Czołem Złotka!
Szczerze? Nie mam pojęcia co napisać o tej książce. Mam pieruńsko
mieszane uczucia… i właśnie to postaram się wam przekazać w sposób mniej lub
bardziej uporządkowany oby bardziej ;). Intuicja mi podpowiada, że będzie to recenzja dziwaczna. Serio. Dziś przychodzę do was z moją opinią o
książce autorstwa Rae Carson pt. Złotowidząca.
Ucieczka.
DWA OPISY
Brzmi ciekawie, nie? Pachnie
magią i ryzykiem? No to pozwólcie, że ja sklecę dla was opis zdecydowanie bliższy
temu, co dostaniecie od Złotowidzącej.
Lee Westfall od najmłodszych lat była niezwykła – potrafiła wykrywać
złoto w swoim otoczeniu. Dziewczyna wiedzie jednak przeciętne życie w Georgii,
razem z rodzicami - żadnych zbędnych
luksusów, zero bogactw. Gorączka złota, która lata temu wybuchła w tym stanie
już ucichła, a o złoty pył jest co raz trudniej, dlatego kiedy w rodzinnym
miasteczku Lee pojawiają się ulotki zachęcające do podróży do Kalifornii, w
której właśnie wykryto ogromne złoża tego surowca ludzie nie wahają się –
pakują na wozy swoje dobytki i wyruszają w podróż przez całą Amerykę. Jednak
Lee nie chce opuszczać swoich bliskich. Co
jednak się stanie, gdy po powrocie z miasteczka odkryje, że w domu czekają na
nią dwa trupy? Kto połasił się na złoto jej taty? Czy Lee jest w
niebezpieczeństwie? Jak w tej sytuacji zachowa się dziewczyna? Po
odpowiedzi zgłoście się do pierwszego tomu Złotowidzącej
;)
NIE WIEM, CO MYŚLĘ
Mój problem z tą książką polega na tym, że oczekiwałam od niej zupełnie czegoś innego. Opis zrobił mnie w
konia. Liczyłam na to, że będzie to mocno magiczna historia przyprószona złotym
pyłem, w której Lee wraz z Jeff’em będą
uciekać przed złymi ludźmi pragnącymi wykorzystać dar dziewczyny. Myślałam, ze
ona będzie z tej mocy korzystać, że to właśnie ta umiejętność będzie takim
najważniejszym aspektem tej książki. Nie
mogłam się bardziej mylić. I przez to musiało minąć sporo czasu, abym polubiła
się z tą historią (no dobra, polubiłam się z nią gdy się już prawie kończyła –
ale się polubiłam, liczy się… prawda? :D). Pierwsze sześćdziesiąt stron
czytałam przez trzy dni, poważnie. Nie było mowy o wgryzieniu się w to, a
przeziębienie nie pomagało. Dopiero po tych trzech dniach uznałam, że muszę się
wziąć za tę książkę porządnie. Bo z
nudnymi książkami jest jak z depilacją woskiem – trzeba to zrobić jak
najszybciej, wtedy zaboli raz, a dobrze i mamy to z głowy. Tak więc zaczęłam brnąć w Złotowidzącą i słowo daję, jojczałam na brak akcji i nudę… a jak
tak teraz o tym myślę, to nie wyobrażam sobie, żeby tę historię opowiedzieć
inaczej. Czemu? Śpieszę z wyjaśnieniami.
WYSOCE NIE-FANTASY POWIEŚĆ FANTASY
Tak jak mówiłam – magii to ja tu nie uświadczyłam i wy też tego nie
doznacie. A przynajmniej nie tej magii złota. Ale Rae Carson przesyciła Złotowidzącą magią zupełnie innego rodzaju. Cała ta książka to opis podróży przez USA, z jednego krańca
kontynentu, na drugi. Takie trochę
W pustyni i w puszczy, tyle że edycja amerykańska. Carson zasypuje
czytelnika niezliczonymi opisami
krajobrazów, jakie podziwiają (lub też przeklinają) bohaterowie Złotowidzącej. I to naprawdę jest
niezwykłe, bo czytając czuje się ten pył
pustyni na skórze, oczami wyobraźni widzi się nieskończoną prerię… Kurcze,
Carson naprawdę postarała się, abyśmy zrozumieli jaki kawał drogi przebyła Lee.
