Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Otwarte. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Otwarte. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 września 2017

KSIĄŻKOWE PREMIERY PAŹDZIERNIKA!

Czołem Maślaki!
Czy ja dobrze widzę, że to już październik? Ale to szybko leci, aż strach! Muszę się wam wyżalić, że ostatnimi tygodniami umieram na katary, kaszele i inne takie paskudztwa, za cholerę się ich pozbyć nie mogę. Też tak macie? Pieprzona jesień, nie lubimy jak jest taka! Ale za to październik oferuje nam pocieszenie w postaci niezliczonych premier książkowych. Poważnie, jest ich masa. U mnie znajdziecie jedynie namiastkę (namiastka = blisko trzydzieści tytułów!), bo gdybym chciała zebrać tu wszystkie książki, które zaciekawiły mnie, które mogą zaciekawić was i te, które po prostu mają premierę w tym miesiącu, to blogger by mi post uciął w 1/7 pisania. Serio. 

Nie przedłużając: oto książki, które pojawią się w księgarniach w najbliższych tygodniach! ;) 

sobota, 8 kwietnia 2017

Zaskoczono mnie! Diabolika S.J. Kincaid

Cześć Motylki!
Właściwie miałam jeszcze odczekać z pisaniem tej recenzji… ale nie wytrzymiem! Może za tydzień lub dwa mój zachwyt przygaśnie, jednak na chwilę obecną… cóż, przygotujcie się na fale zachwytu Diaboliką S.J. Kincaid ;).

środa, 1 lutego 2017

Apokalipsa? Czemu nie! "Pandora" M.R. Carey

Witam Zombiaczki!
Ha, powitanie to jakże niecodzienne nie jest przypadkowe. Dziś mam dla was recenzję książki, o której jakoś głośno nie było, a w sumie nie wiem czemu. Ja skusiłam się na nią po obejrzeniu trailera na YT. Chcałąm Wam go tu wrzucić, ale misja zakończyła się klęską. Za to macie linkacza tam troszkę wcześniej ;P. Czy znacie już Pandorę M.R. Carey?

sobota, 7 stycznia 2017

Kryminał ze smakiem, czyli Przepis na miłość i zbrodnię!

Cześć Susły!
Oooo dziś będzie pysznie. Serio, jak myślę o tej książce, o której zaraz wam opowiem, to momentalnie mi ślinka cieknie (i nie ma chodzi mi tu o jakiś dziwny ślinotok czy inne cudactwa -,-). Ale o tym przekonacie się sami ;) Miśki, poznajcie Przepis na zbrodnię i miłość Sally Andrew.

niedziela, 4 września 2016

Wygląda na to, że jestem odmieńcem, czyli o moim pierwszym spotkaniu z panią Hoover

Zdjęcie powyższe jest tymczasowe ;) Trzymajcie kciuki, żeby mnie jutro na basen wpuścili z książką xD
Hej ho Papużki!

Znów mam dla was recenzję, ale tym razem inną, od poprzednich… bo nieprzychylną. Jeszcze nie wiem jak sobie z nią poradzę, bo rzeczy, które mam wypisane na magicznej karteczce zakrawają o spoilery (ALE SPOILERÓW TU NIE ZNAJDZIECIE!), i nie wiem jak o tym napisać, aby nikomu nie zepsuć ewentualnej lektury. Ale, ale! Wy nie wiecie o czym ja mówię! Dziś zapraszam was na recenzję Never Never autorstwa Coollen Hoover i Tarryn Fisher.

Charlie i Silas chodzą razem do szkoły. Są parą, mają wspólnych znajomych, wspólną przeszłość… ale niczego z tego nie pamiętają. Nie mają pojęcia co jest tego powodem, ale oboje stracili pamięć. Razem będą szukać odpowiedzi na gnębiące ich pytania. Spróbują sprawić, by wspomnienia powróciły… ale czy im się uda? Co spowodowało, że zapomnieli osiemnaście lat swojego życia? Oczywiście nie zdradzę Wam tego, nie jestem aż takim wrednialcem ;).

