poniedziałek, 21 sierpnia 2017

O córce bogów, która zstąpiła na ziemię... | Córka zjadaczki grzechów, Melinda Salisbury

Czołem Łosie!
Wiecie co? Tym razem nie będę przedłużać. Chcę już zacząć zachwalanie i zachwyty. Całą noc na to czekałam. Moi Drodzy, dziś przychodzę do was z Córką zjadaczki grzechów autorstwa Melindy Salisbury. Jest to książka, po której oczekiwałam odrobiny przyjemności, a dostałam o wiele (wieeeeeeeeeeeleeeeeeeeee) więcej. Ale o tym opowiem w kolejnych akapitach :)



MARNA ZAJAWKA ŚWIETNEJ HISTORII
Już na wstępie muszę zaznaczyć, że opis (nie ważne, czy ten tutaj – pisany przeze mnie, czy okładkowy) ma się nijak do treści książki. Wynika to z faktu, że aby nie zrobić wam spoilerów tak ja, jak i wydawnictwo musimy tę historię spłycić i opowiedzieć wam jedynie pierwsze rozdziały, które w sumie nie brzmią jakoś mega ciekawie. Nie dajcie się jednak zmylić. Pozory mylą… ale przejdźmy do opisu ;)
W królestwie Lormere wierzy się, że przed laty dwójka bóstw – Daeg, Władca Słońca oraz Naeht, Cesarzowa Ciemności - poczęła dziecko – córkę imieniem Daunen. Stała się ona symbolem dobrobytu, pomyślności i urodzaju oraz reprezentowała pospołu dobro Daega oraz śmiercionośną moc Naeht. Legenda głosi, że Daunen objawi się w postaci ognistowłosej dziewczyny o pięknym głosie, której dotyk będzie niósł śmierć. Setki lat później w do zamku królowej Lormare sprowadzona zostaje Twylla – wcielenie Daunen. Staje się ona śmiercionośną bronią, oraz zostaje narzeczoną księcia. Wszyscy boją się śmiercionośnego dotyku dziewczyny, jednak jest jeden wyjątek. Lief – nowoprzybyły strażnik Twylli – nie boi się jej i potrafi dostrzec w Daunen Wcielonej zwykłą dziewczynę. Z dnia na dzień zbliżają się do siebie, ale muszą pozostać czujni. Na dworze, gdzie ściany mają uszy, a karą za najdrobniejsze przewinienie jest śmierć romans ze strażnikiem stanowi ogromne ryzyko. Wraz z rozwojem ich miłości na światło dzienne wychodzą kolejne tajemnice. Kim tak naprawdę jest Lief? Co sprawia, że dotyk Twylli zabija? Jakie sekrety kryją się w mrocznym umyśle królowej? Cóż, aby się dowiedzieć, musicie sięgnąć po Córkę zjadaczki grzechów ;)


NIE UFAJCIE JEJ!
Największym problemem w napisaniu tej recenzji jest fakt, że w notatkach, które sobie bazgrolę zwykle przy czytaniu  mam wypisane sporo minusów, które w trakcie czytania chcąc nie chcąc musiałam skreślić. Głownie tyczy się tu naciągania jakichś wątków. Bo na początku miałam wrażenie, że autorka troszkę nie przemyślała sobie rozwiązań, jakie wprowadza w książce. A potem okazał się, że ona je przemyślała aż za bardzo. Tutaj wszystko się łączy, wszystko się wyjaśnia i wszystko w końcu okazuje się sensowne i logiczne. Nie mogę za dużo zdradzić – cały urok tej książki polega na tym, żeby samemu odkryć prawdę – ale postaram się wam to zobrazować na drobniutkim przykładzie. Na samym początku książki poznajemy strażnika Twyllli – Dorina. Mężczyzna zostaje użądlony przez pszczołę (Albo osę. Przyznaję się bez bicia, że mi się mylą xD), po czym trafia do szpitala, przez co Twylla traci strażnika, który towarzyszył jej od czterech lat i zostaje sama z Liefem, który dopiero co objął posadę po poprzednim żołnierzu, który zrezygnował z tej funkcji. Stan Dorina jest krytyczny i facet nie może opuścić szpitalnego skrzydła przez tygodnie… a przecież to tylko ukąszenie pszczoły, tak? To wydawało mi się idiotyzmem, zwłaszcza w połączeniu z rozwojem choroby strażnika. Dopiero w ostatnich rozdziałach mój sceptyzm musiał dać za wygraną, bo Salisbury wywróciła tę sytuacje do góry nogami. Dosłownie. Według mnie jest to jedna z trzech najwię szych zalet Córki zjadaczki grzechów – to odwracanie wątków o sto osiemdziesiąt stopni i sprawianie, że czytelnik otwiera szerzej oczy i rozdziabieżdża paszczęki. I w związku mam dla was radę: nie wierzcie w to, co mówi wam ta książka. Prawie na pewno próbuje was nabić w butelkę. Nie dajcie się jej ;).


