niedziela, 17 marca 2019

Co zrobić, kiedy zmuszają cię do współpracy z wrogiem? | Save me Mona Kasten


Czołem Zajączki!
Ta recenzja będzie dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem, bo w połowie książki tak się wkręciłam w to co czytam, że zapomniałam notować moje uwagi i spostrzeżenia. A musicie wiedzieć, że zawsze zapisuję sobie wszystko i na bazie tych notatek piszę dla was opinie, więc tutaj… huh, będzie nietypowo ale postaram się być konkretna i nie lać wody. Trzymajcie kciuki! Dziś chcę wam opowiedzieć o Save me autorstwa Mony Kasten.
"Pieniądze, luksusy, imprezy i władza – dla Ruby Bell to wszystko nie ma najmniejszego znaczenia. Odkąd dzięki stypendium może uczęszczać do elitarnego liceum Maxton Hall, robi co w jej mocy, by nie rzucać się w oczy innym uczniom.

A zwłaszcza Jamesowi Beaufortowi, nieformalnemu przywódcy szkolnej elity. Jest zbyt arogancki, zbyt bogaty, zbyt przystojny. O ile największym marzeniem Ruby są studia w Oksfordzie, on zdaje się żyć od imprezy do imprezy.

Jednak pewnego dnia Ruby poznaje starannie skrywaną tajemnicę; dowiaduje się o czymś, co zniszczyłoby reputację rodziny Jamesa, gdyby ta informacja została upubliczniona. I nagle James nie może jej dłużej nie zauważać. I choć Ruby nigdy nie chciała należeć do jego świata, ani James, ani jej uczucia nie zostawiają jej żadnego wyboru."*



Mam już za sobą trylogię Begin again tej autorki i wspominam ją baaardzo ciepło (łapcie link do recenzji wszystkich tomów: KLIK!), to też kiedy dowiedziałam się o możliwości ponownego spotkania z twórczością Mony Kasten bez zastanowienia się na nie zdecydowałam. Miałam nadzieję na dobry, przyjemny, z jednej strony lekki, a z drugiej bardzo wciągający romans, bo mniej więcej to dostawałam do tej pory w jej książkach. Cóż, tym razem również się nie zawiodłam ;).
Pierwszą rzeczą (którą zdążyłam jeszcze zanotować! :D) jest fakt, że Mona się nie bawi w jakieś długie, nudne wstępy. Jakoś na trzeciej czy czwartej stronie główna bohaterka jest świadkiem pewnej sytuacji, która pozwala akcji ruszyć z kopyta. I tak oto mniej więcej na etapie drugiego rozdziału ja już byłam kupiona przez tę historię. Później było tylko lepiej. Poważnie.
Nie lubicie, kiedy w książce zapełnia się czas pomiędzy istotnymi dla fabuły wydarzeniami jakimiś zbędnymi opisami picia kawy, robienia zakupów, jedzenia kolacji, etc? Uspokoję was – tu tego nie uświadczycie. Mona Kasten z jednej strony daje nam na tyle opisów, ażebyśmy poczuli klimat miejsca akcji i sytuacji, którą nam opowiada, a z drugiej strony nie zanudza nas niczym niepotrzebnym. Zna umiar i się go trzyma, co według mnie w romansach się chwali. Nie wiem jak wy, ale ja nie przepadam za książkami, w których trzeba doszukiwać się ciekawych momentów pomiędzy kolejnymi zapychaczami, to też czytanie Save me  było dla mnie czystą przyjemnością ;)


Jeśli o bohaterów chodzi, to w zasadzie nie mam się do czego przyczepić. W książce dostajemy rozdziały zarówno z perspektywy Ruby, jak i Jamesa, w obu przypadkach w narracji pierwszoosobowej, więc możemy w równym stopniu poznać głównego bohatera, co główną bohaterkę. Przyznam się wam, że osobiście wołałam rozdziały Jamesa, bo okrutnie mnie do tej postaci ciągnęło. James był inteligentny, charyzmatyczny, pociągający i no generalnie taki stworzony do wzdychania. Z kolei Ruby okazała się hardą, bystrą, pracowitą i niedającą sobie w kaszę dmuchać dziewczyną, czym oczywiście u mnie zapunktowała. Nikt mnie tutaj nie drażnił, nikt też jakoś nie zawojował mojego serca. Bohaterowie byli po prostu w porządku, o. Chciało mi się śledzić ich losy i chciałam, żeby żyli długo i szczęśliwie…


…dlatego pilnie potrzebuję kolejnego tomu. Poważnie, o ile przez znaczną książki myślałam, że obejdzie się bez sprawdzania w kalendarzu ile pozostało dni do premiery Save you, o tyle po przeczytaniu ostatnich dwóch czy trzech rozdziałów byłam na granicy kaca książkowego. Kasten ma chyba dar do łamania serca czytelnika w najmniej spodziewany sposób, bo serio, spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego co wydarzyło się na ostatnich stronach.



