sobota, 12 maja 2018

Zakochałam się w japońskiej mitologii | Tancerze burzy, Jay Kristoff

Hej Kwiatuszki!
Po skończeniu tej książki zapytałam się was na Instagramie, czy wolicie recenzję zwykłą, czy może coś „innego”. Jednogłośnie zagłosowaliście na recenzję nietypową… a więc zapraszam was na taką właśnie opinie o Tancerzach burzy autorstwa Jaya Kristoffa.



Słowem wyjaśnienia: napisanie normalnej recki było właściwie niewykonalne. Gdybyście widzieli ile miałam pozaznaczanych cytatów… musiałaby wybrać z nich dwa albo trzy i to takie króciutkie. Cóż, za chwile sami zobaczycie, że o „króciutkie” byłoby ciężko xD Postanowiłam więc przekonać wam wyjątkowo nie moją paplaniną… a samym Kristoffem, a raczej namiastką jego pieruńskiego talentu z moim skromnym komentarzem. To tak.. tytułem wstępu ;) Zaczynamy?

Wyspy Shimy od lat stopniowo umierają, zatruwane przez rosnące z dnia na dzień plantacje krwawego lotosu. Jest to roślina, z której produkuje się paliwo do wszelkiego rodzaju maszyn, narkotyki, od których uzależniona jest znaczna część społeczeństwa, a także herbaty czy tkaniny. Jednak cena płacona za jego uprawę jest ogromna – roślina trwale pompuje w ziemię wysp Shimy truciznę, która sprawia, że ziemia obumiera i staje się martwa, niezdatna do użytku. Władający krajem Szogun oraz Gildia Lotosu nie pozwalają jednak na zaprzestanie hodowli krwawego lotosu. Wydają się głusi na pogarszającą się sytuację ich państwa. Wszystko jednak może się zmienić za sprawą Yukiko – młodej dziewczyny o niezwykłym darze. Kiedy wyruszy ona wraz ze swoim ojcem  przyjaciółmi na poszukiwanie arashitory – legendarnego tygrysa burz – nie będzie świadoma tego, jak wiele zmian i zawirowań spowoduje ta wyprawa nie tylko w jej życiu, ale w życiu wszystkich mieszkańców Shimy.


"W dali zaświszczały parowe gwizdki oznajmujące przerwę  śniadaniową dla robotników harujących w oplatającej Kigen sieci rafinerii chi. Było powszechnie wiadome, że większość pracujących tam w pocie czoła nieszczęśników zapewne umrze w ich murach. Jeśli nie zabiją ich toksyczne opary lub ciężki sprzęt, uczyni to harówka dwadzieścia godzin na dobę za głodową pensję. Robotników zwano karoshimeni, co oznaczało dosłownie "ludzie, którzy zabijają się zbyt ciężką pracą". Była w tym ironia, jeśli zważyć, że wielu z nich to jeszcze dzieci. Wokół obracających się kół i zgrzytających przekładni, które mogły  w każdej chwili pochwycić i przeżuć zbłąkany kosmyk włosów bądź nieostrożną rękę, ich drobne ciała szybko w cieniu twardego metalu i sinoczarnego dymu. Dzieci starzały się i słabły, zanim zdążyły zaznać młodości."
Nie będę ściemniać – na początku było ciężko. Jestem przekornym gałganem, bo chociaż potwornie (serio) nie lubię azjatyckich klimatów, to nie umiałam oprzeć się zachwalanym i polecanym mi na każdym kroku Tancerzom burzy. A więc z początku miałam spory problem z ogarnięciem licznych japońskich słówek (a także nazw wymyślonych przez Kristoffa, bo tych również jest sporo) , które wplatano w tekst. W prawdzie w książce znajduje się słowniczek, ale jest on na samym końcu i jest ciut durnie zbudowany – zamiast uszeregować po prostu wszystkie słówka alfabetycznie, są one podzielone na podgrupy: terminy ogólne, stroje, broń i religię, i dopiero w tych grupach ułożone alfabetycznie. Komplikuje to troszkę szukanie danych słówek i drażni… ale  ten stan nie trwa długo. Ja po jakichś 70-80 stronach nie miałam już z tym większego problemu :)


