Cześć Jaskółeczki!
Serce mi krwawi, bo nie mam kolejnego tomu. Ratunku. Przejdę więc
szybko do recenzji, bo może się okazać, że wykrwawię się przed postawieniem
ostatniej kropki. Moi drodzy, dziś przychodzę do was z moją opinia o Wiedźmie
naczelnej autorstwa Olgi Gromyko.
Co tu dużo gadać, jestem zachwycona. Załamana, wściekła, nienasycona i
zachwycona. Ale po kolei.
Z początku myślałam, że każdy
rozdział będzie osobnym opowiadaniem, coś jak w wiedźmińskich opowiadaniach
Sapkowskiego – niby jedno następuje po drugim, ale na spokojnie można by czytać
je nie w takiej kolejności, jak je napisano. Chwała niebiosom, że nie zaczęłam skakać po rozdziałach, bo broń boże
nie można czytać ich w luźnej kolejności. Tylko pierwsze dwa stanowią tak
jakby zamknięte opowieści kończące się „ubiciem smoka” (spokojnie, żadne smoki
nie ucierpiały. No chyba, że jednak jakieś ucierpiały, w Belorii nigdy nie
wiadomo). Później wszystko zaczyna się
splatać w jedną, spójną całość, wątki zaczynają się łączyć, a rozdziały stają się „normalne”, jak w każdej
powieści – są po prostu formą podzielenia historii na krótsze części.
Jeśli chcecie wiedzieć, czy ta
książka wciąga, to pozwólcie, że opowiem wam, jak to wyglądało u mnie. Otóż
czytałam ją w tygodniu naszpikowanym sprawdzianami - w końcu zostało mi raptem kilka dni do
klasyfikacji, więc nauczyciele wariują. Na logikę więc powinnam się uczyć i
wysypiać, prawda? Figę! Na pytanie „co robisz?” odpowiadałam chłopakowi
(ślęczącemu nad maturkami z matmy), że czytam, bo w zamku duch straszy. Kiedy
pytał się po północy czy idę spać, no bo jutro z rana mamy test, ja, z
zapałkami podtrzymującymi powieki odpowiadałam, że nie idę, bo muszę się
dowiedzieć kto przywołuje ducha (nawiasem mówiąc czytałam do oporu i zasnęłam
na kilka stron przed rozwiązaniem zagadki xD). Także tego, no. Wiedźma
zdecydowanie wciąga, a im głebiej zanurzacie się w treści, tym ciężej się
oderwać od czytania, mówię wam.
Niesamowite jest to, jak
Gromyko splotła ten tom z dwoma poprzednimi. Nie zdradzę wam absolutnie
niczego, bo skoro dla mnie było to tak dużym zaskoczeniem, to nie miałabym
serca odbierać wam przyjemności zbierania szczęki z podłogi. W każdym bądź razie nie próbujcie myśleć, że rozwikłaliście główną
zagadkę przed Wolhą. Gromyko wam na to nie pozwoli. Kurcze, przydałoby się
jakoś ten temat rozwinąć, ale jak słowo daję – lękam się zdradzić za dużo! A
więc no… przygotujcie szufelkę i klej do protez ;)
Mam jeden ogromny zarzut: w tej
książce znów dostałam tylko śladowe ilości Lena! Piekielnie to było
irytujące, bo według mnie ta jasnowłosa strzyga zasługuje na osobną trylogię co
najmniej. Zakochałam się w tej postaci w pierwszym tomie, potem nie spotkałam
go prawie wcale w tomie drugi, a teraz najpierw musiałam czekać na pojawienie
się Lena kilkaset stron, a potem i tak nie zostać zaspokojoną. Mehhh. Z jednej
strony rozumiem, czemu Gromyko tak
zrobiła: ta książka nie ma być romansidłem. To ma być bardzo lekkie fantasy
oparte na humorze i przygodach Wolhy, dlatego też Len nie może się wybijać na
pierwszy plan… no ale kurcze, to takie marnotrawienie męskiego potencjału! XD
Mam nadzieję, że w kolejnym tomie (Wiedźmich
opowieściach) jednak będę mogła nacieszyć się władcą Dogewy. A jeśli nie,
to może pojawi się w dalszych częściach kronik belorskich (chociaż nie wiem czy
ich akcja dzieje się za jego życia, czy grubo przed jego narodzinami… Ktoś zna
odpowiedź?). kurczę, oby tak było!
