sobota, 11 lipca 2020

Czy nowa Maas faktycznie jest taka NOWA? | Księżycowe Miasto Sarah J. Maas - recenzja

Zaczynanie czytania książki przed sesją powinno być zakazane. Serio. Bo choć Księżycowe Miasto czytało mi się jak złoto, strony pozostałe do przeczytania ubywały nie wiadomo gdzie i kiedy, to egzaminy brutalnie przerwały mi lekturę. Dopiero niedawno udało mi się doczytać najnowszą książkę Sarah J. Maas do końca. Jeżeli jesteście ciekawi mojej opinii - zapraszam was na krótką recenzję Księżycowego Miasta ;)

Dwa lata temu Bryce Quinlan straciła wszystko - przyjaciół, miłość, chęci do życia. Teraz, kiedy do Księżycowego Miasta powraca potwór, który wszystko to zapoczątkował, dziewczyna dostaje możliwość zemsty na tym, kto skrzywdził ją i jej bliskich. Ma jej w tym pomóc Hunt Athalar - upadły anioł,, którego nadludzką siłę krępują zaczarowane tatuaże niewolnika. Ani on, ani ona nie są z tego zbytnio zadowoleni, lecz mimo wszystko ruszają w miasto, aby rozwikłać zagadkę tajemniczych śmierci, które znów mają miejsce w Lunathionie. To, co wyjdzie na jaw podczas ich śledztwa, przerośnie wszelkie oczekiwania.

    Dobra, zacznijmy od początku. Tym razem Sarah J. Maas pojechała po bandzie przy tworzeniu nowego uniwersum. Ja osobiście jestem nim zachwycona. W Lunathionie jest WSZYSTKO! Potężne anioły, piękne Fae, drapieżni zmiennokształtni, obrzydliwe demony, kelpie, nimfy, syreny, zjawy... są nawet wydry, będące posłańcami Domu Wielu Wód, czujecie to? <3 

Z tym bogactwem świata wiąże się coś, na co wielu narzeka, a dla mnie jest to pierwszy plus Księżycowego Miasta, o którym chcę wam napisać. Otóż początek tej książki to takie skondensowanie informacji o Lunathionie i prawami, jakie nim rządzą. Dowiadujemy się jak wyglądała przeszłość miasta i jaki ma ona do dziś wpływ na układ sił w tym brutalnym świecie. Poznajemy podział na Domy, dowiadujemy się jaka jest hierarchia władzy, i tak dalej, i tak dalej. Rozumiem, że niektórych może to przytłoczyć, bo jednak trzeba te około sto stron odczekać, zanim akcja ruszy z kopyta (Ale mówię, wam: warto. Bo kiedy już ruszy, to będzie to jazda bez trzymanki - serio). Jednak ja lubię rozumieć świat, w którym toczy się akcja książki i takie wprowadzenie było dla mnie fascynujące, po prostu. Każda odkrywana przede mną przez autorkę rzecz wskakiwała na swoje miejsce i pomagała w wykreowaniu w głowie uniwersum, po którym później bez problemu poruszałam się razem z bohaterami książki.

    Kiedy już przejdzie się ten „kurs wprowadzający”, zaczyna się prawdziwa akcja. I to zaczyna przez duże Z. Są trupy, leje się krew, lecą bluzgi (te ostatnie, jak na mój gust, trochę nietrafione - i bez nich dałoby radę wykreować brutalny, dorosły świat) - dzieje się. Maas bezczelnie kończy rozdziały w takich momentach, że nie sposób chociaż nie zerknąć na to, co wydarzy się dalej. Ciężko jest oderwać się od tej książki. Sama w kilku momentach miałam dość sceptyczne podejście - miałam wrażenie, że znów będzie schematycznie, że wiem, co zaraz się stanie, że rozgryzłam już całą tę intrygę... nic z tego. Do samego końca byłam zaskakiwana i to muszę policzyć jako kolejny plus Księżycowego Miasta: ta historia wciąga, intryguje i nie pozwala o sobie zapomnieć.