„ – Kiedyś spytałam o to samo. Dlaczego ryzykuje wszystkim i skąd bierze do tego siłę woli. Odparła, iż z zewnątrz wydaje  się niewiarygodnie trudne, żeby ktoś, kogo to nie dotyka, zdecydował się stawić opór. By rozejrzał się po uśmiechniętych twarzach kompanów i z własnej woli opuścił ciepły, przyjazny krąg. Oznajmiła, ze z początku każda jej cząstka buntowała się przeciw temu. Bo Każdy z nas, Yukiko-chan, ma w sobie coś, co uwielbia siłę tłumu, co nakazuje nam płynąc z prądem wraz z towarzyszami. Coś, co pragnie przynależeć. (…) A jednak gdy zbliża się zmierzch, wszyscy powinni unieść głowy i sprawdzić, dokąd prowadzi nas ów prąd. Powinni pojąć, że jeżeli się nie zatrzymamy i nie popłyniemy w górę strumienia, w końcu dotrzemy do skraju przepaści. Wszyscy o tym wiemy. Tak samo jak wiemy, jak brzmią nasze glosy. Widzimy to, patrząc w lustro. Słyszymy, gdy budzimy się w przejmującej nocnej ciszy. Glos, który mówi nam że ze światem który stworzyliśmy, dzieje się cos bardzo złego, straszliwego. – Głos Michi obniżył się do szeptu. – powiedziała, ze później to było już proste. Równie proste jak mowa. Jak zdobycie się na to, by wypowiedzieć jedno krótkie słowo.
- Jakie słowo? – wyszeptała Yukiko, sama nie wiedząc dlaczego.
Michi szepnęła, wymawiając samotna sylabę kruchą jak szkło.- Nie.”
To, co najbardziej urzekło mnie w Tancerzach burzy, to niezwykła zdolność Kristoffa do przekazywania czytelnikowi emocji bohaterów. Cholera, niejednokrotnie miałam ciary albo przyspieszone bicie serca wywołane pozornie zwykłymi opisami. I wiecie, nie chodzi mi tu o jakieś ckliwe pierdu-pierdu znane niektórym z was z romansideł. Mówię tu o tych „cięższych” emocjach – o cierpieniu, lęku, bólu, rozpaczy czy gniewie. Nie chcę się rozgadywać, bo w połączeniu z tymi długimi cytatami ta recenzja moglaby wtedy objętościowo przypominać solidne opracowanie, a to byłoby.. cóż, złe xD Musicie uwierzyć mi na słowo (i na cytat), że… będziecie mieli ciary. I to nie raz.


"Yukiko od lat nie widziała w mieście psa; połączenie trujących wyziewów lotosu i coraz bardziej wygłodniałych brzuchów mieszkańców Kigen już dawno położyło kres zwyczajowi hodowania jakichkolwiek zwierząt. Zabawne, jak szybko najlepszy przyjaciel człowieka stawał się jego kolejnym posiłkiem, kiedy zabrakło krów i świń. I jak smakowita po trzech dniach jedzenia jedynie pyłu i wchłaniania dławiącego sinoczarnego dymu była myśl o pieczonym kocie." 
Kolejną rzeczą, która mnie powaliła, było wykreowanie tak koszmarnego uniwersum. Tu nie ma pięknych, malowniczych opisów. Kristoff dba o to, aby czytelnik kojarzył Shime z czymś brudnym, złym i umierającym. Wypisałam sobie podczas czytania kilka określeń, żeby móc wam zademonstrować o co chodzi, i tak oto: statki żygają dymem, a mogłyby przecież zwyczajnie dymić, kominy plują spalinami, Burru nazywa ludzkie miasta „strupami”, co już samo w sobie kojarzy się z czymś brudnym. Tu wszystko jest brudne, śmierdzi, dławi i drapie w gardle. Ludzie umierają na „czarne płuco” (coś na kształt raka płuc? Tak to odbierałam) lub z głodu, zaharowują się na śmierć. Czytając, czuje się ten syf. Poważnie. A takim bonusem jest mieszanka nowoczesności z tradycją. Pojawiają się tu pistolety, ale są nazywane miotaczami żelaza, są latające statki, ale jednocześnie ludzie żyją w lepiankach… świetne, kontrastujące ze sobą zestawienie. Fakt, spotkałam się z śmielszymi i mocniejszymi opisami w innych książkach, co nie zmienia faktu, że umierające wyspy Shimy to… to jest COŚ.


