Czołem Żuczki!
Szczerze? Mam ochotę znów zrobić cytatową recenzję. Serio. Czemu? Cóż,
patrzę teraz na książkę o której zaraz się (mniej lub bardziej) rozpiszę i razi
mnie w oczy dwadzieścia jaskrawych karteczek, a każda skrywa jakiś fenomenalny
cytat. I teraz sama nie wiem… W każdym razie dziś chcę wam opowiedzieć o Dożywociu
autorstwa Marty Kisiel!
JAKBY TU TO SPIGULIĆ?
Tego się chyba nie da streścić, bo… w Dożywociu nie ma jako tako jednego wątku, który ciągnie się od
początku do końca książki nieprzerwanie, tajemnicy czy problemu, który
rozwiązywałby się na końcu. Wydarzenia dzieją się chronologicznie, są ze sobą
powiązane ale… chyba jednak znów pokuszę się o opis okładkowy, który swoją
drogą mnie osobiście ogromnie zaciekawił ;)
Siła wyższa bez wątpienia jest
kobietą, Pech bez wątpienia mężczyzną, a Licho... licho je tam wie. Poza tym
płeć uczulonego na własne pierze anioła stróża z manią czystości to dla Konrada
Romańczuka (głównej osoby tego dramatu) bynajmniej nie największy problem.
Z połączonych mocy
nadprzyrodzonego trio powstaje bowiem fatum z prawdziwego zdarzenia: klątwa
ciekawych czasów. Będzie ona odtąd sprawowała dożywotni nadzór nad każdym
krokiem Konrada, świeżo upieczonego spadkobiercy Lichotki, wiekowego domu z
upiorną, gotycką wieżyczką rodem z kiepskich filmów grozy, oraz całym
dobrodziejstwem inwentarza:
- · nieszczęsną duszą panicza Szczęsnego, seryjnego samobójcy, poety, mistrza całorocznej depresji i haftu krzyżykowego - sztuk 1.
- · Mackami szefa kuchni o chrupiącym imieniu, przybyłego wprost z głębin odwiecznego ZUA - sztuk minimum 8.
- · Utopcami zawsze nie w tej łazience co trzeba - sztuk 4.
- · Najprawdziwszą Zmorą w postaci charakternej kotki - sztuk 1 plus 4 kły i 18 pazurów w pakiecie.
- · Wrednym różowym królikiem, niepozornym omenem straszliwej zagłady - zbiór nieprzeliczalny.
HISTORIA BOGATA W
SŁOWA <3
„Nie mieściło mu się w
światopoglądzie, że praprapra… daleki przodek mógł z własnej i nieprzymuszonej
woli postawić coś równie kuriozalnego i jeszcze nazwać to Lichotką. Niemal
widział watahy zżerających ją korników. Podłogi, boazeria, framugi, ramy
okienne, kręte schody, meble o wartości już chyba tylko muzealnej – wszystko
drewniane, wiekowe i bardzo stylowe. Rzeźbione w drewnie detale, kwiatki,
listki, łodyżki rozety i łuki występowały w ilościach hurtowych. Całość
wyglądała jak gotycki szał ciał i uprzęży, spełniony sen szalonego stolarza, a
na domiar złego cierpiała niedostatki nie tylko szeroko pojmowanej urody, ale
również kondycji, mocno nadgryzionej spróchniałym zębem czasu, gdyż chodnik w
holu składał się przeważnie z dziur, kinkiety na ścianach trzymały się na słowo
honoru, zaś w drzwiach wejściowych zamiast zamka był zwykły skobel.”
A więc jak widzicie – jednak będzie cytatowo, ale jeśli nie macie mocy
na czytanie cytatów – spokojnie, i bez tego recenzja będzie zrozumiała… mam
nadzieję ;).
Wiecie co mnie zaskoczyło w Dożywociu?