Za to bez dwóch zdań należą się jej gratulacje – za oddanie
niesamowitego, „magicznego” klimatu podróży w nieznane.
GDZIE TA MOJA INTUICJA?
Wiecie na czym może polegać mój zawód tą książką? Ja piekielnie nie lubię książek z motywem drogi, a westernu to już ani
tyle! Po opisie byłam przekonana, że okej, Lee będzie się przemieszczać,
ale w granicach normy. A tu okazało się, że właściwie od jakiejś pięćdziesiątej
strony główna bohaterka nieustannie brnie na zachód, praktycznie się nie zatrzymując. Trochę byłam w szoku. Mnie osobiście niemiłosiernie nudziło to ciągłe
jechanie na przód, brak jakiegoś zakotwiczenia. Do tego założyłam, że
chociaż akcja ma miejsce w 1849 roku (co mnie skusiło, bo dawno nie miałam w
łapkach książki, której wydarzenia mają miejsce w przeszłości ;))w Ameryce, to
nie skupi się aż tak bardzo na klimatach westernowych, a właśnie na tym
cholernym złoto widzeniu xD BŁĄD! Biję się w pierś i przyznaję do błędu –
pierwszy raz moja intuicja zawiodła tak mocno. Co to więc oznacza dla was? Ano mniej więcej to, że jeżeli ktoś z was
lubi takie klimaty i motyw podróży w literaturze, to Złotowidząca go zachwyci. A jeśli jesteście tacy jak ja i wolicie
osiadły tryb czytania, to raczej nie tędy droga ;)
DWIE STRONY MEDALU
Jeśli chodzi o bohaterów,
to również mam mieszane uczucia.
Z jednej strony tak naprawdę z
żadna z postaci nie zżyłam się specjalnie. Ludzie w tej książce giną jak
mrówki – z wycieńczenia, pod wpływem niefortunnych zdarzeń czy na skutek
choroby, a mi to jakoś nie
przeszkadzało, nie wyciskało łez z oczu. Bardziej
przerażała mnie myśl o tym, jaką ciężką podróż muszą jeszcze przejść pozostali
i ile trudu już jest za nimi, aniżeli to, że kolejny wędrowiec kopnął w
kalendarz. Właściwie jedyną postacią, która zasłużyła sobie na moją
sympatię była krowa Atena, ale o niej opowiem wam osobno, bo na to zasłużyła
skubana. Tak więc na minus muszę
policzyć fakt, że ani mnie ci bohaterowie grzali, ani ziębili. Byli… bo byli,
o.
Z drugiej strony bohaterowie Złotowidzącej są bardzo ciekawi pod
względem przemian, jakie w nich zachodzą wraz z upływem czasu. Kurcze, ta
książka świetnie ukazuje jak wiele może się zmienić, gdy człowiek zostanie
zmuszony do zrezygnowania z wszystkiego, co znał do tej pory. I nie chodzi mi
tu wyłącznie o Lee, która na stronach tej książki z posłusznej córki zmienia
się w chłopca pędzącego za bogactwem, a następnie (tu niestety literki się
zbuntowały, nie chcą wam poczynić spoilerów, ale gwarantują, że zmiana była
ogromna :D). równie warte uwagi są postacie drugoplanowe takie jak Jefferson,
pani Joyner (która doprowadzała mnie do szału przez niemalże całą książkę, aby
pod koniec zmienić się tak bardzo, że aż ją polubiłam… odrobinkę ;)), czy
Therese. Dawno nie czytałam książki, w
której tak wiele zmienia się w postaciach i nie jest to zmiana nielogiczna,
chaotyczna i bezsensowna.
