niedziela, 8 lipca 2018

Nie taka strzyga straszna, jak ją malują ;) | Post scriptum Milena Wójtowicz


Czołem Bestyjki!
Nie żeby coś, ale grono moich ulubionych polskich autorów się powiększa. Tym razem dołączyła do niego Milena Wójtowicz, a to wszystko za sprawą historii o pewnej nienormatywnej dwójce oraz śledztwie, które bohaterowie zaczynają z własnej woli prowadzić. Pozwólcie, że podejmę próbę zachęcenia was do poznania Post scriptum ;).



PS Professional Consulting nie jest normalną firmą. Jej założyciele – Piotr Strzelecki oraz Sabina Piechota zajmują się kolejno:  on doradztwem, coachingiem i szeroko pojętą psychologią, ona szkoleniami BHP i wszystkim co się  z tym wiąże. I nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że ich klienci to wampiry, duchy, wilkołaki i inne istoty nienormatywne. Dodatkowo Piotrek i Sabina też nie są zwykłymi śmiertelnikami.
Kiedy  pewnego czwartkowego poranka Sabina jadąc do pracy zauważa przy cmentarzu, na którym poprzednie nocy Piotr prowadził sesję terapeutyczną pewnemu zawziętemu nieboszczykowi  radiowóz policyjny jest przekonana, że jej wspólnik coś nawywijał. Jednak Piotrek nie wie niczego o wydarzeniach, które miały miejsce na cmentarzu tamtej nocy. Chwilę później Sabina zostaje wezwana do fabryki pełnej nienormatywnych pracowników, w której miał miejsce niepokojący wypadek. Po przyjrzeniu się sprawie dwójka głównych bohaterów dochodzi do wniosku, że obie sprawy są powiązane i tym sposobem zaczyna się ich amatorskie dochodzenie. A jak to bywa z śledztwami prowadzonymi na własną rękę, możemy spodziewać się masy potyczek, niekonwencjonalnych pomysłów i śmiesznych sytuacji.
Kto chce się pozbyć wrocławskich nienormatywnych i dlaczego? Jaka jest prawdziwa natura Piotra? I co do tego wszystkiego ma Wiedźmin oraz chłopaki z Supernaturals? Czytajcie, a się dowiecie!



Przyznam się bez bicia – cykałam się czytania tej książki. Bo wiecie, z tym humorem to jest tak, że albo autor trafi w punkt, albo zupełnie rozminie się z poczuciem humoru czytelnika. Tak więc brałam z mojego  recenzenckiego stosika wszystko oprócz tego nieszczęsnego Post scriptum… i to był ogromny błąd! Milena Wójtowicz od pierwszych stron podbiła me serce. W prawdzie zajęło jej chwilę rozwinięcie skrzydeł, ale kiedy to już się stało, to ja jako czytelnik całkowicie straciłam nad sobą kontrolę – śmiałam się na głos i zaznaczałam cytat za cytatem (co nawiasem mówiąc prawdopodobnie zaowocuje osobnym postem poświeconym najzabawniejszym cytatom z tej książki – co wy na to? :D), a po skoczeniu książki od razu sprawdziłam, czy to przypadkiem nie ma jakiegoś drugiego tomu, jakichś dodatków, prequeli, sequeli… czegokolwiek! Niestety, nie znalazłam żadnych innych książek o Piotrku i Sabince, ale na szczęście pani Milena Wójtowicz naskrobała całkiem sporo innych historii, a ja już wiem, że będę musiała poznać je wszystkie :D. Tak więc pierwszym i chyba największym plusem Post scriptum jest nieziemski humor, który towarzyszy nam od pierwszej do ostatniej strony, a który jest tak lekki i naturalny, że człowiek ani przez chwile nie czuje się rozśmieszany na siłę. Jeśli ktoś z was zna i lubi książki Marty Kisiel, to mogę wam powiedzieć, że jest to coś zbliżonego do stylu Ałtorki, a jednocześnie zupełnie inne. Szczerze mówiąc próbowałam zadecydować która z pań pisze lepiej, ale nie byłam w sanie. Stawiam miedzy nimi znak równości i obie obdarzam moją bezgraniczną miłością czytelniczą <3


To, o czym nie można zapomnieć, to mnogość ogromnie barwnych postaci wykreowanych przez autorkę. Począwszy od dwójki głównych bohaterów, czyli impulsywnej, radosnej i uwielbiającej słodkości (a raczej z braku lepszej opcji zabijającej głód słodyczami) Sabiny, którą po prostu uwielbiam i już za nią tęsknię, oraz Piotrka, który chociaż pomaga wielu nienormatywnym poradzić sobie  życiem pośród zwykłych ludzi, to sam nie umie pogodzić się ze swoim prawdziwym ja, kocha bieganie i lawendowe świeczki, a do tego jest chyba najbardziej intrygującą postacią w całej książce. Dalej pojawiają się bohaterowie drugoplanowi nienormatywni, czyli pewien przyczajony wilkołak, który jeszcze nie wyszedł z szafy, dobroduszny Jędruś, oraz wij Stefan, któremu różne rzeczy lecą na głowę – każdy z wymienionych panów jest inny i każdy od razu zapada w pamięci czytelnika. Są jeszcze zwyczajni mieszkańcy Brzegu, jak na przykład rozwalająca system Ewunia, czyli najlepsza przyjaciółka Sabiny, czy też mama Piotrka i wiele, wiele innych postaci. Jest tego sporo, serio. A najlepsze jest to, że mogę dać wam gwarancję, iż nie sposób jest pomylić jednego bohatera z drugim – już Wójtowicz o to zadbała ;)