Słownictwo. Gibkość języka autorki jest
nie-sa-mo-wi-ta! Każdy opis jest pełen przymiotników, i to nie tych durnych
i banalnych, jak „fajny” czy „dobry”, co to, to nie. Kisiel nie idzie na łatwiznę
i pokazuje nam piękno i bogactwo rodzimego języka. W końcu Polacy nie gęsi…
;) I nagle okazuje się, że można pisać
bez wulgaryzmów i bluzgów, a nadal z charakterem, nadal z pazurem i nadal
ciekawie i z emocjami. Powyżej przytoczyłam opis Lichotki – domu, który
Konrada, czyli główny bohater odziedziczył w spadku. No i niech mi ktoś powie,
że po przeczytaniu nie zobaczył tego domiszcza, nie usłyszał skrzypiących
schodów i nie dostał oczopląsu, gdy ukazały mu się te wszystkie drewniane
bajery! Ja czytając czułam się tak, jakbym tam była, w Lichotce, razem z
Konradem i bandą dożywotników <3. A wracając do stylu Kisiel: dawno już nie czytało mi się czegoś tak
dobrze. To jest tak barwne, tak lekkie, a przede wszystkim tak zabawne i
smacznie napisane (o tym za moment), że nie sposób się oderwać od lektury. Po
przeczytaniu jakichś stu stron nie wytrzymałam i poszłam do taty zagadać go na
śmierć, zasypać zachwytami, a w końcu przeczytać fragment, który chwilę
wcześniej zaznaczyłam śliczną, różową karteczką. Wiecie czym to się skończyło?
Przez następną godzinę siedziałam i czytałam mu wybiórczo fragmenty Dożywocia, a on siedział z kieliszkiem
wina i niemalże płakał ze śmiechu. Nawet włączył pauzę w filmie – a to jest
ogromne wyróżnienie xD. A teraz tata czeka, aż spłodzę recenzję, coby mógł sam
poznać Dożywocie… a po nim w kolejce
już ustawiają się kolejne osoby. Chyba skutecznie zatrułam znajomym życie tą
książką :’). Mam nadzieję, że wasze też uda mi się „zatruć”.
SCHEMATY? A CÓŻ TO
TAKIEGO?
- Co… to… - więcej nie zdoła z
siebie wydusić, ale Licho było domyślne.
- Krakers, proszę pana. Pradawny
stwór z głębin odwiecznego zła, którego w 1836 przywołał bratanek pana
Wincentego, alleluja – wyrecytowało. – Panicz Zygmunt bawił się w takie różne…
dziwne… jakieś składanie ofiar, jakieś mroczne rytuały dzikie orgiami… Pewnej
nocy miejscowi zrobili takie wielkie ognisko i spalili go pod drzewem. Szybko
poszło, apsik, nawet nie zdążył wymyślić i rzucić porządnej klątwy. A Krakers
został w spiżarce i zajął się gotowaniem. To mu wychodzi znacznie lepiej niż sianie
zagłady.
Krakers pojawiał się sporadycznie, bo gdyż miał ograniczony zasięg –
musiał siedzieć w piwnicy – ale zawsze służył pomocną… macką. Ale nie o nim tu
będzie mowa, a raczej nie tylko o nim. Chce się skupić raczej na ogóle dożywotników.
Marta Kisiel pojechała po bandzie, dając
czytelnikowi coś, czego jeszcze nie było. Okej, pojedynczo w książkach występują
i widma, i demony, i anioły… pewnie nawet utopce gdzieś się znajdą, ale żeby
tak pod jednym dachem? Ja z taką
historią spotkałam się po raz pierwszy i pojęcia nie miałam, czego mam się po
niej spodziewać. A co dostałam? Dostałam pogruchotane schematy. Na drobny
mak pogruchotane. Bo nagle widmo nie
straszy, a lęka się duchów, słodki, puchaty królik czyha na życie Bogu ducha
winnego Konrada, anioł stróż jest uroczym blondaskiem, który co miesiąc
depiluje sobie skrzydła, bo ma alergie na pierze, a demon z samego dna piekła jest
niczym Michałowa z Rancza… a nawet bardziej. Nie wiem, czy szybko uda mi
się znaleźć coś równie oryginalnego. W zasadzie… szczerze w to wątpię ;).
ALLELUJA, APSIK!
Jako tradycyjny anioł stróż Licho
nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych, robiących
odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka. Trochę
się bało, w końcu było malutkie i nigdy nie widziało prawdziwego, żywego
włamywacza – martwego zresztą też nie – jednak poczucie obowiązku i
odpowiedzialności za dom oraz domowników budziło w nim ducha bojowego. Owszem,
budziło powoli, niemniej bardzo skutecznie.
Przede wszystkim Licho postanowiło
uzbroić się po zęby.
Spośród przedmiotów zgromadzonych w
wieżyczce jako te najbardziej zabójcze wybrało żółte, gumowe rękawice,
sięgające mu niemal po pachy, spray na mszyce oraz mopa. Od razu poczuło się
większe i groźniejsze. Prawdziwy mały morderca.
