Czołem Śrubki!
Srogo się zawiodłam. Poważnie. Z książkami SQN mam tak, że jeszcze się nie zdarzyło, aby nie
przypadły mi do gustu. Widząc w zapowiedziach Wilczą godzinę i ten
opis, zapewniający o alchemicznych tajemnicach, przebiegłych szpiegach i
miłosnych intrygach nawet się nie zastanawiałam, od progu uznałam, że to musi
być dobre. Cóż, zawsze w życiu musi być ten pierwszy raz…
JAK TO STREŚCIC?
Szczerze powiedziawszy nie mam bladego pojęcia jak streścić wam tę
powieść. To jest miszmasz wielu wątków, i wydaje mi się bezsensem mówić wam po
trochu o każdym… z drugiej strony nie jestem zbytnio przekonana do opisu
okładkowego. No i cholera nie wiem co teraz. Może wrzucę tu mimo wszystko ten okładkowy, a
później w recenzji sprostuję wam to, co w nim nie gra i nie buczy :).
„Wilno A.D. 1905
Wynalazek alchemików z
Uniwersytetu Wileńskiego wywrócił życie w Europie do góry nogami. Teraz między
miastami Aliansu latają potężne sterowce, po ulicach jeżdżą karety parowe,
porządku pilnują golemy, a mechanicy konstruują automatony.
Wilno wyrwało się ze szponów
Imperium Rosyjskiego i stało się wolnym miastem – ośrodkiem postępu, nauki i
mistyki. A teraz grozi mu niebezpieczeństwo.
Tajemnice alchemiczne, przebiegli
szpiedzy, tajne organizacje, miłosne intrygi, przerażające morderstwa, okrutne
potyczki w wileńskiej przestrzeni powietrznej, ponure podziemia i dobrze znane
postaci historyczne przedstawione w nowym świetle. Przygotujcie się na grozę i
niebezpieczeństwa w pierwszej litewskiej powieści steampunkowej!
Śledźcie wydarzenia i czekajcie,
aż wybije… WILCZA GODZINA”
ZAGUBIONA W
ALTERNATYWNYM WILNIE
Moim zdaniem najgorszym
aspektem Wilczej godziny był upór
autora w opisywaniu tras, jakimi poruszali się bohaterowie. Na początku
książki dostaliśmy mapę Wilna z
zaznaczonymi dzielnicami i kilkoma najważniejszymi miejscami, a moje serduszko
zabiło mocniej z radości. Mapy są cacy. Nie wiedziałam jednak, że cała ta
książka zamieni się w nieustanne platanie się uliczkami Wilna. Tapinas za każdym razem zabijał akcję
totalnie nieistotnymi drobiazgami, takimi jak nazwy ulic, to który prospekt
właśnie mijała postać X, to przy skrzyżowaniu jakich ulic znajduje się dom
uciech, to ile kocich łbów można naliczyć na której alejce… Boże, to było męczące. I byłam w stanie
wybaczyć Tapinasowi opisywanie tych ulic w przypadku jakichś spokojnych
spacerków, ale kiedy dochodziło do pościgu, lała się krew, powinna panować
ogólna panika i chaos, a ja musiałam czytać, ze bohater X skręcił z ulicy
Kwiatowej w ulicę Leśną, minął karczmę u Janusza, przeskoczył przez ławkę na
której zazwyczaj siadywał stary Żyd, który uwielbiał opowiadać dzieciom bajki,
później minął sklep mięsny przy ulicy Białej… Poważnie? To nie można było się w takim momencie skupić na krwi i flakach?
