niedziela, 17 czerwca 2018

Dwadzieścia lat książkami pisane | Dziś moje urodziny!


Cześć Precle!
Nadszedł ten dzień. Dziś skończyło się moje bycie NASTOlatka, a zaczęło bycie –DZIESTOlatką. 17 czerwca 1998 roku przyszłam na świat. Dziś są moje dwudzieste urodziny i chciałam to jakoś uczcić również tutaj, na blogu. Wpadłam na pomysł podróży do przeszłości. Książkowej podróży do przeszłości ;). Pozwólcie, że opowiem wam o tym, jak to było z tym moim czytaniem. Dziś opowiem wam historię książkami pisaną. Moją historię. Zaczynamy? ;)


Wszystko zaczęło się jeszcze zanim poszłam do zerówki. Będąc małym brzdącem miałam całą półkę książek i książeczek, a wśród nich zbiór prześlicznie ilustrowanych legend. Nie wyobrażacie sobie jak potrafiłam zatruć życie domownikom tylko po to, żeby po raz milionowy przeczytali mi o muzykantach z Bremy, albo o pierścionku Królowej Jadwigi. Aż w końcu miarka się przebrała. Mój starszy o trzy lata brat znużony latającym za nim dzieciakiem jojczącym o to, żeby mi poczytał (to już była sytuacja krytyczna, w której rodzice byli w pracy, a babcia nie mogła mi poczytać bo dajmy na to lepiła pierogi, a jak wiadomo pierogi są ważniejsze od muzykantów z Bremy - to wiedziałam nawet mała ja xD) wkurzył się… i nauczył mnie czytać. Tym sposobem idąc do zerówki byłam już level wyżej i dość konkretnie się w niej wynudziłam podczas nauki czytania :’) Nawiasem mówiąc to właśnie w zerówce zniknął mój ukochany zbiór legend. Do dziś nie wiem co się z nim stało (o czym przypomina mi skrzętnie babcia, nie ma szans, żebym zapomniała xD). Wzięłam go ze sobą w dzień wyznaczony na czytanie… i więcej już go nie widziałam. W każdym bądź razie – legendy to był dopiero początek…


W podstawówce zaliczyłam moją pierwszą uwagę… za nie czytanie lektur! Taki był ze mnie mały buntownik :D Do tej pory mam jakiś wstręt do Dzieci z Bullerbyn (to przy ich  omawianiu wydało się, że nie czytałam żadanych książek xD). W szkole podstawowej nic nie wskazywało na to, że zostanę molem książkowym. Aż tu nagle przyszła czwarta klasa i jedna z najlepszych rzeczy jakie mnie spotkały w życiu szkolnym – zmiana wychowawcy na najlepszą polonistkę pod słońcem.


Nie wiem jak to się stało, ale wystarczyło zmienić mi nauczyciela, żebym zaczęłam czytać wszystkie lektury od deski do deski. Taką przełomową książką w tamtym okresie było Opium w rosole Małgorzaty Musierowicz. Moja wychowawczyni dała nam tę książkę jako lekturę dodatkową… i nagle okazało się, że historia zdecydowanie dłuższa od legend z dzieciństwa może być niezmiernie wciągająca. I tak oto polonistka co półrocze dobierała nam jedną dodatkową lekturę, pokazywała, że czytanie da się lubić, przeplatała to wszystko filmami i omawiała w tak interesujący sposób… że nie wyobrażałam sobie, że mogłabym jakiejś lektury nie przeczytać (no dobra, olewałam wszystkie nowelki, ale to chyba zrozumiałe: komu chciałoby się czytać o facecie, któremu żona zwęża kamizelkę żeby nie wydawało się, że typek umiera..?).