"- Przepraszam, o pa...- Nie przepraszaj za swoje błędy - przerwała jej (…). - Ucz się na nich.- Ja nie...- My, kobiety w tym mieście, na tej wyspie, nie jesteśmy uważane za ważne. Nie przewodzimy armiom. Nie mamy własnych ziem, ani nie walczymy w wojnach. Mężczyźni traktują nas jedynie jako uroczą rozrywkę. Nie wierz ani przez sekundę, iż oznacza to, że jesteśmy bez silne. Nigdy nie lekceważ władzy kobiety nad mężczyznami, Kitsune Yukiko."
Mój tata lubuje się w azjatyckim kinie i stąd wzięła się moja obawa, że kobiety w książce będą traktowane „gorzej”, jako słabe i nic nie warte ozdoby. Błąd. Kristoff funduje nam kilka świetnie wykreowanych żeńskich postaci, a każda z nich jest silna na swój własny sposób. Nie będę rozdrabniać się na opisy każdej z nich, sami odkryjcie charaktery kobiet Shimy. Ja tylko zapewnię was, ze są to postaci odważne, harde i indywidualne. Silne. Bardzo mi się to podobało. Tak samo jak to, że nie były one przerysowane – popełniały błędy, dokonywały złych wyborów i płaciły za to srogie ceny.


"- Zatem to prawda? Stare historie? Legendy, które ojciec opowiadał nam przed snem? (…)- Weszłaś do tej wsi z tygrysem gromu u boki. Własnymi rękami zabijałaś demony. Czy naprawdę tak trudno uwierzyć Ci w stare legendy?- Inaczej nie byłyby legendami.- W takim razie uważaj. Yukiko-chan. - Daichi uśmiechnął się. - Towarzyszenie ostatniemu arashitorze w Shimie to znakomity sposób, byś i ty przeszła do legendy."
Mitologie grecką przemielono i wymemłano już z każdej strony. Indyjską czy nordycką też spotkałam już kilkakrotnie, za to mitologia japońska była mi zupełnie obca… i jestem nią zachwycona. Potrzebuję więcej. Mam niedosyt. Począwszy od tygrysa burzy, przez potworów oni, aż po japońskie bóstwa, wszystko bardzo zgrabnie wpleciono w życie zwykłych ludzi, którzy byli pewni, że to tylko mity, historie opowiadane nocą przy ognisku. Tymczasem mity ożyły… i zaczęły zmieniać historię Shimy.


„Mówili o wyzwoleniu i rewolucji. Zastanawiała się jednak, jak wielu z nich śpiewałoby ten refren, gdyby urodzili się w szeregach Lotosowców bądź jako tłuste dzieci szlachcica z zaibatsu. Łatwiej powodować się sumieniem przy pustym brzuchu, prościej zamachnąć się złamana ręką. Ludzie, którzy nienawidzą pieniędzy, sami ich nie maja. Ludzie nienawidzący władzy są jej pozbawieni.”
W książce pojawiają się schematy – od czegoś na kształt trójkąta miłosnego, przez rodzącą się rebelię, bohaterkę wywodzącą się z zwykłego, szarego tłumu… ale szczerze? To wszystko jest tak ograne, że uświadomiłam sobie obecność schematów dopiero teraz, kiedy zastanawiałam się nad tym o czym muszę wam napisać. Pomimo tych „oczywistych” wątków Tancerze burzy zaskakują szeregiem wymyślonych przez autora detali. Kiedy poznałam sekret Gildii Lotosu szczęka mi opadła. Gdy dowiedziałam się co ukrywa ojciec Yukiko, miałam takie jedno wielkie „WTF?”. Odkrywając siatkę rebeliantów też niejednokrotnie się zdziwiłam. Jedyną rzeczą, która mnie nie zaskoczyła, była „zagadkowa” tożsamość chłopaka, którego Yukiko poznała podczas wyprawy po arashitorę, ale pytałam kilka osób, i one nie odgadły tego już na wstępie… więc może to ja zbyt drobiazgowo czytam xD


