. Opis z tyłu książki ma się nijak do tego, co zaserwowała mi autorka. Szczerze? Myślałam, ze dostanę dość schematyczną historię o wojowniczej dziewczynie i jej pomocniku. Wiecie, serduszka przeszyte strzałami z pistoletów i obryzgane krwią… A tu figa! Nie zdradzę Wam czemu. Nie wiem czy to by był spoiler, jednak chyba warto, abyście sami to odkryli. Ja się z początku mocno wkurzyłam, i ta złość trzymała się mnie przez dobre kilkadziesiąt stron, ale później mi przeszło. Teraz jestem wręcz wdzięczna Jadowskiej, za takie poprowadzenie wątku relacji pomiędzy tą dwójką. Cudownie jest czasami odpocząć od schematów, wiecie? ;)

Kwestia magii alternatywnych miast mnie powaliła. O luju, nawet nie wiecie, jak to jest cudownie pomyślane, jakie oryginalne. Wars i Sawa, oraz ich historia mnie porwały. To samo tyczy się magicznej Dzielnicy Cudów, w której czas stanął w miejscu, i Czkawki. Czkawka była fenomenalnym zjawiskiem. I nie, nie chodzi tu o to śmieszne coś wydobywające się z gardła ludzkiego. To coś zupełnie innego… coś świetnego!

Jeśli chodzi o bohaterów, to jak słowo daje nie mam się do czego przyczepić. Nareszcie doczekałam się twardej, niezależnej i odważnej bohaterki, która nie działała mi na nerwy swoja sztucznością. Bo  w Nikicie nie było ani ziarenka sztuczności. To, jak się zachowywała wynikało z wydarzeń, mających miejsce w jej przeszłości, i rozumiałam ją, polubiłam i przywiązałam się do niej. O! I wiecie co było w niej fajne? To, że mimo wszystko była człowiekiem. Bo wiecie, to już tak jakoś jest,  że jak autor chce stworzyć twardą główną bohaterkę, to obdziera ją zwykle z wszelkich słabych odruchów. Broń Boże nie może się załamywać, a już o płaczu nie wspomnę! Jadowska nie zabrała Nikicie uczuć i serca. I za to ma ode mnie ogrooomną watę cukrową.

Robin był niezaprzeczalnie spory plusem tej powieści, aczkolwiek mało mi go w niej było. Partner Nikity miał w sobie coś takiego, że nie sposób było go nie polubić. Kurcze, nie mam z bardzo jak powiedzieć Wam o nim czegokolwiek, bo większość informacji o tym bohaterze byłaby wrednym spoilerem, więc lepiej zamknę buźkę. W każdym bądź razie Robin jest jednym z ważniejszych powodów, dla których koniecznie sięgnę po następną część serii… inaczej ciekawość mnie zeżre, serio.

Oprócz dwójki głównych bohaterów w książce przewija się wiele postaci obdarzonych magicznymi zdolnościami, ale nie takimi zwykłymi. Mi najbardziej spodobał się Fotograf Jakub, który zdecydowanie był najbardziej magiczną postacią w całej tej historii, a sam pomysł na niego jest jakiś taki.. no kurczę, piękny <3. Więcej nie zdradzę <3.

Podsumowując: Dziewczyna z dzielnicy cudów to zapowiedź naprawdę dobrej serii. Przeczytajcie okładkowy opis, dodajcie do tego 8 kilo emocji, pomnóżcie razy 15, dodajcie kolejne 8 kilo zaskoczenia, a dowiecie się co Was czeka wewnątrz tej ślicznej książki. Ja czekam na kolejny tom, a wszystkim lubującym się w fantastyce i kryminałach polecam sięgnąć po ten. Coś czuję, że się Wam spodoba ;).

Buziaki!
Q.



Za śliczną książkę dziękuję wydawnictwu SQN


czwartek, 8 września 2016

Wodospady Cienia book TAG!