Cofam to co powiedziałam. Jednej z lektur wyjątkowo zmęczyć nie mogłam, nawet pomimo zapewnień ulubionej nauczycielki, że „wszystkie dziewczynki uwielbiają tę książkę!”. Cóż, ja nie jestem najwidoczniej jak „wszystkie dziewczynki”. Dzień przed omawianiem książki byłam na jakiejś sześćdziesiątej stronie (z ponad trzystu jakoś około xD) i dowiedziałam się, że na dzień dobry mamy szczegółowy sprawdzian z treści (a uwierzcie mi, to były zawsze sprawdziany szczegółowe przez duże S). I tak oto dochodzimy do kolejnego wiekopomnego wydarzenia – pierwszej zarwanej nocy z książką.  Trochę boli mnie fakt, że moja pierwsza nocna przygoda odbyła się z Anią z Zielonego Wzgórza, a nie z jakimś zawadiackim Szatanem z siódmej klasy czy innym Tym obcym… no ale cóż na to poradzę? Nie wypadało zawieść oczekiwań polonistki, prawda? Tylko błagam was i zaklinam: nie ukamienujcie mnie za to. Ja wiem, że Ania jest super… znaczy się wiem, że 99% społeczeństwa tak uważa. Ja po prostu jestem tym wykolejonym 1%, który akurat w tamtym czasie wolał książki „chłopięce”:’).


Co dalej? Hmmm… wydaje mi się, że kolejnym punktem naszej podróży przez wieki (a raczej przez lata xD) powinny być książki opowiadające historię Chłopca, Który Przeżył. Szczerze? Jakoś wcale mnie do tej serii nie ciągnęło. Pamiętam, że filmów bałam się panicznie (na Komnacie Tajemnic ryczałam, a Więźnia Azkabanu to nawet słyszeć z pokoju obok się bałam, brrrrr!), a więc logicznym było, że książki mnie nie kuszą. Do czasu! Otóż któregoś lata tata zarządził gruntowny remont. Malowanie, przemeblowanie i takie tam. Ja mam taki dar do pchania się tam gdzie nie trzeba (chociaż powoli chyba z tego wyrastam – zwycięstwooo!) i tak było też przy tamtym remoncie. W końcu postanowiłam wykombinować coś, żeby nie musieć pomagać  (=przeszkadzać), a jednocześnie nie dostać ochrzanu za nie-pomaganie. Poszłam do pokoju brata i wzięłam jedyną książkę, która wtedy wydawała mi się jakkolwiek interesująca – był to Harry Potter i Kamień filozoficzny. Zgarnęłam kocyk, zawlokłam swoje młode, zawadzające w remoncie cztery litery do ogródka i zaczęłam czytać – w końcu jaki rodzic mógłby być zły na dziecko za czytanie, prawda? XD I tak oto w mojej historii pokonałam kolejny punkcik na drodze czytelniczej – zaczęłam moją pierwszą serię książkową <3. Okazało się, że zupełnie niesłusznie bałam się Harry’ego. Wtedy oczarował mnie świat czarodziejów. Teraz… cóż, mam pewien sentyment do tej serii, ale bez przesady. O wiele większą wieź odczuwam z innym cyklem (ale o tym troszkę później :)).


W pierwszej klasie gimnazjum zaprzyjaźniłam się z dziewczyną, której mama pracowała w bibliotece… no i się zaczęło. Ciężko wybrać mi z tego okresu jedną książkę, bo Magda podrzucała mi ich masę. Jednak kiedy zamykam oczy i myślę o tym, co najbardziej zapadło mi w pamięci widzę dwie książki. Pierwszą z nich jest Candy – historia chłopaka, który zakochuje się w dziewczynie, która w wyniku uzależnienia od narkotyków pracuje jako prostytutka. Pamiętam tę książkę chyba głównie dlatego, że była to moja pierwsza młodzieżówka traktująca o czymś poważniejszym aniżeli zwykły romansik dwójki nastolatków. Drugą książką, która odcisnęła się w mojej pamięci było Pretty Little liars, czyli pierwsza „babska” seria, jaką poznałam, a także…. (tumdudududum!) pierwsza książka, która skłoniła mnie do obejrzenia serialu będącym ekranizacją powieści. Jeżu kolczasty, jak ja się tym cyklem emocjonowałam (razem z przyjaciółkami)! Wszystkie obstawiałyśmy kim jest tajemnicze A., snułyśmy teorie i domysły i czekałyśmy, aż Magda dostarczy nam kolejne tomy… a potem okazało się, że historia, która miała zakończyć się na tomie (bodajże) ósmym została rozciągnięta na dwanaście książek… i moja ekscytacja ostygła. Chyba można więc uznać, że była to też pierwsza seria, której nie dokończyłam i która w pewnym sensie mnie rozczarowała </3.