    Samo zakończenie... cóż, mam mieszane uczucia. Z jednej strony to był sztos - płakałam,ogarniałam się, brałam głęboki wdech... i znów płakałam. Dawno nie ryczałam przy czytaniu i już trochę zapomniałam jak to jest. Cudownie, że autorce udało się mi to przypomnieć. Ale Maas nie byłaby sobą, gdyby w wielkim finale nie odpłynęła w stronę taniego erotyzmu. Ehh... Było tak cudownie, tak mocno, zaskakująco i emocjonująco, a potem nagle wleciało „żganie erekcją” (serio!) i podziałało to na mnie jak zimny prysznic. Z resztą jak wszystkie sceny seksu w Księżycowym Mieście (ale muszę Was uspokoić: jest ich raptem kilka, da radę policzyć na palcach jednej ręki i i tak kilku palców nie będzie trzeba wykorzystywać ;))

  

 Wiecie już jak się ma sprawa z fabułą, przejdźmy więc do bohaterów. Bohaterów, którzy bez wyjątku są piękni, seksowni, idealni, no po prostu jak z fabryki Barbie. Bleh. Maas znów wykreowała świat pozbawiony skazy estetycznej. Tu nawet ogromna szrama na udzie nie szpeci, a dodaje charakteru bohaterce. Trochę to irytujące, bo jak się tak zastanowić, to jaką wartość ma piękno w świecie, gdzie każdy wygląda jakby wyszedł spod dłuta Michała Anioła?

Bryce Quinlan, czyli nasza główna bohaterka jest piękna, to już ustaliliśmy. Choć przez całą książkę Maas podkreśla, że ludzie i półludzie (czyli m.in. Bryce) są traktowani gorzej i uważani za mniej atrakcyjnych, to nie ma ani jednego samca w Lunathionie, który by się nie ślinił na widok Quinlan. Znów: słabe to trochę. Ale oprócz kwestii estetycznych główna bohaterka jest spoko. Da się ją lubić. Nie jest wiotką mimozą, ma charakterek, jest inteligentna i zabawna. Mogłabym się z nią zaziomkować, tak sądzę. Przez większość książki nie wykazuje cech heroiny zbawiającej świat, za to jest do bólu wierna swoim przyjaciołom i to jest według mnie super. Bryce jest dla mnie kolejnym plusikiem tej opowieści - nie miałabym nic przeciwko, aby spędzić z nią jeszcze trochę czasu ;)

Hunt Athalar z kolei jest dla mnie niepodważalnym atutem. Z resztą odnoszę wrażenie, że faceci w tej książce są (jak to u Maas bywa) jednym, wielkim zbiorem plusów. Raz jeszcze: to przystojniak rodem z okładki pisemka dla pań, odważny, męski, zabawny, etc. - wiadomo, Maas innych postaci męskich nie kreuje xD. Ale pod tym całym wyidealizowaniem kryje się ciekawa historia postaci, kryją się fajne, skomplikowane emocje, różne dylematy, i to jest w moim odczuciu świetne - ta jego wewnętrzna walka priorytetów, walka o wolność swoją i istot mu podobnych. Umbra Morthis skradł moje serce i nic na to nie jestem w stanie poradzić.

  

 Na koniec chciałam poruszyć kwestię tłumaczenia. Mam mieszane uczucia w tej kwestii. Nie czytałam całości w oryginale, ale porównywałam konkretne fragmenty z angielską wersją dzięki życzliwości dobrej duszyczki z Instagrama. I powiem Wam, że zgrzyty, o których wspominałam (nadmiar wulgaryzmów chociażby), oraz takie, które gdzieś mi mignęły w czasie czytania ale z perspektywy czasu nie uznałam je za jakieś wielkie wady (sesja pozwoliła mi spojrzeć na tę książkę z nieco większego dystansu i ocenić, które minusy są istotne, a które giną jakoś na tle o wiele większych zalet), jak np. zabójcza ilość imion padających zdanie po zdaniu, mogą być winą tłumacza. Bo i w przypadku imion, i przekleństw oryginał (a przynajmniej porównywane przeze mnie fragmenty) wypada o niebo lepiej - zgrabniej, smaczniej i trafniej.

Pojawia się też kwestia jakichś pominiętych fragmentów oryginału. Ten, o którym w sieci było głośno na mnie akurat nie zrobił wrażenia - jasne, słabe jest ominięcie jakiegoś zdania przez tłumacza, ale w moim odczuciu ta scena nie straciła przez to wcale, nie zmienił się jej wydźwięk (ryczałam i bez tego zdania :’)). Nie wiem co o tym myśleć, szczerze mówiąc. Zastanawiam się jaka byłaby moja (i innych osób) opinia o twórczości Sarah J.Maas, gdyby przekład jej książek był wierniejszy.

