Czołem Borowiczki!
Pamiętacie moją arcynegatywną recenzję Fandomu? Pora na przywrócenie równowagi na tym blogu – dziś będę
się (troszku) zachwycać. Ale tak wiecie, w granicach przyzwoitości ;). Czym? Cudownym,
pełnym humoru Sztyletem ślubnym autorstwa Aleksandry Rudej.
Mila wraz z towarzyszami podróży
liże rany po potyczce, jaką zakończył się Sztylet rodowy. Sytuacja nie jest
różowa, a kolejne problemy garną się do nich z każdej strony. Królewskie głosy
wpadają w kolejne tarapaty, na jaw wychodzą co raz to nowsze i bardziej
zaskakujące sekrety bohaterów, a w królestwie aż wrze od łaknących wojny
Władców dominiów. Czy Jaromir
odnajdzie swoją niepokorną narzeczoną? Jak potoczą się losy królestwa? Czy
Dranisz zdobędzie serce Mili? Jaki sekret skrywa dziewczyna? A przede wszystkim:
czy tej bandzie osobliwości uda się dożyć do końca książki? Pytania się
mnożą, a Aleksandra Ruda powolutku udziela na nie odpowiedzi w Sztylecie
ślubnym ;)
Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii o pierwszym tomie, to KLIKNIJCIETU ;)
O ile w Sztylecie rodowym z
początku miałam problem z polubieniem bohaterów i wkręceniem się w tę historię,
tak tutaj książka porwała mnie od
pierwszego zdania (…bo to była wypowiedź Daezaela XD <3). Aleksandra Ruda od progu wrzuca czytelnika
w wartki bieg wydarzeń i nie pozwala na ziewanie nad powieścią. Nawet nie
zauważyłam, kiedy zleciało pierwsze sto stron. Tę historię po prostu się
chłonie i to z największą przyjemnością. Niesamowity
humor nie odstępuje nas ani na sekundę. Ja osobiście niejednokrotnie
chichrałam się na głos <3.
Jedyny zgrzyt wystąpił u mnie
gdzieś w okolicach trzysetnej strony – tam po prostu akcja niespodziewanie
troszkę zwolniła (i chwilę nie było Daeazela), więc przeżyłam lekki szok,
bo już przyzwyczaiłam się do tego, że bohaterowie ciągle mają kłopoty i muszą z
nimi walczyć, a tu nagle… chwila oddechu. Szok i niedowierzanie xD. Ale spokojnie, bo „spokojnie” było tylko
przez moment, po rozdziale czy dwóch akcja znów ruszyła z kopyta i stan ten
utrzymał się aż do samego końca.
Nawiasem mówiąc zakończenie
było okropne. Jestem na nie obrażona. Spodziewałam
się wielu rzeczy, przewidywałam sobie jakiś słodko-maślany happy end, a nie
takie nieoczekiwane coś. Obecnie cierpię na niemożność podjęcia się
czytania czegokolwiek innego, a wszystko to przez finał Sztyletu ślubnego. Chyba nie muszę dodawać nic więcej, prawda?
W recenzji pierwszego tomu mówiłam wam, że wątek romantyczny nie
przyćmiewa całej historii, że jest w nią subtelnie wplatany. Cóż, tutaj sprawa
ma się z goła odmiennie: to właśnie cały
ten galimatias związany z poszukiwaniem narzeczonej Wilka oraz wszelkie miłosne
historie z przeszłości Mili napędzają akcję i są przyczyną nieoczekiwanych
komplikacji. Mi to w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało – nareszcie
miałam okazję nacieszyć się postacią Jaromira (ale o tym za moment) oraz
dowiedzieć się więcej o głównej bohaterce. I tak jak przewidywałam, w książce
pojawił się romans (chociaż nie wiem, czy to można nazwać romansem w
tradycyjnym znaczeniu tego słowa…), który wyczuwałam już w Sztylecie rodowym. Nie
powiem wam kto do kogo poczuje miętę, ale zdradzę, że ta relacja będzie
niestandardowa, mile odmienna od miłostek, które znamy z zwykłych romansideł.
Ja nie mogłam się doczekać kolejnych scen z dwójką nie-zakochańców. Poważnie.
Właściwie to właśnie ze względu na tę relację (i Daeazela… xD) jestem tak
bardzo ciekawa zakończenia tej historii.