Teraz musimy przebrnąć przez mroczne czasy. Zrobię to szybko, obiecuję. Gdzieś pomiędzy pierwszą a trzecią gimnazjum przyjaciółka sprzedała mi „hit” jakim była historia Kryszczjana i Anastazji. Tak, to ten moment, w którym swoje pięć minut dostały erotyki. Wiecie, to był taki super zakazany owoc (dosłownie – bibliotekarka nie chciała wypożyczyć Greya tacie mojej przyjaciółki kiedy ten jej powiedział, że to dla córki xD). Zaczęło się oczywiście od Pięćdziesięciu twarzy Greya i wtedy było to… obrzydliwie fascynujące. Później przeleciałyśmy z dziewczynami przez przeróżne książki z tego gatunku, aż w końcu doszłam do wniosku, że chyba mnie Bozia opuściła, że czytam takie rzeczy i…



…i przerzuciłam się na zwykłe romansidła. Wtedy moim źródłem książek była mama mojej najlepszej przyjaciółki, która średnio raz w tygodniu przynosiła do domu cały stos romansów. Było tego tak wiele, że niemalże nie potrafię wybrać jednego „przełomowego” tytułu, ALE! Tak się złożyło, że to właśnie romans pożyczony od pani Gosi był pierwszą książką, którą przeczytałam więcej niż jeden raz (nie liczę tu książek z dzieciństwa, tamte były molestowane czytelniczo xD). Tym szczęściarzem była książka autorstwa Nory Roberts pod tytułem Niebo Montany. Ja nie wiem co w niej takiego było. Generalnie książki Roberts to schemat na schemacie, zmieniają się tylko imiona… ale Niebo Montany jakimś cudem tak bardzo mi się spodobało, że na jednych wakacjach przeczytałam je aż trzykrotnie!


Żeby wykopać się z tych babskich książek postanowiłam spróbować czegoś zupełnie innego. Jako że u mnie wtedy hajs się zdecydowanie nie zgadzał (zachodziła zależność pizza>pierdolety>książki xD), to też jedyną opcją zdobycia czegoś „niebabskiego” była wizyta w pokoju starszego brata. Mówię wam, bardziej niebabskiego miejsca ze świecą szukać. I tak oto Kamil dał mi książkę, która roznieciła moją miłość do fantastyki. Dał mi Wiedźmina. Nie wiem co mogłabym tutaj dodać. Poważnie. Chyba tylko tyle, że historia Geralta z Rivii jest chyba najistotniejsza w tym całym wpisie, najważniejsza dla mnie i najgłębiej zakotwiczona w moim serduchu. Jestem #teamGeralt <3.



Po Wiedźminie (kiedy hajs nadal się nie zgadzał xD) byłam rządna porządnej (matko i córko, jak to brzmi) fantastyki. Problem w tym, że w domu mieliśmy tylko jakieś stare (staaarrreee) tomiszcza, które nie wyglądały zbytnio zachęcająco. Ale głupi ma zawsze farta, a ja jestem sympatycznym głupolem, więc i tym razem dopisało mi szczęście – kilka dni po tym, jak skończyłam Panią Jeziora tata wrócił do domu z ogromną czarną cegłą autorstwa Gorge’a R. R. Martina. Chwała niebiosom nie miał za bardzo czasu na czytanie, więc szybciutko przejęłam to ciężkie cudo i… i odhaczyłam kolejną pozycję z listy „co powinien przeżyć każdy książkoholik”. Jaką? Cóż, przez Grę o tron zapomniałam o jedzeniu (i spaniu). Ta książka tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że fantastyka to to, co Ule lubią najbardziej <3.


