Czołem Chochliki!
Szczerze? Nie spodziewałam się, że ta kiszka zrobi na mnie aż takie
wrażenie. Wzięłam ją do recenzji z ciekawości, skuszona głównie nazwiskiem Tima
Burtona, które pojawiało się w blurbach. Alyssa i czary autorstwa A.G. Howard miała podobno być zbliżona
klimatem do atmosfery, jaką znamy z filmów Burtona, no a nie będę ukrywać, że
jego produkcje są wysoko naliście tego, co tygryski (i Ule) lubią najbardziej.
Jednak czy blurby nie kłamały? O tym przekonacie się czytając dalej ;).
Na Alyssie i żeńskiej części jej
przodków ciąży klątwa. Potomkinie Alicji Liddell, czyli znanej wszystkim
dzieciom dziewczynki, o której opowiada Alicja w Krainie Czarów prędzej czy później tracą zmysły, wpadają w
obłęd.. zwał jak zwał. Alyssa na ten przykład słyszy głosy. Jednak nie byle
jakie głosy. Alyssa słyszy głosy owadów - biedronek, koników polnych, motylów,
ciem, much, do wyboru, do koloru. Szepty towarzyszą jej wszędzie, przez co
dziewczyna lęka się, że wkrótce podzieli los swojej mamy, która obecnie przebywa
w zakładzie psychiatryczny. Kiedy więc dziewczyna odkrywa, że Kraina Czarów
istnieje naprawdę, a po drugiej stronie Króliczej Nory może znaleźć remedium,
które uciszy głosy owadów i pozwoli na uratowanie mamy, Alyssa bez
zastanowienia udaje się w podróż do świata, który znała z opowieści napisanej
przez Lewisa Carrolla. Jakie będzie jej zdziwienie kiedy okaże się, że w
PRAWDZIWEJ Krainie Czarów nic nie jest takie, jak w książce czytanej jej na
dobranoc. Jak odnaleźć się w
mrocznym świecie pełnym niebezpiecznych stworzeń? Jakie tajemnice odkryje
Alyssa? Ile prawdy drzemie w opowieści Carrolla? Nie odbiorę wam tej
przyjemności, sami musiecie znaleźć odpowiedzi w treści książki ;).
Zacznę od czegoś, co czułam przez całą lekturę Alyssy. Od pierwszych stron
dałam się tej historii porwać i… uwierzyłam w nią. A.G. Howard opowiada o
losach praprawnuczki Alicji z taką pewnością i z takim, sama nie wiem jak to
nazwać… charakterem? Z taką iskrą, o!, że nie sposób jest się w to nie wkręcić.
Wszystko jest tu tak absurdalnie logiczne (ach, cudowne oksymorony <3), że
właściwie powinniśmy się pukać w czoło, bo przecież jak to jest możliwe żeby
przez tyle laat nikt nie odkrył istnienia Krainy Czarów, albo, sięgając dalej,
jakim cudem ta kraina mogła istnieć a Carroll mógł opisać historię dziewczynki,
która do niej trafiła? To nie powinno trzymać się kupy i sięgając po tę książkę
była to moja największa obawa. Bałam
się, że Howard stworzy jakąś mierną opowieść zrzynając ile się da z Alicji w Krainie Czarów, że nie będzie w
tym krzty sensu… a tymczasem nic takiego nie miało tu miejsca. Ja
po skończeniu lektury miałam takie „o kurde, co ja właśnie przeczytałam?”. Mam
nadzieję, że podzielicie moje emocje i odczucia i skusicie się na wyprawę do
Krainy Czarów.
A skoro już o tym mowa – blurby kłamały. Alyssa i czary bije filmową adaptację Alicji w krainie czarów stworzoną przez Burtona na głowę. Tam
ograniczał nas obraz i wizja reżysera. Tu? Tu
plastyczność opisów, dziwność kreatur żyjących w Krainie Czarów, ich mroczność
i odmienność od tego, jakimi przedstawił je nam Lewis Carroll zwala z nóg.
