Po skończeniu tej książki zapytałam się was na Instagramie, czy
wolicie recenzję zwykłą, czy może coś „innego”. Jednogłośnie zagłosowaliście na
recenzję nietypową… a więc zapraszam was na taką właśnie opinie o Tancerzach
burzy autorstwa Jaya Kristoffa.
Słowem wyjaśnienia:
napisanie normalnej recki było właściwie niewykonalne. Gdybyście widzieli ile
miałam pozaznaczanych cytatów… musiałaby wybrać z nich dwa albo trzy i to takie
króciutkie. Cóż, za chwile sami zobaczycie, że o „króciutkie” byłoby ciężko xD Postanowiłam więc przekonać wam wyjątkowo
nie moją paplaniną… a samym Kristoffem, a raczej namiastką jego pieruńskiego
talentu z moim skromnym komentarzem. To tak.. tytułem wstępu ;) Zaczynamy?
Wyspy Shimy od lat stopniowo
umierają, zatruwane przez rosnące z dnia na dzień plantacje krwawego lotosu. Jest
to roślina, z której produkuje się paliwo do wszelkiego rodzaju maszyn, narkotyki,
od których uzależniona jest znaczna część społeczeństwa, a także herbaty czy
tkaniny. Jednak cena płacona za jego uprawę jest ogromna – roślina trwale
pompuje w ziemię wysp Shimy truciznę, która sprawia, że ziemia obumiera i staje
się martwa, niezdatna do użytku. Władający krajem Szogun oraz Gildia Lotosu nie
pozwalają jednak na zaprzestanie hodowli krwawego lotosu. Wydają się głusi na
pogarszającą się sytuację ich państwa. Wszystko jednak może się zmienić za
sprawą Yukiko – młodej dziewczyny o niezwykłym darze. Kiedy wyruszy ona wraz ze
swoim ojcem przyjaciółmi na poszukiwanie
arashitory – legendarnego tygrysa burz – nie będzie świadoma tego, jak wiele
zmian i zawirowań spowoduje ta wyprawa nie tylko w jej życiu, ale w życiu
wszystkich mieszkańców Shimy.
"W dali zaświszczały parowe gwizdki oznajmujące przerwę śniadaniową dla robotników harujących w oplatającej Kigen sieci rafinerii chi. Było powszechnie wiadome, że większość pracujących tam w pocie czoła nieszczęśników zapewne umrze w ich murach. Jeśli nie zabiją ich toksyczne opary lub ciężki sprzęt, uczyni to harówka dwadzieścia godzin na dobę za głodową pensję. Robotników zwano karoshimeni, co oznaczało dosłownie "ludzie, którzy zabijają się zbyt ciężką pracą". Była w tym ironia, jeśli zważyć, że wielu z nich to jeszcze dzieci. Wokół obracających się kół i zgrzytających przekładni, które mogły w każdej chwili pochwycić i przeżuć zbłąkany kosmyk włosów bądź nieostrożną rękę, ich drobne ciała szybko w cieniu twardego metalu i sinoczarnego dymu. Dzieci starzały się i słabły, zanim zdążyły zaznać młodości."
Nie będę ściemniać – na początku
było ciężko. Jestem przekornym gałganem, bo chociaż potwornie (serio) nie lubię
azjatyckich klimatów, to nie umiałam oprzeć się zachwalanym i polecanym mi na
każdym kroku Tancerzom burzy. A więc z początku miałam spory problem z ogarnięciem
licznych japońskich słówek (a także nazw wymyślonych przez Kristoffa, bo tych
również jest sporo) , które wplatano w tekst. W prawdzie w książce znajduje się słowniczek, ale jest
on na samym końcu i jest ciut durnie zbudowany – zamiast uszeregować po
prostu wszystkie słówka alfabetycznie, są one podzielone na podgrupy: terminy
ogólne, stroje, broń i religię, i dopiero w tych grupach ułożone alfabetycznie.