Powoli zbliżamy się do końca mojej historii. Kolejną pozycją, która czymś się wyróżniła na tle innych (coraz to liczniejszych) książek byli… Krzyżacy! Muszę o nich wspomnieć, bo była to pierwsza pozycja, której tak dziko broniłam (i nadal bronię, Jurand na prezydenta! …czy coś xD). Cała moja klasa uznała, że mnie pogrzało kiedy na pytanie polonistki „czy ktoś z was przeczytał chociaż pierwszy tom?” podniosłam rękę i powiedziałam, że przeczytałam oba. Osobiście podziwiam Sienkiewicza zarówno za Krzyżaków, jaki i za Quo vadis (o nim tu nie będę już mówić, ale moja opinia o tej powieści pojawi się w poście Sandry z Kulturalnego rozgardiaszu ;)). O, właśnie! Krzyżacy byli przełomowi jeszcze z innego powodu! Bo wiecie, Sieniu postarał się bardzo, żeby tej książki nie dało się czytać bez słownika w drugiej ręce… a więc mój kochany tata znalazł na to sposób i kupił mi mojego pierwszego audiobooka <3. Tak oto siedząc ze słuchawkami w uszach i książką w dłoniach jako jedyna z całej klasy przeczytałam książkę, którą wszyscy uważają za koszmarnie nudną, a w której ja odnalazłam masę emocji i wzruszeń.


W ostatniej klasie gimnazjum przeszłam potwornie skomplikowaną operację, co trwale odcisnęło się na moim zdrowiu. Od tamtej pory czy tego chciałam, czy nie, musiałam zwolnić i z wielu rzeczy zrezygnować. No trudno, i tak podobno mam się całkiem nieźle ;). Skutkiem ubocznym operacji okazał się dodatkowy czas na czytanie. Wiecie, przed operacją czytałam sporo, ale po niej… po niej zyskałam całe noce i spore części dni na pochłanianie kolejnych książek. Na szczęście hajs zaczął się zgadzać, bo inaczej biblioteka by mi się skonczyła… a właśnie z biblioteki będzie pochodzić ostatnia książka, o której chcę wam opowiedzieć. Szperając w Internetach w poszukiwaniu kolejnych tytułów, które pomogą zabić mi czas natrafiłam na opis, który tak mnie zaintrygował, iż uznałam, że MUSZĘ to przeczytać. Tak więc przy pierwszej okazji, jaka się nadarzyła zdobyłam Niezwyciężoną: pojedynek. Zarwałam nockę. Opowiedziałam o niej przyjaciółce. Opowiedziałam drugiej. Opowiedziałam koleżankom, chłopakowi, tacie i babci. Oni mieli mnie już dość, a ja nadal nie zdołałam się wygadać. To było… WOW! Szukając ujścia dla moich emocji rzuciłam przy moim Marcinie tak jakoś wiecie, mimochodem, hasło: „ej, a gdybym zaczęła pisać bloga o książkach?”, na co on odpowiedział: „W sumie czemu by nie?”. Kilka godzin później po raz pierwszy otworzyłam Drzwi do Innego Wymiaru. Była to jedna z najlepszych spontanicznych decyzji, jakie podjęłam. A więc Niezwyciężona: Pojedynek była książką przełomową, ponieważ to ona skłoniła mnie do założenia bloga. Bez niej nie byłoby mnie tutaj i nie pisałabym właśnie tego posta.
 
