Hej Światełka!
Wszem i wobec oświadczam - wróciłam! Przygotujcie sie na potok
postów, komentarzy, gifów i cytatów (tych ostatnich dopiero w kolejnym poście.
Podróż nie sprzyja zaznaczaniu cytatów ;/). Zapewniam Was, że październik
będzie miesiącem Q. Już ja o to zadbam >;).
Dziś mam dla Was recenzję.... Cóż,
dopiero ją stworzę, ale mam przeczucie, że będzie dziwna. Bo i sama książka
jest dziwna. Specyficzna. Zaskakująca. Ale o tym za chwile. Po trzech
tygodniach milczenia zapraszam Was na recenzję Królowej Tearlingu autorstwa
Eriki Johansen ;).
 |
Królowa nabiła ze mną sporo kilometrów <3 |
Wiele lat temu, gdy znany nam świat
zaczął umierać, ludzie odpłynęli na statkach, aby stworzyć nowy, lepszy dom dla
siebie i swoich dzieci. Tak powstały cztery nowe państwa. Jednym z nich był
Tearling. Z czasem jedno z mocarstw – Mortmesne zaczęło dominować, zastraszać
swoich sąsiadów. Cudowny świat z czasów po Przeprawie zaczął się sypać. Królowa
Tearlingu opowiada o losach królewskiej córki, którą w trosce o jej życie ukryto
gdy była jeszcze niemowlęciem. Kelsea wychowywała się w odosobnieniu aby gdy
osiągnie dziewiętnaście lat wrócić do stolicy i przejąć władzę w kraju. Nie
skażona politycznymi gierkami dziewczyna wkracza do Nowego Londynu z zamiarem
zmiany świata na lepsze… ale czy to w ogóle jest możliwe? Jak zmienić system, który trwa niezmiennie od
dziesiątek lat? W jaki sposób obronić mieszkańców Tearlingu przed rządną krwi
Czerwona Królową, która w każdej chwili może wypowiedzieć wojnę Tearling’owi?
Jak przeżyć w królestwie, w którym każdy chce cię skrócić o głowę lub otruć we
śnie? Cóż, przeczytajcie Królową Tearlingu, a poznacie odpowiedzi na te i wiele
innych pytań ;).
A więc wiecie już co nieco o samej
historii ;) Mogę więc przejść do mojej opinii, którą jak tak teraz myślę,
powinnam podzielić na dwie części: ogromnego hejtu i irytacji pierwszymi 300
stronami, oraz szokiem i uczuciem zaciekawienia towarzyszącym mi przez resztę powieści.
Serio Miśki, przez 3/5 książki byłam
przekonana, że ta recenzja będzie bezlitośnie negatywna... A tu taka heca!
W zasadzie zastanawiam się, czy to aby nie był celowy zabieg... Zaraz wam to
wyjaśnię. Krok, po kroku.
 |
Miśki wyjątkowo proszę Was - nie oceniajcie Królowej Tearlingu po zamieszczonych przeze mnie cytatach. Nie miałam możliwości zaznaczania cytatów w podróży, czego bardzo żałuję, bo jest tam masa fenomenalnych tekstów. Te, które tu zobaczycie zaczerpnęłam ze strony Lubimyczytać, bo raził mnie brak cytatów :< |
Zacznę może od pomysłu autorki na
tę książkę. Według mnie plan miała
fenomenalny. Sama historia zapowiadała się obiecująco (a w zasadzie nadal sie zapowiada, ale musiałam sporo wycierpieć, aby
dojść do tego wniosku), ale mam wrażenie, że (przynajmniej na początku) Johansen nie wiedziała jak się za nią
zabrać. Brakowało mi w tym logiki,
jakiegoś sensu i ładu. To było nieludzko drażniące. Poznawałam bohatera, któremu z opisu i odczuć
Kelsea nie dała bym więcej jak ze 25 lat
(z resztą główna bohaterka szacowała podobnie), a po kilku stronach
dowiaduje się, że chłop to jest juz grubo po 40-ce. Brawo kurde. Ja rozumiem,
że można się pomylić w ocenie wieku o kilka lat... Ale na litość boską, żeby z
40 zrobić nowe 20? Serio?