Hej Fistaszki!
Tak sobie pomyślałam, że ostatnio jest tu zbyt książkowo, zbyt recenzencko… więc postanowiłam dać wam nieco odetchnąć od recenzji made by Q ;). Znalazłam gdzieś w bezkresach Internetu TAG nawiązujący do Wodospadów cienia, a że ostatnio ożywiłam swoje cieplutkie uczucia związaną z tą serią z pomocą zbioru nowelek Prawie o północy, to zapragnęłam takowy TAG wykonać.. ale tak samej byłoby smutno, więc zaprosiłam do siebie Ole z bloga Złodziejkazapisanych stron, do której już teraz serdecznie was zapraszam! (Ola nie złość się, że ci tak ludzi wpraszam na salony xD)

Tooo… to chyba tyle tytułem wstępu, przejdźmy do pytań!


1. Wodospady cienia - Książka, w której może wydarzyć się dosłownie wszystko.

OLA: Strażniczka książek- latałeś/aś kiedyś na dywanie? nie? ja też :D Ale w tej książce dzieje się dużo więcej. Ktoś kradnie pomysły by mieć władze na wszystkim. Norma? Nie. Wchodziłeś/aś kiedyś do książki? Nie?  No to zapraszam do lektury!

Q.: O kurczę… Sekunda, *myśli*… Może trylogia Córka dymu i kości? Jakby nie patrzeć tam było wszystko, bo i zmarli z zaświatów wracający, i demoniczne hybrydy, i brutalne, bezlitosne anioły, i miłość, która zaistniała, chociaż nie miała prawa zaistnieć… Tak, Córka dymu i kości idealnie pasuje do tej kategorii ;).


2. Kylie - Książka, którą jednocześnie kochałeś i nienawidziłeś.

OLA: Alicja w krainie zombie - trzecia część serii więc wam nie zdradzę za dużo. Kocham ją i nienawidzę. Ale gdyby to się nie stało to książka nie byłaby taka dobra :/

Q.: Nawet nie muszę się zastanawiać. Zanim się pojawiłeś pobiło chyba rekord w kategorii książki od której nie sposób się oderwać, a jednocześnie ma się ochotę cisnąć ją za okno, i nigdy więcej do niej nie wracać.


Miałam kłopot z doborem gifa, więc tłumaczę: Damona nie da się nie kochać, ale na tym gifie jest wkurzony - taka miłość i nienawiść w jednym xD

3. Lucas - Książka, którą pokochałeś ze względu na okładkę, ale później jeszcze bardziej przez fabułę

OLA: W ramionach gwiazd - ta okładka jest nieziemska! Czy tylko ja tak mam że jak spodoba mi się jakaś okładka to nie muszę nawet czytać opisu bo wiem że mi się spodoba ? :D #srokaokładkowa :*

Q.: Oj, wiele ich jest… ale żeby nie grzebać w prehistorii, to wymienię tutaj Pojedynek Marie Rutkoski <3 Kurcze, ta dziewczyna z okładki, ten sztylet i rubinowa suknia są śliczne, nie mniej jednak nie dorównują historii Kestrel i Arina, która mnie rozbroiła już dwukrotnie. Szczerze? Cykam się trzeciego tomu. Boję się, że nie posklejam swojego serducha po tym, jak pani Rutkoski je zmiażdży.


4. Derek - Bohater tak uroczy, że aż chciałabyś zatrzymać go jedynie dla siebie.

OLA: Cole Stewart z trylogii Mroczne Umysły. Pojawia się dopiero w drugiej ale to jego wolę :D #ColeTeam
Tak samo jak Cole'a  z Czerwonej Królowej <3 haha :D

Q.: Clovis! Bez kitu, to będzie chyba bohater roku, znaczy się męski bohater roku <3 Jedni mają swoich Jace’ów, inni Sherlock’ów… a ja chcę młodego LaFaya <3 Dawno nie czułam tak ogromnej sympatii do postaci literackiej, i będę o tym trąbić ile sił w płucach :P Z całego serducha zachęcam do sięgnięcia po Magiczne akta Scotland Yardu ;).



5. Trey - Bohater, który nigdy łatwo się nie poddawał.

OLA: Szczerze? Od razu pomyślałam o Delli. Wiem że jest w Wodospadach więc dodam jeszcze jedną odpowiedź: Tris z Niezgodnej.  Chyba każdy kojarzy jak nie książkę to film w którym świat jest podzielonym na 5 frakcji i zabija się niektóre osoby, normalka nie?