Troszkę urosłam :")

Później było jeszcze sporo książek, o których chciałabym tu napisać. Pojawiła się Marta Kisiel ze swoimi Dożywonikami, która sprawiła, że płakałam ze śmiechu podczas czytania. Trafiłam na Zanim się pojawiłeś, przy którym z kolei ryczałam jak nudysta w pokrzywach. Były Dwory Sarah J. Maas, do których na pewno jeszcze wrócę. Przeczytałam mój pierwszy thriller, którym było Co kryją jej oczy


Nie dam rady opisać wszystkich ważnych dla mnie książek, które były „pierwszymi” w jakiejś dziedzinie. Za dużo by tego wyszło. Ale wydaje mi się, że te najważniejsze opisałam. Tak prezentuje się moje dwudziestoletnie życie opowiedziane z perspektywy czytelniczej ;). Mam nadzieję, że was nie zanudziłam (a jeśli zanudziłam – z całego serducha przepraszam!) i że spodobał się wam taki urodzinowy post. A teraz…


Łapka w górę, kto wpada na tort i winko? :D Ja śmigam przygotowywać się do urodzin, a wam życzę udanego tygodnia!


Buziaki!
Starsza o rok Ula ;*

15 komentarzy:

  1. 💯 lat dla bloga. Niech będą pełne pomysłów i inspiracji.🎉🎈🎁

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja wpadam na piwo, masz?
    EJ, nie cierpiałam lektur, ale Kamizelkę akurat polubiłam.
    Wiedźmin to klasyka. Ja jestem #teamTriss :D. Zawsze byłam i będę.
    Wszystkiego najlepszego raz jeszcze dla Ciebie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O rany, jaki post-tasiemiec :D Ale żeby nie było, wchodzi równie szybko co kawałek ciepławej jeszcze szarlotki :D ;)
    Dobry polonista to naprawdę klucz do sukcesu; miałam w gimnazjum nauczycielkę, która w taki sposób opowiadała o lekturach (typu wielka namiętność, one dwie i on jeden, tragiczny konflikt i butny wojownik o "Krzyżakach :D ), że po prostu nie dało się po nie nie sięgnąć.
    "Anię z Zielonego Wzgórza" kocham całym serduchem, ale pamiętam, że bałam się jej lektury - ze dwa lata wcześniej przerabiał ją mój brat i doskonale pamiętałam jego męki w czasie czytania :D
    Jestem w szoku, że ktoś kojarzy Brooksa :o Swego czasu przepadałam za jego książkami, a do "Lucasa" wciąż mam ogromny sentyment.
    Norę Roberts kiedyś pasjami czytywała moja mama (co tam schematy :D ), sama uważałam wtedy, że to zbyt dorosłe dla mnie książki, co jednak nie przeszkadzało mi w oglądaniu ich ekranizacji :D
    "Krzyżacy"... Powiem Ci, że ja mam trochę na pieńku z Henrykiem i nie mogę, no nie mogę znieść jego rozwlekania się. ALE! "Quo vadis" np. uwielbiam. A zresztą... Jeden rabin powie tak, a drugi rabin powie nie :D

    A na koniec - wszystkiego najcudowniejszego <3

    Pozdrawiam ciepło,
    Paulina z naksiazki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystkiego dobrego i spełnienia marzeń! :D
    Z pewnością bardzo fajnie pamiętać początek własnej przygody czytelniczej, ja niestety, chociaż mam mniej lat niż Ty, nie pamiętam za wiele, ale również mogłam się pochwalić umiejętnością czytania już w przedszkolu. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja z chęcią wpadnę na ten tort i winko! Straszliwie długi post wyszedł ale to bardzo dobrze! Świetnie się czytało :)
    Ja też umiałam czytać zanim poszłam do zerówki bo bardzo chorowałam jako dziecko i moja mama baaaardzo dużo mi czytała, żeby jakoś odciągnąć moją uwagę od szaleńczych gonitw po chacie, po których czułam się fatalnie.
    Przypomniałaś mi o "Tym obcym" - jaka to była świetna książka! Pewnie teraz kompletnie by mi się nie spodobała ale WTEDY? Wydaje mi się, że przeczytałam ją 'na raz' :)
    "Krzyżacy"... pierwsza lektura, której nie przeczytałam ;) Na prawdę chciałam! Ale utknęłam na 10 stronie i nie było na to mocy, a film działał na mnie lepiej niż najsilniejsze tabletki nasenne.