O NUDZIE I KROWIE ATENIE
Wiecie czego brakuje tej
książce? Akcji. Czegoś, co sprawiłoby, ze czytającemu szybciej zabije
serce. Tutaj na serio całość opiera się
na tym, że ludzie idą/jadą na zachód. Tyle. Finto. Czasami się tam
napatoczyli jacyś bandyci, ale byli potraktowani po macoszemu i w sumie rzadko
wyrządzali jakieś większe szkody. Był w prawdzie wir wodny, ale jakiś mało
zakręcony. Generalnie na swojej drodze
Lee spotykała liczne przeszkody, ale omijała je z palcem w nosie. A nawet jeśli
palec w nosie nie był, to i tak miałam wrażenie, że można by bardziej rozwinąć
opisy tych zdarzeń. Dostajemy za to regularnie opis tego, jak jedna z
bohaterek rozkłada stół, a nim obrus, nakrywa do stołu i zwołuje rodzinę na
obiad. Serio, to się pojawiło w książce kilkanaście razy i za każdym razem
przebiegało w ten sam sposób. Fascynujące, nieprawdaż? I tu właśnie
następuje chwila, w której swoje pięć minut dostaje krowa Atena – moja bohaterka, która dbała o to, aby czytelnikowi
się nie zasnęło. Otóż krowa Atena lubiła sobie na przykład nażreć się zioła i
ryczeć z bólu brzucha, albo przykładowo spaść z tratwy do wody i o dziwo nie
utonąć. Była atrakcją tej książki,
poważnie. Pomyślcie więc sobie jak słabe były inne dramatyczne wydarzenia,
skoro topiąca krowa wydaje mi się od nich ciekawsza…
LUBIMY, JAK JEST PRAWDZIWIE
Ale tu znowu mój rozum walczy z moją potrzebą wartkiej akcji. Bo
widzicie, na samym końcu autorka opisuje
to, ile zajęło jej dokonanie researchu do tej książki, ile pracy włożyła w to,
aby wyszło realistycznie i aby wiernie oddać klimat podróży przez
dziewiętnastowieczną Amerykę. I dopiero po tym uświadomiłam sobie jak wiele
w tej książce było elementów „prawdziwych”. Bo pojawili się Indianie i wątek walki rdzennych mieszkańców Ameryki z
białymi ludźmi, było pokazane to, jak w
tamtych czasach patrzono na niewolnictwo ( i to
z obu stron – ludzi z północy i z południa). Rea Carson dała nam
nawet opis porodu oraz operacji
chirurgicznych z użyciem narzędzi z tamtych czasów. Świetnie oddała
mentalność ludzką, pokazała jak
traktowano kobiety i umniejszano ich rolę, jakie zagrożenie stanowił dla nas poród… nie wiem, czy jestem w stanie
wymienić wszystko, co znajdziecie na stronach tej książki, poważnie. Jest
tego sporo i właściwie to właśnie ze
względu na ten realizm jestem gotowa sięgnąć po kolejny tom. Bo suma
summarum uważam, że to nie była zła książka. Błąd leży po mojej stronie –
źle zrozumiałam opis (no, to może po stornie kogoś, kto ten opis napisał
również xD) i przez to moje oczekiwania nie pokryły się z tym, co mi dano. Ale
nie narzekam, bo nie zostawiono mnie z niczym.
ŁADNE I MA BAJERY ;)
Tak już na koniec chcę was
przeprosić za brak cytatów – szukałam, ale nie znalazłam niczego ani specjalnie
mądrego (a treściwego, coby się zmieściło na grafice), ani czegoś zabawnego
(co mi przypomina, że o humorze w tej
książce można sobie co najwyżej pomarzyć). Mam za to dla was zdjęcia
wnętrza książki, której wydanie
zasługuje na pochwałę. Nie dość, że okładka
jest magiczna i taka… śliska? Błyszcząca? Nie mam zielonego pojęcia czy
jest na to jakaś fachowa nazwa, ale dawno nie miałam przyjemności macać takiej
okładki, to jeszcze wewnątrz znajdziecie
mapę USA oraz spis wszystkich postaci! A spis się wam przyda,
uwierzcie mi na słowo ;)
CZY POLECAM?
Cholera, chyba tak. Musicie
jednak wziąć pod uwagę, że nie każdemu
ta książka przypadnie do gustu. Mi spodobała się dopiero, gdy ją
skończyłam, ochłonęłam i na spokojnie o wszystkim pomyślałam. Pamiętajcie, że wątek fantasy w Złotowidzącej jest niemalże
całkiem ukryty i coś czuję, że dopiero w kolejnym tomie wysunie się on na
pierwszy plan. Nie zapomnijcie też o tym, że jeśli szukacie zabawnej historii, to nie tędy droga. A skoro już o
drodze mowa, to pamiętajcie o wątku
podróży, który gra tutaj pierwsze skrzypce. Macie to? A więc teraz sami zdecydujcie, czy jest to książka dla
was ;)
A co wy o niej sądzicie? Czy
tylko ja byłam takim gałganem i źle odebrałam opis z okładki? Ktoś was skusi
się na podróż do Kalifornii razem z Leah? Ja ją odbyłam i chyba nie żałuję. W
sumie nie wiem. Nadal mam mieszane uczucia :’)
Trzymajcie się ciepło i
nie przesadzajcie z cukrzeniem herbaty bo to na zęby szkodzi!