Q.: Tyryryry Panie i Panowie, nie byłabym sobą, gdybym nie wcisnęła w ten Tag Geralta! :D No kurczę, tyle co się mój Wiedźmin ojeździł za Ciri, owalczył za nią, omyślał… Białowłosy wojownik zdecydowanie nie poddawał się łatwo ;).



6. Miranda - Książka, która miała dobre opinie i twoja też była podobna.

OLA: Mango nie mów nikomu. Książka przyjemna, nie wymagająca myślenia ale raczej bardziej spodoba się osobom w wieku 10-13 lat.

Q.: O luju… Tych też było wiele ;). Niech więc w tym punkcie pojawi się cudowna trylogia Marie Lu – Legenda! Kupiłam ją pod wpływem impulsu, opinie sprawiłam dopiero w w domu. Były mega przychylne, aż się dziwiłam, ze tak dobrze wybrałam. A później weszłam do świata June i Day’a, i się zakochałam. Marie Lu pisze niesamowicie dobre historie, sprawdzone info.  



7. Della - Książka, po którą niechętnie sięgnąłeś, bo wątpiłeś, że Ci się spodoba.

OLA: Hobbit. I tu nie chce nikogo urazić ale w wieku 10 lat próbowałam odpuściłam, w tamtym roku miałam jako lekturę.  Przeczytałam 10 stron? Może kiedyś to się zmieni :/

Q.: Ej, też chciałam wymienić Hobbita :D. Ale skoro Ola mnie ubiegła, to może wymienię Alibi na szczęście. Wiecie, to było tak, że przyjaciółka się zachwycała tymże właśnie romansidłem… więc jak na dobrą przyjaciółkę przystało wzięłam się za ten twór… i zmarnowałam kilka tygodni, bo oczywiście kolejne tomy również mi wmuszono :’). Polskie romanse są złe. Fuj.



8. Holiday - Książka, do której masz sentyment.

OLA: Wybrani <3 pierwsza seria którą kupiłam oraz to dzięki niej zostałam książkoholikiem <3

Q.: Wiesia już wykorzystałam, więc muszę wykombinować coś innego… Myślę, że Jeździec miedziany to jest to ;). Ta książka jest tak niesamowicie piękna, tak emocjonalna i łapiąca za serce (to nie jest to samo? xD), że aż ciężko sobie to wyobrazić. Udało mi się przeczytać ją jedynie raz, chociaż później wielokrotnie próbowałam do niej wrócić. Ale o tym już wam pisałam ;). W każdym bądź razie jeżeli jeszcze nie czytaliście Jeźdźca miedzianego Pauliny Simons, to koniecznie się za niego zabierzcie!



9. Burnett - Książka, która po przeczytaniu okazała się być dla ciebie dużym zaskoczeniem.

OLA: Ponad wszystko. Jestem pod wielkim wrażeniem jak autorka świetnie wykreowała postacie, uczucia po prostu wow i polecam książkę ! :D

Q.: Ughh.. tu pasował by mi Clovis. Wiem, że już był, ale… ale to ja tu jestem panią i władczynią, więc mogę pisać o Clovisie do pożygu xD. Biorąc się za niego nie wiedziałam, że autorka jest polką. Gdy to do mnie dotarło, zaczęłam obawiać się, że książka okaże się słabą… a tu BANG! Czysty fenomen, polskość w nim była niewyczuwalna (ta negatywna polskość, jeśli wiecie o czym mówię ;)), historia był bajecznie zabawna i niesamowicie wciągająca, a całość dopięta na ostatni guzik <3 Miód, malina i orzeszki!



I to by było na tyle Kochani ;). Mam nadzieję, że taka odskocznia przypadła wam do gustu ;).  Dziękuję raz jeszcze Olci za zgodę na taki wspólny Tag :**

A Wy czytaliście którąś z wymienionych przez nas książek? A może macie własne pomysły na odpowiedzi? Czekam na Was w komentarzach!

