niedziela, 19 listopada 2017

A miało mi zmrozić krew w żyłach... | Dobra córka, Karin Slaughter

Czołem Precle!
To będzie recenzja dziwna.

Poważnie, mam wynotowanych od groma pozytywów, a moja opinia jest niemiłosierni negatywna. Nie wiem jeszcze jak ja mam to wszystko w słowa ubrać, ale postaram się zrobić to najlepiej, jak potrafię. Pozwólcie, że opowiem wam o Dobrej córce autorstwa Karin Slaughter.


Dwadzieścia osiem lat temu matka Charlotte i Samanthy została zamordowana na ich oczach. Żadna z dziewczynek nigdy nie zdradziła, co jeszcze wydarzyło się podczas brutalnego napadu na ich dom. Tragiczne wydarzenie zniszczyło więzi rodzinne, każda z sióstr poszła swoją drogą. Samantha robi karierę w Nowym Jorku, Charlotte prowadzi kancelarię w rodzinnym miasteczku. Życie płynie dalej, ale nagle wszystko zaczyna iść źle. Charlotte jest świadkiem dwóch brutalnych morderstw, które wstrząsają lokalną społecznością. Angażuje się w sprawę, nie podejrzewając, że przy okazji odkryje całą prawdę o rodzinnej tragedii sprzed lat. Siostry muszą połączyć siły, by raz na zawsze zamknąć tamten rozdział życia. *


SŁOWEM WYJAŚNIENIA
Musicie wiedzieć, że jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Slaughter. Opinie ludu głoszą, że ta pani jak mało kto potrafi wywołać ciary i generalnie wstrząsnąć czytelnikiem więc gdy pojawiła się możliwość zrecenzowania jednej z jej najnowszych książek postanowiłam sprawdzić, czy u mnie też wywoła ona ciary. I co? I dupa. Serio. Jedna, wielka, nudna dupa. Ale po kolei.


ZZZ…
Na froncie okładki  napis głosi: Mrożący do szpiku kości thriller o mrokach przeszłości. Talent i serce Karin Slaughter trzymają przy lekturze od pierwszej, do ostatniej strony. Cóż, może nie jest to takie znowu wielkie kłamstwo. Pierwszy rozdział był świetny – polała się krew, kogoś zamordowano, kogoś pochowano żywcem, komuś niemalże wydłubano oczy, a wiec faktycznie  książka wciągnęła mnie od pierwszych stron. Po czym wypluła po trzydziestu i ponownie wciągnęła gdzieś w okolicy czterysta pięćdziesiątej strony i już do końca zadziwiała nagłą poprawą sytuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że przez ponad czterysta stron niemalże bez przerwy się nudziłam. Oczekiwałam thrilleru kręcącego się wokół sprawy morderstwa, a dostałam obyczajówkę z zabójstwem w tle. Zdecydowana większość treści odnosiła się nie do tego kto zabił (czy  to w przeszłości, czy teraz), a do tego o której bohaterki karmią koty, ile przepływają basenów, jakim autem jeździ ich facet, na co ktoś umarł, czemu palce w wannie nam się marszczą…. Dopiero na sto stron przed końcem książki zaczęły dziać się rzeczy, które wywołały u mnie ciary. Ba, nawet miałam ochotę zwrócić obiad, więc można by uznać, że Slaughter jakoś tam wynagrodziła mi tę mękę, jaką była niemalże cała historia Sam i Charlie. Jednak… nie, nadal jestem zawiedziona. Liczyłam na historie mrożącą krew w żyłach, a dostałam jakaś parodię thrilleru.


