Pokazywanie postów oznaczonych etykietą adaptacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą adaptacja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 sierpnia 2016

Dobry Szkot nie jest zły!

Proszę, obejrzyjcie poniższy film <3 To czołówka serialu, jest nieziemska!

Cześć Promyczki!
Jak widzicie - żyję! Na początku chcę Wam wszystkim podziękować za ciepłe słowa w komentarzach pod poprzednim postem. Aż się mi ciepło na serduchu zrobiło, gdy czytałam je już po jeździe <3. 

Miało być książkowo, ale pod ostatnim LBA ukazało się tyle komentarzy dotyczących Outlandera, że postanowiłam w końcu o nim napisać. Wiele z Was ma go w planach, albo ma na niego ochotę, etc. Cóż, postaram się Wam zamieszać w główkach tak, żebyście słowa zmienili w czyn :). O książce już było (Nie czytałeś? Och, to karygodne! Klikaj mnie, nadrób zaległości :D), pora na serial oparty na powieści Diany Gabaldon.

Ale po kolei. Najpierw szczypta nie takich znowu nudnych faktów. Outlander zagościł na ekranach w 2014 roku. Serial został doceniony – otrzymał dwa Saturny (za najlepszą aktorkę i aktora serialowego), trzy Kryształowe Statuetki People’s Choice, a ponadto 17 innych nominacji. No to chyba mówi samo za siebie! Jeśli ciekawi Was kto odpowiada za reżyserię, scenariusz, kostiumy, i całą resztę – odsyłam was na stronę Filmwebu. Koniec faktów, pora na moją paplaninę ;).


No i dobra, ale o czym w ogóle to jest? A więc Kochani cała rzecz dzieje się w Szkocji. Druga wojna światowa dobiegła końca, i pewne angielskie małżeństwo postanawia odświeżyć swój związek, wybierając się na wczasy do Szkocji. Wiecie, potwór z Loch Ness, dudziarze, mgły, i inne takie klimatyczne hece. Mąż Claire – Frank (Tobias Menzies) ma hyzia na punkcie swojego szkockiego przodka – Jacka (czyt. Dżaka, a nie Jacka :P) Randalla, który w osiemnastym wieku był kapitanem Dragonów (to tacy źli Anglicy, którzy gnębili Szkotów), i namiętnie bada losy tego Anglika. Z kolei Claire (Caitriona Balfe) interesuje się ziołolecznictwem. Pewnego dnia kobieta wyrusza do kamiennego kręgu, jakich jest pełno w całej Wielkiej Brytanii, aby zerwać kwiat, który dostrzegła tam poprzedniego wieczoru. Kiedy dociera na miejsce dzieje się coś niezwykłego: jeden z głazów przenosi ją o dwieście lat wstecz. Tak oto Claire ląduje w roku 1743, w centrum toczącej się właśnie walki pomiędzy walecznymi Szkotami, a zgrają Anglików. I co ma teraz zrobić? Popłakać się? Załamać? Tłuc ów głaz, aż w końcu pozwoli jej wrócić do własnych czasów? Ależ skąd! Claire z uniesiona głową zmierzy się z nową rzeczywistością. Tu spotka niesamowitą miłość, ale też wiele niebezpieczeństw, brutalnych zwyczajów, spisków i intryg. Będzie miała również  „przyjemność” poznać przodka swojego męża (którego gra ten sam aktor). W dodatku jej nowoczesne poglądy utrudnią jej poważnie życie wśród zacofanych Szkotów… ale o tym przekonajcie się sami ;).

Jako że serial powstał w oparciu o powieść, to zacznę od tego na ile oddaje książkową fabułę. Właściwie pominięto może ze dwa wydarzenia, niektóre ciut przyspieszono, ewentualnie lekko zmodyfikowano, ale umówmy się Miśki – serialowy światek rządzi się innymi prawami niż ten książkowy. Uważam, że siedemset stron Obcej doskonale pokazano w szesnastu odcinkach pierwszego sezonu Outlandera. Jedyne nad czym ubolewam, to pominięcie wielu genialnych kłótni Jaimego i Claire, bo naprawdę dialogi i emocje stworzone przez  Panią Gabaldon warto by pokazać w pełni. Nie mniej jednak za wierność powieści Outlander otrzymuje ode mnie mocną piątkę z minusem ;).