Buziaki :*

Q.

niedziela, 4 września 2016

Wygląda na to, że jestem odmieńcem, czyli o moim pierwszym spotkaniu z panią Hoover

Zdjęcie powyższe jest tymczasowe ;) Trzymajcie kciuki, żeby mnie jutro na basen wpuścili z książką xD
Hej ho Papużki!

Znów mam dla was recenzję, ale tym razem inną, od poprzednich… bo nieprzychylną. Jeszcze nie wiem jak sobie z nią poradzę, bo rzeczy, które mam wypisane na magicznej karteczce zakrawają o spoilery (ALE SPOILERÓW TU NIE ZNAJDZIECIE!), i nie wiem jak o tym napisać, aby nikomu nie zepsuć ewentualnej lektury. Ale, ale! Wy nie wiecie o czym ja mówię! Dziś zapraszam was na recenzję Never Never autorstwa Coollen Hoover i Tarryn Fisher.

Charlie i Silas chodzą razem do szkoły. Są parą, mają wspólnych znajomych, wspólną przeszłość… ale niczego z tego nie pamiętają. Nie mają pojęcia co jest tego powodem, ale oboje stracili pamięć. Razem będą szukać odpowiedzi na gnębiące ich pytania. Spróbują sprawić, by wspomnienia powróciły… ale czy im się uda? Co spowodowało, że zapomnieli osiemnaście lat swojego życia? Oczywiście nie zdradzę Wam tego, nie jestem aż takim wrednialcem ;).

Wiecie co? Czuję się oszukana. Serio. O Hoover ciężko usłyszeć złe słowo. Wszyscy ją zachwalają, straszą książkowym kacem po jej powieściach… a ja nie czuję w zasadzie nic. Przez blisko 400 stron książki serducho ani razu nie zabiło mi mocniej, więc coś tu jest chyba nie tak.. prawda? Ale po kolei.


Z tyłu książki napisano cudowne, zachęcające i intrygujące zdania: „Czy można przypomnieć sobie… że ma się krew na rękach? A jeśli prawda jest tak szokująca, że tylko zapomnienie chroni przed szaleństwem?”. Przyznajcie, że to kusi. Człowiek sięga po książkę oczekując tajemniczości, szokującej zagadki skąpanej w krwi… A co dostaje? Krwi tyle, co kot napłakał i równie dużo tajemnicy. Okej, ciekawiło mnie z początku o co chodzi z tą sklerozą, ale jakoś z kolejnymi stronami zaciekawienie poszło spać. Ta absolutna zwyczajność życia głównych bohaterów gryzła mi się z niespodziewanym, niewyjaśnionym zapomnieniem. Jeszcze póki mogłam łudzić się, że w wieczór poprzedzający zanik pamięci polała się krew, póty nie skreślałam tej historii. Ale gdy okazało się, to co się okazało (Brawo Q! Jesteś królową logicznych wyjaśnień!) uznałam, że to jakaś kpina, a nie „krew na rękach” i „szokująca prawda, której zapomnienie broni przed szaleństwem”. Grrr! Ktoś powinien ten opis zmienić, bo to jakieś wierutne kłamstwo! :<

Opis głosi również:  „On zrobi wszystko, by wskrzesić wspomnienia. Ona za wszelką cenę chce je pogrzebać.”, co od razu sugeruje mi, że w tajemnicy niezwykłej sklerozy (wybaczcie, ale nie wiem jak inaczej nazwać to, co spotkało Charlie i Silasa) musi być coś złego, mrocznego, coś w klimacie zbrodni… kurcze no, chyba wiecie o co mi chodzi ;). Miałam nadzieję na jakiś dreszczyk emocji, jakieś bum!, jakiś brzydki, wyjątkowo pryszczaty sekret Charlie, który wywołał, albo przynajmniej przyczynił się do wywołania tejże niezwykłej sklerozy. Tymczasem rozwiązanie zagadki jest do szpiku kości durne. Serio. Nie mogę Wam tego wyjaśnić, ale jak słowo daję Colleen i Tarryn mnie zaskoczyły. W życiu nie spodziewałabym się tak idiotycznego wyjaśnienia. Nawiasem mówiąc z tego wynikałoby, że takież właśnie sklerozy powinny się przytrafiać kilka razy do roku albo i kilkanaście razy, i to na calutkim świecie… ale shhh. Może ja za mało romantyczna jestem. Może jestem jak Charlie.