SPOWIEDŹ W WYDANIU KULINARNYM
Kolejnym plusem Zjadaczki jest wątek religijny (tak się mówi? Poprawcie mnie, jeśli nie :P), o którym co nieco dowiedzieliście się z opisu fabuły. Lud Lormere wierzy, że Twylla jest wcieleniem córki bogów, że zwiastuję poprawę sytuacji w państwie, która nie jest najlepsza. W królestwie brakuje żywności, panuje nędza. Jedynie na dworze królewskim nikomu niczego nie brakuje. Z jednej strony odniosłam wrażenie, że ludzie wątpią w moce bogów, bo świątynie świecą pustkami i nikt nie zanosi już do nich modłów, z wyjątkiem Twylli, która lęka się, że utraci ich błogosławieństwo i pewnego dnia umrze od trucizny krążącej w jej żyłach. Z drugiej jednak strony dworzanie panicznie boją się dotyku dziewczyny, którą królowa wykorzystuje jako nadwornego kata, a więc jednak wierzą w bogów, prawda? Ponadto w książce pojawia się postać Zjadaczki Grzechów, której rolę gra matka Twylli. Chodzi tu o to, że ludność Lormare wierzy w to, że po śmierci należy wezwać Zjadaczkę Grzechów, aby ta zjadła grzechy zmarłego. W przeciwnym razie jego dusza nie będzie mogła wejść do raju. Urządza się wiec ucztę dla Zjadaczki, stawiając na wieku trumny różnego rodzaju potrawy. Każde danie odpowiada innemu grzechowi (np. skwaśniała śmietana oznacza, że kobieta pozbyła się ciąży poprzez wypicie wywaru z ziół). Zjadaczka przystępuje do Zjadania grzechów, a później odbiera swoją zapłatę, a zmarły może trafić do raju. Czy to nie brzmi ciekawie? Według mnie jest obrzydliwie fascynujące :)


A NA DRUGIE MAM „UMRĘ CIĘ”
Trzecią z zalet, o których musze wam wspomnieć jest brutalność, jakiej nie spodziewałam się po tej książce. I tu od razu przed oczyma staje mi postać królowej Helewys.  Dawno w książce nie spotkałam tak wypaczonej, psychicznej i złej kobiety. Władczyni Lormere ma fisia na punkcie kultywowania tradycji, według której tron objąć może jedynie rodzeństwo, aby zachować czystość krwi. Niestety wiele lat  temu jej córka i brat (czyli król oraz jej mąż…) umarli, przez co zgodnie z prawem ani ona, ani jej syn nie mogli w pełni władać państwem. Helewys wyszła więc za swojego kuzyna, ale że nie była w stanie począć z nim kolejnej córki, to narzeczoną księcia została Twylla. W końcu ślub z córką bogów to +100 do lansu, nie? Jednak w psychice królowej z roku na rok zaczęły zachodzić kolejne zmiany. Była piekielnie rządna władzy, pragnęła sprawować kontrolę absolutną i nie wahała się stosować środków ostatecznym. W zamkowych lochach zdrajcom zadawano rany tępymi ostrzami na tyle głębokie, aby bolało jak szlag, ale nie na tyle, aby od nich zginęli, po czym zalewano je alkoholem, czekano aż ich stan odrobinę się polepszy, aby powtórzyć cały proces. I tak aż do śmierci więźnia z wyczerpania. Kolejną z krwawych zabaw królowej były polowania na zdrajców – kazała im się udać do lasu, po czym wypuszczała za nimi ogary, które rozszarpywały uciekających na strzępy. Jest tego więcej, ale nie chcę z tej recenzji zrobić opisu „Jak uśmiercić wroga na tysiąc sposobów”, więc poprzestanę na tym.