Kostiumy. Piękne. Dopracowane. Klimatyczne. Niesamowite. Cholera, mam w głowie tyle przymiotników, że nie wiem których użyć najpierw! Na serio, nie spodziewałam się, że facet w spódniczce może wyglądać tak dobrze, a tu proszę! Czemu u nas nie nosi się kiltów? :< Szkoci w osiemnastym wieku wyglądali świetnie, a przynajmniej tak to wyglądało w serialu. Jeśli chodzi o Szkotki, to im zazdroszczę. Może jestem wykolejona, ale zawsze chciałam nosić te długie suknie, takie rozkloszowane, mieć na sobie miliard spódnic, gorset i te inne cudaczne bajery. Uwielbiam to we wszystkich ekranizacjach, których akcja toczy się w przeszłości – te kobiece stroje! <3 Oprócz Szkotów w serialu mamy również Brytyjskich żołnierzy – pułkowników, oficerów, kapitanów, a każdy jeden wyglądał obłędnie w czerwonym mundurze z złotymi guzikami, w perukach i…. oj sami zobaczcie, co ja wam będę wzdychać! <3

Jeśli chodzi o aktorów, to jestem absolutnie zachwycona tak grą aktorską, jak i doborem obsady.
Caitriona Balfe jest śliczna, ma chyba najładniejszy uśmiech, jaki ostatnio widziałam na ekranie. No… może tylko Emilia Clarke ma lepszy :P. Aktorka grająca główną żeńską rolę odwaliła kawał dobrej roboty. Patrzy się na nią z ogromną przyjemnością, jest kobieca i przyciąga oko. Świetnie oddała charakterek książkowej Claire, te jej wiązanki przekleństw, „które kobiecie nie przystoją” mnie rozbrajały. Podziwiałam odwagę bohaterki, jej siłę i upór. Ani przez chwilę nie denerwowała mnie ta postać, od początku do końca kibicowałam jej całym serduchem.

Mój serialowy mąż <3
Główną męską rolę grał Sam Heughan. Matkoboskoczęstochowsko zakochałam się! Bez kitu, dziewczyny, spójrzcie na niego i powiedzcie, że nie jest boski! Grana przez niego postać to definicja męskości, uroku osobistego, delikatnie sarkastycznego poczucia humoru i chyba nie ma takiego słowa szkockości. To, jak dbał o Claire, jak walczył o nią i ratował jej skórę było niesamowite. Oglądając ostatni odcinek wyłączałam go co krok, bo nie byłam w stanie patrzeć na to, co się z nim działo. Serce mi pękało, ale już więcej nie powiem, milczę jak grób. Jamiego nie da się nie lubić, jak z resztą 90% Szkotów z Outlandera.

On ma nawet sadystyczne oczy!
Nie mogę nie wspomnieć o Kapitanie Jack’u Randallu. Był on przodkiem męża Claire. Zarówno Franka jak i Jack’a gra ten sam aktor. O ile Franka lubiłam, bo był milutkim mężem, to Czarnego Jacka najchętniej obdarłabym ze skóry. Kawał skur… Kawał gałgana z niego był! Gromkie brawa dla Tobiasa Menziesa za to, jak zagrał tego sadystycznego Anglika. Nie wyobrażam sobie ile wysiłku wymaga tak… no cóż, szkaradna, brutalna rola. Brawo! Dawno nie czułam takiej odrazy do czarnego bohatera, a to musi coś znaczyć.

Reszta obsady jest równie świetna, jak wyżej wymieniona trójka. Dowódca klanu MacKenzie’ch jest dopięty na ostatni guzik, od koślawych nóg, przez władczy ton, aż po apodyktyczność, która z niego emanuję. Uwielbiam drużynę, która towarzyszy Claire przez większą część serialu. Ci Szkoci byli komiczni! Mogłabym charakteryzować jednego, po drugim, ale wtedy post zamieniłby się w zalążek książki, a tego nie chcę ;).