Licho pokochałam od pierwszego
przeczytania. Inaczej się nie dało. To jest stworzenie tak słodkie, tak
niewinne i momentami naiwne, że aż człowiek ma je ochotę wyściskać, wycałować i
generalnie, jak to mówi moja babcia „ukochać” <3. A co najfajniejsze – Licho nie jest ani chłopcem, ani
dziewczynką, bo jest… no aniołem stróżem. I przez to wszystkie czasowniki
opisujące to, co robi Licho są odmienione w trzeciej (a w dialogach kiedy anioł
mówi sam o sobie – pierwszej) osobie liczby pojedynczej ale nie jako on czy
ona… ale ono, czyli „poszłom”,
„zrobiłom”, „zaśpiewałoś”, „kupiłoś”, „powiedziałoś”… sama nie wiem, jakieś
to takie inne, fajne. A jeszcze jak się doda do tego wtrącane co jakiś czas
„alleluja” (coś jak u żuli kobiety lekkich obyczajów zamiast spacji i
przecinków – Licho zastępuje ladacznice allelujami)… fenomenalnie wykreowana postać, zapewniam was! Dobre chęci Licha
nie raz i nie dwa zaowocowały sytuacjami komicznymi. Ale o tym przekonajcie się
sami, co ja wam będę opowiadać? Pffi!
ZRÓBMY SOBIE DZIADY!
- (…) Szczęsny coś bierze.
- Nie, on tak sam z siebie. To
całkowicie naturalny obłęd.
- Nie, ja nie pytam czy Szczęsny coś
bierze, ja stwierdzam, że Szczęsny coś bierze.
Konrad zetknął przez ramię na
panicza, który stał przy otwartej szafeczce w rogu ze stosem rozmaitych
blistrów w dłoniach i pochłaniał zachłannie jakiś lek, pigułka po pigułce.
Chyba musujące wapno, sądząc po pianie powoli wypływającej mu kącikami ust.
Konrad machnął lekceważąco ręką.
- A, nie zwracaj na niego uwagi,
znowu dobrał się do witamin. Ostatnio tak ma. Naczytał się gdzieś, że
prawdziwie przeklęci poeci i rockandrollowcy biorą prochy garściami. W zeszłym
tygodniu pochłonął cały rapacholin, bo spodobało mu się, że tabletki są
posępnie czarne.
Szczęsny, miłości moja <3
Uwielbiam go. I wy też byście go pokochali, mówię wam. Z początku wydawał mi się beznadziejny. Jak na widmo poety
przystało cały czas gadał wierszem, wszystko psuł i generalnie… no był takim
piątym kołem u wozu. Ale z czasem się rozkręcił i pod koniec książki miałam ogromny
smutek z jego powodu :’(. Każdy jego dialog, każdy pomysł, każdy wydziergany
sweterek i sklecony wiersz wywoływały tak u mnie, jak i u mojego taty wybuchy
śmiechu. Łajza z tego Szczęsnego jakich mało, ale… Mówcie sobie co chcecie, ja
jestem dziwna i zawsze mi się podobały Dziady
i Pan Tadeusz i cała reszta tworów Mickiewicza w szkole. Generalnie
poroniony okres romantyzmu jakoś do mnie trafia i chyba stąd po części moja sympatia do Szczęsnego – nieumarłego
przedstawiciela epoki romantyzmu w XXI wieku.
NAMIASTKA
NORMALNOŚCI, OGROM HUMORU I … KRÓLIK
Tymczasem anioł i panicz rozpływali
się z zachwytu nad królikiem. (…)
- Musimy go jakoś nazwać –
zarządziło. – Może Pimpuś?
- Litawor?
- Duduś?
- Almanzor? – nie wiedzieć czemu
Szczęsny bardzo chciał przeforsować własną propozycję i zostać ojcem chrzestnym
zwierzaka.
- Gucio?
- Urodzony Jan Dęboróg?
Anioł zmarszczył czoło w skupieniu.
- Nawet ładnie, ale jak będziemy do
niego wołać, alleluja? „Urodzony Janie Dęborogu, przestań żreć te skarpetki”?
- Chyba wystarczy „Jaśku”, choć to
już żadna frajda.
- Rudolf Valentino? – ni stąd, ni
zowąd zaproponował Konrad. (…)
- Rudolf Valentino, Rudolf Valentino…
Ładnie! Podoba mi się, alleluja. Pasuje.
- Pewnie, że pasuje. (…) W końcu to
był największy kochanek świata. (…)
- A co to ma wspólnego z
króliczkiem?
