Czołem Wróżki!
Ile ja się nasłuchałam o tej książce! Ileż osób mi ją polecało, ile
mówiło, że będę zachwycona, ile rozpływało się nad oryginalnym wydaniem. No więc
ja, biorąc się za Okrutnego księcia autorstwa Holly Black byłam nastawiona do lektury bardzo pozytywnie. Czy książka
sprostała moim oczekiwaniom? No cóż…
Okrutny książę opowiada historię
Jude, która mieszka w świecie faeries. Jest człowiekiem, który nie chce wracać
do świata swoich pobratymców, ale też nie należy w pełni do świata faeries.
Jude miała siedem lat, gdy jej rodzice zostali zamordowani, a ona i jej dwie
siostry zostały porwane na Dwór Faerie. Dziesięć lat później, Jude nie marzy o
niczym innym, jak należenie do tego świata. Niestety większość magicznych istot
gardzi ludźmi. A już zwłaszcza najmłodszy syn króla, książę Cardan. Jude powoli
staje się częścią spisków na dworze. Będzie musiała zaryzykować własne życie,
aby ocalić siebie i swoje siostry. A także faerie.*
Może zacznijmy od tego, czemu nie jestem w stanie zaprzeczyć – w tej historii drzemał ogromny potencjał. Uważam
jednak, ze nie został on wykorzystany. Okrutny
książkę liczy sobie nieco ponad 400 stron. Moim zdaniem powinien być
przynajmniej o 200 stron… dłuższy. Holly Black
wymyśliła sobie bardzo bogate uniwersum, w którym żyją istoty różnych ras,
nie tylko elfy i ludzie. Podzieliła ten
świat na królestwa, na dwory cne, niecne i czort wie jakie jeszcze, w dodatku
zestawiła go z naszym światem, światem ludzi, bo elfy jakby nie patrzeć miały
kontakt ze zwykłymi śmiertelnikami. Szczerze? To miało prawo być obłędne. To POWINNO
być obłędne. A wyszedł klops. Tak różnorodne
środowisko zasługuje na o wiele lepsze, dokładniejsze opisy aniżeli to, co
dostajemy w Okrutnym księciu. Jak
dla mnie pomysł był świetny, za to wykonanie ubogie, byle jakie. Niestety.
To samo tyczy się kwestii polityki
w Okrutnym księciu. Ludu kochany, tu
znowu dostałam niewypaloną petardę! Te wszystkie
intrygi, zależności pomiędzy dworami, relacje pomiędzy rodziną królewską itd. zostały potraktowane po macoszemu, przez
co przez większość książki były mi zupełnie obojętne. Chciałabym wiedzieć o
tym wszystkim więcej, rozumieć to lepiej i czuć bardziej. Co ciekawe – pod koniec nagle się wciągnęłam w walkę o tron. No ale
wiecie, na końcu akcja się zagęściła, kawałki układanki zaczęły do siebie
pasować i jakoś zaczęło to powolutku nabierać kształtów (nawiasem mówiąc przez
to zakończenie mam wrażenie, że kolejny tom może być o niebo lepszy, więc z
pewnością po niego sięgnę i dam wam znać co i jak ;)). Niestety, samo
zakończenie, choćby nie wiem jak dobre (a to było takie 6/10 xD) nie uratuje
poprzedzających go trzystu stron, którymi nie byłam w stanie się zainteresować.
