Uwaga. Będę się troszkę kajać.
Przeżywszy jeden z (jak do tej pory) najgorszych tygodni w roku
nareszcie mogę w spokoju usiąść i coś dla was napisać. Więc siadam. I piszę. O
czym? O drugim tomie Złotowidzącej – Schronieniu autorstwa Rae Carson. O poprzednim tomie narzekałam
tutaj: O TU SOBIE KLIKNIJCIE. A czy dziś będę
narzekać? To się okaże ;)
O TYM, O:
Lee Westfall ma tajemnicę.
Wyczuwa złoto w otaczającym ją świecie. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, jak
potężnym i niebezpiecznym darem
została obdarzona. Wie, że w
każdej chwili ktoś może go ktoś może odkryć…
Lee w końcu znalazła dom. Na
terenie, który wybrała, korzystając ze swego niezwykłego daru. Nie tylko złota
jest tu pod dostatkiem – w Kalifornii nie brak przyjaciół, którzy, jak ona,
szukają swojego miejsca na ziemi, a także miłości. Jefferson, przyjaciel z
dzieciństwa, nadal uparcie walczy o jej serce. A Lee stawia coraz mniej
zdecydowany opór…*
NOGI TROCHĘ
ODPOCZĘŁY ;)
W recenzji pierwszego tomu marudziłam na (w prawdzie świetnie
napisany) motyw drogi, którego
ogromnie nie lubię. Chwała niebiosom, że
tutaj on na początku nie występuje. W prawdzie bohaterowie odbywają jedną
dłuższą przejażdżkę, ale (nie powiem wam czemu) nie wiele się o niej dowiadujemy,
kilometry przelatują nam w przeciągu jednego krótkiego rozdziału, a potem znów
zakotwiczamy się w jednym miejscu. No i nie powiem, jestem z tego powodu
piekielnie szczęśliwa xD.
TAKIE
TROCHĘ SIMSY
Najpierw dostajemy coś w stylu Simsów, tylko z dodatkiem „dziki zachód”
– Lee wraz z jej przyjaciółmi zakładają własne
obozowisko nad jeziorem, budują chatę, szałasy, ogarniają pastwisko dla koni…
no, początek jest bardzo leciutki i
spokojny. Nie ma tu mowy o wartkiej akcji,
ale tym razem nie zamierzam na to narzekać. Po pierwsze dlatego, że w
tygodniu matur chyba najlepszym, co mogła dać mi książka był właśnie taki
bogaty w opisy, a ubogi w krew i flaki wątek, jakim rozpoczyna się Złotowidząca. Schronienie. Po drugie,
chyba po prostu byłam już przygotowana na to, że Carson nie zarzuci mnie od
progu dziką akcją. Tym większe było moje
zdziwienie (a może nawet zachwyt?) tym, co zaczęło się dziać po wspominanym
rozdziale, w którym bohaterowie się przemieszczają!
GORĄCZKA
ZŁOTA
Bo przemieścili się do
obozowiska górników u podnóża góry, w której założono kopalnię. Niestety,
zbyt wiele zdradzić wam nie mogę, jednak nie będzie spoilerem, jeżeli zdradzę
wam, że z własnej woli to oni się tam nie zatrzymali. W każdym bądź razie od momentu, w którym stopa Lee stanęła w
kopalnii, akcja ruszyła z kopyta, a ja nie mogłam doczekać się chwili, w której
będę mogła przeczytać kolejny rozdział. W tej części książki nadal
dostawałam świetne, precyzyjne i
pobudzające wyobraźnie opisy, ale tu nie opisywano mi ślicznych pagórków i
rwących potoków. Tu mogłam poczuć zapach
spoconych ciał, prochu i ziemi, zapach niewolnictwa. A skoro już o tym mowa…
BRAWA ZA
TO!
To, jak Carson ukazała sytuację
niewolników w tamtych czasach uważam za jeden z największych atutów Złotowidzącej. W książce dostajemy bezlitosne opisy tego, w jak
nieludzkich warunkach żyli zmuszani do niewolniczej pracy Indianie, murzyni i
Chińczycy. Ci ostatni w prawdzie dostawali jakieś tam wynagrodzenie, ale
umówmy się, że przysłowiowa miska ryżu i zawszony kocyk to kpina, a nie zapłata
za harówkę w pocie czoła od rana, do nocy. Obozowisko pod kopalnią do złudzenia
przypominało mi obozy pracy z czasów II wojny światowej. Indianie żyli oddzieleni od pozostałych górników w odgrodzonej palisadą
strefie. Karmiono ich w zasadzie trucizną, bo ziemniakami, które były
przesiąknięte (jeśli dobrze pamiętam) rtęcią, wykorzystywaną przy wydobywaniu
złota. Ci ludzie spali nadzy w błocie, pracowali ponad własne siły, byli
traktowani jak bydło, batożeni i zabijani z byle powodu. I to wszystko jest w
tej książce. Carson się nie cacka – kilkakrotnie wzdrygnęłam się pod
wpływem słów, w jakie ubierała ona sytuację rdzennych mieszkańców Ameryki. Wydaje mi się, że zasłużyła sobie tym na
gromkie brawa. Poważnie.