Wiecie co? Czuję się oszukana. Serio. O Hoover ciężko usłyszeć złe słowo. Wszyscy ją zachwalają, straszą książkowym kacem po jej powieściach… a ja nie czuję w zasadzie nic. Przez blisko 400 stron książki serducho ani razu nie zabiło mi mocniej, więc coś tu jest chyba nie tak.. prawda? Ale po kolei.


Z tyłu książki napisano cudowne, zachęcające i intrygujące zdania: „Czy można przypomnieć sobie… że ma się krew na rękach? A jeśli prawda jest tak szokująca, że tylko zapomnienie chroni przed szaleństwem?”. Przyznajcie, że to kusi. Człowiek sięga po książkę oczekując tajemniczości, szokującej zagadki skąpanej w krwi… A co dostaje? Krwi tyle, co kot napłakał i równie dużo tajemnicy. Okej, ciekawiło mnie z początku o co chodzi z tą sklerozą, ale jakoś z kolejnymi stronami zaciekawienie poszło spać. Ta absolutna zwyczajność życia głównych bohaterów gryzła mi się z niespodziewanym, niewyjaśnionym zapomnieniem. Jeszcze póki mogłam łudzić się, że w wieczór poprzedzający zanik pamięci polała się krew, póty nie skreślałam tej historii. Ale gdy okazało się, to co się okazało (Brawo Q! Jesteś królową logicznych wyjaśnień!) uznałam, że to jakaś kpina, a nie „krew na rękach” i „szokująca prawda, której zapomnienie broni przed szaleństwem”. Grrr! Ktoś powinien ten opis zmienić, bo to jakieś wierutne kłamstwo! :<

Opis głosi również:  „On zrobi wszystko, by wskrzesić wspomnienia. Ona za wszelką cenę chce je pogrzebać.”, co od razu sugeruje mi, że w tajemnicy niezwykłej sklerozy (wybaczcie, ale nie wiem jak inaczej nazwać to, co spotkało Charlie i Silasa) musi być coś złego, mrocznego, coś w klimacie zbrodni… kurcze no, chyba wiecie o co mi chodzi ;). Miałam nadzieję na jakiś dreszczyk emocji, jakieś bum!, jakiś brzydki, wyjątkowo pryszczaty sekret Charlie, który wywołał, albo przynajmniej przyczynił się do wywołania tejże niezwykłej sklerozy. Tymczasem rozwiązanie zagadki jest do szpiku kości durne. Serio. Nie mogę Wam tego wyjaśnić, ale jak słowo daję Colleen i Tarryn mnie zaskoczyły. W życiu nie spodziewałabym się tak idiotycznego wyjaśnienia. Nawiasem mówiąc z tego wynikałoby, że takież właśnie sklerozy powinny się przytrafiać kilka razy do roku albo i kilkanaście razy, i to na calutkim świecie… ale shhh. Może ja za mało romantyczna jestem. Może jestem jak Charlie.


Skoro już mowa o naszej bohaterce, to powiem parę słów zarówno o niej, jak i o jej towarzyszu. Kobiety mają pierwszeństwo, więc zacznę od Charlie. W sumie nic do niej nie mam. Ani mnie ona ziębi, ani grzeje, jest zwyczajna, dość sympatyczna, jak na żeńską postać ;). Naprawdę nie wiem co więcej o niej powiedzieć… może tylko tyle, że nie mam co jej zarzucić, w przeciwieństwie do Silasa. Tu sprawa ma się zupełnie inaczej. 
Matkobosko cóż to za słodziak! Aż się na bełta zbiera, gdy człowiek czyta te jego listy i rozmyślenia. Jezusicku, nie lubię takich bohaterów. Rozumiem, to miał być taki ideał dla nastolatek, ale serio? Aż tak? Chłopak bez skazy, cierpliwy, odporny na zdrady, odporny na wszelkie ataki, futbolista, fotograf, przystojniak, romantyk, i co jeszcze? Przepraszam, ale tego nie kupuję.