Skoro już mowa o naszej bohaterce, to powiem parę słów zarówno o niej, jak i o jej towarzyszu. Kobiety mają pierwszeństwo, więc zacznę od Charlie. W sumie nic do niej nie mam. Ani mnie ona ziębi, ani grzeje, jest zwyczajna, dość sympatyczna, jak na żeńską postać ;). Naprawdę nie wiem co więcej o niej powiedzieć… może tylko tyle, że nie mam co jej zarzucić, w przeciwieństwie do Silasa. Tu sprawa ma się zupełnie inaczej. 
Matkobosko cóż to za słodziak! Aż się na bełta zbiera, gdy człowiek czyta te jego listy i rozmyślenia. Jezusicku, nie lubię takich bohaterów. Rozumiem, to miał być taki ideał dla nastolatek, ale serio? Aż tak? Chłopak bez skazy, cierpliwy, odporny na zdrady, odporny na wszelkie ataki, futbolista, fotograf, przystojniak, romantyk, i co jeszcze? Przepraszam, ale tego nie kupuję.

Nie kupuję też tego, jak ta dwójka reaguje na fakt, że stracili pamięć. Kurcze, ludzie! Co Wy byście zrobili, gdybyście ocknęli się w szkolnej ławce, otoczeni obcymi ludźmi, nie wiedząc kim jesteście, czemu tu jesteście, nie mając pojęcia co się dzieje i mając w głowie jedną wielką czarna dziurę? Może ja jestem jakaś dziwna (Ekhmm... badania niczego nie wykazały xD), ale w takiej sytuacji chyba bym zemdlała, albo (tak dla przyzwoitości) się przynajmniej załamała. A co robią nasi bohaterzy? Oczywiście, że w przeciągu przerwy miedzy lekcjami spinają poślady i bez jakiejś specjalnej sensacji idą na stołówkę, i na lajciku udają, że znają zupełnie obcych ludzi. Ba! Ci ludzie im wierzą, nie widzą w tym nic nadzwyczajnego… Poważnie? Cholercia, mam nadzieję, ze tak Silas, jak i Charlie po liceum poszli na studia aktorskie. Wróżyłabym im świetlaną przyszłość ;).


Uczepić mogłabym się również samego tytułu, chociaż to akurat nie jest takie istotne. Nie przepadam za angielskimi tytułami. Skoro książkę przełożono na inny język, to to samo powinno zrobić się z tytułem, a poza tym osobiście uważam, że Nigdy, przenigdy intrygowałoby mnie bardziej, niż Never never… ale to taki drobiazg ;).

Ale żeby nie było, że tylko się czepiam. Książka nie była do szpiku okładki zła ;). 

Podobała mi się lekkość, z jaką czytało się kolejne rozdziały. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do setnej strony, później dwusetnej… Dopiero gdy w zasadzie rozgryźli już tę zagadkę książka zaczęła mnie męczyć, a ostatnie 30 stron czytałam dłużej, niż poprzednie 350.

Ponadto na plus mogę zaliczyć narrację z dwóch perspektyw. Nie gubiłam się w niej, co czasami się zdarza. Wszystko było miłe, zrozumiałe i czytelne, a rozdziały nie dłużyły się ;). 

Humor w zasadzie również był niczego sobie, chociaż jak na mój gust wszystko było jakieś takie.. zbyt opanowane, zbyt płaskie. Nie do końca w moim guście ;).


Podobały mi się również niektóre z listów, którymi autorki urozmaiciły treść. Owszem, część z nich było absolutnie przesłodzonych, ale znalazło się parę, które przypadły mi do gustu, i może nawet uśmiechnęłam się półgębkiem gdy je czytałam ;).