Jeśli w poprzednim tomie
mogliśmy poznać lepiej Belorię, to w tym oprócz tego kontynentu oblecimy też otaczające je morze oraz sąsiadujące
z nim państwa, co według mnie jest świetne.
Gromyko wykreowała kompletny świat, w którym ogromne góry przechodzą w
malownicze doliny, do portów na wybrzeżu prowadzą krasnoludzkie tunele, dróżki
i drogi łączą się w ogromne trakty, przy których wyrastają gospody i osady. Autorka nadaje indywidualny charakter nie
tylko każdej postaci, ale też każdemu miejscu, do którego przenosi się akcja.
Poważnie! Mamy tu zamek pełen (nie-tak-znowu) pobożnych dajnów, w którym coś
straszy. Mamy wioskę, gdzie władze sprawuje rozbrajający wójt, wspomagany przez
dwójkę głupków (inaczej ich nazwać nie umiem), w rzeczce mieszka przyjazny
potwór, a na wyspie mieszka jakaś rozdarta pomroka. Są miasta portowe
zalatujące rybą, jest Dogewa – kraina wampirów, w której występuje Efekt
Brudnopisu… kurcze, całe to uniwersum
jest cudowne, dopięte na ostatni guzik. Ani jeden opis miasta czy wioski nie
nudzi, ani jedna chatka nie jest pozbawiona „tego czegoś”. Za stworzenie
Belorii (i okolic) Gromyko zasługuje na szóstkę z plusem. I koroną, a co!
Szczerze mówiąc nie chcę się za bardzo powtarzać. O fenomenalnej
kreacji postaci w Kronika Belorskich pisałam już TUTAJ i TUTAJ, w recenzjach poprzednich tomów. Powiem po prostu, że to nie ulega zmianie – Gromyko nadal dba o to,
żeby każdy z bohaterów był niepowtarzalny, miał swoje własne „ja”. Wolha
nadal jest upartą, zdolną i bystrą wiedźmą. Rolar nadal próbuje za wszelką cenę
napędzić stracha Orsanie (a w między czasie jest do szpiku kości cudowny).
Orsana usilnie próbuje nie ukatrupić Rolara osikowym kolcem, a do tego być
dzielną najemniczką (nawet jeśli czasami czegoś się boi, takich pomrok
chociażby). Len to Len, jego się po prostu kocha. Nawet jeżeli jest go
niewiele. Jest jeszcze masa innych postaci, wszystkie barwne, każda „jakaś”. Nie możecie więc narzekać tu na papierowych
i nudnych bohaterów, co to, to nie!
Czy ja muszę mówić, że humor
Gromyko niezmiennie mnie rozwala? Chyba nie muszę, ale i tak to zrobię.
Ludzie kochani, brakło mi karteczek do zaznaczania cytatów! Chyba uzależniłam się od pióra pani Olgi.
Chcę więcej. Łaknę tego i pragnę. Jeśli poszukujecie legalnego i
nieszkodliwego antydepresantu – bierzcie się za Wiedźmę. Jeżeli mieliście gorszy dzień w pracy/szkole – przepisuję
wam lekarstwo, w postaci tej serii. Jeśli macie dość poważnych, ciężkich
historii – Gromyko wam macha. Jestem w
stanie wymyślić jeszcze sto jeden zastosowań leczniczych książek o W.Rednej
wiedźmie… ale na to może poświęcę osobny post (albo lepiej nie) xD
Nie robiłam tego w poprzednich recenzjach.. w sumie nie wiem czemu,
więc zrobię to teraz. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się nacieszyć tą
okładką! Ślę więc głębokie ukłony do
pani Gracjany Zielińskiej i pana Krzysztofa Krawca za projekt i opracowanie okładki.
