niedziela, 3 lutego 2019

Czy to dobry materiał na netflixowski serial? | Neverworld wake Marisha Pessl


Czołem Mysze!
Matko i córko, po tak długiej przerwie mam wrażenie, jakbym musiała od nowa nauczyć się pisania. A więc przystępuję do nauki i to w tempie ekspresowym, bo czas najwyższy ożywić tego bloga! Mili Moi, dziś przychodzę do was z recenzją Neverworld wake autorstwa Marishy Pessl, historii, którą wkrótce zamierza zekranizować Netflix.


Rok temu w tajemniczych okolicznościach zginął Jim, chłopak Beatrice. Po tym wydarzeniu Bee odłączyła się od swoich przyjaciół, strąciła z nimi kontakt. Kiedy po roku dostaje SMS od swojej najlepszej przyjaciółki Wit, z propozycją spotkania się w dawnym gronie, postanawia skorzystać z oferty. Intuicja podpowiada jej, że przyjaciele wiedzą coś więcej o śmierci Jima. Coś, czego nie powiedzieli policji. Chcąc ostatecznie rozwikłać zagadkę śmierci miłości swojego życia, Bee spotyka się z swoja dawną paczką. Nie ma pojęcia, jak fatalna w skutkach okaże się ta decyzja. W drodze powrotnej z imprezy, piątka przyjaciół cudem unikają śmierci. Po powrocie do domu Wit, do drzwi puka tajemniczy mężczyzna. Przedstawia się jako Stróż i mówi im coś, w co nikt przy zdrowych zmysłach by nie uwierzył: twierdzi, że cała piątka zginęła w wypadku samochodowym i trafiła do pętli czasowej. Od tej pory mają w kółko przeżywać ten sam dzień. Jedynym sposobem na uwolnienie się z pułapki czasu, jest wybranie jednej osoby, która przeżyje kosztem pozostałej czwórki. Głosowanie musi być jednomyślne.


Nie będę wam ściemniać – to nie była miłość od pierwszej strony. Właściwie nie pokochałyśmy się w ogóle z tą książką, ale chyba mogę powiedzieć, że bardzo się polubiłyśmy. Zacznijmy jednak od początku. Pierwsze sto trzydzieści stron było niewyobrażalnie mdłe. Bohaterowie trafili do Nieświatu… i sobie w nim trwali. To tyle w temacie akcji. Jedni chodzili łapać stopa dla zabicia czasu, inni odchodzili od zmysłów (ale w niezbyt spektakularny sposób jak na mój gust), inni znajdywali sobie różnorakie zajęcia… i tak sobie to trwało przez sto stron z hakiem. No szału nie było. A kiedy dodamy do tego styl autorki, który przy całej łatwości czytania i lekkości cechuje taki dziwaczny patos i wyolbrzymianie byle bzdetów, to już całkowicie można spisać (przedwcześnie!) tę książkę na straty. Ja tak właśnie zrobiłam. Po n-tym malowniczym porównaniu (coś na zasadzie przyrównaniu spuszczania wody w toalecie do relaksującego szmeru górskiego wodospadu, albo kichnięcia do eterycznej eksplozji wirusów, z których to każdy stanowi własne uniwersum, własny malutki świat znany tylko jemu samemu – te klimaty, rozumiecie) uznałam, że tego się nie da odratować. Oj, jak ja się myliłam!



Po stronie  sto dwudziestej siódmej nastąpiła magiczna zmiana. Zaczęła się część druga (bo Neverworld wake jest podzielone na trzy części), a ja wkręciłam się w tę historię i nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do ostatniej strony. Po dwóch miesiącach wstrętu do czytania nagle „zaskoczyło”, chwała niebiosom. Wraz z rozpoczęciem części drugiej, bohaterowie rezygnują z trwania biernie w pułapce czasu. Zaczyna się coś dziać. Nareszcie! Jestem w szoku, że nagle ta historia nabiera takiego rozpędu. Strzelaniny, napady, walka, kombinowanie… jest tu wszystko to, co tygryski lubią najbardziej! W prawdzie nadal towarzyszą nam (moim zdaniem zupełnie zbędne) te patetyczne aż do bólu metafory, ale autorka wynagradza je nam wątkiem rozwikływanej zagadki. Czyta się to jak złoto, kombinuje i kibicuje bohaterom – mówię wam ;).


Sam pomysł na tę opowieść wydaje mi się szalenie ciekawym. Uwielbiam zabawy z czasem, podróże w czasie, wszelkiego rodzaju teorie o przyszłości, przeszłości i teraźniejszości, a wizja czasu  Marishy Pessl jest fascynująca. Widać, że autorka nie napisała tej książki na kolanie, ze włożyła w nią kawał serca i pomyślunku.  Nie dostrzegłam większych zgrzytów w tej historii, chociaż ostatnie kilka stron były dla mnie lekkim zawodem, ale tego mogłam się spodziewać właściwie…


Jeśli o rozwiązanie zagadki chodzi to… Pessl chyba trochę przekombinowała. Fakt faktem, dość zgrabnie splotła wszystkie wątki, ale ciężko mi kupić wytłumaczenie, jakie dostałam na samym końcu książki. Nie mogę zdradzić wam nic więcej, bo jest to coś… kurcze, wystarczy jedno słowo, abyście się domyślili kto zawinił, a z drugiej strony ja np. zupełnie nie brałam takiego rozwiązania pod uwagę (to było dla mnie zbyt absurdalne…). Tak więc o ile  szukanie odpowiedzi razem z bohaterami sprawiło mi ogromną (!) frajdę, o tyle samo rozwiązanie moim zdaniem wyszło takie średnie, a szkoda.