- No jak to? Przecież wszyscy
wiedzą, że króliczki myślą tylko o jednym.
- Tak? A o czym? – zapytali równocześnie
Licho i Szczęsny.
Wobec ogromu bijącego od nich
zaciekawienia i niewinności, której całkowicie obca była myśl, że pszczółka w
kwiatku może robić coś więcej niż „bzzz”, Konrad pozostawało jedynie
skapitulować.
- O marchewce – odparł szybko i
jeszcze szybciej zmienił temat.
Nie wiem o czym powiedzieć najpierw – o dialogach, o Konradzie, czy o
króliku… Polećmy więc alfabetycznie xD
Dialogi. Dialogi w tej książce
to jeden wielki sztos. Serio. Każdy jeden nacechowany humorem, każdy jeden
ciekawy i warty zacytowania. Tu nie ma zbędnych słów, nie ma gadania o niczym,
żeby tylko zapisać stronę. Kiedy czytałam, oko samo jakoś tak śmigało do
przodu, żeby zerknąć kto tym razem zabłyśnie.
I tu wkracza nasz główny bohater – Konrad. Konrad to postać dopięta na ostatni guzik – kolejna, której nie da się
nie polubić. Pisarz pragnący jedynie świętego spokoju, zupełnie nieprzygotowany
na Lichotkę wraz z dożywotnikami i resztą inwentarzu. Musze mu przyznać, ze
chłop miał nerwy, ja na jego miejscu chyba bym wykitowała. Chociaż ilekroć na
scenę wkraczał Szczęsny albo królik byłam pewna, że Konrada jednak szlag trafi
xD Właściwie… kurcze nie. Sami musicie
go poznać. Te jego normalność, która nie daje się pokonać dożywotnikom. To chyba
jest to, co jest w nim najfajniejsze – że on tę bandę stworzeń, które na logikę
istnieć prawa nie mają… traktuje jak coś normalnego.
A co z królikiem? Królik jest taką intensywnie różową i puchatą
wisienką na torcie <3
KACOLIN NA ZŁAMANE
SERCE
- W naszym domu nie ma miłości –
Licho bardzo stanowczo weszło mu w słowo – odkąd ostatnim razem skończyło się
na postrzale, alleluja, i ranach rozszarpanych.
Ano właśnie, bo to istotne dosyć. Dożywocie praktycznie nie posiada wątku
romantycznego! Co prawda Konrad jest świeżo po zerwaniu, ale o byłej
wspomina naprawdę sporadycznie. Jest jeszcze Szczęsny (który na moje oko uciekł
z mickiewiczowych Dziadów) i jego
romantyczna dusza, romantyczne wiersze i romantyczne badylki, romantycznie
wręczane nieromantycznej dziewczynie z sąsiedztwa… ale ciężko nazwać to wątkiem
romantycznym… skłaniałabym się raczej ku komicznemu. Żadnych serduszek więc
tutaj nie znajdziecie. Dla mnie było to miłą odmianą i okazją na wzięcie
oddechu po ogrooooomie czułościów i miłościów, które poszarpały moje biedne,
skołatane serduszko podczas czytania Dworu
mgieł i furii. Potrzebowałam książkowego kacolinu i Dożywocie okazało się strzałem w dziesiątkę <3.
2+2=?
Reasumując: Dożywocie to powieść, w której każdy
znajdzie coś dla siebie. Nie ważne, czy ma się lat dwanaście, dwadzieścia
czy pięćdziesiąt. Marta Kisiel czaruje czytelnika niesamowicie oryginalną i lekką historią, oplata słowami, które
niby znamy… a jakoś zapominamy ich używać, zastępujemy prostszymi,
bezpłciowymi. Humor atakuje nas z każdej
strony, poprawia nastrój i leczy ze smutków wszelakich. Czy polecam? Oczywiście! Słowo daję – nie
pożałujecie <3
No i jak? Dotrwaliście do
końca? Skusicie się na przygodę z Dożywotnikami? Piszcie koniecznie!
Tak na marginesie – równowaga we wszechświecie
być musi, wiec w następnej recenzji nie pojawi się ani jeden cytat… ale czemu
tak będzie… o tym za kilka dni ;).
Buziaki ;*
Q.
