czwartek, 25 października 2018

Moja pierwsza myśl o "Pierwszym słowie" | Pierwsze słowo Marta Kisiel


Czołem Aniołki!
Co ja mam, u licha, napisać? Pojęcia nie mam. Jednego możecie być pewni: recenzja Pierwszego słowa autorstwa Marty Kisiel będzie jednym z dziwniejszych i pewnie najbardziej nieskładnych tekstów, jakie znajdziecie na tym blogu. Tak mi podpowiada moja intuicja a zwykłam tej bestii ufać, bo zadziwiająco często ma ona irytujący zwyczaj niemylenia się. No to co, spróbujmy może jakoś opowiedzieć wam kto?, co?, po co?, o czym? i jak? … ;)


Pani Kisiel już na wstępie zaznacza, że ona to tak średnio umie w opowiadania, więc ja też na dzień dobry przyznam się, że ni cholery nie umiem recenzować zbiorów opowiadań. Jak je lubię, tak zawsze mam problem z opisaniem wam tego co w nich gra, a co zgrzyta, bo skupianie się na każdym opowiadaniu po kolei zajęłoby masę czasu, a jednocześnie pisanie o antologii jako o całości jakoś nigdy nie oddaje w pełni tego, co w niej nas czeka. A czy zgadzam się z opinią autorki o tym, że nie umie pisać opowiadań? Poniekąd – tak. I jestem szczerze zdumiona tym faktem.


Na Pierwsze słowo składa się 11 opowiadań – diametralnie różnych, tego możecie być pewni. Część z nich było już wcześniej opublikowane w różnych miejscach, a część ukazała się po raz pierwszy właśnie w tej antologii. Znajdziecie tu m.in. Dożywocie, czyli opowiadanie, będące jak gdyby pierwszym rozdziałem słynnego Dożywocia, albo Szaławiłę, która wzbogaciła najnowsze wydanie wspomnianej książki i z której podobno ma się wykluć trzeci tom serii o Dożywotnikach (na co czekam, zacierając łapki!).


W Pierwszym słowie po raz pierwszy spotkałam się z w pełni poważną Martą Kisiel i prawdę mówiąc przeżyłam lekki wstrząs. Bo wiecie, z jednej strony świetne jest to, że Ałtorka (tak, przez „ł”!) potrafi zmieniać styl jak kameleon, że potrafi napisać i pełną humoru historię o aniołku z uczuleniem na pierze, grupce utopców i umackowionym kucharzu zamieszkującym piwnicę domu z gotycką wieżyczką, a jednocześnie umie niesamowicie trafnie pisać o problemach współczesnego społeczeństwa i to bez jakichś wielkich słów, bez patosu, bez cuda wianków. Z drugiej jednak strony ja jako czytelnik czułam się zagubiona przez tę odmienność. Spróbuję to jakoś lepiej rozwinąć, sekunda… ;)



Opowiadania zebrane w Pierwszym słowie są raczej niedługie (w końcu to opowiadania… ;)), przez co ledwie wkręciłam się (albo przemęczyłam, bo i takie przypadki się zdarzały niestety) w jedną historię, ta nagle się kończyła, a ja wpadałam do nowego świata, nowej opowieści, ale przede wszystkim nowego klimatu. Gdybym miała przed sobą zbiór opowiadań stworzony przez grupę autorów, to byłoby to dla mnie oczywiste. W końcu każdy ma swój styl, każdy cechuje się czymś, po czym można rozpoznać jego książki. Ale tu całość pochodzi od jednej osoby, a ja w co najmniej czterech albo pięciu przypadkach w życiu nie powiedziałabym, że to wyszło spod pióra Marty Kisiel.                                                                                                                                                                                                                 

Mam wrażenie, że krótka forma opowiadania jakoś… ogranicza panią Kisiel. Przykładowo dostajemy tu historię chorego chłopca, który będzie musiał przeżyć walkę o własne życie. Pojawiają się w nim jakieś magiczne zjawiska, akcja toczy się w mieście, które zeszło do podziemi, ludzie są podzieleni na swego rodzaju grupy, część z nich jest ślepo wierząca w jakieś bóstwo… brzmi to jak nieźle pomyślane, oryginalne uniwersum, nie? No i takie właśnie pewnie mogłoby być, a pani Marta mogłaby odwalić na jego podstawie kawał mocnej powieści, a tymczasem wszystko kończy się na czterdziestu stronicowym opowiadaniu, z którego wiemy całe nic. Dodatkowo pod koniec tej historii w sumie średnio ogarniałam co ja właśnie przeczytałam i wcale nie był to miły rodzaj konsternacji. Po przeczytaniu tego opowiadania byłam równie mądra i bogata w czytelnicze doznania, co przed jej przeczytaniem. Rozumiecie, czy niezbyt? Mogłabym przeczytać te czterdzieści stron, mogłabym je pominąć i nie czułabym, żeby ominęło mnie coś, na co chciałabym poświęcać mój czas.