Tak więc z początku jest multum
wpadek logistycznych. Później jednak dostrzegłam ich coraz mniej. Nie wiem co
jest tego przyczyną. Może Johansen poszła po radę do kogoś, albo... Sama nie
wiem. W każdym bądź razie z czasem
historia stała się niezła. Okej, może nie powaliła mnie na kolana, ale
przestała denerwować, a zaczęła ciekawić. I to się ceni ;).
Nie mogę pominąć tego, jak spartaczono pierwsze kilka rozdziałów! Bo
wiecie, juz od pierwszych stron autorka zapewniała mnie, że Kelsea nie może
wychylić nosa z chaty, bo zaraz ją ktoś zasztyletuje, a podróż do stolicy to
jest w ogóle mission impossible. No i ja w to uwierzyłam, bo
niby czemu by nie? I wiecie co? Ta cała śmiertelnie groźna podróż to był jeden
wielki śmiech na sali. Nie zdradzę nic więcej ale... Zawiodłam się. Serio. Więcej niebezpieczeństw czyha na mnie jak
idę po bułki do spożywczaka.

Swoją drogą wydaje mi się, że jak
na śmiertelną dziewiętnastolatkę, to Kelsea ma bardzo silną odporność. I nie
chodzi mi tu o umiejętność unikania grypy i przeziębienia. Właściwie wydaję mi
się, że młoda królowa prędzej zginie na katar, niż od zadanej jej rany. Serio, ta laska może oderwać mieczem między
oczy, a i tak na 85% wyjdzie z tego cało. Matko, jak mnie ta jej
nieśmiertelność denerwowała... Grrr! Może i miał tu zastosowanie ten jej
wisiorek (bo jako dowód, ze jest córką
świętej pamięci królowej Elyssy główna bohaterka otrzymała jej naszyjnik, z
takim czaderskim kamieniem, ale o tym później ;)), ale kurde no nie
oszukujmy się: nastolatka umiejąca
jedynie posługiwać się nożem, zarzekająca się, że umie co najwyżej obronić się
przed jednym napastnikiem nagle powala doświadczonego w walce żołnierza jednym
pchnięciem sztyletu..? Czy tylko dla mnie jest to irracjonalne?
A jak juz mówię o tym co mnie w
niej denerwowało (a było tego z początku
sporo), to może opowiem wam o logice
Kelsea. Bo wiecie, ona przez 19 lat była odcięta od świata. Wiedzę czerpała
od dwójki ludzi, którzy w sumie mogli jej wcisnąć największą ściemę, a Kelsea
by im uwierzyła. Można by więc pomyśleć,
że dziewczyna po przyjeździe do stolicy najpierw uda się do regenta,
poczyta jakieś traktaty, umowy, księgi rachunkowe i inne cuda pozwalające
rozeznać się w sytuacji w jakiej znajduje się Państwo, którym od dziś ma władać.
Nic bardziej mylnego! Nie powiem wam
co dokładnie zrobiła młoda królowa, ale... No logiką to sie ona nie kierowała w
tamtym momencie raczej. Okej, to co zrobiła było potrzebne i sama pewnie bym uczyniła podobnie... Ale
najpierw ogarnęłabym kto z kim, po co i dlaczego, a dopiero później pchała kij
w mrowisko.

Na szczęście z czasem decyzje Kelsea stawały się dojrzalsze i bardziej przemyślane. Potrafiłam
znaleźć w nich sens. Pod koniec nawet
udało jej sie zdobyć mój szacunek i sympatię ;). Bo właściwie Królowa
Tearlingu opowiada o tym, jak z zwykłej nastolatki rodzi się prawdziwa
Władczyni. Ze strony na stronę przechodzi przemianę, aby na końcu sprawić,
że człowiek zacznie czekać na kolejny tom. Słowo daję, nie wiem kiedy uciekły
mi ostatnie rozdziały. Nawet nie zauważyłam, że jest już grubo po północy,
kiedy dotarłam do ostatniego zdania.
Erika Johansen sprawiła, że początkowa chęć spalenia tej cholernej książki
przerodziła się w czysta ciekawość dalszych losów młodej królowej.