Co mogę serialowi zarzucić? Cóż, trochę raziły mnie sceny erotyczne. Nie żebym była jakąś cnotką, ale nie koniecznie musiałam widzieć gwałt na mężczyźnie (chociaż bez tej sceny narzekałabym na przemilczenie wątku xD), czy też bujne piersi wielu aktorek. No nic nie poradzę na to, że nie kręci mnie serialowe soft-porno. Na szczęście nie było aż tak źle. Może następny sezon okaże się bardziej wyważony pod tym względem ;).

Osobiście bolały mnie też sceny brutalne, te z torturami i tak dalej. Ale to dla wielu osób zapewne jest atut – taki realizm, i nieoszczędzanie widza. Ja jestem wyczulona na to, i momentalnie odpływam, wiec część scen oglądałam niestety na raty, bo inaczej skoczyłabym pod stołem :< 

Obie wady automatycznie skojarzyły mi się z Grą o tron, także jeżeli lubicie Westeroską brutalność i sceny miłosne rodem z GoT, to Outlander jest stworzony dla was ;)

To tyle, jeśli chodzi o minusy ;). Naprawdę ciężko mi było się dopatrzeć innych, a i te nie dla każdego będą wadami.

Tak więc podsumowując: gorąco zachęcam was, do zapoznania się z tym serialem! Gwarantuję, że zabije nudę, a i sny będziecie mieli barwne. Scenarzyści zafundowali widzowi porządną lekcję historii, ukrytą miedzy genialnymi dialogami, świetnymi aktorami, i pięknymi kostiumami. Ja sama czekam z drugim sezonem, bo chce wpierw przeczytać kolejny tom książki, ale tomiszcze ma coś z 900 stron, a nie chcę się z nim śpieszyć, chcę się nim delektować ;). 



To jak? Skusicie się na serial owiany szkockimi mgłami? A może już go znacie? Czekam na Was w komentarzach!

Całusy ;*
Q.

wtorek, 12 lipca 2016

Niesamowita adaptacja niesamowitej książki, innymi słowy: Zanim się pojawiłeś

Ostatnio jest o niej głośno. Ba, nawet  b a r d z o  głośno! Niemal na każdym blogu pojawiają się jej recenzje, z tego co zaobserwowałam w znacznej mierze pochlebne. Mowa oczywiście o historii stworzonej przez Jojo Moyes – Zanim się pojawiłeś. Ja jednak postanowiłam NIE pisać o książce, a o jej ekranizacji, która zdecydowanie zasługuje na to, żeby o niej mówiono.



Reżyserka Thea Sharrock do spółki z Jojo Moyes stworzyły wspólnie świetny melodramat. Nie muszę chyba pisać, że jest on świeżynką, premierę w Polsce miał 10 czerwca 2016 roku, a więc miesiąc temu ;). Ci z Was, którzy lekturę książki mają już za sobą wiedzą, o czym będzie mowa, jednak dla tych, którzy jeszcze nie czytali opowiem pokrótce kto z kim i dlaczego. Nie obawiajcie się Kochani, spoilery są fuj, spoilerów nie lubimy, więc ich tu nie będzie ;).


Akcja filmu toczy się w małym angielskim miasteczku. Jedna z dwójki głównych bohaterów, Lou Clark (w której rolę wciela się nie kto inny, a Matka Smoków – Emilia Clarke) niespodziewanie traci pracę i jest zmuszona szybko znaleźć kolejną. Tym sposobem zostaje opiekunką niepełnosprawnego Willa Traynora (Uwaga dziewczyny, bowiem Willa gra Sam Claflin!). Z początku jest ciężko, bo od swojego wypadku główny bohater stracił zupełnie chęci do życia. Przyzwyczajony do podróży, ekstremalnych sportów, i życia pełną piersią Will nie chce spędzić reszty życia na wózku.  Jednak Lou uparcie burzy mur, którym otoczył się mężczyzna. Z czasem Will zaczyna odżywać, zmieniać się. Jednak czy starania Lou wystarczą, aby odwieść go od podjętej wcześniej decyzji? Tego nie zdradzę (taka ze mnie jędza!) ;).

Wiecie już o czym film opowiada, przejdźmy do tego JAK jest to opowiedziane. Pierwsze słowa , jakie mi się nasuwają, gdy myślę o tej adaptacji, to „dobry smak” i „magiczny klimat”. Czemu? Już tłumaczę ;).