A skoro już mowa o fabule… to
tu akurat wywaliłabym połowę wydarzeń. Serio, jest tu masa pierdzielenia. Czytamy o patrzeniu w gwiazdy, czytamy o
tym, że po ciemku się źle pisze, mamy opisy zaplatania włosów i innych
bzdurnych detali, a jednocześnie na opis tego, jak zaczyna się romans pomiędzy
główną bohaterką a jednym z elfów Holly Black przewidziała jedno wtrącone
mimochodem zdanie. Znaczy się nie, wróć. Były jakieś przesłanki, że niby
puścił jej oczko czy pomachał itd. ale to by było na tyle. Nie potrzebujesz,
czytelniku, wiedzieć jak to dokładnie się zaczęło. Czort z tym. Skupmy się na
obserwowaniu gwiazd. Ughhh… i tak jest z wieloma rzeczami. Dodatkowo w momencie, w którym logika zaczyna brać w
łeb, Jude zazwyczaj nagle zwraca uwagę na coś innego. Ewentualnie uznaje, że
jest zbyt zmęczona żeby teraz o tym myśleć…
i już więcej nie wraca do tego tematu. Tak więc jeśli tak jak ja
czujecie potrzebę tego, aby historia od początku do końca miała ręce i nogi, to
możecie mieć pewien problem z Okrutnym
księciem. Ja go miałam.
Przez większość książki (z
małymi przerwami, w których wkraczał Cardan lub członkowie Dworu Cieni) czułam
znudzenie. Dopiero pod koniec, kiedy polała się krew i zaczęły się dziać
rzeczy, których od dłuższego czasu się spodziewałam i na które po prostu
czekałam, zaczęłam śledzić wydarzenia z większym zainteresowaniem. Ba! Autorce
udało się mnie nawet zaskoczyć w ostatnich rozdziałach! Finalnie książka zakończyła się w taki sposób (spokojnie, bez spoilerów
:D), że nie wyobrażam sobie nie poznania kontynuacji, nawet jeśli znów srogo
mnie ona wymęczy stylem i niedorzecznością.
Nie potrafię określić, czy jest to kwestia tłumaczenia, czy już w oryginale
tak było… ale to jest momentami pisane nie po polsku. Czytając Okrutnego księcia co
krok trafiałam na zdania, które musiałam przeczytać kilkukrotnie, aby zrozumieć
co autor miał na myśli. W prawdzie ja zaznajamiałam się z przedpremierowym
PDF-em, więc być może część z tych rzeczy zostanie jeszcze poprawiona (chociaż
nie znalazłam oznaczenia, jakoby była to wersja przed korektą) ale wierzyć mi
się nie chce, żeby przeoczono aż tyle baboli. I nie chodzi tu nawet o literówki – te zdarzały się sporadycznie. Po prostu
część zdań jest napisana tak, jakby mistrz Yoda dorwał się do Okrutnego księcia i poprzestawiał szyk
wyrazów. Mnie to okrutnie irytowało. Odniosłam wrażenie, jakby pierwotnie
język w książce był jakoś stylizowany na taki wiecie, dworski czy coś, a po
przełożeniu tego na polski wyszły jakieś cudaczne rzeczy. A, no i nie zdziwcie się jak traficie na takie słowa, jak np. „koafiury”
(i inne sformułowania z innej epoki, które spokojnie można zastąpić).
Google mówią, że to inne określenie na fryzurę, uczesanie. Ale w Okrutnym księciu będą koafiury, bo brzmi
bardziej epicko.
Przejdźmy może do bohaterów. Są…
barwni, to na pewno. Mamy tu przedstawicieli różnych ras, od elefów, przez
wróżki, pixie, trolle, utopce, a na ludziach kończąc. Tak jak wspominałam
na początku – żałuję, że nie opisano ich dokładniej, bo wtedy mogłoby być to
coś niesamowitego. My dostajemy opis zaledwie kilku najistotniejszych postaci i
to w dodatku miejscami pozbawiony sensu, bo ich działania kupy się nie
trzymają.