Nie kupuję też tego, jak ta dwójka reaguje na fakt, że stracili pamięć. Kurcze, ludzie! Co Wy byście zrobili, gdybyście ocknęli się w szkolnej ławce, otoczeni obcymi ludźmi, nie wiedząc kim jesteście, czemu tu jesteście, nie mając pojęcia co się dzieje i mając w głowie jedną wielką czarna dziurę? Może ja jestem jakaś dziwna (Ekhmm... badania niczego nie wykazały xD), ale w takiej sytuacji chyba bym zemdlała, albo (tak dla przyzwoitości) się przynajmniej załamała. A co robią nasi bohaterzy? Oczywiście, że w przeciągu przerwy miedzy lekcjami spinają poślady i bez jakiejś specjalnej sensacji idą na stołówkę, i na lajciku udają, że znają zupełnie obcych ludzi. Ba! Ci ludzie im wierzą, nie widzą w tym nic nadzwyczajnego… Poważnie? Cholercia, mam nadzieję, ze tak Silas, jak i Charlie po liceum poszli na studia aktorskie. Wróżyłabym im świetlaną przyszłość ;).


Uczepić mogłabym się również samego tytułu, chociaż to akurat nie jest takie istotne. Nie przepadam za angielskimi tytułami. Skoro książkę przełożono na inny język, to to samo powinno zrobić się z tytułem, a poza tym osobiście uważam, że Nigdy, przenigdy intrygowałoby mnie bardziej, niż Never never… ale to taki drobiazg ;).

Ale żeby nie było, że tylko się czepiam. Książka nie była do szpiku okładki zła ;). 

Podobała mi się lekkość, z jaką czytało się kolejne rozdziały. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do setnej strony, później dwusetnej… Dopiero gdy w zasadzie rozgryźli już tę zagadkę książka zaczęła mnie męczyć, a ostatnie 30 stron czytałam dłużej, niż poprzednie 350.

Ponadto na plus mogę zaliczyć narrację z dwóch perspektyw. Nie gubiłam się w niej, co czasami się zdarza. Wszystko było miłe, zrozumiałe i czytelne, a rozdziały nie dłużyły się ;). 

Humor w zasadzie również był niczego sobie, chociaż jak na mój gust wszystko było jakieś takie.. zbyt opanowane, zbyt płaskie. Nie do końca w moim guście ;).


Podobały mi się również niektóre z listów, którymi autorki urozmaiciły treść. Owszem, część z nich było absolutnie przesłodzonych, ale znalazło się parę, które przypadły mi do gustu, i może nawet uśmiechnęłam się półgębkiem gdy je czytałam ;).


Podsumowując: Never never nie spełniło moich oczekiwań. Spodziewałam się silnych emocji, niesamowitej historii, którą obiecywał mi opis z tyłu okładki i opinia o twórczości jednej z autorek, spodziewałam się oryginalności… a otrzymałam zwyczajność absolutną i totalną. Nie mniej jednak nie skreślam jeszcze Coollen Hoover. W przyszłości sięgnę po którąś z jej książek, tych pisanych samodzielnie, aby sprawdzić, czy może jednak pogłoski o kacu po jej tworach są prawdziwe ;). Czy książkę polecam..? Sama nie wiem. Na pewno nie odradzam. Jeśli macie ochotę na coś lekkiego, coś zwykłego i przyjemnego, to śmiało, bierzcie się za Never never, jednak jeżeli czujecie potrzebę bomby emocjonalnej, to poszukajcie czegoś innego ;).

No, to pomarudziłam :P. Pora na Was! Czytaliście już sierpniową premierę CoHo? Co o niej sądzicie?

Do zobaczenia w komentarzach!