Podsumowując: Never never nie spełniło moich oczekiwań. Spodziewałam się silnych emocji, niesamowitej historii, którą obiecywał mi opis z tyłu okładki i opinia o twórczości jednej z autorek, spodziewałam się oryginalności… a otrzymałam zwyczajność absolutną i totalną. Nie mniej jednak nie skreślam jeszcze Coollen Hoover. W przyszłości sięgnę po którąś z jej książek, tych pisanych samodzielnie, aby sprawdzić, czy może jednak pogłoski o kacu po jej tworach są prawdziwe ;). Czy książkę polecam..? Sama nie wiem. Na pewno nie odradzam. Jeśli macie ochotę na coś lekkiego, coś zwykłego i przyjemnego, to śmiało, bierzcie się za Never never, jednak jeżeli czujecie potrzebę bomby emocjonalnej, to poszukajcie czegoś innego ;).

No, to pomarudziłam :P. Pora na Was! Czytaliście już sierpniową premierę CoHo? Co o niej sądzicie?

Do zobaczenia w komentarzach!

Q.

sobota, 3 września 2016

Czym zaskoczy nas wrzesień?


Cześć Myszki! 
Z bólem serca stwierdzam, że szkoła się zaczęła, więc przychodzę do Was z postem, który (mam nadzieję) rozproszy co-nieco wasze myśli na matematyce, biologii i każdej innej fizyce. A czym chcę zająć wasze główki? Ano rozmyślaniem o książkach, które pojawią się w księgarniach już we wrześniu! 

Dziewczyna z Dzielnicy Cudów – Aneta Jadowska

„Są przyjazne i urocze miasta alternatywne. I jest Wars – szalony i brutalny – oraz Sawa – uzbrojona w kły i pazury. Pokochasz je i znienawidzisz, całkiem jak ich mieszkańcy.
Jak ona. Nikita. To tylko jedno z jej imion, jedna z jej tajemnic. Jako córka zabójczyni i szaleńca chce od życia jednego – nie pójść ścieżką żadnego z rodziców. Choć na to może być już za późno.
Z Dzielnicy Cudów – części miasta, która w wyniku magicznych perturbacji utknęła w latach 30. ubiegłego wieku – zostaje uprowadzona jedna z piosenkarek renomowanego klubu Pozytywka. Sprawą zajmuje się Nikita. Trop szybko zaprowadzi ją tam, gdzie nigdy nie chciałaby się znaleźć. Na szczęście jej pleców pilnuje Robin. Czy na pewno? Kim on właściwie jest?”

Czemu Dziewczyna z Dzielnicy Cudów? 
Ostatnia książka od SQN polskiej autorki okazała się fenomenalna, więc postanawiam iść za ciosem ;P Opis brzmi ciekawie, więc liczę na kolejną wspaniałą historię... A ta rozeta z okładki dodatkowo kusi <3

Wszystko to co wyjątkowe – Matthew Quick

„Oto Nanette. Wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje. 
Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza balonówki – tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej powieści. Nanette czyta ją dziesiątki razy. Chce być taka jak główny bohater. Chce być buntowniczką.
Choć udaje wygadaną rebeliantkę, w środku to jednak ta sama Nanette, samotna introwertyczka, która usiłuje znaleźć swoje miejsce w nieprzyjaznym świecie. Zmuszona dokonać kilku trudnych wyborów nauczy się, że za bunt trzeba czasem zapłacić wysoką cenę.”

Czemu Wszystko to co wyjątkowe?
Matthew Quick pokazał nie raz na co go stać, więc nie jest niczym nadzwyczajnym, że ciągnie mnie do tej pozycji. Liczę na to, że się nią zachwycę ;).
  
Żyj szybko, kochaj głęboko  - Young Samantha

„Czy można przyjaźnić się z kimś, kto był miłością twojego życia?

Ona była najfajniejszą dziewczyną w mieście, on właśnie się sprowadził z rodzicami i szybko zdążył złamać niejedno serce.

Charley i Jake. Zakochali się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia. Byli dla siebie stworzeni, snuli wielkie plany. Aż do tamtego feralnego dnia...