Bohaterowie są zdecydowanie zaletą Neverworld wake. Każda z postaci jest konkretna, dopracowana i obdarzona indywidualnymi cechami. Opisy zarówno ich charakterów, jak i wyglądu działają na wyobraźnię, są bogate i wyczerpujące – to wam gwarantuję. Z bólem serduszka stwierdzam jednak, że strasznie ciężko mi było polubić tych bohaterów – z wyjątkiem Kiplinga, którego kocham bezgranicznie. Miała wrażenie, że są zbyt egoistyczni, zbyt popieprzeni i snobistyczni. Z jednej strony widzę w tym plusy – autorka była bardzo konsekwentna w kreacji głównych bohaterów; widać, że miała na nich pomysł, że to przemyślała i trzymała się planu. Z drugiej jednak strony o wiele przyjemniej czyta mi się historie osób, które wzbudzają moją sympatię.


Tak jak wspomniałam na samym początku – prawa do ekranizacji Neverworld wake wykupił Netflix i totalnie rozumiem tę decyzję. O ile jako książka ta historia dupy mi nie urwała, o tyle jako serial może okazać się hitem. Te pierwsze sto trzydzieści stron nudy na ekranie można zamienić w majstersztyk, serio. Na okładce możemy przeczytać, że „każdy rozdział jest jak odcinek serialu” i nie mogę się z tym nie zgodzić. Newerworld wake jest… ekranolubne, coś tak czuję. Ja na pewno obejrzę ekranizację powieści Marishy Pessl.


Reasumując, Neverworld wake miało w sobie spory potencjał i go wykorzystało, chociaż zrobiło to z opóźnionym zapłonem. Wydaje mi się, że jest to bardzo dobra książka dla szukających takiego… odpoczynku nie wyłączającego działania szarych komórek. Czyta się to przyjemnie i piekielnie szybko, historia absorbuje i ciekawi aż do końca. W prawdzie nie jest idealna i nie zwala z nóg, ale jest dobra. Ja z mojej strony mogę wam ją tylko z czystym sumieniem polecić ;)


Czytaliście? Macie w planach? A może skusicie się na serial? A właśnie! W której jesteście drużynie: najpierw film, potem książka, czy na odwrót? Czekam na was w komentarzach! ;)


Buziaki ;*
Ula



Tytuł oryginału: Neverworld wake
Tłumaczenie: Zuzanna Byczek
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 365

12 komentarzy:

  1. Ostatnio sporo słyszę o tej książce, ale jakoś mnie ona nie przekonuje :(

    Zabookowany świat Pauli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może skusi cie serial, a potem książka 😅 mnie zaciekawił opis, a recenzje omijałam, więc na początku miałam zawał, że trafiłam na gniota xD

      Usuń
  2. Zawsze najpierw książka, potemfilm. 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że wracasz do pisania, bo bardzo lubimy czytać Twoje recenzje! :) "Neverworld wake" to książka, której zdecydowanie warto dać szansę, bo wraz z rozwojem fabuły zaczyna wciągać, a potem nie pozwala odłożyć się na półkę aż do końca. Polecamy! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem bardzo ciekawa serialowej wersji, jednak raczej nie zainwestuję w książkę. Wydaje mi się, że na rynku mamy sporo lepszych tytułów, w które mogłabym zainwestować. :)
    Niemniej, nie znaczy to, że jeśli wpadnę na książkę w bibliotece, to się z nią nie zapoznam, bo jestem dość zaintrygowana.

    Ściskam,
    Iza z Heavy Books

    OdpowiedzUsuń
  5. Również mi podobała się książka! :D Była naprawdę ciekawa, wciągająca i zaskakująca. Czekam na serial.

    OdpowiedzUsuń
  6. Baaaardzo mi się podobała, wciągnęła mnie niesamowicie i czekam niecierpliwie na serial :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja czytałam inną książkę tej autorki ,,Nocny Film" i bardzo ją zachwalałam. Wiem, że jest to młodzieżówka i boję się po nią sięgać, nie chcę się rozczarować, ale chcę ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam ogromną ochotę na tę książkę już od jakiegoś czasu ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja zawsze najpierw książka potem film. Wyjątkiem jest jedynie "7 razy dziś" bo oglądając nie wiedziałam że jest to na podstawie książki, potem jednak kupiłam ją, przeczytałam i ponownie obejrzałam hahaha
    Co do neverworld wake to miałam podobnie jak ty, bo pierwsza część szła mi koszmarnie, potem dosłownie w mig. Nie mogę się doczekać ekranizacji!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Właśnie skończyłam czytać tą książkę i powiem,że nawet miło się zaskoczyłam. Zgadzam się z tym,że pierwsze 100 stron było lekko monotonne,ale ta nuda która się chwilami pojawiała była warta tego co dostaliśmy później. Niemniej tak jak ciebie zawiodło mnie zakończenie książki. Dodam,że czasami niektóre wątki były dla mnie niezrozumiałe,ale to już pominę.

    Co prawda ten post był pisany 4 lata temu,ale uznałam,że fajnie by było podzielić się opinią nie patrząc na to kiedy ją pisze<3

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)