Komplikuje to troszkę szukanie danych
słówek i drażni… ale ten stan nie trwa
długo. Ja po jakichś 70-80 stronach nie miałam już z tym większego problemu :)
„ – Kiedyś spytałam o to samo. Dlaczego ryzykuje wszystkim i skąd bierze do tego siłę woli. Odparła, iż z zewnątrz wydaje się niewiarygodnie trudne, żeby ktoś, kogo to nie dotyka, zdecydował się stawić opór. By rozejrzał się po uśmiechniętych twarzach kompanów i z własnej woli opuścił ciepły, przyjazny krąg. Oznajmiła, ze z początku każda jej cząstka buntowała się przeciw temu. Bo Każdy z nas, Yukiko-chan, ma w sobie coś, co uwielbia siłę tłumu, co nakazuje nam płynąc z prądem wraz z towarzyszami. Coś, co pragnie przynależeć. (…) A jednak gdy zbliża się zmierzch, wszyscy powinni unieść głowy i sprawdzić, dokąd prowadzi nas ów prąd. Powinni pojąć, że jeżeli się nie zatrzymamy i nie popłyniemy w górę strumienia, w końcu dotrzemy do skraju przepaści. Wszyscy o tym wiemy. Tak samo jak wiemy, jak brzmią nasze glosy. Widzimy to, patrząc w lustro. Słyszymy, gdy budzimy się w przejmującej nocnej ciszy. Glos, który mówi nam że ze światem który stworzyliśmy, dzieje się cos bardzo złego, straszliwego. – Głos Michi obniżył się do szeptu. – powiedziała, ze później to było już proste. Równie proste jak mowa. Jak zdobycie się na to, by wypowiedzieć jedno krótkie słowo.
- Jakie słowo? – wyszeptała Yukiko, sama nie wiedząc dlaczego.
Michi szepnęła, wymawiając samotna sylabę kruchą jak szkło.- Nie.”
To, co najbardziej urzekło mnie w Tancerzach burzy, to niezwykła zdolność Kristoffa do przekazywania
czytelnikowi emocji bohaterów. Cholera, niejednokrotnie miałam ciary albo
przyspieszone bicie serca wywołane pozornie zwykłymi opisami. I wiecie, nie chodzi mi tu o jakieś ckliwe
pierdu-pierdu znane niektórym z was z romansideł. Mówię tu o tych „cięższych”
emocjach – o cierpieniu, lęku, bólu, rozpaczy czy gniewie. Nie chcę się
rozgadywać, bo w połączeniu z tymi długimi cytatami ta recenzja moglaby wtedy objętościowo
przypominać solidne opracowanie, a to byłoby.. cóż, złe xD Musicie uwierzyć mi na słowo (i na cytat), że… będziecie mieli ciary. I
to nie raz.
"Yukiko od lat nie widziała w mieście psa; połączenie trujących wyziewów lotosu i coraz bardziej wygłodniałych brzuchów mieszkańców Kigen już dawno położyło kres zwyczajowi hodowania jakichkolwiek zwierząt. Zabawne, jak szybko najlepszy przyjaciel człowieka stawał się jego kolejnym posiłkiem, kiedy zabrakło krów i świń. I jak smakowita po trzech dniach jedzenia jedynie pyłu i wchłaniania dławiącego sinoczarnego dymu była myśl o pieczonym kocie."
Kolejną rzeczą, która mnie powaliła, było wykreowanie tak koszmarnego uniwersum. Tu nie ma pięknych,
malowniczych opisów. Kristoff dba o to,
aby czytelnik kojarzył Shime z czymś brudnym, złym i umierającym. Wypisałam
sobie podczas czytania kilka określeń, żeby móc wam zademonstrować o co chodzi,
i tak oto: statki żygają dymem, a mogłyby przecież zwyczajnie
dymić, kominy plują spalinami, Burru
nazywa ludzkie miasta „strupami”, co
już samo w sobie kojarzy się z czymś brudnym. Tu wszystko jest brudne, śmierdzi, dławi i drapie w gardle. Ludzie
umierają na „czarne płuco” (coś na kształt raka płuc? Tak to odbierałam) lub z
głodu, zaharowują się na śmierć. Czytając,
czuje się ten syf. Poważnie. A takim bonusem
jest mieszanka nowoczesności z tradycją. Pojawiają się tu pistolety, ale są
nazywane miotaczami żelaza, są latające statki, ale jednocześnie ludzie żyją w
lepiankach… świetne, kontrastujące ze
sobą zestawienie. Fakt, spotkałam się z śmielszymi i mocniejszymi opisami w
innych książkach, co nie zmienia faktu, że umierające wyspy Shimy to… to jest
COŚ.
