czwartek, 5 lipca 2018

Panie Kristoff, co Pan ze mną robi?! | Bratobójca Jay Kristoff


Czołem Smoczyska!
Nie będę ściemniać, że było idealnie. Nie było. Mimo to będę się zachwycać… ale to później. Najpierw pokrótce opowiem wam (oczywiście bez spoilerów) o czym opowiada Bratobójca, czyli drugi tom Wojny lotosowej autorstwa Jaya Kristoffa ;)


Jeśli ciekawi was moja opinia o Tancerzach burzy, czyli pierwszym tomie trylogii – ZAPRASZAM TUTAJ ;)


W Kigen zawrzało po wydarzeniach, którymi zakończyła się pierwsza część Wojny lotosowej. W kraju dochodzi do zamieszek, sytuacja polityczna jest niepewna. Klany są o krok od rozpętania wojny domowej, a Gildia upatruje w tej sytuacji szansę do zwiększenia swojej władzy na wyspach Shimy. Buntownicy tymczasem kryją się w dzikich lasach gór Iishi i przygotowują się do kolejnych działań. W końcu „lotos musi płonąć”, prawda? Jakie przygody czekają Yukiko i Burru? Skąd biorą się bolesne migreny dziewczyny i czemu jej moc z dnia na dzień staje się coraz silniejsza? Czy klany Tygrysa, Lisa, Smoka i Feniksa rzucą się sobie do gardeł? Niczego wam nie zdradzę. Sami musicie to sprawdzić ;)


Początek Bratobójcy był dla mnie ciężki. Chociaż niesamowicie cieszyłam się, że znów mogę zanurzyć się w tym brutalnym, umierającym, steampunkowym świecie wykreowanym przez Kristoffa, to nie mogłam wgryźć się w tę historię.

Myślę, że przyczyną po części mogło być pojawienie się zupełnie nowych postaci, a co za tym idzie obcych mi wątków, które z początku guzik  mnie obchodziły (ekhmm, a pod koniec były moimi ulubionymi xD). Z jednej strony ta rotacja bohaterów jest logiczna i w pełni uzasadniona – w końcu o kimś pisać trzeba, a w Tancerzach burzy sporo postaci się wykruszyło xD Jednak z drugiej strony pomieszanie wątku Yukiko czy Michi, które już znałam i byłam ich ciekawa z wątkiem Ayane czy Nikt, do których musiałam dopiero przywyknąć i jakoś je ogarnąć wprowadzały taki drażniący chaos. Dodatkowo mnogość wątków sprawiała, że ilekroć już się w którymś zaczęło coś dziać i zaczynałam być ciekawa co wydarzy się na kolejnej stronie… Kristoff kończył rozdział i przechodził kolejno przez wszystkie inne wątki, co wytrącało mnie z rytmu czytania i sprawiało, że zdążyłam już zapomnieć o intrygującym mnie wątku, zanim autor do niego powrócił.

Drugim zgrzytem, o którym muszę wspomnieć są okrutnie długie i często gęsto zbędne opisy. Szok i niedowierzanie: Kristoff leje wodę! Wydaje mi się, że ta książka mogłaby liczyć czterysta stron, nie sześćset. Wystarczyłoby wywalić z niej wszystkie te bujne opisy lasu, chodników, korytarzy pałacu i całej reszty. Oczywiście nie wszystkie – nadal jestem zakochana w świecie, który stworzył Kristoff i w tym, jak potrafi go namalować w wyobraźni czytającego. Ale w pewnym momencie czytałam kolejny raz opisy tych samych miejsc różniące się tylko użytymi metaforami. Dla mnie spora część opisów w Bratobójcy jest zbędna, zapycha tę powieść i sprawia, że czytanie zaczyna nam się dłużyć, niestety.

Ostatnim minusem (chociaż nie do końca) są ciągłe retrospekcje. Kristoff z początku cofa się w czasie zarówno w historii Kina, jak i Michi, Yukiko czy Nikt dość często, przez co nie możemy ruszyć z buta z akcją, bo ciągle toniemy we wspomnieniach bohaterów. Musze jednak przyznać, że historia Nikt rozłożyła mnie na łopatki, więc jestem gotowa wybaczyć autorowi te podróże do przeszłości. Jednakże uprzedzam – zabierając się za Bratobójcę musicie być gotowi na sporą dawkę retrospekcji, które czy tego chcemy, czy nie, będą spowalniały rozwój wydarzeń.