MAGIA, MOI
DRODZY
Kolejnym plusem jest to, czego nie dostałam w tomie pierwszym. Złotowidzenie! Magia, której próżno szukać w poprzedniej części, tutaj nareszcie
dostaje swoje pięć, jeśli nie piętnaście minut. Lee nareszcie wyzwala
bestie, jaka w niej drzemie. Właściwie nie jest to taka znowu metafora, ale o
tym powiedzieć wam nie mogę. W każdym bądź razie w Kalifornii Złotowidząca ma w końcu okazję popisać się przed nami
swoją mocą, a Carson ma okazję pokazać się nie tylko od strony pisarki do bólu
realistycznej, ale i też tej, która umie stworzyć bardzo dobry wątek fantasy.
Moc Lee jest o tyle fascynująca, że ciągle ewoluuje i zwiększa się… ciekawi
mnie więc, co stanie się ze złotowidzeniem w kolejnych tomach, jeśli takowe się
pojawią. Bo w sumie nie wiem, czy są w
planach – z jednej strony można spokojnie tę historię kontynuować, a ja z
pewnością bym sięgnęła po tom trzeci, a z drugiej strony można ją też już
zakończyć. Cichutko jednak liczę na to, że to jeszcze nie koniec ;)
MIIIŁOŚĆ
ROŚNIE WOOKÓŁ NAAS… ALE BEZ PRZESADY ;)
Tak jak się tego spodziewałam,
w drugim tomie rozwija się nareszcie wątek romantyczny. Muszę przyznać, że jest
on dobry. Nie pcha się na pierwszy plan, jedynie plącze się gdzieś pomiędzy
pozostałymi wątkami, ale jest tak zgrabnie napisany, że właściwie nie
obraziłabym się, gdyby pojawiło się go ciut więcej. Jeff i Lee nie rzucają się
na siebie bez żadnej gry wstępnej, chwała niebiosom za to. Miłość pomiędzy tą dwójką rodzi się z przyjaźni, stopniowo i powoli. Pasuje
mi to do czasów, w których ma miejsce akcja książki – w XIX wieku jednak rzeczy
miały się nieco inaczej, niż jest to obecnie. Tak więc dla szukających prawdziwej miłości w książkach – tu ją
znajdziecie; dla lękających się przytłaczającego wątku romantycznego – tu tego
nie ma; dla lubujących się w realistycznych relacjach, w które się po prostu
wierzy – taka właśnie jest miłość Jeffa i Lee.
DZIEWCZYNA
Z CHARAKTEREM
Skoro już mówimy o bohaterach, to mam
dobrą wiadomość dla tych z was, którzy nie lubią głupiutkich głównych
bohaterek: Lee jest dokładnie przeciwieństwem głupiutkiej bohaterki!
Ostatnio mam fart, jeśli o żeńskie postacie chodzi. Leah jest już kolejną
dziewczyną, którą polubiłam od pierwszych stron. Cechuje się ciętym językiem, nad którym czasami nie
panuje, i to w niej bardzo lubię. Jest inteligentna,
odważna i uparta, a przy tym nie jest jakimś takim wyidealizowanym
babskiem. Popełnia gafy i błędy, ale
są to takie potknięcia, które sama pewnie też mogłabym popełnić, dzięki czemu jeszcze
bardziej ją lubię. Coż, ta dziewczyna
wkradła się do mojego serca. Mogłabym z nią konie kraść. Serio.
UŚMIECHNIĘTY
OD UCHA DO UCHA
Jeff. Luju, czemu jego w tej
książce jest tak niewiele? Jedyne co mnie pociesza to fakt, że w każdym
momencie, w którym Carson wpuszczała go na strony swojej powieści, był on do bólu idealny. Chcę go więcej.