Q.

sobota, 27 sierpnia 2016

Kiedy jawa przychodzi we śnie


Hej ho Słoniki! 

Matkoboskoczęstochowsko to będzie trudne. To będzie trudny tekst, czuję to w zasadzie od kiedy weszłam jedna nogą w świat z książki. Jakiej? Moi Drodzy, zapraszam na moją recenzję Wyśnionych miejsc Breyy Yovanoff.

Zamówiłam je przedpremierowo, wyczekałam się jak głupia, i w końcu do mnie trafiły. Tyle że kiedy czekałam, w Sieci pojawił się ogrom przedpremierowych recenzji, które Wyśnione miejsca krytykowały w mniejszym, lub większym stopniu. Nie powiem, miałam obawy, że książka okaże się beznadziejna. I wiecie co? Nie mam zielonego pojęcia jaką książkę czytali krytykujący ją, ale moja… moja była obłędna, co zamierzam za chwilkę wszem i wobec udowodnić…. Ale najpierw wyjaśnię wam kto z kim i dlaczego ;).


Waverly jest idealna. Wzorowe stopnie, idealna fryzura, nienaganny strój, perfekcyjni znajomi. Wypisz, wymaluj dziewczyna doskonała. Ideał. Jednak nie do końca. Waverly nie śpi. Zamiast spać biega, uczy się, ogląda filmy… aż pewnego dnia postanawia uporać się z tym, stosując techniki relaksacyjne. Wiecie, liczenie owieczek, słuchanie szumu fal, i takie tam. Ku jej ogromnego zdziwieniu we śnie przenosi się do światu chłopaka, z którym chodzi na hiszpański. Marshall ma opinię buntownika, o stopniach godnych pożałowania, palacza i ćpuna. Nikt nie wie jednak czemu taki jest. Dopiero Waverly odkrywa jego tajemnice zjawiając się u niego co noc, rozmawiając z nim, poznając go. On również poznaje Waverly, tę prawdziwą, ukrytą przed światłem dziennym. Co wyniknie z ich wyśnionych spotkań? Czy gdy wzejdzie słońce nadal będą w stanie być ze sobą szczerzy? Jak potoczy się historia dziewczyny idealnej i chłopaka, którego stać na więcej? Przeczytajcie, a się dowiecie!

Może zacznę od tych całych snów, od pomysłu na tę historie. Przyznam szczerze, że spodziewałam się czegoś innego. Myślałam, że w książce nocne spotkania będą dominować, że dostanę historię pełną serduszek z, bądź co bądź, paranormalnym wątkiem. A tu zaskoczenie. Spotkań we śnie było zaledwie kilka, a bohaterowie przez większą część książki nie mieli ze sobą kontaktu. I normalnie bym była oburzona, bo przecież miała być magia, miały być spacery w snach… a tu klops. Ale wiecie… wcale mi to nie przeszkadzało. Książkę pożarłam. Zwykle w czasie czytania zapisuje swoje myśli, spostrzeżenia i uwagi na karteczce, żeby niczego nie pominąć w recenzji. Po lekturze Wyśnionych miejsc karteczka jest czysta Nie dlatego, że nie miałam żadnych przemyśleń czy uwag. Po prostu nie miałam czasu na zapisywanie ich, nie chciałam wychodzić nawet na sekundę z tamtego świata. 


Wyśnione miejsca skupiają się na hierarchii szkolnej, na kreowaniu swojego wizerunku, walce o pozycję w szkole. Tak, wiem, że brzmi to jak scenariusz filmu z młodą Seleną Gomez, ale nie dajcie się zmylić. Pierwszy raz taka historia mi się podobała, pierwszy raz nie drażniła, nie była jakaś skrajnie przerysowana. Chociaż podejrzewam, że nie każdy ją tak odbierze. Ja traktowałam ją bardzo osobiście, bo… kurczę, czytając czułam się, jakby ktoś opisywał nieco urozmaiconą historię mojego życia. Może nie wszystko się zgadzało, może było kilka niezgodności, ale chyba jeszcze nigdy nie czułam takiej więzi z jakąkolwiek bohaterką książki. Rozumiałam Waverly, bo znam takiego Marshalla, miałam za przyjaciółkę swoją własną Maribeth, znalazłam też moją Autumn… ale Wy nie wiecie, o kim ja mówię, więc przejdźmy do krótkiego opisu bohaterów Wyśnionych miejsc!