Skoro już jesteśmy przy bohaterach,
to może pokrótce wam o nich opowiem, bo uważam, że to właśnie oni są tym, co „robi” tę książkę. Różnorodność charakterów i konsekwencja w ich kreacji to coś, za co
autorce należą się gromkie brawa!
Mila, czyli główna bohaterka nareszcie (prawie) przestała mnie drażnić.
Skończyło się wieszanie firanek w furgonie i dekorowanie go dzierganymi
serwetkami, a zaczęło siekanie wilkołaków w bitewnym szale i rozwalanie różnych
rzeczy magiczną mocą. Zdecydowanie
bardziej lubię Milę z drugiego tomu! Tutaj jest ona harda, bystra i pyskata,
pokazuje pazur, ale nie jest to nienaturalne – po prostu nie mogę zdradzić
wam skąd u głównej bohaterki taka nagła zmiana. Jedyne, co mam jej do zarzucenia, to emocjonalny chaos, który często
wprowadzała do książki. Ilość jej byłych i obecnych, a także bliskich
przyjaciół płci brzydszej zadziwia, a Mila sama
nie wie co z tym fantem począć. Raz stwierdza, że kocha faceta X, po
chwili zmienia zdanie, bo jednak z typkiem Y było jej kiedyś lepiej, a tak w
ogóle to jest jeszcze Dranisz, który byłby takim dobrym i czułym mężem, gdyby
tylko trollem nie był… strasznie to pogmatwane. Ale tak poza tym, to metamorfozę
dziewczyny liczę jak najbardziej na plus ;).
Najlepszym, najciekawszym,
najśmieszniejszym, no i generalnie NAJ(tu wstawcie sobie jakiś przychylny
przymiotnik) bohaterem jest niezaprzeczalnie Daezael. Borze szumiący,
takiej wrednej postaci świat nie widział. Umierałam
ze śmiechu czytając rozmowy uzdrowiciela z Milą. Daezael nieodmiennie jest
niepoprawny, do bólu sarkastyczny (ale w ten dobry, smaczny sposób <3),
bezczelny, wygadany, a do tego wszystkiego pomimo ciągłych przytyków i
dogryzania swoim przyjaciołom dba o ich i raz za razem ratuje im życie i nooo…
psia mać, nie będę stawiać mu tu laurki, bo nie mam słów, które wyraziłyby moją miłość do tego emo-elfa.
Dalej mamy Dranisza i tu
nie będę się rozpisywać – troll jest po prostu najbardziej szarmanckim,
troskliwym i wyrozumiałym bohaterem w tej książki. Ruda złamała wszelkie stereotypy związane z trollami przy kreacji tej
postaci, a ja oddałabym wiele za takiego przyjaciela. Pokochacie Dranisza,
mówię wam.
Jest jeszcze Jaromir Wilk,
czyli kapitan całej grupy i jejku, fascynuje mnie on. Autorka kreuje go na
oziębłego, sztywnego i poważnego arystokratę, który ma jeden cel i dąży do
niego po trupach… a jednak ja nadal czekam na to, aż Jarek zrzuci tę poważną
maskę i pokaże, że ma serce. Chociaż nie jestem pewna, czy je ma… ale chyba
powinien mieć, inaczej by tak często nie krwawił w Sztylecie ślubnym ;). Wilk
jest jakiś taki… magnetyzujący. Nie potrafię wam tego wyjaśnić, ale
czytając po prostu łaknęłam rozdziałów z jego udziałem prawie tak bardzo, jak
tych z Daeazelem… a to mówi samo za siebie.
Na koniec zostawiłam Tysę i
Percivala, czyli kolejno służącą Jaromira oraz krasnoluda, który jest
członkiem zespołu. Czemu zostawiłam ich na koniec? Bo w sumie najchętniej uśmierciłabym ich jeszcze w pierwszym tomie.
Właściwie odniosła wrażenie, że Aleksandra Ruda sama żałuje wplecenia tych
postaci w fabułę, bo o ile w Sztylecie
Rodowym pojawiali się dość często, tak tutaj czasami nawet o nich
zapominałam. Persik był skończoną łajzą i mięczakiem, który byłby gotów poświęcić towarzyszy, byle tylko
ocalić własne dupsko. Szczerze mówiąc aż mną siepało kiedy czytałam jego
pomysły na wyjście z tarapatów. Z kolei Tysa była tak ślepo wpatrzona w
Jaromira, że aż mnie mdliło. Chłop ją pomiatał i otwarcie nią gardził, a ta miała
to w nosie i była gotowa wejść mu w tyłek bez mydła, byle tylko zasłużyć na
pochwałę. No jak dla mnie to to już
zakrawa pod jakąś chorobę psychiczną, nie sądzicie?