Nawiasem mówiąc te cudne krwawe zdjęcia wykonał tym razem nie mój luby, a mój tata :D należą mu się i podziękowania, i pochwały, bo gdyż... no sama bym nie podołała z powodu braku dodatkowej damskiej ręki na zbyciu :') 

PRAWDZIWI LUDZIE, W PRAWDZIWYM ŚWIECIE
To co w poprzednim akapicie jest minusem po części przyczynia się do zalety, o której teraz wspomnę. Slaughter w swojej książce wykreowała niesamowicie dokładne i indywidualne postacie. Bardzo skupiła się na ich życiu, na ich codziennej rutynie i  odbiegających od niej sytuacjach, na historiach bohaterów…. Pod tym względem należą się jej pochwały, bo nie miałam najmniejszych problemów z wytworzeniem w głowie obrazu nie tylko głównych, ale i drugoplanowych bohaterów. Osobiście najbardziej polubiłam ojca głównych bohaterek - Rusty’ego. Jego podejście do życia, humor i swego rodzaju ciągłe iście pod prąd, na przekór wszystkiemu i wszystkim było takim ożywczym, a zarazem humorystycznym elementem Dobrej córki.  Jeśli natomiast chodzi o główne bohaterki… cóż, polubiłabym je, gdyby tylko nie fakt, że zanudzano mnie milionem zbędnych informacji z ich życia ;)


NIE WIEM, CO NAPISAĆ
Styl autorki. Kurde. Patrzę na moje notatki, i znów nie wiem, jak to wam wyjaśnić.  Z jednej strony mamy tutaj świetne dialogi, które wypadają naturalnie, są lekkie i bardzo łatwe w odbiorze. Nikt nie pieprzy o Chopinie, wszystko trzyma się kupy, i to właśnie w dialogach najczęściej przejawiają się namiastki humoru. Jednak z drugiej strony Slaughter strzela nam w pysk prawniczym bełkotem,  którego nie sposób zrozumieć bez absolutnego skupienia i wielokrotnego czytania tej samej strony, raz za razem. Tak więc sama nie wiem, czy mogę uznać język, jakim napisano Dobrą córkę  za plus. Niby czyta się to dobrze, niby nie sprawia problemów i jest cacy, ale ta sielanka kończy się w momencie, kiedy z obyczajówki historia przechodzi na ścieżkę thrilleru i zamiast skupiać się na pierdołach, mówi o morderstwie. Jeśli więc jesteście fanami powieści z wątkiem prawniczym (można tak to nazwać?), to jak najbardziej powinna się wam spodobać Dobra córka. Jeżeli jednak jesteście przeciętnym Kowalskim jeśli o wiedzę z zakresu sali sądowej chodzi, to istnieje spore ryzyko, ze się zamotacie w tym bełkocie i wynudzicie. Serio.


KLNĄĆ TO TRZEBA UMIEĆ!
Na plus jednak zdecydowanie mogę policzyć użycie wulgaryzmów. Kurde, akurat to było dobre. Slaughter umie sypnąć kurwami w odpowiednim momencie, ale robi to tak, że nie kolą mnie one w oczy, są „na miejscu”.  


SPRAWA Z PRZESZŁOŚCI…
Atutem Dobrej córki są zdecydowanie pojawiające się w książce retrospekcje. Akcja książki dzieje się dwadzieścia siedem lat po śmierci matki Charlie i Samanthy, ale kilkakrotnie Slaughter przenosi czytelnika do tamtego dnia, do 6 marca 1989 roku i rozgrywa scenę morderstwa oraz to, co nastąpiło przed nią i po niej, z różnych perspektyw. Właściwie były to najciekawsze fragmenty książki – nie wplatano w nie niczego zbędnego, a jedynie skupiano się na tym, co według mnie powinno być najważniejsze, czyli na morderstwie.


WIERZĘ JEJ
Generalnie całość wypada bardzo realistycznie. Kupuję te historię (może z wyjątkiem wydarzeń z drugiego rozdziału, które wydały mi się nieco naciągane, ale to był jedyny moment zwątpienia w realizm opowiadanej przez autorkę historii), mam wrażenie, że to na spokojnie mogłoby się wydarzyć. Media by o tym trąbiły, tak jak trąbiły w powieści. Ludzie by się tym zaciekawili i robili sztuczny szum wokół sprawy dokładnie tak, jak działo się to w książce. Zachowanie podejrzanych też miało ręce i nogi. W kwestii realizmu nie mam się więc do czego przyczepić. Mam wrażenie, że Slaughter solidnie przygotowała się do napisania tej książki. Właściwie zastanawia mnie, czy nie w tym leży największy problem – autorka chyba za bardzo skupiła się na stworzeniu pozorów realności tej opowieści, a zapomniała o tym, aby kopała ona po nerach czytelnika ;/