O Waverly co-nieco już wiecie. Dziewczyna jest bystra, ambitna, piekielnie inteligentna, i niesamowicie introwertyczna. Rozdziały przedstawiane z jej perspektywy są przesycone naukowymi ciekawostkami, dziwnym poczuciem humoru, sarkazmem, oraz myślami, które Waverly zachowuje dla siebie, komentarzami, których nie wygłasza. Polubiłam ją, nie denerwowała mnie… była jakaś taka autentyczna. Identyfikowałam się z nią, rozumiałam tę postać, i tylko czasami chciałam ją ochrzanić, ze jeszcze czegoś nie zrobiła… Ale jak się tak dłużej zastanowiłam, to dochodziłam do wniosku, ze sama też bym z pewnym decyzjami zwlekała, dokładnie jak Waverly.



Marshall był cudowny, miał dobre serce, był… Był mi bliski, znajomy. Troszkę było go mało, w książce dominował wątek Waverly, ale trudno. Chłopak miał przekichane, ale nie chciałabym mówić wam czemu. Nie wiem, czy byłby to poważny spoiler, może nie, jednak chyba wolicie sami rozgryźć tę postać ;).  W każdym razie chłopak, którego Marshall skrywa pod osłoną alkoholu, narkotyków i mituwisizmu jest cudowny. Każda dziewczyna chciałaby takiego Marshalla, gwarantuje wam. Ale tu nie ma jakiegoś przerysowania, czy sztuczności. To jest wszystko prawdziwe, i to właśnie jest niesamowite. 

Muszę wspomnieć o pozostałych bohaterach, bo Yovanoff odwaliła kawał dobrej roboty kreując postacie drugoplanowe. Serio, rzadko trafiają się książki, w których postacie poboczne są tak dopracowane, tak starannie stworzone. 
Mamy tutaj Maribeth, najlepszą przyjaciółkę Waverly, której celem jest stanie się królową szkoły. Dąży do celu po trupach i nie ogląda się wstecz. Jest wyrachowana, bezlitosna, aż ciśnie mi się na usta słowo na S. Waverly znaczy dla niej tyle, co nic. Jest jej przydatna, bo umie planować, bo jest inteligentna i potrafi zauważyć pewne rzeczy. 
Mamy też Ollie’go, najlepszego przyjaciela Marshalla. Pierwsze określenie, jakie przyszło mi do głowy, gdy poznawałam tę postać, to anioł stróż. Ollie troszczył się o wszystko i wszystkich, zawsze znajdywał czas na pomoc innym, martwił się o Marshalla, i nie zostawiał go w potrzebie. Ze świecą szukać takiego przyjaciela! 
Ale moje serducho zdobyła Autumn. Ta dziewczyna przewijała się przez książkę sypiąc inteligentnym humorem, szczerymi do bólu komentarzami i swoim charakterkiem. Była cudowna, i bardzo mi kogoś przypominała. 
Generalnie Yovanoff za każdą jedną postać z Wyśnionych miejsc należy się medal. A może nawet pomnik..?


Cała książka jest napisana obłędnie lekko, przyjemnie i z humorem. Czyta się ją z uśmiechem na twarzy. Ilość zaznaczonych cytatów mnie przeraziła (zaraz będę musiała z prawie 30 wybrać 4 albo pięć, które tu zamieszczę -,-). Te wszystkie naukowe słówka nie przytłaczają, a ciekawią. Mnie ciekawiły. 