Na urodzinowym przyjęciu byłego chłopaka Charley dochodzi do tragedii. Niektórzy zrzucają winę na Jake'a. Po tym zdarzeniu chłopak zrywa związek i razem z rodziną wyjeżdża na zawsze z miasta.

Dała mu wszystko, każdą cząstkę siebie. A on... od niej odszedł.

Przez kolejne cztery lata Charley stara się zapomnieć o Jake'u, ale los postanawia z niej zażartować. Dziewczyna wyjeżdża na studia do Szkocji, a tam na imprezie trafia na Jake'a i jego dziewczynę. Zranione serce daje znać o sobie z ogromną siłą. Mimo że Charley stara się unikać dawnego ukochanego jak ognia, on cały czas próbuje się do niej zbliżyć.

Ale czy można zaufać komuś, kto wcześniej tak bardzo zranił?

Żyj szybko, kochaj głęboko to książka o miłości niewinnej i szalonej. Takiej, o której się marzy i tak naprawdę nigdy nie zapomina.”

Czemu Żyj szybko, kochaj głęboko?
Odpowiedź nie jest w sumie jakaś odkrywcza. Po prostu mam ochotę na romans, coś bez wampirów, wilkołaków i innych czarodziejów, a ta książka właśnie to mi oferuje ;).
  

Rój – Laline Paull 

„Podporządkowanie. Posłuszeństwo. Służba.

Flora 717 to twarda sztuka. Wywodząca się z rodu sprzątaczek, najniższej warstwy totalitarnej społeczności ula, dla Królowej gotowa jest na każde poświęcenie. Wychodzi cało z wewnętrznych pogromów, czystek religijnych i przerażających napaści drapieżnych os. Z każdym aktem odwagi zyskuje coraz mocniejszą pozycję, dzięki czemu poznaje ukrytych wrogów oraz mroczne tajemnice ula. Istnieje jednak coś silniejszego nad oddanie i posłuszeństwo, czyli naczelną zasadę rządzącą życiem wszystkim pszczelich sióstr. To własne dziecko… Żarliwa i – wszystkim poza Królową – bezwzględnie zakazana matczyna miłość sprawi, że Flora złamie najświętsze ze wszystkich praw…”

Czemu Rój?
Nie lubię książek o zwierzaczkach. Kotki, pieski i inne goryle mnie nie pociągają... ale pszczółki to zupełnie inna bajka ;P Jestem ciekawa co znajdę w Roju.


Elantris – Brandon Sanderson

„Elantris - gigantyczne, piękne, dosłownie promienne miasto, zamieszkane przez istoty wykorzystujące swoje potężne zdolności magiczne, by pomagać ludowi Arelonu. Każda z tych boskich istot była jednak kiedyś zwykłym człowiekiem, dopóki nie dotknęła jej tajemnicza, odmieniająca moc Shaod. A potem, dziesięć lat temu, magia zawiodła. Elantryjczycy stali się zniszczonymi, słabymi, podobnymi do trędowatych istotami, a samo Elantris okryło się mrokiem, brudem i popadło w ruinę. Shaod stał się przekleństwem. Nowa stolica Arelonu, Kae, przycupnęła w cieniu Elantris, a jej mieszkańcy ze wszystkich sił ją ignorowali. Księżniczka Sarene z Ted przybywa do Kae, by zawrzeć polityczne małżeństwo z księciem korony Raodenem. Sądząc z korespondencji, mogła się spodziewać, że odnajdzie miłość. Dowiaduje się jednak, że Raoden nie żyje, a ona uważana jest za wdowę po nim...”

Czemu Elantris?
O Sandersonie nie da się nie słyszeć. Jestem bombardowana pozytywnymi opiniami o jego książkach, tylko nie bardzo chcę zaczynać od czegoś, o czym słucham od pewnego czasu.... stąd chrapka na wrześniową premierę Elantris, której nie naznaczono jeszcze milionem recenzji ;).

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To właściwie wszystko na dziś ;). Wiecie, na jakie premiery czekam, ale ja nie wiem na co czekacie Wy! Czekam na wasze zachciewajki w komentarzach, a nóż-widelec przeoczyłam jakąś perełkę?

Całusy :*
Q.