Ula :*
Za książkę dziękuję
wydawnictwu Jaguar ;)
Ja mam bardzo mieszane uczucia do tej książki. Z jednej strony wydaje się być ciekawa, a z drugiej do bólu przeciętna i nienadzwyczajna :/
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze że mnie książka porwała �� jej ogromnym plusem jest brak trójkąta milosnego ��
OdpowiedzUsuńJa tam bym jakiś western przeczytała, bo lubię te klimaty, alee.... no to pełnoprawny western nie jest raczej xD
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej pozycji, ale chyba i tak nie chcę jej czytać. xd
OdpowiedzUsuńJools and her books
Okładka całkiem ładna, szkoda, że na tym się kończy. ;) Wątpię żebym po nią sięgnęła. ;)
OdpowiedzUsuńPo takiej ilości opisów chyba sama byłabym zniesmaczona.Lubię wolną akcje, ale nie przepadam za "W pustyni i w puszczy". Więc raczej nie zdecyduję się na tę pozycję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
recenzje-zwyklej-czytelniczki.blogspot.com
Nie no serio?? Nie tylko Ty skusiłaś się na ten okładkowy opis.... Ja odkąd go przeczytałam stwierdziłam, że to na pewno będzie coś super i ciekawiło mnie strasznie to złoto! No i klops. Teraz to mam taki mętlik w głowie czy czytać, czy jednak nie. Bo z jednej strony wydaje mi się ciekawa, ale z drugiej strony brak tej akcji i magiczności mnie troszkę odstręcza. No cóż... Chyba jeszcze muszę przemyśleć czy po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że to książka nie dla mnie ;).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
zaladkadoksiazek.pl
Ja się na tej książce bardzo, ale to bardzo zawiodłam. Spodziewałam się czegoś innego. I się nie polubiłyśmy wcale ;)
OdpowiedzUsuńLubie klimaty westernowe, ale motywy drogi już mniej. Trochę obawiam się, że będzie wiało nudą. Napisałaś w taki sposób, że mam mętlik w głowie. Podczas czytania jednego akapitu jest 'tak! tak! tak!, a podczas drugiego 'buuuu' ;P Przydałoby się po prostu zaryzykować i przeczytać, ale... sama nie wiem... może kiedyś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com
Z jednej strony chciałbym ją przeczytać. Okładka piękna!
OdpowiedzUsuńNo ale z drugiej... nie wiem czy bym wytrwał do końca ;)
Pozdrawiam! <3
Zatraceni w kartkach
Zastanawiałam się, czy nie sięgnąć po "Złotowidzącą" i coś mnie powstrzymało. Teraz bardzo cieszę się, że podjęłam taką decyzję, bo zdecydowanie nie lubię westernów, a powieści z motywem drogi po prostu nie znoszę :D
OdpowiedzUsuńRead With Passion
Przyznam, ze bardzo lubię "mało fantastyczne" fantasy. Nie musi dla mnie kipieć magią, wystarczy dobrze skonstruowany świat i ciekawe postacie. Nie słyszałam wcześniej o tej książce (pierwsze zdjęcie w recenzji - rewelacja), ale tutaj, mimo, że początkowo mnie zaintrygowało, widzę, że to nie jest książka dla mnie. Raczej sobie odpuszczę :( a szkoda.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewelina z Gry w Bibliotece
Lubię książki oparte na historii, a "Złotowidząca" dokładnie na taką wygląda. A wątek bycia w drodze wcale, ale to wcale mi nie przeszkadza, co chyba jest też zasługą "Władcy Pierścieni", którego uwielbiam, a w którym ten wątek też jest przecież mocno zaznaczony. Zatem "Złotowidząca" ląduje na liście do przeczytania ;)
OdpowiedzUsuń