    A! No i oczywiście wszystkiego najlepszego! Wielu rewelacyjnych książek i nielimitowanego budżetu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ula, jak Ty to robisz, że każdy twój kolejny post jest jeszcze lepszy od poprzedniego? W tym się zakochałam! ♡ (Zdjęcie małej Uli w znacznym stopniu się do tego przyczyniło).

    Starsi bracia jednak się do czegoś przydają. Przynajmniej czytać nauczą. Miałam tak samo z moim.

    W sumie ja tam zawsze lubiłam Sienkiewicza. Może i rozwleka opisy niemiłosiernie, ale pisał gościu dobrze i poruszająco, więc niech będzie doceniony.

    Sto lat, wariatko! ♡♡ (20 lat bloga prowadzić to niespotykane!!!)

    Buziaki ♡

    OdpowiedzUsuń
  7. Hah też w szkole nie przeczytałam nigdy żadnej lektury :D
    Moja miłość do książek pojawiła się znacznie później.
    Wszystkiego najlepszego! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszystkiego najksiążkowego!
    W moim życiu też książki były obecne już od najmłodszych lat, bo sama również nauczyłam się czytać jeszcze przed zerówką :D Kurczę, jak ja bardzo chcę przeczytać tego Wiedźmina! I Opium w rosole! Też poleciła mi polonistka z podstawówki :D
    Bardzo fajny post :)

    OdpowiedzUsuń
  9. O, ty, patrz. To mnie nauczył czytać tata, bo się wkurzał, że przeszkadzam mu czytać książkę. Potem jeszcze mama dorzuciła swoje trzy grosze, bo wyjebałam kompa, nacisnęłam coś przypadkowego, co się okazało być złym pomysłem, bo nie przeczytałam komunikatu XD. I miałam szlaban w wieku tych 3-4 lat dopóki się czytać nie nauczę XDD
    Dzieci z Bullerbyn też jakoś szczególnie nie lubię, fujka! Jeszcze mam złe doświadczenia z filmem, bo pewnego razu nauczycielka go nam puściła w klasie. Akurat komuś zadzwonił telefon, ale nikt nie chciał się przyznać. Kazała nam wszystkim wyciągnąć telefony i patrzyła, kto ma wyłączony a kto nie. Mnie zabrała, bo był tylko wyciszony (nigdy tej kobiety nie lubiłam, pffff)
    Przy lekturach jest najważniejszy polonista! W mojej podstawówce była fajna babka, jakoś tak umiała zachęcić. W gimnazjum to strach było nie przeczytać, tak cię babka wypytywała, że masakra. A w liceum? Phi, ziomuś był beznadziejny, nie przeczytałam lektury - dostawałam 3. Przeczytałam - dostawałam 3. To na cholerę XD
    Krzyżacy? Sienkiewicz? Zazdroszczę ci, że to lubisz, bo ja szczerze nie cierpię. W pustyni i w puszczy to była moja znienawidzona lektura (do tej pory w sumie jest).
    Na bank miałam ci coś jeszcze napisać, ale mam sklerozę, więc rozumiesz sama...