DETALOM NIE
BYŁO KOŃCA
No tak, bo na nieszczęsnych ulicach się nie skonczyło. Ta książka jest naszpikowana milionem
opisów rzeczy, które czytelnika totalnie nie interesują. A przynajmniej mnie
zupełnie nie obchodziły. To okrutnie zwalniało rozwój akcji i sprawiało, że
nie jeden raz udało mi się najzwyczajniej zasnąć z nosem w książce. Serio,
chłopak mnie szturchał i wybudzał kilkakrotnie. No ale co wy byście zrobili,
kiedy czekalibyście na dzikie spiski, intrygi i morderstwa, a dostawali piąty z
rzędu opis jednej z dzielnic Wilna, poznawali historię kolejnego z mieszkańców
niewnoszącego nic do fabuły książki i męczyli się z kolejnym opisem wschodu
słońca? Osobiście miałam ochotę strzelić
sobie w łeb.
AUTOMATOŁY
I INNE CUDEŃKA
Akurat za to mogę śmiało Tapinasa pochwalić. Bardzo podobała mi się wszelka mechanika: samoloty, automatony, golemy,
no a przede wszystkim tytułowy wilk. O tym ostatnim nie mogę wam zbyt wiele
powiedzieć, ale przyznaję, ze był on najciekawszym aspektem tej książki i
czymś, czego wyjątkowo nie udało mi się rozgryźć przedwcześnie. Jeśli zaś
chodzi o całą resztę, to zaiste było fascynująco, było ciekawie i było dobrze. I gdyby to właśnie to stanowiło trzon tej powieści,
to naprawdę mogłaby dołączyć ona do grona moich ulubionych. Ale niestety,
trzonem było … no cóż, wszystko inne.
DŁUGO
JESZCZE?
Jeśli zdecydujecie się sięgnąć po Wilczą
godzinę, to lojalnie uprzedzam:
uzbrójcie się w cierpliwość, bo przez ponad sto stron ciężko powiedzieć o czym
się czyta. Poznajemy wszystkich bohaterów, połowa z nich umiera zanim w
ogóle zapamiętamy ich nazwiska, druga połowa pojawia się tylko po to, aby na
resztę powieści zniknąć i pojawić się dopiero gdzieś na jej końcu… Coś
okropnego. Mamy tu legata Srebro, który rozpoczyna śledztwo w sprawie
morderstwa na cmentarzu, mamy brytyjskich kadetów akademii wojskowej, mamy
dziewczynę, którą ściga lorza wskrzesicieli, mamy wynalazce, który zrezygnował
z pracy i dłubie sobie w maszynach w swojej piwnicy, mamy innego naukowca, który
lata po Wilnie niejaką Ważką, czyli czymś na kształt samolociku, mamy… Cholera, mamy tego jeszcze sporo. I nie
wiemy z tego nic. Jedyna rzeczą, jaka ratuje sytuację jest słownik pojęć znajdujący się na tyle
książki, oraz spis postaci, który
umieszczono na jej przodzie. Nie zmienia to jednak faktu, że początek jest niesamowicie toporny, nic się ze sobą nie łączy, a
czytelnik jest rzucany z jednego wątku w drugi, później w trzeci, piąty i ósmy,
a po ósmym ma już dość i idzie do kuchni sprawdzić co ma w lodówce. Ughhhh!
ULKA, SKUP
SIĘ!
O tak, to zdanie musiałam sobie powtarzać w kółko, bez ustanku i raz
za razem, ilekroć brałam się za Wilczą
godzinę. A to do mnie nie podobne. Ja zwykle jak czytam, to czytam, i świat
może mnie pocałować w punkt strategiczny. Tutaj tego nie było. Miałam wrażenie, ze przeczytałam już dobre
dwadzieścia stron… a przebrnęłam ledwie przez dwie. Ta książka się nie
chciała skończyć! Może winą było to, że za każdym razem, kiedy zaczynałam
czytać, nagle przypominałam sobie, że zostawiłam żelazko na gazie, że rybki
trzeba na spacer wyprowadzić i przewietrzyć altankę? Nie wiem, ale chyba coś w
tym jest. I tak oto pierwszy raz od bardzo dawna właściwie zmuszałam się do czytania stawiając sobie jakieś cele i
wyzwania, aby w ogóle ruszyć z tą książką. To chyba mówi samo za siebie.