Jude, czyli główną bohaterkę (oraz narratorkę
całej historii) najchętniej
uśmierciłabym durszlakiem. Irytowała mnie niemal bez przerwy. Była taką
trochę upośledzoną Balladyną z przerostem ambicji i niedoborem mózgu. Ciągle wywoływała konflikty, postępowała
nierozsądnie i generalnie działała mi na nerwy samą swoją obecnością. Przykładowo
postanowiła wkroczyć do zamku jednego z elfickich książąt powęszyć. Czy miała jakiś
plan? Ależ skąd! Wkroczyła do wrogiego zamku na YOLO i kombinowała na bieżąco,
bo czemu by nie? Do samego końca takie sytuacje powtarzały się raz za razem i dopiero w ostatnich rozdziałach dziewczyna
nabrała odrobinę rozumu, co daje mi nadzieję na to, że w kolejnych częściach będzie już lepiej. Poza
tym Jude z jakiejś racji cierpiała na syndrom
super bohatera i postanowiła ratować świat (tudzież królestwo), ryzykując
własne życie, no bo przecież tak trzeba,
tak wypada. Czort z tym, że przez większość książki mówiła o tym jak to
beznadziejnie jest być człowiekiem w świecie elfów, bo nigdy nie jest się w nim
traktowanym na równi z innymi. Nieważne. Świat ratować trzeba za wszelką cenę,
no i tylko ona może tego dokonać :))).
Co się tyczy tytułowego
okrutnego księcia zupełnie nie zaskoczyła mnie ta postać. Od początku czułam,
że Holly Black postąpi z Cardanem tak, a nie inaczej i tylko na
to czekałam. Generalnie był on moją
ulubioną postacią i utrzymywał mnie przy tej książce. Czekałam na sceny jego
udziałem. Nie zdradzę wam tu jednak zarysu charakteru tej postaci – a nuż wy
nie będziecie od początku czuć jak autorka zamierza poprowadzić tego bohatera?
;)
A co z pozostałymi postaciami? Jedne z nich są
wykreowane lepiej, inne gorzej. Myślę, że jeśli w następnym tomie Black zrezygnuje
z pierdzielenia o gwiazdach i kwiatuszkach, to dostaniemy lepszy wgląd w serca
i myśli bohaterów Okrutnego księcia. Póki co czuję niedosyt
informacji...
…i logiki. Zwłaszcza logiki. Nie
potrafię uwierzyć w połowę relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami. Nie kupuję
jak można przywyknąć i polubić życie pod dachem kogoś, kto na naszych oczach
zarżnął nam rodziców. Nie rozumiem relacji pomiędzy Madokiem, a Orianą. Nie ogarniam
jak działa przyjaźń Cardana z osobami z jego paczki. Generalnie wszystko to, może z wyjątkiem zestawienia Cardan&Jude
jakoś do mnie nie przemawia.
Na końcu chciałabym tylko
wspomnieć o tym, jak ślicznie zostanie wydany Okrutny książę! Każdy rozdział zaczynać się będzie od obrazka, na
każdej stronie w rogu znajdziecie mały żołądź, rozdziały będą podzielone w
miejscu zwyczajowych „***” nie jakimś tam znaczkiem, a sztyletem… no kurde, wydawnictwo
się postarało, zapewniam was!
Reasumując, nie rozumiem skąd
te wszystkie zachwyty. Jak dla mnie Okrutny
książę miał w sobie ogromny (serio, O G R O M N Y !) potencjał, który
został wykorzystany nawet nie w połowie.
Zabrakło mi w tej książce opisów świata, do którego miała mnie ona porwać. Zabrakło
mi logiki i dopracowania niektórych wątków. Dostałam sporą dawkę pierdzielenia,
które mnie wynudziło. Nie mniej jednak ostatecznie uznałam, że chcę poznać
dalszy ciąg tej historii więc… no nie mogę wam tej książki odradzić odradzić,
bo coś jednak w niej jest. Musicie wziąć poprawkę na wszystkie jej wady i
zdecydować, czy chcecie zaryzykować dla samej
historii, która ma jeszcze szanse stać się czymś epickim.
O zgrozo, dawno się tak nie
opisałam! Starałam się jak najlepiej oddać to, co czułam i co mnie uwierało w
Okrutnym księciu, a jednocześnie nie skrzywdzić go moją wrodzoną wredotą w
wysławianiu się, bo jednak bidula sobie aż tak nie zasłużył. Spodziewajcie się
w najbliższym czasie jakichś magicznych zdjęć z tym cudeńkiem, a tym czasem ja czekam na was w komentarzach!