Tak więc wiecie już co mnie drażniło w Bratobójcy. Irytacja towarzyszyła mi tak do około trzysetnej strony, później nagle wszystko ruszyło, a w okolicach czterysta pięćdziesiątej strony wyłączyłam wifi żeby nic nie rozpraszało mnie podczas czytania. Zakończenie to jakaś masakra. Zbierałam szczękę z podłogi. Kristoff zaatakował mnie takimi plot twistami, że aż brak mi słów by to opisać. Czułam w kościach, że wątek Kina zakończy się w taki a nie inny sposób i to by było na tyle w kwestii mojej intuicji – pozostałe postaci i rozwiązania ich wątków były dla mnie totalnym zaskoczeniem. W tej sytuacji mogę tylko poradzić wam, abyście chrzanili wymienione przeze mnie wady Bratobójcy – dla takiego zakończenia, jakie zaserwował nam Kristoff warto przejść przez o wiele głębsze i bardziej śmierdzące bagno. Tu mamy do czynienia z płytką kałużą z sympatycznymi żabkami co najwyżej ;)


Zdziwiłam się, bo w Bratobójcy jest o wiele więcej śmieszków, niż w Tancerzach burzy. Burru króluje w tej dziedzinie sypiąc sarkastycznymi komentarzami na prawo i lewo. To jakoś tak umila czytanie, sprawia, że lektura pomimo całego tego syfu, smrodu dymu z rafinerii chi i obumierających pól krwawego lotosu, staje się lżejsza. Nie raz i nie dwa uśmiechałam się kącikiem ust przy czytaniu dialogów, bo to właśnie w nich Kristoff ulokował niemalże cały humor.


Nie chcę się powtarzać, bo już w recenzji Tancerzy burzy mówiłam o mocnych żeńskich charakterach. W Bratobójcy sytuacja nie ulega zmianie – kobiety nadal są twarde i postawione na równi z mężczyznami. Tym, czego nie było w pierwszym tomie jest możliwość poznania Gijanów – ludności Morheby, z którą to Shima toczy od lat wojnę. Wiecie co jest świetne? To, że Kristoff jako jedyny wpadł na to, że przecież inny naród mówi w innym języku i niekoniecznie musi znać język wroga,  a co za tym idzie mogą wystąpić spore problemy w komunikacji. Gdy jeden z naszych bohaterów trafia do gajińskiej niewoli zupełnie nie potrafi porozumieć się z obcokrajowcami, co wypada bardzo realistycznie i mi osobiście się podobało. Nie mogę zdradzić wam więcej, ale coś czuję, że Gajini jeszcze się pojawią i zapewnią nam odpowiedzi na wiele pytań, które póki co pozostają bez odpowiedzi.


Nie będę ponownie zachwycać się nad kreacją brutalnych i krwawych wysp Shimy – o tym też już wcześniej pisałam. Na koniec chcę zauważyć jeszcze tylko to, że Kristoff spokojnie mógłby umówić się na kawę i ciastko z Martinem. Autor nie boi się zabijania znaczących bohaterów. I wiecie, zwykle narzekam na to, że pisarze unikają uśmiercenia wykreowanych przez siebie postaci – zawsze jakimś cudem trzeba zaleczyć ich śmiertelne rany i dać żyć długo i szczęśliwie. Kristoff tak nie robi, on się nie cacka, przez co czytelnik nie zna dnia ni godziny w której jego ulubiony bohater pójdzie do piachu. I chociaż serce mi krwawi… to uważam, że to ogromny plus Wojny lotosowej.


Tak więc jak widzicie, nie było różowo. Bratobójca ma wady, ale według mnie nikną one w obliczu jego zalet. Jay Kristoff stworzył historię dopracowana w najmniejszych szczegółach, która sprawi, że będziecie zbierać zęby z dywanu (albo podłogi, co kto woli). Ja polecam wam uzbroić się w cierpliwość, przebrnąć szybciutko przez pierwsze kilkaset stron, a później pozwolić sobie na zapomnienie o bożym świecie. Lotos musi płonąć!


Czytaliście? Macie w planach? Co sądzicie o tej trylogii? Czekam na was w komentarzach!


Buziaki ;*
Ula


Za książkę dziękuję wydawnictwu Uroboros ;)

4 komentarze:

  1. Ooo, jak ja nienawidzę obszernych niepotrzebnych opisów! Ale mimo tych wad, myślę, że sięgnę po tę książkę. Ale to nie teraz, może po wakacjach?

    Buziaczki ♥
    http://sleepwithbook.blogspot.com/2018/07/ej-ty-tak-ty-jestes-jednym-z-powodow.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie te opisy nie przeszkadzaly, wrecz przeciwnie :) watki z nowymi postaciami i ti, ze autor konczyl je w najciekawszych momentach sprawialy, ze czytalo mi sie ksiazke o wiele szybciej. Nie moglam sie od niej oderwac! :D a Kina i Ayane bylo mi najbardziej szkoda. Dla mnie ich wątek pokazywal, ze wsrod tych dobrych takze moga znalezc sie gnoje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po Twojej recenzji Tancerzy sięgnęłam po nich (jestem w trakcie lektury) i bardzo mnie wciągnęli. Trochę zaniepokoiłaś mnie tymi wadami kontynuacji (Czyżby klątwa przegadanego drugiego tomu? :(), ale mam nadzieję, że zakończenie mi je wynagrodzi faktycznie.

    Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
  4. Słyszę tyle dobrych opinii o tych książkach, że chyba wezmę się za nią szybciej i przepchnę w kolejce <3

    www.kasikowykurz.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)