"- Przepraszam, o pa...- Nie przepraszaj za swoje błędy - przerwała jej (…). - Ucz się na nich.- Ja nie...- My, kobiety w tym mieście, na tej wyspie, nie jesteśmy uważane za ważne. Nie przewodzimy armiom. Nie mamy własnych ziem, ani nie walczymy w wojnach. Mężczyźni traktują nas jedynie jako uroczą rozrywkę. Nie wierz ani przez sekundę, iż oznacza to, że jesteśmy bez silne. Nigdy nie lekceważ władzy kobiety nad mężczyznami, Kitsune Yukiko."
Mój tata lubuje się w azjatyckim kinie i stąd wzięła się moja obawa, że
kobiety w książce będą traktowane „gorzej”, jako słabe i nic nie warte ozdoby. Błąd.
Kristoff funduje nam kilka świetnie
wykreowanych żeńskich postaci, a każda z nich jest silna na swój własny sposób.
Nie będę rozdrabniać się na opisy każdej z nich, sami odkryjcie charaktery
kobiet Shimy. Ja tylko zapewnię was, ze są to postaci odważne, harde i indywidualne.
Silne. Bardzo mi się to podobało. Tak samo jak to, że nie były one przerysowane – popełniały błędy, dokonywały złych wyborów
i płaciły za to srogie ceny.
"- Zatem to prawda? Stare historie? Legendy, które ojciec opowiadał nam przed snem? (…)- Weszłaś do tej wsi z tygrysem gromu u boki. Własnymi rękami zabijałaś demony. Czy naprawdę tak trudno uwierzyć Ci w stare legendy?- Inaczej nie byłyby legendami.- W takim razie uważaj. Yukiko-chan. - Daichi uśmiechnął się. - Towarzyszenie ostatniemu arashitorze w Shimie to znakomity sposób, byś i ty przeszła do legendy."
Mitologie grecką przemielono i wymemłano już z każdej strony. Indyjską
czy nordycką też spotkałam już kilkakrotnie, za to mitologia japońska była mi zupełnie obca… i jestem nią zachwycona. Potrzebuję
więcej. Mam niedosyt. Począwszy od
tygrysa burzy, przez potworów oni, aż po japońskie bóstwa, wszystko bardzo zgrabnie
wpleciono w życie zwykłych ludzi, którzy byli pewni, że to tylko mity, historie
opowiadane nocą przy ognisku. Tymczasem mity ożyły… i zaczęły zmieniać historię
Shimy.
„Mówili o wyzwoleniu i rewolucji. Zastanawiała się jednak, jak wielu z nich śpiewałoby ten refren, gdyby urodzili się w szeregach Lotosowców bądź jako tłuste dzieci szlachcica z zaibatsu. Łatwiej powodować się sumieniem przy pustym brzuchu, prościej zamachnąć się złamana ręką. Ludzie, którzy nienawidzą pieniędzy, sami ich nie maja. Ludzie nienawidzący władzy są jej pozbawieni.”
W książce pojawiają się
schematy – od czegoś na kształt trójkąta miłosnego, przez rodzącą się
rebelię, bohaterkę wywodzącą się z zwykłego, szarego tłumu… ale szczerze? To wszystko jest tak ograne,
że uświadomiłam sobie obecność schematów dopiero teraz, kiedy zastanawiałam się
nad tym o czym muszę wam napisać. Pomimo tych „oczywistych” wątków Tancerze burzy zaskakują szeregiem wymyślonych
przez autora detali. Kiedy poznałam sekret Gildii Lotosu szczęka mi opadła. Gdy
dowiedziałam się co ukrywa ojciec Yukiko, miałam takie jedno wielkie „WTF?”. Odkrywając
siatkę rebeliantów też niejednokrotnie się zdziwiłam. Jedyną rzeczą, która mnie nie zaskoczyła, była „zagadkowa” tożsamość
chłopaka, którego Yukiko poznała podczas wyprawy po arashitorę, ale pytałam
kilka osób, i one nie odgadły tego już na wstępie… więc może to ja zbyt
drobiazgowo czytam xD
„W OSTATECZNYM ROZRACHUNKU WSZYSTKIE PYTANIA MOŻNA SPROWADZIĆ DO JEDNEGO. CO JESTEŚ GOTOWA POŚWIECIĆ, BYLE TYLKO OSIĄGNĄĆ TO, CZEGO PRAGNIESZ?
