Hej Kaczuszki!
Dziś chyba będzie wyjątkowo krótko – tak mi się wydaje. Mam nieprzyzwoicie
niepogmatwane notatki, recenzję w głowie, więc… lecimy. Pozwólcie, że opowiem
wam o Wieczorze filmowym autorstwa Lucy Courtenay ;)
Wszystko zaczyna się w sylwestrową
noc na imprezie, na której Hanna jest świadkiem pocałunku jej chłopaka, w
którym jest zakochana po uszy, z inną dziewczyną. Zrozpaczona, wściekła i pijana wychodzi z jego domu w towarzystwie
swojego najlepszego przyjaciela – Sola. Tego wieczoru rodzi się pomysł, aby w
każdy ostatni dzień miesiąca oglądać razem film wybierany naprzemiennie – raz przez
nią, raz przez niego. I wiecie, wszystko byłoby fajnie.. gdyby tylko Sol nie
był beznadziejnie zakochany w Hannie, a ona zupełnie nie zdawała sobie z tego
sprawy. Jak potoczą się losy tych
dwójki? Czy Hanna zda sobie sprawę z tego, że Sol „lubi ją zdecydowanie
bardziej”, niż ona jego?
Przeczytajcie książkę, a się dowiecie ;)
Wiecie co jest największą
zaletą, a zarazem największą wadą Wieczoru
filmowego? Głowni bohaterowie. Poważnie.
Dawno nie czytałam książki, w której
jedną z postaci kochałabym całym serduszkiem, a drugą miałabym ochotę poćwiartować
wyjątkowo tępą łyżeczką. Ale po kolei.
Z jednej strony mamy Sola –
chłopaka bardzo inteligentnego, dowcipnego, troskliwego i ze wszech miar
uroczego. To postać ciekawa o tyle, że wychowywana przez parę
homoseksualistów (swoją drogą świetnie wykreowanych i takich.. „do lubienia”),
a więc mająca w swojej głowie masę przeróżnych pytań i wątpliwości, bo jednak
nie jest to taka standardowa sytuacja, ale o tym opowiem wam za chwilkę. Sol to
chłopak z pasją i pomysłem na siebie. Przez cała książkę żałowałam, ze tak
bardzo bał się pokazać światu co potrafi, bo kurczę zdolna z niego bestia! Ogromnie podobały mi się dialogi z udziałem
Solomona (no ale imieniem to go rodzice skrzywdzili xD), bo przeważnie to
właśnie w nich przejawiał się humor, który swoją drogą jest kolejnym atutem Wieczoru filmowego. Jedna tylko
rzecz gryzie mnie w tej postaci. JAK U LICHA ON MÓGŁ ZAKOCHAĆ SIĘ W HANNIE?!
Mówię wam, wy też chcielibyście ją wypatroszyć cyrklem. Hanna to taka szablonowa, pusta
blondyneczka rodem z tych takich Disney’owskich filmów w stylu High school musical czy Camp Rock. Wyobrażacie sobie, że
rzuca was facet (co ja mówię, on nawet
nie fatyguje się żeby z wami zerwać, on po prostu idzie w ślinę z inną), a wy
chcecie go odzyskać? No dobra, to jeszcze można sobie wyobrazić. A wyobrażacie sobie, że wyżej wspomniany
facet załatwia tak samo cztery kolejne laski, średnio co tydzień/dwa kolejną… a
wy nadal chcecie, żeby do was wrócił? No dla mnie to idiotyzm. Dla Hanny –
priorytet i coś, co musi osiągnąć. Na drodze do tego poronionego celu rani
swoich bliskich, zupełnie nie używa mózgu i jest absolutnie ślepa na to, co
dzieje się dookoła niej. Zabić to
babsko, to mało.
A więc ten… no tak prezentuje się największy plus i największy minus
książki. Później jest już tylko lepiej (na szczęście).
Powiem Wam, że czyta się to
ekspresowo. Ja wplatałam sobie kilka rozdziałów pomiędzy kolejne arkusze
maturalne i udało mi się połknąć całość w jeden dzień na spokojnie. Rozdziały są króciutkie, akcja raczej nie
opowiada o dupie Maryny, no generalnie zawsze mamy „o czym” czytać i strony
ubywają jakoś tak niepostrzeżenie.
Pamiętajcie jednak, że nie jest
to jakaś mega ambitna książka. Całość bazuje na relacji Sola z Hanną i tym,
czy głupiutka blondi (jeśli czytają mnie jakieś blondynki – ja was przepraszam,
sama obecnie jestem blond, ale ta dziewczyna jest żywym [a raczej papierowym]
przykładem blondynki z tych głupich dowcipów….). w prawdzie Lucy Courtenay
wplata w swoją opowieść wątek różnych
sytuacji rodzinnych i tego, jak wpływają one na dzieci – Hanna mieszka z
mama i ojczymem, ponieważ ojciec porzucił ich, gdy była mała, no a Sol tak jak
już mówiłam jest wychowywany przez dwóch ojców – jego biologiczna mama zrzekła
się go zaraz po porodzie. Dochodzi do tego też wątek braku tolerancji rodziców
dla wyborów podejmowanych przez ich dzieci i kilka innych dość ciekawych i wartościowych
motywów, ale wszystko nadal jest lekkie i kryje się w cieniu
nieodwzajemnianej miłości Sola do Hanny.