ZAKOŃCZENIE BEZ WOW :<
Na koniec muszę wam wspomnieć (oczywiście bez cienia spoileru) o zakończeniu. Czemu? Bo, do diaska, w 90% przewidziałam je na długo przed końcem książki! Poważnie, dla mnie było ono mocno oczywiste. W prawdzie nie do końca odgadłam pobudki kierujące jedną z postaci, ale wszystko inne wywnioskowałam jakoś w pierwszej połowie książki. To słabe było. O ile opisy, które pojawiły się na ostatnich stu stronach i to, jak Slaughter ukazała zakończenie konkretnie poruszyło moją wyobraźnią i spodobało mi się, o tyle nie było efektu WOW. Intuicja podpowiadała mi, że to się tak skończy i nie myliła się.

TO POLECAM CZY NIE?
Tak więc, czy mogę wam polecić Dobrą córkę? Ano mogę, ale nie wszystkim. Właściwie grupa docelowa, do której ta powieść trafi jest dość zawężona. Wydaje mi się, ze książka przypadnie do gustu miłośnikom prawa, tym z was, którzy lubią powolne historie, którzy lubią zagłębiać się w relacje rodzinne bohaterów, których kręcą rozprawy sądowe, dochodzenie niewinności i winy… takie rzeczy. Jeśli jednak jesteście zwolennikami krwawych historii, które przyspieszą bicie waszego serca i wywrócą wam żołądek na lewą stronę, to nie tędy droga. Ja osobiście jestem zawiedziona. Nie znaczy to jednak, ze definitywnie zrażam się do pióra Slaughter. Wręcz przeciwnie – muszę znaleźć czas na sięgniecie po inne książki tej pani, aby sprawdzić czy faktycznie są tak krwiste.


I tu przychodzę do was z bardzo ważnym pytaniem: od czego powinam zacząć? Która z książek Slaughter wywoła u mnie ciary? Pomóżcie! A co do Dobrej córki: sięgniecie po nią? Nie? Czemu? Czekam na was!



Całuję was i pamiętajcie, żeby myć zęby rano i wieczorem. Inaczej wypadną i będzie bida, serio.
Ula ;*



Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Harper Collins ;)


*źródło opisu: www.harpercollins.pl

21 komentarzy:

  1. Na razie odpuszczę tę książkę, ale poczytam o autorce :D Jednak i tak w najbliższym czasie nie zabiorę się z nic spod jej pióra, bo najzwyczajniej w świecie nie mam czasu :( Doba powinna trwać 48h... Wtedy to by było dobrze :D
    Buziaki! ;* Dolina Książek

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam na swojej liście tę książkę. Przeczytam ją pewnie niedługo i sprawdzę czy mi się spodoba. Co do zdjęć to są naprawdę świetne. Twój tata się spisał. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba sobie odpuszczę, pomimo iż z opisu wydaje się być całkiem ok. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też opis mocno zaciekawił, a okazało się, że dotyczy on praktycznie ostatnich kilku rozdziałów :<

      Usuń
  4. Ja mam ochotę na tę książkę od momentu jej zapowiedzi, więc dam jej szansę.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie pozostaje mi tylko życzyć ci udanej lektury! ;)

      Usuń
  5. Ciocia Kasia już biegnie z wyjaśnieniem: czytaj "Płytkie nacięcie" - dla mnie to jej najlepsza książka i to dzięki niej zaczęłam na potęge czytać beletrystykę.
    No cóż, potraktujmy "Dobrą córkę" jako wypadek przy pracy, jak to stwierdził pewien Pan na fb :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Ciociu Kasiu,
      Dobrze, kupię, przeczytam i liczę, że faktycznie mną wstrząśnie xD
      A bardzo sympatyczny ten Pan, dał mi nadzieję, że końcówka będzie cacy :D

      Usuń
  6. Nie było to jakieś wow, zdecydowanie Moje Śliczne albo "Płytkie nacięcie" były znacznie lepsze. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że było za dużo bełkotu i że trudno było zrozumieć o co chodzi. Było tych prawniczych rozmów tyle by nie znudzić czytelnika, a pamiętaj że rodzina Quinnów składała się z trzech prawników. To że Slaughter skupiała sie na corkach trochę drażniło, ale rozumiem że zależało jej by pokazać jak sobie radzą z tym co je spotkało.
    Geniusz to to nie był, ale mimo wszystko całkiem niezła lektura.