JEST I TROCHĘ ALCHEMII!
Czymś, co mnie ogromnie ciekawi jest wątek alchemii. Nie chcę jednak poczynić wam spoilerów, więc tutaj za dużo się nie rozpiszę. Generalnie w sąsiadującym z Lormare Tragellanie żyją alchemicy, którzy wytwarzają dla swojego kraju złoto, dzięki czemu Lormare nie może wypowiedzieć swojemu sąsiadowi wojny – królestwa na to nie stać, za to Tragellanie mają dostęp do niewyczerpalnego złoża złota. Królowa Helewys marzy o tym, aby posiąść wiedzę alchemiczną. Ale czy jej się to uda dowiemy się (być może) dopiero w drugim tomie ;).


OH, JAKA JA JESTEM BIEDNA!
Z bólem serca stwierdzam, że najsłabszym elementem tej książki jest jej główna bohaterka. Przynajmniej na początku. Twylla drażni biadoleniem, jak to ona nie może o sobie decydować, jaka to jest biedna i zniewolona, a wszystko tłumaczy wolą bóstw. To działa na nerwy. Poza tym osobiście nie potrafiłam zrozumieć jej wstrętu do księcia Mereka, który był postacią piekielnie inteligentną, dobrą i wzbudzającą ogromne pokłady sympatii, a Twylla traktowała go gorzej, niż jego matkę – królową suk i psycholi. Nie mogę tego pojąć. Nie rozumiem też czemu dziewczyny, która ma w przyszłości zostać królową nikt nie zaczął szkolić w tym zakresie. Ba, nawet nie nauczono jej czytać i pisać, co dla mnie jest głupotą. Kto to widział, żeby królowa była niepiśmienna? Na szczęście pod koniec książki w bohaterce zaczęły zachodzić zmiany (+ nauczyli ją czytać) i liczę na to, że w kolejnych tomach nadal będzie się ona zmieniać. Oczywiście na lepsze ;)


ZŁE DOBREGO POCZĄTKI
Jak już mówię o minusach, to wspomnieć wypada o tym, że na początku brakowało mi w Zjadaczce takiego celu czytania. W sensie… no na przykład czytając Harry’ego Pottera wiedziałam, że dąży on do zabicia Voldusia. W Władcy pierścieni rozchodziło się o zniszczenie pierścienia. A tutaj z początku nie widać żadnego celu. Trzeba poczekać, aż miedzy Liefem i Twyllą zacznie iskrzyć, aby akcja ruszyła, a wątki zaczęły się ze sobą splatać w wciągającą opowieść. Mimo wszystko nie uważam tego za spory minus, jedynie za nikłą rysę na szkle, bo cholernie warto jest poczekać te kilka rozdziałów :).


DODAJMY TO DO SIEBIE ;)

Podsumowując: nie spodziewałam się, że ta historia tak mnie pochłonie. Po przeciętnym początku nastąpiło coś niezwykłego i zostałam porwana bez reszty. Córka zjadaczki grzechów skrywa w sobie ogrom zaskoczeń i niespodziewanych zwrotów akcji. Raz jeszcze proszę was – nie wierzcie tej książce! I jeszcze jedno: sięgnijcie po nią. Warto. Pieruńsko ją wam polecam <3

Błagam, powiedzcie, że was przekonałam! A jeśli nie, to piszcie koniecznie czemu? I co mogę zrobić, aby was przekonać <3 A może już czytaliście Córkę zjadaczki grzechów?