Pięknie to wyszło. Prawdę powiedziawszy, jak rzadko kiedy podkładałam pod
książkę zawsze jakąś gazetę, kartkę czy cokolwiek, byle mi się oprawa nie
zniszczyła. Chociaż z drugiej strony równie łatwo mógł ją szlag trafić od moich
palców, bo com się namacała tej okładki, to… aż dziw, że kolory się nie strały
xD Poprzednie dwa tomy są śliczne, ale
ten bije je na głowę – przynajmniej w mojej ocenie. Coś w nim jest. Może to te
malwy? ;)
Jeśli miałabym doszukiwać się minusów
(musicie mi wybaczyć, ale mam do tej serii taką słabość, że nawet kiedy próbuję
się do czegoś przyczepić, to wcale nie czuję, żeby to było sensowne, nie na
siłę), to byłyby nimi dość liczne
literówki. W tekście pojawia się ich sporo i czasami musiałam się
zastanowić cóż to za dziwaczne, obce mi słowo. Ale tak poza tym… no chociaż bym
chciała, to nie mam wypisanych innych wad (oprócz niedoboru Lena :<).
Poważnie.
Kończąc chcę wam jeszcze zdradzić sekret: epilog was rozbroi. Ja ocierałam łezkę, serio. Nie powiem wam
jednak czemu ona popłynęła. To zdecydowanie nie jest typowe romansidło. Ba, to właściwie ciężko romansidłem nazwać! W zasadzie troszkę ubolewałam nad tym w czasie czytania, bo miałam potrzebę większych miłostek (i większej ilości Lena), ale po tym epilogu... Po prostu Gromyko
trzymała formę do ostatniej strony. Brawo!
Chyba oczywistą rzeczą jest to, że polecam wam Wiedźmę naczelną, z resztą jak i poprzednie tomy.
Kroniki belorskie to gwarancja miel spędzonego czasu w towarzystwie wiedźm,
wampirów, pomrok i innych dziwactw. Całość uzupełnia niesamowicie swojski
klimat takiego baśniowego średniowiecza oraz humor, który sprawia, że przez
powieść Gromyko po prostu się płynie.
Ja oddałam serducho tej
autorce. A wy oddacie jej wasze krwiopompki? ;)
Całusy!
Ula ;*
Gatunek: fantastyka, fantasy, science fiction
Za książkę dziękuję wydawnictwu Papierowy księżyc ;)
Bardzo chętnie po nią sięgnę!
OdpowiedzUsuńObiecująco się zapowiada.:)
OdpowiedzUsuńKiedyś ci pisałam, że czytałam pierwszą Wiedźmę i wspominam ją całkiem miło, ale nie do konca ją pamiętam bo byłam wtedy piękna i młoda. Widzialąm już Twoją recenzję podlinkowaną chyba przez samo wydawnictwo także sława się nabija :D
OdpowiedzUsuńNo, może kiedyś po nią sięgnę, bo przynajmniej nie mam jak ty miałas naszpikowany tydzien sprawdzianów :D
Może przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPrzymierza się do twórczości tej autorki, ale wciąż tyle książek przede mną ;)
OdpowiedzUsuńZdradzę Ci, że w kolejnym tomie będzie więcej Lena :) Czytałam całą serię i kocham ją niezmiennie swoją krwiopompką :D
OdpowiedzUsuńMuszę, po prostu muszę w końcu przeczytać coś tej autorki! :D
OdpowiedzUsuńOlga Gromyko dba o swoich czytelników, a "Wiedźma naczelna" jest tego najlepszym przykładem. Pełna humoru tak, jak poprzednie tomy i wciągająca tak bardzo, że nie można się oderwać. Niestety, czasami może się to kończyć nieprzespaną nocą, ale to chyba najlepszy dowód na to, że to naprawdę świetna część! :) Polecamy wraz z Tobą! :)
OdpowiedzUsuńLiczę, że przeczytam bo okładka jest Cuuuudowna.
OdpowiedzUsuńZapraszam stelladj.blogspot.com