PS. Widzicie typka po lewej? Ów typek ma koło domu las, który sobie umyśliłam jako tło do zdjęć. I w zasadzie miałam te zdjęcia wczoraj machnąć ale tak niemiłosiernie lało, że nijak nie było mowy o nawet najkrótszej sesji :'( Typuś po lewej, bliżej znany jako mój luby skakał dziś z samego rana po lesie niczym sarna i zdjęcia mi cykał <3 Zdolniacha, co nie? :D
Za świetną książkę
dziękuję wydawnictwu Uroboros ;)
Podpisuję się pod tą recenzją obiema rękami i nawet nogą :D uwielbiam książki Marty Kisiel, Licho kocham miłością wieczną i najprawdziwszą, a królik jest przerażający :D mogę zdradzić, że "Siła niższa" jako druga część "Dożywocia" trzyma równie wysoki poziom humoru i języka :)
OdpowiedzUsuńJestem w połowie drugiego tomu właśnie <3 Masz rację, autorka trzyma poziom :)
UsuńTo pierwsze zdjęcie jest mega :D :D
OdpowiedzUsuńA u mnie Nomen omen dalej nietknięty leży XD
Pozdrawiam
toreador-nottoread.blogspot.com
Ta okładka jest taka śmieszna i ładna :)
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie tą książka, humor (o to coś dla mnie!, uwielbiam takie książki <3
W zasadzie raczej nie sięgam po tego typu książki, jednak "Dożywocie" zbiera tyle dobrych opinii, że chyba dam się namówić. :)
OdpowiedzUsuńOhhh przypomina mi odrobinę o "Dobrym omenie" Gaimana i Pratchetta. Język i nastrój mogą być prawdziwą ucztą czytelniczą. Ja tam się skuszę :)
OdpowiedzUsuńA Luby zdolniacha i szacun,że potrafi sarnio skakać :) Mój mi czasami wyszukuje zdjęć tematycznych i grafiki robi :D
JA TO PRZECZYTAM! To na pewno mi się spodoba ja to po prostu wiem xD Tak wgl to super zdjęcia xD Ta okładka mnie rozwala, ale nwm czm xD A chyba nie muszę powtarzać, że twoje recenzje są genialne, bo o tym już raczej wiesz. Chyba muszę częściej zaglądać na tego bloga, bo widzę, że sporo ciekawych postów jest :D
OdpowiedzUsuńOkładka od zawsze mi się podoba, ale jakoś treść chyba niekoniecznie dla mnie. :)
OdpowiedzUsuńCholera, czy tylko mnie ona zniechęcała? xD A teraz uważam, że jest świetna ^^
Usuńbrzmi bardzo zachęcająco :)
OdpowiedzUsuńSwego czasu było dosyć głośno o tej książce, a i sama autorka jest tak pozytywnym człowiekiem (wnioskując po jej profilu na fb), że chętnie kiedyś nadrobię jej twórczość. Mam nadzieję, że i ja spędzę dobrze czas z Dożywociem. :D
OdpowiedzUsuńDam sobie dowolną kończynę uciąć, że tak będzie! ;)
UsuńNa pewno w najbliższym czasie przeczytam coś Marty Kisiel i będzie to właśnie "Dożywocie", bo znalazłam je w Empiku (tak, w Empiku!) na promocji -50%. Polskich autorów warto poznawać, a w tym przypadku nastawiam się na dużą dawkę śmiechu. Już same imiona postaci mówią same za siebie :D No i cieszę się, że autorka nie używa wulgaryzmów, w końcu nasz język nie tylko z nich się składa!
OdpowiedzUsuńNie czytam za dużo polskich autorów, ale chyba wreszcie nadszedł czas to zmienić. Koniecznie muszę sięgnąć po "Dożywocie", bo zapowiada się niezapomniana, pełna humoru lektura. Oby jak najszybciej udało mi się zdobyć tę książkę, bo już nie mogę się jej doczekać :)
OdpowiedzUsuńJestem. Pojawiłam się. Z odmętów i... no, w każdym razie jestem i przepraszam, że tak dawno mnie tutaj nie było.
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć? Chyba jedynie apsik i alleluja!
,,Dożywocie" czytałam jakiś czas temu i po prostu je ubóstwiam! Przypomniałaś mi, jak bardzo je uwielbiam i że to chyba czas najwyższy, by przypomnieć sobie Lichotkę i jej mieszkańców. A potem w końcu kupić drugi tom! :D
Wracam, bo przeczytałam! Jeszcze nie mogę złapać oddechu i już pędzę po drugi tom. Zakochałam się w stylu, historii, bohaterach :D Tego właśnie było mi potrzeba. To jest wręcz genialne i smakowite :D
OdpowiedzUsuńDziękuję, bo to chyba Ty najmocniej mnie przekonałaś do Marty Kisiel :D