MISZMASZ
CHARAKTERÓW
Szukając plusów tej powieści uznałam, że mogą nimi być bohaterowie, którzy byli „jacyś”.
Tapinas konsekwentnie kreował legata Srebro na lokalnego bohatera umiejącego
zabić małym palcem, przejrzeć każdą intrygę i dorwać każdego bandziora. Z
prałata Masalskiego wykreował nieznającą kompromisów głowę Kościoła
wileńskiego, który zatrzymał się razem ze swoimi poglądami w średniowieczu.
Miła była żądna przygód i życia, inteligentna i intrygująca (aczkolwiek
rozwiązanie jej tajemnicy mnie zawiodło). Generalnie
każda postać otrzymała własny charakter, co przypadło mi d o gustu. Okrutnie
spodobał mi się fetch i wszystko, co związane z tą istotą. Nie zdradzę wam
zbyt wiele, ale słowem wyjaśnienia:
„fetche to członkowie tajnej rady okultystów i zabójców. Fetche potrafią
przybrać postać swojej ofiary, jednak jak im się to udaje, póki co nie wiadomo.
Jedna z wersji mówi, że fetche są hipnomatami mogącymi stworzyć wokół siebie
potężne pole hipnotyczne, i zmusić ludzi do widzenia tego, czego się od nich
wymaga. Inna legenda głosi, że są to wampiry energetyczne – wysączywszy z
człowieka energię, na krótko przyjmują jej postać.” Taką definicje fetcha
znajdziecie w słowniczku na tyłach książki.
I przyznaję, że to było dobre, ciekawe i fajnie pomyślane. Za to
zakończenie wątku z fetchem znów okazało się niewyjaśnionym, wybrakowanym
zawodem.
I WSZYSCY
ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE W WILNIE
O tym nie mogę zbyt wiele powiedzieć, bo nie chcę wam zrobić
spoilerów. Nie mnie jednak uprzedzam, że stos
zbiegów okoliczności, jakie miały miejsce w ostatnich rozdziałach i masa
uśmiechów losu aż bolała przy czytaniu. Spodziewałam się czegoś
ciekawszego, mocniejszego i hardziejszego, a otrzymałam… znaczy się… no… no
przynajmniej się wyspałam, zawsze to jakiś plus ;).
CZY POLECAM
Wybaczcie, ale tym razem nie. No chyba, ze jesteście tak skrajnie
zakręceni na punkcie steampunku, ze macie w nosie wszystko, co przemawia na
niekorzyść Wilczej godziny. Jeśli
tak, to bierzcie i czytajcie ile sił w oczach! Jednak jeżeli szukacie dobrej,
wciągającej powieści, to nie tędy droga.
A wy już czytaliście? Podzielacie moje zdanie? A może po prostu mi się
jakiś wadliwy egzemplarz trafił? :/
Trzymajcie się ciepło i
jedzcie dużo wisienek, bo podobno robią dobrze na cerę!
Q.
Za książkę
dziękuję wydawnictwu SQN :)
O kurczę... a ja to miałam na wishliscie. Trafiło tam całkiem spontanicznie, ale po Twojej recenzji chyba jednak straciłam ochotę na bliższe zapoznanie z tą powieścią :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
Ewelina z http://gry-w-bibliotece.blogspot.com/
Ulka, mam wrażenie, że czytałyśmy podobne gówna aktualnie xDDD
OdpowiedzUsuńU mnie też było w ciul "zbiegów" okoliczności xD Niedźwiedź biegł pół metra od bohatera? No jacha, że go nie zauważył i poleciał dalej, hasać wesoło na sąsiedniej łące, uganiając się za motylkami.
Ty masz "Ulka, skup się", a ja "Kasia, przeczytasz to zasraństwo" xDDD
Uuu, zauważyłaś, że mam nowe profilowe?