Dajcie mi znać, czy czytaliście tę książkę w oryginale i jak wypadał tam styl
autorki. Jestem ciekawa kto tu zawinił – Holy Black, czy tłumacz. A jeśli jeszcze nie znacie Okrutnego księcia, to dajcie znać czy macie go w planach!
Tytuł oryginału: The Cruel
Prince
Tłumaczenie: Stanisław
Kroszczyński
Data wydania: 19.09.2018
Ilość stron: 423
*źródło opisu: http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/10609/okrutny-ksiaze-pojawi-sie-w-polsce
Mam bardzo podobne odczucia! Też byłam przygotowana na coś z efektem wow, a wyszło mocno średnio...
OdpowiedzUsuńMagda z Read With Passion
Ej no ja byłam okrutnie zdziwiona, że mi się to nie podoba. Okej, pod koniec było lepiej, ale generalnie to biorąc pod uwagę ilość pozytywnych (delikatnie mówiąc) opinii o The Cruel Prince (bo osoby, które mi polecały tę książkę czytały ją w oryginale ) liczyłam na coś, co mnie zwali z nóg :/ Bałam się, że będę jedyna ale widzę , że nie tylko ja mam takie zdanie :)
UsuńPozdrawiam!
Czytałam dwie inne książki Black i bardzo mi się podobały. Dobrze, że trafiłam na Twoją recenzję, trochę ostudziła mój entuzjazm.
OdpowiedzUsuńByć może jest to w takim razie kwestia tłumaczenia? Pojęcia nie mam, ale moim zdaniem w Okrutnym księciu wiele rzeczy można było zrobić lepiej . Potencjał był na prawdę ogromny. Ten świat jest może nie tak bardzo rozbudowany, jak w jakimś Władcy pierścieni, ale jest barwny i można było zrobić z tym o wiele więcej niż 400 stron przeciętności :/
UsuńSzkoda, że ten świat tak ubogo przedstawiony. Taka tematyka daje przecież takie pole do popisu. A tyle dobrego nasłuchałam się o tej powieści. Pewnie mimo wszystko przeczytam, aby wyrobić sobie własną opinię :)
OdpowiedzUsuńUh, myślałam by się za to zabrać, ale jak czytam o braku jakiś fajniejszych opisów (wszak jam człowiek-opis) to trochę mi się odechciewa. :/
OdpowiedzUsuńSzkoda zmarnowanego potencjału. :/
To chyba pierwsza nie w pełni pozytywna recenzja tej książki, jaką widzę. Dotychczas natykałam się na same peany, ale dobrze, że w końcu natrafiłam na coś bardziej krytycznego. Dzięki temu potencjalne rozczarowanie będzie mniejsze. Ale dalej liczę, że mnie powieść się spodoba.
OdpowiedzUsuńAż czuję twój żal i rozdrażnienie haha :D Ale dskonale cię rozumiem, bo ja również często nei podzielam zachwytów popularnymi tytułami, a tutaj faktycznie, patrząc na to co piszesz, zmarnowany jest kawał dobrego świata i pomysłu. Ale niestety pomysł nie zawsze idzie w parze ze stylem i wykonaniem. A możliwości bolą.
OdpowiedzUsuńmrs-cholera.blogspot.com
Myślałam o tym, by po ten tytuł sięgnąć, bo moja znajomość z Holly Black sięga końca szkoły podstawowej i mam do niej pewną słabość, ale... uznałam, że nie będę sobie psuła "wizji" tej autorki. Chyba słusznie? :D
OdpowiedzUsuńMam ją w planach, szczególnie ze względu na piękną okładkę, którą chcę mieć w swojej biblioteczce, ale teraz mój zapał trochę opadł.. Szkoda, że potencjał nie został wykorzystany.
OdpowiedzUsuńNooo dobra. To mnie teraz ani trochę nie uspokoiłaś. Myslałam sobie, że to dobra ksiażką. Kupiłam ANGIELSKĄ wersję, której nie zdazyłam przeczytać przed polską premierą (wiesz czemu). No i teraz czytam i oczy ze zdumienia przecieram...
OdpowiedzUsuńPodrugiejstronieokładki