Wyśnione miejsca lądują na honorowym miejscu w moim sercu i biblioteczce. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że nie raz wrócę do historii Waverly i Marshalla. Gorąco polecam wam tę książkę! Jest cudowna, zabawna, inteligentna, skłania do przemyśleń i zapada w pamięci… ale sprawdźcie sami! 

I jak? Czytaliście już Wyśnione miejsca? Może dopiero macie je w planach, albo pasujecie, uważacie, ze to nie dla was? Czekam na Was w komentarzach!

Buziaki ;*
Q.

poniedziałek, 11 lipca 2016

A co powiecie na galaktycznego Titanic'a?

Hmm… jak tak teraz myślę, to nie potrafię wyjaśnić co mnie skłoniło do przeczytania tej książki. Właściwie to miałam więcej obaw, niż nadziei. Bo co nowego można powiedzieć w temacie miłości dwójki nastolatków z dwóch diametralnie różnych światów? Ile już było takich historii? Obawiałam się nudy i utartych schematów. Nudy nie znalazłam. Co do schematów.. Kurczę, schematy były, ale jak gdyby… odrestaurowane? Chodzi mi o to, że chociaż historia sama w sobie była dość przewidywalna, to sposób, w jaki opowiedziały ją Amie Kaufman i Meagan Spooner sprawił, że to nie irytowało, a wręcz wciągało. Ale o tym za chwilę ;).

Przygodę z W ramionach gwiazd rozpoczynamy na Ikarze. Jest to największy, najnowocześniejszy statek kosmiczny, podróżujący między wymiarami. Na pokładzie przebywają zarówno przedstawiciele elity, jak i ich ochrona, czy też zwykli żołnierze. Jednym z pasażerów jest Taraver Merendsen - młody chłopak, który za swoje zasługi na froncie zyskał tytuł majora. Na balu zorganizowanym na pokładzie Ikara poznaje córkę właściciela statku, a tym samym najbogatszą nastolatkę w Galaktyce, Lilac LaRoux. Jednak Taraver nie jest świadomy z kim rozmawia. Między parą bohaterów nawiązuje się cieniutka więź, która jednak zostaje zerwana już następnego dnia przez Lilac. Niespodziewanie na pokładzie Ikara rozbrzmiewa alarm, ogłaszający ewakuację. Statek ulega awarii. W zamieszaniu wywołanym przez ludzi z wyższych sfer Lilac i Tarver trafiają do jednej kapsuły ratunkowej i oddzielają się od reszty pasażerów. Wkrótce lądują - a raczej rozbijają się - na nieznanej planecie, zupełnie sami, bez możliwości skontaktowania się z cywilizacją. I tak zaczyna się ich wspólna podróż w poszukiwaniu pomocy, pełna zagadek i zagrożeń, czekających na nich co krok.

A więc wiecie już mniej więcej o czym mowa ;). Przyznajcie, że historia trąci banałem, prawda? Kolejna zakazana miłość. Kolejny Romeo i kolejna Julia, tyle że nie w pięknej Weronie, a w centrum Kosmosu. Pora przygotować się na kolejne słodkie insta-love. Nic z tych rzeczy! Autorki nie pozwoliły sobie na powielanie romansu Szekspira. Doskonale poradziły sobie z manipulacją i zabawą schematami. Książkę czytało mi się lekko i przyjemnie, chociaż początek trochę się dłużył. Faktem jest, że na prawdziwą akcje musiałam chwile poczekać, ale było warto. Podróż Lilac i Tarvera okazała się fascynująca, czego się nie spodziewałam. Myślałam, że trafię na kolejne W pustyni i w puszczy, a tymczasem panie Kaufman i Spooner zaskoczyły mnie tajemniczymi zjawiskami, zmusiły do główkowania i szukania odpowiedzi razem głównymi bohaterami. Autorkom udało się mnie zaskoczyć zakończeniem, za co należą im się gratulacje.