Sam wątek kryminalny bardzo mi się podobał. Przede wszystkim nie udało mi się go rozwiązać przed naszymi śledczymi z przypadku, a to już coś znaczy, bo mam w zwyczaju psuć sobie lekturę zbyt dokładnym analizowaniem wszystkiego i rozgryzaniem zagadki przed bohaterami książki. Całe to śledztwo wypada tak komicznie i tak autentycznie… znaczy nie, stop. Ono jest niedorzeczne. Ale mogę się założyć, ze gdybym to ja je prowadziła, to wyglądałoby ono dokładnie tak samo pokracznie xD Fakty są takie: intryga została świetnie usnuta, autorce udało się mnie zaciekawić do tego stopnia, że podarowałam sobie sen i czytałam do oporu, aż moje oczy odmówiły posłuszeństwa – tak bardzo chciałam dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi i dlaczego poluje na nienormatywnych. A co się przy tym ośmiałam, to moje :D


Akcja książki ma miejsce w Brzegu. Milena Wójtowicz oprowadza nas po mieście, używa nazw ulic, co krok je nam opisuje i sprawia, że czujemy się tak, jakbyśmy razem z Sabiną i Piotrem przemierzali kolejne kilometry w beemce tej pierwszej. Nie jest to tak drobiazgowe jak Lalka Prusa (i chwała Wójtowicz za to!) ale nie da się przemilczeć tego, że miasto odgrywa w tej książce dość sporą rolę, a więc jeżeli lubicie delikatne (jeśli mogę to tak określić ;)) urban fantasy, to Post scripum powinno przypaść wam do gustu.


Mam jeden mały zarzut i dotyczy on poniekąd stylu autorki. W Post scriptum Wójtowicz często gęsto używa slangu czy też wyrażeń potocznych. I wiecie, mi tam to nie przeszkadzało, w końcu sama pisząc dla was wplatam w moje teksty wyrazy niepoprawne z punktu widzenia prawilnych humanistów. Wiem jednak, że wielu z was może to zirytować, a więc uprzedzam: w historii Sabinki i Piotrka możecie spotkać takie cuda jak „miszcz”, „YOLO” i inne słowa, które dla starszego pokolenia (patrz: mój tata, na którym zamierzam przeprowadzić eksperyment i wybadać jak zareaguje na obce słownictwo w książce xD) mogą wydać się co najmniej zagadkowe ;’).


Jest jeszcze jeden zgrzyt, który tyczy się skrótów. Kurde, ja się domyślam, że to miało być (hehe) zabawne, ale mi raczej sprawiało problem podczas czytania. O co chodzi? Ano o to, że w tekście niejednokrotnie takie skróty jak np. BHP są zapisane w formie „ be ha pe”. Moje oczy bolało kiedy na to patrzyły. Podobnie „vintage” zamieniono na spolszczone do bólu „wintydż”. Jak na mój gust obyłoby się bez takich zabiegów, bo w tych chwilach, w których Wójtowicz tak perfidnie przekładała na polski zagraniczne słowa albo zapisywała skróty tak, jak się je wymawia, ja czułam się jak gałgan i głąb w jednym. Mehh.


Jednak po podsumowaniu wad i zalet stwierdzam, że Post scriptum zasługuje na głośne i wyraźnie: BIERZCIE TO LUDZIE! Historia nienormatywnych przyjaciół z Brzegu jest opowieścią pełną świetnego humoru, wciągającej akcji i bohaterów, którzy w mgnieniu oka trafiają do serducha czytelnika i od razu czują się w nim jak u siebie. Fakt, książka ma słabe strony, ale umówmy się, że są one mikroskopijne w porównaniu do plusów, jakie Milena Wójtowicz ma nam do zaoferowania w swojej powieści. Co tu dużo gadać… no polecam wam Post scriptum, polecam jak jasna cholera. I jak bum cyk cyk. O!


No i jak, zrobiłam Wam smaka na tę historię? Kto z was planuje poznać Post scriptum? A może już znacie opowieść o strzygach, wilkołakach i nieboszczykach z Brzegu? Czekam na Was w komentarzach!


Buziaki ;*
Ula


Za książkę dziękuję wydawnictwu Jaguar ;)




4 komentarze:

  1. Ja też zawsze sięgając po humorystyczne książki się obawiam, bo zazwyczaj moje poczucie humoru i poczucie humoru autorów... rozmijają się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, brzmi całkiem ciekawie, choć spodziewałam się, że książka nie będzie aż tak dobra. Może jednego dnia się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak, Piotruś jest niesamowity. Bardzo mi się podobało to, jak autorka przeciągała kwestię wyjawienia tego, kim właściwie jest. Cudnie jej wyszło ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na pewno kupię tę książkę, mówiłam Ci to już! Kupiłaś mnie totalnie tą recenzją!
    I przez Ciebie mam teraz ochotę na wafelki z kawowym nadzieniem! Jak tak możesz!

    Pozdrawiam,
    Iza Heavy books

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)