Sprawa ma się podobnie z kilkoma innymi opowiadaniami, ale nie z wszystkimi. Trzy z tych, nazwijmy to, poważnych historii absolutnie do mnie trafiło. W Przeżyciu Stanisława Kozika Marta Kisiel dotyka problemu znieczulicy społecznej, braku czasu na poświęcenie chwili uwagi drugiej osobie. Tutaj, pomimo braku kiślowego humoru, poczułam Ałtorkę w autorce. To było tak dobrze opisane, tak proste, a jednocześnie tak intensywnie skłaniające do zastanowienia się nad tym, czy ja przypadkiem nie popełniam tego samego błędu, co ludzie z tego opowiadania… wow.  Troszkę mnie skopano tym opowiadaniem. Podobnie rzecz się miała z opowiadaniem dzielącym swój tytuł z całą antologią. Pierwsze słowo było totalnie niekiślowe, ale nic mnie to nie obchodzi. Taką „poważną Kisiel” mogłabym czytać, w przeciwieństwie do „poważnej Kisiel” z pozostałych opowiadań.


Nie myślcie sobie jednak, że zabrakło tu Kisiel, którą znać możecie z Dożywocia, Nomen  omen albo Toń! W zbiorze, tak jak już wspominałam, znalazło się miejsce na rozkosznie zabawne opowiadania. Takie na przykład W zamku tej nocy… znów zmusiło mnie do przeczytania go na głos mojemu tacie (który właśnie przyspieszył z czytaniem Sandersona bo „jest w plecy z Kisiel, jeszcze Małe Licho musi nadrobić!” :D)  Pozwólcie jednak, że tym razem daruje sobie zachwyty i ograniczę się do zaznaczenia, że humor też tu znajdziecie  i że będzie on jak zwykle na bardzo wysokim, kiślowym poziomie :).



Pewnie jesteście ciekawi (albo wcale nie xD) czy i komu polecam Pierwsze słowo. Szczerze? Absolutnie wam go nie odradzam jeśli znacie już twórczość Mrty Kisiel czy to dzięki Dożywociu, czy którejkolwiek z pozostałych książek jej autorstwa. Jednak jeśli  mielibyście zamiar zabrać się za Pierwsze słowo jako wasze pierwsze spotkanie z Ałtorką, to może jednak przemyślcie ten wybór. Gdybym ja zaczęła od tej książki, to prawdę powiedziawszy nie wiem, czy sięgnęłabym po kolejne. Pierwsze słowo to istny miszmasz, co z jednej strony pozwoliłoby wam zobaczyć pełen przekrój umiejętności Marty Kisiel, jednak z drugiej ta różnorodność może być zbyt ciężka, może okazać się niemiłym, dziwacznym zaskoczeniem.  Jednym słowem: ostrożnie z tym Pierwszym słowem ;).


Borze szumiący, nie chcę mówić „a nie mówiłam?”, ale… A NIE MÓWIŁAM?! Czytam ten tekst raz za razem i czuję, jak bardzo jest pogmatwany, a jednocześnie wiem, że jaśniej tego wszystkiego wyrazić nie umiem, niestety :’). Dajcie mi koniecznie znać ile z tego wszystkiego zrozumieliście, czy planujecie sięgnąć po Pierwsze słowo, a jeśli już to zrobiliście, to czy macie podobne odczucia do mnie, czy wręcz przeciwnie – nie macie zastrzeżeń i jesteście zachwyceni tą antologią?


Buziaki!
Ula ;*





2 komentarze:

  1. Nie znam jeszcze twórczości tej autorki. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja właśnie mam nadzieję, że wspomniane przez Ciebie opowiadanie, "Miasto mgły i motyli", doczeka się dłuższej historii, ponieważ opowiadanie zaintrygowało mnie najbardziej ze wszystkich i mogłaby z tego powstać dobra powieść.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)