„Oddała bym własne życie za jednego z was.”
ŚMIERĆ JEST ŁATWA. KAŻDY POTRAFI RZUCIĆ SIĘ NA STOS I ZOSTAĆ SZCZĘŚLIWYM MĘCZENNIKIEM. PRAWDZIWA PRÓBA TO ZNIEŚĆ CIERPIENIE, KTÓRE TOWARZYSZY POŚWIĘCENIU.”
Tak jak mówiłam – początek był
trudny, ale potem.. potem nie mogłam się oderwać od tej książki. Zarwałam dwie
noce, żeby czytać, bo w ciągu dnia nie miałam na to zbyt wiele czasu (chociaż i
tak wciskałam Tancerzy burzy w każdą
wolną chwilę xD). Im bliżej ostatniej strony, tym bardziej bałam się zakończenia.
I słusznie. Obecnie cierpię na brak drugiego tomu, stąd moja rada: zaopatrzcie
się w całą trylogię. Serio, nawet w ciemno warto to zrobić. Dla mnie Kristoff właśnie zasłużył na
miejscówkę obok Marie Lu i Marty Kisiel, czyli dołączył do grona autorów, po
których książki mogę sięgać bez zastanowienia.
Do tego cytatu nie znajdę, ale muszę o tym napisać: Uroboros ślicznie wydał tę książkę! Oprócz słowniczka są tu mapy,
herby cesarstwa Shimy, znaki wodne na początku każdego rozdziału. Do pełni
szczęścia brakuje mi skrzydełek w okładce xD Ale tak ogólnie wydanie liczę
zdecydowanie na plus ;).
Przekonałam was, a raczej… czy
Kristoff was przekonał? Mam nadzieję, ze tak i że sięgniecie nie tylko po Tancerzy burzy, ale i po kolejne tomy Wojny lotosowej. Ja zrobię to z pewnością…
i będę was informowała czy trzymają one poziom części pierwszej ;)
Buziaki!
Ula ;*
Cykl: Wojna lotosowa (tom 1)
Tłumaczenie: Paulina Braiter-Ziemkiewicz
Data wydania: 4 kwietnia 2018
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 480
Wow, brzmi naprawdę intrygująco. W dodatku mitologia japońska to rzadko spotykany motyw w literaturze, więc z pewnością jest to coś oryginalnego i nietypowego. Myślę, że gdy nadarzy się okazja, sięgnę po tę trylogię.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Oby okazja nadarzyła się jak najszybciej 😅
UsuńMam tę książkę jeszcze w starym wydaniu i dalej jej nie przeczytałam! Miałam jakiś problem z początkiem tej książki :/
OdpowiedzUsuńDoskonale cię rozumiem - przez początek, jakieś pierwsze kilkadziesiąt stron trzeba przebrnąć poniekąd. Wydaje mi się, że problemem jest ogrom nowych pojęć zaczerpniętych z kultury japońskiej, ale na pocieszenie zdradzę ci, że później zupełnie przestaje się zwracać na to uwagę i po prostu płynie się przez tę książkę <3 A w starszym wydaniu masz słowniczek? U mnie, w nowym, jest on z tyłu ;)
UsuńMimo że lubię mitologię japońską, to jednak po tę książkę nie sięgnę :D Trochę nie moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Przyznam że nie lubię takiej tematyki ale post fajny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Eva
W wolnej chwili zapraszam do siebie :)
Oczywiście obserwuje!
Tym bardziej cieszę się, że kupiłam sobie Nevernight! ^^
OdpowiedzUsuńło matko... uwielbiam tę książkę!! :OO
OdpowiedzUsuńNajbardziej przekonuje mnie fakt, że książka ta opowiada trochę o mitologii japońskiej, a tak jak Ty przed przeczytaniem tej powieści, ja też nie wiele wiem o wierzeniach japońskich. :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa recenzja.
OdpowiedzUsuń20 year old Account Executive Bernadene Waddup, hailing from Bow Island enjoys watching movies like "Dudesons Movie, The" and Scuba diving. Took a trip to Lagoons of New Caledonia: Reef Diversity and Associated Ecosystems and drives a 3500. odwiedzana strona
OdpowiedzUsuń