Chcę więcej jego uśmiechu, jego poczucia humoru, jego bystrego umysłu i jego
twardych mięśni. I wy dziewczyny też będziecie tego chciały, uwierzcie mi. W
zasadzie Jeff jest jednym z głównych powodów mojego zapotrzebowania na tom
trzeci… ale shhhh, nie mówcie nikomu!
POLUBILIŚMY
SIĘ. BARDZO
Tak już kończąc wypada wspomnieć o pozostałych postaciach. Cóż, o ile w pierwszej części z żadną
właściwie się nie zżyłam, o tyle tutaj drżałam
o życie prawie każdego z bohaterów, a pozostałym z całego serca życzyłam
śmierci. Kurcze, to było dobre. Carson
nie bała się zabijania postaci, albo odsyłania ich do innych stanów,
okaleczania… Nie, to nie była brutalność
na poziomie Martina, to nawet nie był Sapkowski, ale mimo wszystko czułam
lęk o to, czy autorka przypadkiem nie wpadnie na szalony pomysł uśmiercenia
Jeffa, Bety, Majora, czy kogokolwiek innego. Czy w końcu to zrobiła? Tego nie
powiem. Powiem jedynie, że w tej książce
kule śmigają bohaterom koło uszu, szałasy płoną, proch wybucha, krew brudzi
ręce tych dobrych i tych złych… dzieje się. Oj tak, dzieje się.
TAKŻE TEN…
Chyba się za bardzo rozgadałam. Wybaczcie mi :’). Jednym słowem mówiąc: polecam. A jeśli miałabym
użyć więcej, niż tylko jednego.. to: bardzo polecam. Dobre to było. Wciągające,
ciekawe i takie, że uwierzyłam we wszystko. Poczułam to i zapragnęłam więcej. Chciałabym, abyście i wy mieli okazję to
przeżyć. O. Tyle. ;)
A wam zdarzyło się zmienić
zdanie o jakiejś serii po poznaniu kolejny jej tomów? Z jakimi cyklami tak mieliście?
A co myślicie o Złotowidzącej? Czytaliście? Planujecie? Czekam na was!
Ściskam wam i daję
przyzwolenie, na pożarcie dziś tabliczki czekolady. Bo wiecie, każdy zasługuje
na odrobinę słodyczy w życiu ;)
Ula
*źródło
opisu: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4789779/zlotowidzaca-schronienie
Planuję dać szansę tej książce. Na początku nie byłam do niej za bardzo przekonana, ale jednak po nią sięgnę. ;)
OdpowiedzUsuńJa raczej się nie zdecyduję na lekturę:)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę że Ci się podobało, bo czaje się na tą serię od jakiegoś czasu a recenzje są dość mieszane :)
OdpowiedzUsuńGdy czytam o bohaterce, że jest silną osobowością a nie słodką do zemdlenia wzdychająca dziewuszką, to od razu książka jest dla mnie na plus.
OdpowiedzUsuńNo proszę, jaka zmiana :) nie spodziewałabym się. Ja jeszcze się nie odważayłam na zapoznanie ze Złotowidzącą, ale może jednak warto zaryzykować...?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewelina z Gry w Bibliotece
Te okładki są niesamowicie cudowne, uwielbiam Twoje zdjęcia i recenzje :)
OdpowiedzUsuńNie miałam styczności z książkami z tego cyklu, mam uraz do literatury młodzieżowej ostatnio po lekturze ACOTARU. Jednak powieść, którą opisujesz, brzmi jak przeciwieństwo tej mdłej książki Maas. Nie zapoznałam się jeszcze z Twoją recenzją pierwszej części - pisałaś tu, że narzekałaś, ale ja i tak czuję się przekonana informacją o tym, że główna bohaterka nie jest głupia. :)
OdpowiedzUsuńChcesz mi powiedzieć, że to jest ta sama książka, na którą tak niedawno narzekałaś? Podziwiam cię, ze mimo wszystko sięgnęłaś po drugi tom. Ale z drugiej strony, kurczę. Rzadko się zdarza, że druga część jest lepsza od pierwszej xd
OdpowiedzUsuńAh, i już wiem, do czego była ci potrzebna ta "folia na ciało" XD
Pozdrawiam!
To Read Or Not To Read
Dopiero przymierzam się do przeczytania "Złotowidzącej", ale miałam podobnie co Ty ze "Szklanym Tronem" - "Opowieści" mnie wkurzały regularnie przez główną bohaterkę, "Szklany Tron" wciągnął fabułą, ale główna bohaterka irytowała mnie niemożebnie, a w "Koronie w mroku" już jest znacznie lepiej :D
OdpowiedzUsuń