Nie mogę powiedzieć, żeby to była jakaś piekielnie oryginalna historia. Jest tu masa stereotypów: popularny w szkole chłopak, który w wyniku pewnych zdarzeń musi zacząć zadawać się ze „zwyczajną” dziewczyną, zaczyna coś do niej czuć ale po drodze muszą pokonać szereg przeciwności losu (na czele z własnymi wewnętrznymi barierami), on się zmienia pod jej wpływem, ona też rozkwita, blaaa, blaaa, blaaa… ale wiecie co? Jak często takie stereotypowe historie mnie nudzą, tak tu nie było ani chwili, żebym czuła znudzenie. To było po prostu dobre. Lekkie, 
przyjemne, niewymagające i dobre. 


Jak to już zwykle u Mony Kasten bywa, i w Save me nie zabrakło przemyconego wartościowego przekazu. Jest tu np. malutki watek siostry Ruby, która prowadzi bloga udowadniającego ludziom, że nie trzeba mieć figury modelki aby czuć się dobrze i dobrze wyglądać. Jest też motyw prawdziwej przyjaźni i tego czym różni się od tej fałszywej, w której „przyjaciele” mają nas w nosie. Oprócz tego Kasten zestawia dwie skrajnie różne sytuacje: biedną ale szczęśliwą rodzinę Ruby oraz bogatą ale pełną konfliktów rodzinę Jamesa. Wszystko to jest tak nienachlanie wplecione w całą historię, że aż się miło to czyta i nad tym zastanawia.


Jedno mnie zastanawia. Otóż w książce Ruby jest przewodniczącą szkolnego komitetu, który jest odpowiedzialny m.in. za organizację imprez szkolnych. No i tu pojawia się jak dla mnie coś absurdalnego, bo ogrom odpowiedzialności, jaką się kładzie na uczniach w tej szkole jest zabójcza. Członkowie tego komitetu mają np. za zadanie pilnować swoich rówieśników, aby na imprezie nie wlewali alkoholu do ponczu. Gdzie w tym momencie są nauczyciele albo opiekunowie? No halo! Jest też mowa o tym, że Ruby i jej przyjaciółka Lin poniosłyby straszne konsekwencje a awarię prądu. No bo powinny to przewidzieć, tak? Poza tym chociaż mamy opisy spotkań tego komitetu, to odnoszę wrażenie, że 90% roboty odwala Ruby i jakoś ciężko mi to przełknąć. Ten wątek jest lekko przerysowany i kłuje w oczy, chociaż nie jakoś mocno.


Właściwie zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Seks. Cholera jasna, bohaterowie tej książki mają bodajże 17 lat i tak bogate życie seksualne, że ja w szoku jestem. James z tego co zrozumiałam zaliczył już połowę niewiast ze swojej szkoły. Jego koledzy również się nie cytrolą, na ich imprezach alkohol leje się hektolitrami a prezerwatywy latają w powietrzu nad głowami gości (metaforycznie, chwała niebiosom!). I to jest dla mnie niepojęte, bo jeszcze gdybym czytała o ludziach w wieku studenckim, to ok, to już miałoby sens. Ale żeby licealiści chcąc spisać listę swoich łóżkowych podbojów potrzebowali sześćdziesięciokartkowego zeszytu? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.


Reasumując, Mona Kasten raz jeszcze zapewniła mi sporo mile spędzonego czasu z jej powieścią. Save me to jeden z tych romansów, który choć bazuje na schematach dobrze nam znanych, to potrafi zaskoczyć i niepodzielnie skupić na sobie uwagę czytelnika. W prawdzie autorka poleciała trochę z dojrzałością, jakby na to nie patrzeć, młodych bohaterów, ale poza tym wykreowała ich bardzo starannie i sprawiła, że ciężko się do nich nie przywiązać podczas lektury. Jeśli dodamy do tego lekki styl Kasten, posypiemy całą historię subtelnym humorem, zauważymy wątki wnoszące „coś extra”, otrzymamy książkę po którą sięga się z przyjemnością, a na regał odkłada z trudem ;).


I jak, macie w planach poznać nową serię Mony Kasten? Czekam na Was w komentarzach!


Buziaki ;*
Ula





Tłumaczenie: Ewa Spirydowicz
Cykl: Maxton Hall (tom 1)


*źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4876715/save-me

7 komentarzy:

  1. Myślę, że ta książka fajnie sprawdzi się w wakacje. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. ale straszne brwi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że zajrzałeś do mnie Anonimie, żeby przekazać mi tę nicniewnoszącą uwagę :) Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Ależ Ty jesteś STRASZNIE odważna, z tym zasłanianiem się Anonimkiem :D Ciekawe, czy stojąc twarzą w twarz miałabyś odwagę to powiedzieć ;)

      Usuń
  3. Pomiędzy kryminałami lubię sięgnąć po takie lekki książki, i sądzę, że "Save me" prędzej czy później wpadnie w moje ręce :)

    /Aggi

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa ksiazka, na pewno kiedyś przeczytam. Zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam i podobała mi się. Było to moje pierwsze spotkanie z autorką. Potem przeczytałam I tom Begin... i w moim odczuciu był nieco gorszy.
    Co do Save me, to nie spodobało mi się zakończenie. Miałam takie wrażenie, jakby autorka niepotrzebnie przyśpieszyła pewne sprawy między bohaterami, a potem nie wiedząc co z tym zrobić, zakończyła tak jak zakończyła.
    Ale generalnie bardzo na plus i czekam na kontynuację.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)