    Pozdrawiam, Paulina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie spróbuję szczęścia z którąś z tych dwóch książek ;)
      DLa mnie było tego sporo i mnie nudziło do teg stopnia, że przerywałam lekturę w połowie dialogów i opisów - to chyba kwestia gustu. Wiem, że było tam trzech prawników i gdybym o tym wiedziała wcześniej, to raczej bym się za tę książkę nie brała - nie lubię takich klimatów. I tak, pokazywała jak sobie z tym radzą, ale sporo razy powtarzała te same informacje z użyciem innych słów i wplatała jakieś takie rzeczy, które nie wnosiły niczego, nie miały znaczenia dla fabuły, nie dawały oddechu, czy coś, po prostu się pojawiały, takie drobne zapychacze z życia codziennego.
      Może po prostu źle dobrałam lekturę, dla mnie była ona przeciętna, jedynie zakońćzenie trochę mnie ruszyło ;)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Mówiłam, że "Płytkie nacięcie" jest git <3

      Usuń
  7. Kurczę, gdyby tę książkę skrócić tak do 400 stron, żeby wywalić trochę nudy to jeszcze bym sięgnęła. A tak to nie mam czasu na takie "grubaski". Ale autorkę na pewno zapamiętam, bo po Twojej recenzji jej powieści zapowiadają się ciekawie. ;)
    Pozdrawiam!
    Zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. A mnie się podobała, te spokojniejsze momenty absolutnie nie nudziły, a "bełkot" nie był bełkotem ;) Zgadzam się co do retrospekcji - były świetne ;)

    Polecić Ci nic nie mogę, bo wliczając w to "Dobrą córkę", czytałam jedynie dwie książki Slaughter, za to zdecydowanie nie polecam "Moich ślicznych".

    PS! Ach! Moja mama poleca serię z Willem Trentem :D

    Pozdrawiam,
    Paulina z naksiazki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię czytać Twoje recenzje. Są takie... dosadne i z kopyta. Podobne do moich. Nie boisz się sypnąć ..urwą czy innym wulgaryzmem i podoba mi się to.
    A co do ksiażki, myślę że postoję. Twoja recenzja powiedziala mi że to nie książka dla mnie. POnadto dookoła jest tyle innych pozycji, że jak się nie jest fanem tej autorki to nie wydaje mi się aby było koniecznie po nią sięgać. :D Chyba że nie ma się co czytać. To inna sprawa, ale szczerze? Nie ma takiego Czytelnika który nie ma co czytac.

    Podrugiejstronieokładki

    OdpowiedzUsuń
  10. Szczerze powiedziawszy w „Mieście glin" miałem ze Slaughter kilka podobnych problemów – przede wszystkim to, że zaczyna się trzęsieniem ziemi, potem nie dzieje się nic, a pod koniec można dostać zawału. Karin kojarzy mi się raczej z thrillerem, w życiu nie powiedziałbym, że jej twórczość mogłaby zmrozić krew w żyłach. Ale wciągnąć jak najbardziej. Jeśli będzie taka możliwość, chętnie sięgnę po jej inne książki, bo jednak potrafi poszarpać emocjami czytelnika, no i kreśli całkiem realnych bohaterów. Z drugiej strony są te wady...

    OdpowiedzUsuń
  11. Chyba mnie jednak nie zachęciłaś :) ten "prawniczy bełkot" by mnie chyba pokonał, no i szukam czegoś więcej niż tylko realizmu :(

    Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
  12. Zastanawiałam się nad tą książką, bo jeszcze nic nie czytałam pani Slaughter. Trochę mnie zniechęciłaś, ale może kiedyś się zdecyduję po coś sięgnąć. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Recenzja mocna. Jestem w rozterce. Czytać, czy nie czytać?

    OdpowiedzUsuń
  14. To już kolejna recenzja, po której dochodzę do wniosku, że nie będę zaczynać swojej przygody z Karin Slaughter od tej książki, a skuszę się na jakąś inną ;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)