Cześć Zajączki!
Niby przerwa świąteczna powinna być świetną okazją do
pisania/czytania/blogowania… a u mnie jak zwykle jest na odwrót :D Nijak nie
mam głowy do skakania z bloga na bloga, skrobania postów... no dobra, czytanie
względnie mi idzie i to na dwa fronty, ale mimo wszystko mogłoby być lepiej. No
ale, jak to się mówi: jak się nie ma co się lubi, to się kradnie lubi co
się ma! A ja mam dla was książkę, po której nie spodziewałam się zbyt wiele...
a dostałam wszystko, czego akurat potrzebowało me czytelnicze serduszko.
Zacznijmy od tego, że nie mam pojęcia cóż mną kierowało, kiedy
kupowałam tę książkę. Chyba nawet nie było jej na mojej liście chciejek. Do
tego ta okładka mnie denerwuje, bo są na niej nawet nie jedna, a dwie
mordy, w tym jedna niesamowicie
przypomina buźkę aktora grającego w ekranizacji Intruza… No więc nie wiedzieć
czemu jakiś czas temu kupując prezent dla Marcina dorzuciłam do koszyka Ogniste oczyszczenie. Szpulnęłam je na
półkę i omijałam szerokim łukiem, tym bardziej, iż na LC ma ono niespełna siedem
gwiazdek, co nie sugerowało, że historia ta okaże się… takim cudeńkiem!