Właściwie jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia. Przyznaje, że ja nad
niektórymi opisami aż się zatrzymywałam, bo były dla mnie tak nieoczekiwane,
tak dziwaczne, pokręcone i intrygujące, że… wow. Nie chcę zdradzać wam zbyt
wiele, ale tak żebyście mieli jakąś namiastkę bezspoilerową: pamiętacie Białego Królika? Taki tam
słodki kicuś, jeśli mnie pamięć nie myli to w kamizelce i z okularem, za którym
Alicja poleciała do Króliczej Nory. Wyobraźcie
więc sobie, że tutaj jest on przedstawiony jako istota pozbawiona skóry,
szkielet z twarzą starca i rogami, które prawdopodobnie mała Alicja odebrała
jako królicze uszy. Jest to chyba pierwsza postać z Krainy Czarów, jaką
spotykamy w książce, a każda kolejna jest coraz to bardziej wypaczona,
karykaturalna i przerażająca. Ja miałam ciary. Brrr! Pregnę więcej, dajcie mi
więcej! (a zagranicą będą kolejne tomy, więc… <3)
To, co dla mnie było niesamowite, to zupełny brak możliwości przewidzenia „co będzie dalej?”. Zwykle jestem
dobra w te klocki. Umiem snuć domysły, obstawiać jak potoczy się akcja, jakie
będzie zakończenie… a tu nie potrafiłam wybiec do przodu nawet o stronę. Ludu,
ja aż sięgnęłam po tę prawdziwą Alicję z
Krainy Czarów, żeby mieć pewność, że wyłapię wszystkie nawiązania no i
licząc na to, że dzięki temu rozgryzę to jak potoczy się fabuła Alyssy i
czarów. Tymczasem jedyne co wiedziałam
to to, co działo się w danej chwili i cel, do jakiego zmierzała główna
bohaterka, a którym było zdjęcie klątwy. Pojęcia jednak nie miałam co czeka
ją po drodze, w jaki sposób Howard odwróci wydarzenia z powieści Carrolla, kto
okaże się tym złym, kto wygra… nic. Wydarzenia
z końcówki książki zmiotły mnie z huśtawki. Serio.
Dodatkowym plusem Alyssy i czarów są dialogi. Dawno nie czytało mi się tak przyjemnie wymian zdań pomiędzy
bohaterami książki. Howard wplata w te
rozmowy sporo humoru, a w wypowiedzi Alyssy dodatkowo taką idealnie wyważoną
dawkę sarkazmu. Mamy tu do czynienia z nastolatkami, więc i rozmowy są na
poziomie młodzieżowym to liczę autorce
jak najbardziej na plus. Jest lekko,
sensownie i naturalnie. Nie ma co szukać tutaj jakichś zapychaczy i
zbędnego pierdzielenia, za co jakby nie patrzeć Howard należy się szacunek.
Albo chociaż ten… torcik z wisienkami?
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to byłby to wątek romantyczny. Ci z was, którzy za
romansami w książkach nie przepadają mogą poczuć lekką irytację, bo nie da się
ukryć, miłością dostajemy tu srogo po japie. Pojawia się tutaj trójkąt pomiędzy Alyssą, a dwoma całkiem niczego
sobie facetami – Morpheusem i Jebem. Od razu mówię, ja jestem #teammorpheus
, ale o tym za chwilę. Wydaje mi się, że
Howard mocno przerysowała emocje targające Alyssą i troszkę popsuło mi to tę
historię. Jak na mój gust wątek romantyczny mógłby być subtelniejszy, bo
czasami miałam wrażenie, że przez niego akcja książki się wstrzymywała. Może gdyby nie moje zafascynowanie
magicznymi opisami miejsca akcji, to nie przeszkadzałoby mi to aż tak. Nic
jednak nie mogę poradzić na to, że po prostu łaknęłam i pragnęłam poznawać
Krainę Czarów, a to jak Alyssa migdali się z Jebem czy tam Morpheusem raczej
było mi obojętne. Chociaż może nie tak do końca…
Nie chcę rozpisywać się za bardzo o bohaterach. Powiem jedynie, że z
jednym małym wyjątkiem są oni świetnie
wykreowani, wielowarstwowi i bardzo ciekawi. Jest tu nad czym się
zastanowić, jest czy się zaskoczyć.