Nie mniej jednak jeśli nie możecie pozwolić sobie na lekturę oryginału, to nie uważam, że powinniście odmawiać sobie przeczytania polskiego tłumaczenia. Jakie by ono nie było, historia sama w sobie się broni. 

    Nowa Sarah J. Maas nie jest może taka do końca nowa - znów kreuje do bólu doskonałych bohaterów i znów totalnie nie umie w sceny erotyczne. Znowu umie bezbłędnie targać emocjami czytelnika, umie zgniatać mu serce, a potem przeprowadzać szybką czytelnicza resuscytację tylko po to, żeby kilka stron dalej znów je zgnieść. Z drugiej strony widzę tu jakiś progres - jest mniej seksu, mniej romansu, a więcej akcji. Jest poważniej i brutalniej. Jest dojrzalej. Jak dla mnie - jest dobrze, jest lepiej.

    Księżycowe Miasto to wciągająca opowieść pełna plot twistów, z intrygującym wątkiem kryminalnym. Bryce i Hunt wzbudzą waszą sympatię i nie raz przyprawią o szybsze bicie serca, a sam Lunathion zaskoczy swoim bogactwem i sekretami, które skrywa w ciemnych uliczkach. Ja się nie zawiodłam, dlatego z czystym sumieniem mogę wam polecić historię ognistowłosej pół-fae i upadłego anioła na tropie demona pustoszącego miasto. 

Tytuł oryginału: The House of Earth and Blood

Cykl: Księżycowe miasto (tom 1; część 1 i 2)

Tłumaczenie: Marcin Mortka

Wydawnictwo: Uroboros

5 komentarzy:

  1. Na razie muszę przeczytać szósty tom Szklanego Tronu co robię od... ponad roku, bo jakoś mi z nim nie po drodze mimo, że serię lubię. Po tą książkę jednak na razie nie mam zamiaru sięgać, bo jakoś nie odpowiada mi fabularnie (no i ile można pisać o tych fae?) - choć przyznam, że twoja recenzja trochę mnie zaintrygowała :D
    Pozdrawiam :)
    https://life-ishappiness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Maas obraca się w pewnych utartych sobie schematach i fakt, widzę pewne podobieństwa do jej poprzednich książek, ale... nie przeszkadza mi to. W niektórych momentach wręcz mnie to bawiło, bo myślałam sobie "ach, znowu idealne postacie u Maas, no tak".

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię powieści Maas, większość z nich czytałam w oryginale i tak polecam robić, bo jednak polskie tłumaczenie mnie nie do końca przekonuje. Po angielsku to po prostu "brzmi lepiej" :D
    "Księżycowe miasto" jeszcze przede mną, książkę mam już dość długo na półce, ale jeszcze nie udało mi się jej przeczytać. Muszę się zabrać zanim jeszcze zaczną się zajęcia na uczelni ;)

    Magda z Read With Passion

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam tylko Księżycowe Miasto z dzieł Maas i mimo, że może mam małe możliwości porównania, to zachwyciła mnie ta książka. Nie zgodziłabym się z twoją opinią tylko w miejscu krytyki romansu i erotyki. Ten delikatny wplot idealnie wpasowywał się w emocje i rósł w siłę. Choć myślę, że autorka pomyliła się z tą sceną erotyczną na samym końcu. Choć przerwana, nie pasowała tam definitywnie, w bardzo szybki sposób burząc ten stan, w jaki autorka wprowadziła czytelnika kilka zdań wcześniej. Krótko ujmując, totalnie zniszczyła ten klimat, w którym słowa "kocham cię" czy "na zawsze" przywoływały łzy.
    A piszę to wszystko z nadal czerwonymi oczami od łez, które od nowa pokrywają się nadmierną ilością oczyszczających je łez, gdy wspominam to. Gorąco każdemu polecam tę historię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tylko powiem, że chciałabym zamordować Maas za to, kogo zabiła za początku tej książki. Tak się nie robi ze świetną postacią! No nie!

    Trochę mi się końcówka nie podobała. Było po prostu za dużo czegoś. Za dużo, zbyt skondensowane. I chociaż odpowiadało to sytuacji, która się tam działa, to ledwo końcówkę przebrnęłam.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)