UsuńBo ja się dopiero teraz zczaiłam xD
Nie miałam w planach i teraz mieć raczej nie będę. Ech, też nie lubię się "zmuszać" do czytania do końca (ale pocieszam się tym, że może być lepiej xD).
OdpowiedzUsuńTo mnie trochu zasmuciłaś tą. Mam ją na półce i w sumie cieszyłam się na kolejny tytuł z gatunku steampunku. Przeczytać przeczytam, tym bardziej, że steampunk jak widzę całkiem fajnie został przedstawiony w książce. Najwyżej jeszcze dam szansę kontynuacji o ile pierwszy tom mnie nie zniszczy i dam spokój...
OdpowiedzUsuńTo już druga zła recenzja tej książki, którą czytam. Mimo wszystko chcę sprawdzić tę książkę, bo litewskiej fantastyki jeszcze nie czytałam. Ale ze steampunku najpierw chcę przeczytać Mechanicznego :)
OdpowiedzUsuńO widzisz, a mi przeszkadzał nadmiar informacji, ale jednak ogólną ocenę mam pozytywną, bo zdecydowanie nadrobiło zakończenie, maszyny wszelakie i Fetche. Czytało się dosyć długo, bo wiadomo, skupienie musiało być ogromne, ale mi takie skakanie po postaciach i nutka tajemniczości całkiem się podobały. Nie do końca na początku wiedziałam, co mam zapamiętywać, a co po prostu było, bo było, ale jednak było nieźle. ;D
OdpowiedzUsuńCzytałam gdzieś całkiem zachęcającą recenzję "Wilczej godziny", a że ze steampunkiem nie mam za bardzo do czynienia, to z czystej ciekawości chciałam sięgnąć, bo Wilno które mi się od dawna marzy i alchemia, i w ogóle... Ale teraz to przesuwam tę książkę na szary koniec mojej i tak niekończącej się listy czytelniczej.
OdpowiedzUsuńTeż zastanawiałam się nad poproszeniem o recenzencki, ale zrezygnowałam. Jak widać - dobrze zrobiłam.
OdpowiedzUsuńSuper wyglada, pozadne logo i tekst ktory wnosi co s do zycia czytelnika. gdyby wszyscy blogerzy byli tacy jak ty. No i nazwa pozadna nawiazujaca do bloga a nie jakies durne zajace czy inne futrzaki.
OdpowiedzUsuńpodziwam i jest co czytac. po prostu super. powinni sie od ciebie uczyc
Mimo tego ciężkiego początku, wielu nużących opisów i natłoku postaci jestem szalenie ciekawa tej książki, bo uwielbiam steampunk. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle ;) Z pewnością ją przeczytam!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
houseofreaders.blogspot.com
Zadziwiasz mnie. Wcześniej widziałam same pozytywne recenzje :D
OdpowiedzUsuńOdkąd wydali tę książkę mam z nią takie "chcę, ale prędko nie kupię". Chcę - bo steampunk, a ja chce wszystko, co steampunkowe. W sumie tu niezależnie od recenzji czyichkolwiek - jak będę miała ochotę to kupię, czy przeczytam i tyle XD
OdpowiedzUsuńNo, ciekawe by to było, bo raczyłam jakiś czas temu być w Wilnie *duma* XDD
OdpowiedzUsuńAczkolwiek... Jak mam problem ze spaniem to ty wiesz co lubię robić, niekoniecznie zagłębię się w Wilczą godzinę XD
Pozdrawiam!
Nie słyszałam nigdy o tej książce. Powiem Ci szczerze (a właściwie to napiszę, ale mniejsza o to) - kiedy pisałaś o tym, że autor opisuje te wszystkie ulice to sobie to wyobraziłam i oczy zaczęły mi się zamykać :P
OdpowiedzUsuńWspółczuję tego, że tak się męczyłaś, ale przynajmniej się wyspałaś!
Pozdrawiam cieplutko i ściskam :*
M.
martynapiorowieczne.blogspot.com