Kolejnym bohaterem, który przez
całą książkę przechodził osobistą przemianę był Buława. O luju, ja go nie ogarniam. Na początku był burakiem i
gburem. Nagle przeistoczył się w chłodnego służbiste, aczkolwiek odważnego i
sprytnego. Później nagle bum! Buława
praktycznie zaczął sprawować rządy za Kelsea. Nie żartuję Kochani, kapitan Straży Królowej miał w nosie jej
polecenia, na spokojnie jej oświadczał, że nie ma czasu na wykonywanie jej
rozkazów, bo robi coś innego dla Królestwa, ale gdy ta się pytała co robi… on
mówił, że jej nie powie. Fajne królowanie, Kelsea. Widać, że młoda królowa
miała posłuch u swoich ludzi -,-. Na szczęście z czasem Buława się zmienił, i
pod koniec książki zachowywał się jak na strażnika (co prawda nadal lekko niepokornego) przystało. W zasadzie gdyby nie ta jego bezczelność,
to bym mogła go lubić tak całkiem całkiem ;). I ta jego tajemnicza przeszłość… Mam nadzieję, że w kolejnych tomach autorka
rozwieję mgiełkę osnuwającą postać Przywódcy Straży Królowej.
Sam wątek magiczny jest jakiś taki… Kurcze, podoba mi się, chociaż go lepiej
dopracować. Bo póki co to wiem tylko, że w naszyjniku siedzi jakiś duch
zapewne i daje moc Kelsea jak go najdzie ochota. I objawia jej różne wizje (to
jest fenomenalne! Strasznie mi się podoba jak autorka ukazuje te sny <3).
No a Czerwona królowa (która mnie fascynuje. Chcę jej więcej w
kolejnym tomie!) zabawia się z demonami. I to na tyle informacji o
magii, o której można by napisać o wiele, wiele więcej. Mam nadzieję, że skoro
z każdą strona poziom książki wzrastał, to w kolejnych częściach się to nie
zmieni, i Johansen rozwinie wątek magii ;).

Trochę nie ogarniam języka w tej
książce. Chodzi mi o przekleństwa,
bo tak, Johansen sypie od czasu do czasu cholerami i kobietami lekkich
obyczajów. I to jest jakieś takie…
dziwne. Wyobraźcie sobie klnącą sześciolatkę
w różowej sukieneczce, brokatowych bucikach i z dwoma blond warkoczykami. Widzicie to? No to mniej więcej tak pasują
do tej książki wulgaryzmy. Może one miały dodawać pazura, ale mnie tam
bawiły. Były jakieś takie płaskie i na siłę. Jak dla mnie obeszłoby się bez
nich, aczkolwiek nie jest to coś, co
jakoś bardzo przeszkadza. W zasadzie bez problemu można przymknąć na to oko
;).
Jako taką wisienkę na torcie wspomnę
wam o wydaniu Królowej Tearlingu.
Już sama okładka jest świetna, do tego wnętrze zostało dopieszczone do granic możliwości.
Wiecie, że Galeria Książki zamieściła nawet spis treści na samym końcu? Matulu,
kiedy ja ostatnio czytałam książkę ze spisem treści :O! I jest mapka, i takie śliczne fiflaki na początku każdej księgi (bo książka jest podzielona na trzy księgi),
i takie nieco inne fiflaki na początku
każdego rozdziału, a do tego skrzydełka (to
się tak nazywa?) są tak szerokie, ze
niemalże równe z okładką dzięki czemu wydaje się, że Królowa Tearlingu ma
twardą oprawę. Także za wydanie Galeria Książki ma ode mnie sporego plusa,
bo wykonanie cholernie mi się podoba ;).
Tak więc podsumowując Królowa Tearlingu mnie zaskoczyła
podwójnie – najpierw swoją beznadziejnością, a później tym jak bardzo potrafiła
mnie zaciekawić. Książkę mogę polecić tylko osobom, które mają silne nerwy… albo, tak jak ja, czytają ją w
podróży, i nie mają przy sobie niczego
innego do czytania. To ułatwia dotrwanie do tej 300-tnej strony, a później już
jest dobrze ;). Jednak jeżeli jesteś
zwolennikiem książek wciągających od pierwszych stron i wiesz, że nie
wytrzymasz tak długiego chaosu w czytanej powieści, to odpuść sobie tę pozycję.
Serio. Ja tymczasem czekam na kolejną
część ;).
A Więc pora na Was ;) Przyznam, że się za wami stęskniłam, więc napiszcie
chociaż dwa słówka o tym co u Was ;* No i oczywiście co sądzicie o książce!
Czytaliście? Albo może planujecie… lub planujecie ją omijać szerokim łukiem?
Czekam na Was Miśki!
Buziaki ;*
Q.