Trzymajcie się ciepło i łykajcie deszcz, podobno to zdrowe ;)


Za książkę dziękuję wydawnictwu Zielona Sowa ;)

15 komentarzy:

  1. I mam teraz zagwostkę! Bo... Po pierwsze intryguje mnie pomysł zjadaczki grzechów i ogólnie całej historii, po drugie czytałam kilka negatywnych opinii o niej, więc wykreśliłam ją z listy do przeczytania, po trzecie Ty książkę ogromnie polecasz. I co ja teraz mam zrobić? Powiedzmy tak - jak ją gdzieś znajdę (w bibliotece lub w bardzo niskiej cenie) to pewnie przeczytam, żeby zobaczyć do której grupy będę należeć, ale żeby jakoś szaleć nad nią i szukać na wszystkie możliwe sposoby to raczej nie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakochasz się, mówię ci ;) Zwłaszcza, że zwykle mamy podobne zdanie o tych samych książkach :P Trzymam więc kciuki, żeby wrzesień przebiegł pod znakiem promocji na książki od Zielonej Sowy xD

      Usuń
  2. jestem przekonana ale... słyszałam, że kolejny tom jest słabszy. dlatego wciąż się waham :D pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się już to o uszy obiło, ale liczę na to, że 3 tom nadrobi straty ;) Z resztą wydaje mi i się, że nie warto rezygnować z tej historii tylko przez słabą kontynuację :P

      Usuń
  3. Czytałam parę lat temu i tez była zachwycona. Szczególnie klimat mnie uwiódł swoją baśniowością. Niestety, drugi tom już nie był równie dobry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do klimatu - zgadzam się w stu procentach ;)
      Drugi tom jeszcze przede mną. Faktycznie wszyscy mnie przed nim przestrzegają ;/ ale liczę na to, że ostatnia część mi wynagrodzi słabość drugiej ;)

      Usuń
  4. Już zamówiłam pierwsze dwie części w bibliotece :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plotka głosi, że 2 tom jest słabszy :/ ale z tego co szperałam w sieci, na jesieni ma wyjść ostatnia część, więc wypada trzymać kciuki, żeby finał był dobry ;)

      Usuń
  5. Czaję się na tę książkę od dawna, ale jakoś nie miałam wystarczającej motywacji, żeby ją kupić, jednak po twojej recenzji to się zmieniło:) Muszę ją przeczytać przy najbliższej okazji;)
    Pozdrawiam:D
    krainamola.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. No, ja się czuję może nie przekonana, ale zachęcona ;) Zwłaszcza, że to nie pierwsza entuzjastyczna recenzja, na jaką trafiam.

    Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli mogę uznać, że moja misja zakończyła się częściowym sukcesem? ;P

      Usuń
  7. Nie sięgam po takie książki, ale dla tej chyba zrobię wyjątek :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedyś, gdy zobaczyłam w którejś księgarni internetowej OGROMNĄ przecenę na tą książkę (kosztowała dosłownie kilka złotych), zmieniłam się w typową Grażynę, wrzuciłam ją do koszyka, napaliłam się i... w końcu zrezygnowałam. Nie wiem gdzie i kiedy, ale przeczytałam jakiś czas temu bardzo złą opinię o tej książce, która sprawiła, że zaczęłam wątpić w to, że naprawdę jest dobra. Teraz czuję się ponownie zachęcona i następnym razem doprowadzę swoje spontaniczne zakupy do końca :D

    Pozdrowienia i buziaki!
    BOOKS OF SOULS

    OdpowiedzUsuń
  9. Powiem tylko tyle - według mnie druga część "Śpiący książę" jest lepsza!

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)