Najlepszym tego przykładem jest Morpheus
(nie zdradzę wam czyim odpowiednikiem jest >;)), który łączy w sobie tak wiele skrajności i
zmienia swoje zachowanie tak często (ale z sensem!), że nie sposób jest
ustalić, czy się go kocha, czy nienawidzi aż do ostatnich stron powieści. Wyobraźcie sobie połączenie Jacka Sparrowa
z Rhysem z ACOTARu. Macie to? No, to to właśnie mniej więcej jest Morpheus
(przynajmniej w mojej wyobraźni). Jeśli taki mix charakterów was nie
zachęca (a przynajmniej żeńskiej części czytelników :’>), to ja nie wiem co
wy tu jeszcze robicie… xD
Drugi z panów walczący o serce
Alyssy natomiast z początku zapowiadał się bardzo obiecująco… a później
wszystko zaczął partaczyć. Mam wrażenie, że sama Howard wolała Morpheusa od
Jeba, serio. facet traktował Alysse
jak dzieciaka, nie pozwalał jej na nic, matkował, troszczył się o nią aż do
przesady, a na domiar złego wszystkich najchętniej by tłukł (na czele z
Morpheusem). Jakoś średnio przypadł mi do gustu. Może w kategorii „przyjaciel”,
ale nie jako kandydat na chłopaka. Troszkę
mi on zawadzał w tej książce, chociaż były chwile, w których chłopak się
rehabilitował, więc mu wybaczam… od biedy.
Celowo nie chcę opisywać wam tutaj Alyssy. Po pierwsze dlatego, że ta recenzja i tak jest już za długa
(odwieczny problem pisania o dobrej książce xD), a po drugie dlatego, że o
dziwo nie mam o niej zapisanego ani pół słowa. Jedno jest pewne – nie działała mi ona na nerwy i czułam do niej sporo
sympatii. Była bystra, odważna i jakaś taka… do lubienia, o.
Nie muszę chyba mówić, że polecam wam tę książkę, prawda? Wydaje mi się, że jeśli szukacie czegoś
oryginalnego, fascynującego i wciągającego, ale nadal lekkiego, to Alyssa będzie strzałem w dziesiątkę.
Ilość zaskakujących zwrotów akcji, nietuzinkowych bohaterów i mroku zaspokoi
każdego rządnego przygód i grozy czytelnika. Ja czuję się syta i
usatysfakcjonowana. Wiecie co? Opłaca
się czasami nie oczekiwać niczego od książki. Może się człowiek mile zaskoczyć
;)
I jak, przekonałam was? Kto
skusi się na danie nura w głąb Króliczej Nory razem z Alyssą? ;)
Buziaki ;*
Ula
Tytuł oryginalny: Splintered
Tłumaczenie: Janusz Maćczak
Data premiery: 22.08.2018
Ilość stron: 445
Książka już czeka na półce :)
OdpowiedzUsuńA do przeczytania jej przekonałaś mnie Ty swoimi małymi wstawkami po przeczytaniu i Czytacz ;-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja przekonała, uwielbiam takie klimaty i jeśli opisy są bardziej kreatywne niż wizja Burtona to muszę ją mieć. A ta książka oprócz Alicji trochę kojarzy mi się z Bez serca M.Meyer, które również było inspirowane twórczością L.Carolla czytałaś może?
OdpowiedzUsuńTa książka jest absolutnie zaskakująca i w każdym calu oryginalna. Fabuły wielu tytułów trudno przewidzieć, ale w przypadku tego nie da się tego zrobić w ogóle. "Alyssa i czary" porywa od samego początku! :)
OdpowiedzUsuńJuz pare razy widzialam okladke, ale nie interesowalam sie, czego dotyczy fabula. A jak sie okazuje brzmi bardzo interesujaco. Bede miec na uwadze ta pozycje.
OdpowiedzUsuńkuferkulturalny.blogspot.com
Widziałam już mnóstwo pozytywnych recenzji i nie mogę się doczekać aż książka wpadnie i w moje rece! A na pewno wpadnie niedługo! :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę jestem bardzo ciekawa tej książki :)
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się naprawdę pokręcona i dlatego ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńDobra, czuję się zachęcona i sięgnę, ale jak mi się nie spodoba, to uprzedzam, że dostaniesz kopa ;)
OdpowiedzUsuń