Jednak pomimo ostatniej dwójki, o której wam opowiedziałam uważam, że
bohaterowie Sztyletu ślubnego są
fenomenalni. Oprócz wspomnianych postaci
pojawia się masa innych, a każda od razu zapada nam w pamięć i odróżnia się od
pozostałych. Nie sposób się w tym pogubić, a dodatkowo ciągle możemy liczyć na to, że coś nas zaskoczy… bo nigdy nie wiadomo
jaką nową postać postawi nam na drodze autorka ;).
Mam dwa małe zarzuty do tej
historii.
Po pierwsze: nie wyobrażacie sobie jak często bohaterowie książki
stają na granicy śmierci. Mila umiera w tej historii z dziesięć razy, Daezael
zawsze jej mówi, że jak rzuci jeszcze jedno zaklęcie, to jak nic będzie wąchać
kwiatki od dołu i ziomkować się z robalami… a jednak dziewczyna chwilę później
ponownie używa magii albo ewentualnie z kimś/czymś walczy… i jakoś jej się nie
umiera. To samo tyczy się pozostałych bohaterów. I w sumie nie wiem, czy to elf
był aż takim świetnym medykiem, czy jak… troszkę
mnie to irytowało, no bo jednak ludzie nie są nieśmiertelni i fajnie byłoby,
gdyby Aleksandra Ruda o tym pamiętała. Jednak z drugiej strony w Sztylecie ślubnym działa wyższa magia,
która zwiększa siłę niektórych bohaterów (wybaczcie, nie mogę zdradzić wam nic
więcej), więc może i ta „nieśmiertelność” jest w jakimś stopniu uzasadniona,
sama nie wiem…
Nie rozumiem też czemu
bohaterowie raz są ze sobą na „ty”, a chwilę później posługują się oficjalnymi
tytułami, pełnymi imionami i tak dalej. Okej, jeśli akurat wpadną w
zasadzkę i sytuacja jest nerwowa, to rozumiem – można się zapomnieć i krzyknąć
do kogoś po imieniu, bez bawienia się w Pana/Panią. Ale tutaj na przestrzeni jednego dialogu Mila potrafi
mówić do Jaromira per „ty”, kapitanie, Jarku, Jaromirze… to drażni. Mogliby
się zdecydować na jakim stopniu zażyłości są i się go trzymać.
Reasumując, Sztylet ślubny
ma kilka wad, ale są one mikroskopijnymi ryskami na ogromnej tafli szkła. Aleksandra Ruda po raz kolejny zdobyła moje
serducho dzięki humorowi i historii, od której nie sposób się oderwać (i
Daezaelowi xD). Gorąco polecam wam Sztylet
ślubny! Jeśli tylko lubicie lekkie fantasy, to śmiało możecie brać się za
historię Mili Kotowienko ;).
Pora na Was! Macie ochotę na tę
książkę? A może już ją czytaliście? Jak wrażenia? :D
Buziaki!
Ula ;*
Tytuł oryginalny:
Родовой кинжал
Cykl:
Sztylet rodowy (tom 2)
Tłumaczenie:
Ewa Białołęcka
Ilość stron:
448
Data
premiery: 28.03.2018
Wydawnictwo:
Papierowy Księżyc
PS. Nie umiałam zdecydować się na 2 czy trzy cytaty :(. I tu pojawia się moje pytanie: czy chcielibyście zobaczyć post składający się z takich najciekawszych cytatów z Sztyletu ślubnego? Ogarnęłabym to jakoś ładnie, a wy moglibyście poczuć namiastkę tej świetnej książki. Dajcie mi znać w komentarzach ;)
Nie mam tej książki w planach. 😊
OdpowiedzUsuńWidzę, że ta książka ma wszystko to co lubię. Więc sama nie wiem, czemu nie ciągnie mnie za bardzo do niej. Może kiedyś mi się odmieni. :)
OdpowiedzUsuńDajesz ten post z cytatami, mała :D Wygląda mi na to, że Ruda będzie równie dobrą autorką, co Gromyko, więc już zacieram łapki, żeby to przeczytać :D
OdpowiedzUsuń