Takim super bonusem do książki są wstawki, które pojawiają
się przed rozdziałem, którego akcja toczy się na początku kolejnego miesiąca
(OMG, zagmatwałam. Wyjaśniam: rozdziały są oznaczane konkretnymi datami, a więc
wiemy dokładnie ile czasu upłynęło od pamiętnego sylwestra, a także wiemy ile
dni zostało do ostatniego dnia miesiąca, a więc do wspólnego seansu filmowego Hanny
i Sola). Są to takie rameczki, w których
autorka podaje czytelnikom króciutki opis fabuły, który bohaterowie będą
oglądać pod koniec miesiąca, jakieś ciekawostki o nim i temu podobne drobiazgi.
Uważam, że to taki ciekawy drobiazg, dzięki któremu przemycane są nam
informacje o kinowych klasykach. W ogóle Wieczór filmowy jest pełen takich
smaczków dla kinomaniaków – pojawiają się one w dialogach, są wplecione w
opisy, a nawet działania bohaterów są czasami ściśle powiązane z zachowaniami
bohaterów oglądanych przez nich filmów. Nawiasem mówiąc jestem obecnie w
trakcie bałamucenia mojego chłopaka do obejrzenia Śniadania u Tiffany’ego. Do tak drastycznych działań zainspirował
mnie właśnie Wieczór filmowy. Niestety,
luby dzielnie stawia opór.
Najlepsze zostawiłam na koniec:
NIGEL. Pokochałam go. Wy też go pokochacie. Drugiego takiego nie znajdziecie.
Poważnie. Nigel to najbardziej
skrzywiony, demoniczny i rządny krwi kot ever! Nie znacie dnia ani godziny,
w której ta sierściasta bestia wyskoczy z za zakrętu i uchla kogoś w kostkę,
wydrapie oczy albo skróci o palec. Urocze zwierzątko. Tato, jeśli to czytasz:
kupisz mi takiego? <3
Czy są na sali kinomaniacy? Jeśli
tak, to wam szczególnie polecam tę historię, a tym samym zapytuję, czy już ją
czytaliście? Bo może akurat ;) A
nie-kiniomaniacy czytali? Skusicie się? Czekam na was o tam, poniżej!
Buziaki ;*
Ula
Oryginalny tytuł: Movie night
Tłumaczenie: Grażya Woźniak
Wydawnictwo: YA!
Data premiery: 4.04.2018
Ilość stron: 320
Gatunek: Literatura obyczajowa i romans
Od jakiegoś czasu stoi sobie na półce i czeka na cud, aż w końvu znajdę dla tej książki czas. Chyba muszę się zmobilizować wkońcu. Chcę poznać Nigela ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam:
Biblioteka Feniksa
Jeszcze nie czytałam, ale po Twojej recenzji może kiedyś to zrobię!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko,
Martynapiorowieczne.blogspot.com
Może kiedyś sięgnę po tę książkę. 😊
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: świetne jest to pierwsze zdjęcie! :D
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o książkę, to nie spodziewałam się, że ma tak zabawne momenty. :D
NaD okładkę :)
Mianem kinomaniaka jeszcze mnie określić nie można, bo dopiero niedawno zaczęłam na poważnie regularnie oglądać filmy, ale i tak bardzo kuszą mnie elementy związane z kinematografią w tej książce. Mam nadzieję, że jak najszybciej dostarczą ją do mojej biblioteki, bo nie jestem nią aż tak podjarana, żeby lecieć i ją kupić, ale wypożyczyć... Czemu nie! :)
OdpowiedzUsuńBuziaki!
BOOKS OF SOULS
Nie wydawała mi się ta książka niczym szczególnym, ot zwykła młodzieżówka. Dlatego nie miałam w planach jej czytać. Trafiam na twoją recenzję, przeglądam, przewijam, no i w sumie wychodzi na to, że to dość typowa, lekka historyjka. Może i Solo jakiś klimacik wprowadza, ale jakoś bym bez niego przeżyła. Do tego Hanna! Rany boskie, zabić tępym nożem to mało. Tak więc nie chciałam tego czytać, ALE...kupiłaś mnie akapitem o Nigelu. Kociara ze mnie co ja poradzę :D I właśnie zapisałam sobie tę książkę na listę. Kiedy będę chciała wytchnąć od takiego Martina na przykład, to wiem, w co się zaopatrzyć.
OdpowiedzUsuńBuziaki ♥
Recenzje coraz bardziej kuszą :)
OdpowiedzUsuńTe wstawki dotyczące filmów kuszą, ale przez durną Hannę raczej nie przebrnę :P Ostatnio wzięłam na tapet mocno ogarnięte babki i nie chcę sobie psuć dobrej passy :D
OdpowiedzUsuńŚciskam ;)
Przeliterowana
Zobaczymy, może wpadnie mi w ręce ta książka.
OdpowiedzUsuńJak mam być szczery to bardziej przepadam za filmami niż za książkami ale dobrą książką nigdy nie pogardzę :)
OdpowiedzUsuń