    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! Mniej głupich książków, więcej dobrych książków, a jak już trafisz na jakieś złe, to dużo winka do nich! Wincy funko popów (i piniendzy na nie, bo to musi iść w parze) i zdrowia, co by to twoje 20letnie ciało jeszcze się nie popsuło prędko XD

    A, 100 lat też :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Wszystkiego najlepszego!!!!
    die Bremer Stadtmusikanten było moją pierwszą bajeczką po niemiecku ;p
    ja tez nie lubię Ani, nie dałaam rady doczytać tej ksiązki, naprawdę nie wiem czym się tak wszyscy zachwycają ;p pamiętam jak w szkole pani bibliotekarka dawała chłopakom do czytania Zwiadowców bo to taka męska seria! (będąca jednocześnie moją pierwszą i najlepszą serią przygodową hahah ;p)
    też przeżywałam fascynację literaturą erotyczną gdzieś w wieku 15 lat jak jeszcze było to zakazane a byłam jej strasznie ciekawa, po Greya sięgnęłam dopiero pózniej, wcześniej wybierałam delikatniejsze, bardziej wysublimowane lektury ;)
    ja krzyżaków nie lubie, dla mnie byli strasznie ciężką lekturą, za to quo vadis kocham i czytałam dwukrotnie ! :D
    PS ja miałam swoje 18 urodziny dzień wcześniej niż ty ;p

    OdpowiedzUsuń
  11. Oo kurcze, genialny post! Super to opisałaś :D Aż żałuję, że ja nie pamiętam takich szczegółów :( "Krzyżaków" w szkole nie czytałam, ja trafiłam do grona czytających "Quo vadis" i... nie przebrnęłam nawet przez 1/3 książki... wynudziłam się totalnie XD "Anię z Zielonego Wzgórza" lubiłam, ale też bez przesady, sięgać po kolejne tomy nie miałam i nadal nie mam zamiaru xD
    I hm... czy ja jestem jedyną dziewczyną w Polsce, w wieku +15, która jeszcze nie czytała słynnego Greya?! Muszę to nadrobić normalnie xD
    Wszystkiego najlepszego!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Gratulacje :) Oby nie zabrakło zapału i świetnych pomysłów :D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. UWAGA! KOMENTUJĘ NA BIEŻĄCO!
    Też zaczęłam czytać, zanim poszłam do zerówki i też, o dziwo, wiedziałam, że pierogi są tysiąc razy ważniejsze niż muzykanci z Bremy. Tysiąc razy.
    Ejjj, ale ,,Dzieci z Bullerbyn" to Ty szanuj, znałam tę lekturę na wyrywki! :D
    Też nie przepadałam za ,,Anią", ale teraz chciałabym kupić sobie cały zbiór o jej przygodach ze względu na serial, który bardzo, ale to bardzo chcę obejrzeć. :D
    Moje ,,czytanie na poważnie" zaczęło się od ,,Władcy Pierścieni", kiedy miałam osiem lat. Wiem, że to głupio brzmi i że jako ośmiolatka nie mogłam rozumieć fenomenu tej trylogii, ale zaskakująco lekko mi się ją czytało, a co najważniejsze: do dziś kocham te książki, przebijają nawet ,,Harry'ego", z którym zapoznałam się jakieś dwa lata później.
    Do pierwszej liceum skrzętnie czytałam lektury i... skończyło się na ,,Panu Tadeuszu". Wiem, że to jest chluba Polski i epopeja nad epopejami, ale czy tylko ja zwracam, kiedy myślę ,,Gerwazy"? Brrrr.
    Znacznie bardziej wolę Sienkiewicza, którego ,,Krzyżaków" przeczytałam w dwa dni, tak mi się podobali!

    Anyway, post genialny! Spóźnione wszystkiego najlepszego!

    Pozdrawiam,
    Iza Heavy books

    OdpowiedzUsuń
  14. Wszystkiego najlepsze z okazji urodzin! A biografia książkami pisana jest świetna ;]

    OdpowiedzUsuń
  15. 43 years old Electrical Engineer Aarika Simon, hailing from Beamsville enjoys watching movies like Chimes at Midnight (Campanadas a medianoche) and Board sports. Took a trip to Durham Castle and Cathedral and drives a Wrangler. strona domowa

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)