„W OSTATECZNYM ROZRACHUNKU WSZYSTKIE PYTANIA MOŻNA SPROWADZIĆ DO JEDNEGO. CO JESTEŚ GOTOWA POŚWIECIĆ, BYLE TYLKO OSIĄGNĄĆ TO, CZEGO PRAGNIESZ? 
„Oddała bym własne życie za jednego z was.”
ŚMIERĆ JEST ŁATWA. KAŻDY POTRAFI RZUCIĆ SIĘ NA STOS I ZOSTAĆ SZCZĘŚLIWYM MĘCZENNIKIEM. PRAWDZIWA PRÓBA TO ZNIEŚĆ CIERPIENIE, KTÓRE TOWARZYSZY POŚWIĘCENIU.”
Tak jak mówiłam – początek był trudny, ale potem.. potem nie mogłam się oderwać od tej książki. Zarwałam dwie noce, żeby czytać, bo w ciągu dnia nie miałam na to zbyt wiele czasu (chociaż i tak wciskałam Tancerzy burzy w każdą wolną chwilę xD). Im bliżej ostatniej strony, tym bardziej bałam się zakończenia. I słusznie. Obecnie cierpię na brak drugiego tomu, stąd moja rada: zaopatrzcie się w całą trylogię. Serio, nawet w ciemno warto to zrobić. Dla mnie Kristoff właśnie zasłużył na miejscówkę obok Marie Lu i Marty Kisiel, czyli dołączył do grona autorów, po których książki mogę sięgać bez zastanowienia.


Do tego cytatu nie znajdę, ale muszę o tym napisać: Uroboros ślicznie wydał tę książkę! Oprócz słowniczka są tu mapy, herby cesarstwa Shimy, znaki wodne na początku każdego rozdziału. Do pełni szczęścia brakuje mi skrzydełek w okładce xD Ale tak ogólnie wydanie liczę zdecydowanie na plus ;).


A, i jeszcze jedno. Byłabym zapomniała. Burru. Tygrys gromu. Ja nie chcę nic mówić, ale gdzie można takiego dostać? Bo potrzebuję własnego arashitory. Pilnie.


Przekonałam was, a raczej… czy Kristoff was przekonał? Mam nadzieję, ze tak i że sięgniecie nie tylko po Tancerzy burzy, ale i po kolejne tomy Wojny lotosowej. Ja zrobię to z pewnością… i będę was informowała czy trzymają one poziom części pierwszej ;)



Buziaki!
Ula ;*


Za książkę dziękuję wydawnictwu Uroboros ;)


Tytuł oryginału: Stormdancer
Cykl: Wojna lotosowa (tom 1)
Tłumaczenie: Paulina Braiter-Ziemkiewicz
Data wydania: 4 kwietnia 2018
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 480

11 komentarzy:

  1. Wow, brzmi naprawdę intrygująco. W dodatku mitologia japońska to rzadko spotykany motyw w literaturze, więc z pewnością jest to coś oryginalnego i nietypowego. Myślę, że gdy nadarzy się okazja, sięgnę po tę trylogię.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tę książkę jeszcze w starym wydaniu i dalej jej nie przeczytałam! Miałam jakiś problem z początkiem tej książki :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale cię rozumiem - przez początek, jakieś pierwsze kilkadziesiąt stron trzeba przebrnąć poniekąd. Wydaje mi się, że problemem jest ogrom nowych pojęć zaczerpniętych z kultury japońskiej, ale na pocieszenie zdradzę ci, że później zupełnie przestaje się zwracać na to uwagę i po prostu płynie się przez tę książkę <3 A w starszym wydaniu masz słowniczek? U mnie, w nowym, jest on z tyłu ;)

      Usuń
  3. Mimo że lubię mitologię japońską, to jednak po tę książkę nie sięgnę :D Trochę nie moje klimaty :)
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam że nie lubię takiej tematyki ale post fajny!
    Pozdrawiam Eva
    W wolnej chwili zapraszam do siebie :)
    Oczywiście obserwuje!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tym bardziej cieszę się, że kupiłam sobie Nevernight! ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. ło matko... uwielbiam tę książkę!! :OO

    OdpowiedzUsuń
  7. Najbardziej przekonuje mnie fakt, że książka ta opowiada trochę o mitologii japońskiej, a tak jak Ty przed przeczytaniem tej powieści, ja też nie wiele wiem o wierzeniach japońskich. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. 20 year old Account Executive Bernadene Waddup, hailing from Bow Island enjoys watching movies like "Dudesons Movie, The" and Scuba diving. Took a trip to Lagoons of New Caledonia: Reef Diversity and Associated Ecosystems and drives a 3500. odwiedzana strona

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)