Czołem Precle!
To będzie recenzja dziwna.
Poważnie, mam wynotowanych od groma pozytywów, a moja opinia jest
niemiłosierni negatywna. Nie wiem jeszcze jak ja mam to wszystko w słowa ubrać,
ale postaram się zrobić to najlepiej, jak potrafię. Pozwólcie, że opowiem wam o
Dobrej
córce autorstwa Karin Slaughter.
SŁOWEM WYJAŚNIENIA
Musicie wiedzieć, że jest to
moje pierwsze spotkanie z twórczością Slaughter. Opinie ludu głoszą, że ta
pani jak mało kto potrafi wywołać ciary i generalnie wstrząsnąć czytelnikiem więc
gdy pojawiła się możliwość zrecenzowania jednej z jej najnowszych książek postanowiłam sprawdzić, czy u mnie też
wywoła ona ciary. I co? I dupa. Serio. Jedna, wielka, nudna dupa. Ale po kolei.
ZZZ…
Na froncie okładki napis głosi:
Mrożący do szpiku kości thriller o
mrokach przeszłości. Talent i serce Karin Slaughter trzymają przy lekturze od
pierwszej, do ostatniej strony. Cóż, może nie jest to takie znowu wielkie
kłamstwo. Pierwszy rozdział był świetny
– polała się krew, kogoś zamordowano, kogoś pochowano żywcem, komuś niemalże
wydłubano oczy, a wiec faktycznie książka wciągnęła mnie od pierwszych stron. Po
czym wypluła po trzydziestu i ponownie wciągnęła gdzieś w okolicy czterysta
pięćdziesiątej strony i już do końca zadziwiała nagłą poprawą sytuacji. Nie zmienia
to jednak faktu, że przez ponad czterysta stron niemalże bez przerwy się
nudziłam. Oczekiwałam thrilleru kręcącego się wokół sprawy morderstwa, a dostałam obyczajówkę z zabójstwem w tle.
Zdecydowana większość treści odnosiła się nie do tego kto zabił (czy to w przeszłości, czy teraz), a do tego o
której bohaterki karmią koty, ile przepływają basenów, jakim autem jeździ ich
facet, na co ktoś umarł, czemu palce w wannie nam się marszczą…. Dopiero na sto stron przed końcem książki zaczęły
dziać się rzeczy, które wywołały u mnie ciary. Ba, nawet miałam ochotę
zwrócić obiad, więc można by uznać, że Slaughter jakoś tam wynagrodziła mi tę
mękę, jaką była niemalże cała historia Sam i Charlie. Jednak… nie, nadal jestem zawiedziona. Liczyłam na historie mrożącą
krew w żyłach, a dostałam jakaś parodię thrilleru.
PRAWDZIWI
LUDZIE, W PRAWDZIWYM ŚWIECIE
To co w poprzednim akapicie jest minusem po części przyczynia się do
zalety, o której teraz wspomnę. Slaughter
w swojej książce wykreowała niesamowicie dokładne i indywidualne postacie. Bardzo
skupiła się na ich życiu, na ich codziennej rutynie i odbiegających od niej sytuacjach, na
historiach bohaterów…. Pod tym względem
należą się jej pochwały, bo nie miałam najmniejszych problemów z wytworzeniem w
głowie obrazu nie tylko głównych, ale i drugoplanowych bohaterów. Osobiście
najbardziej polubiłam ojca głównych bohaterek - Rusty’ego. Jego podejście do życia, humor i swego rodzaju ciągłe
iście pod prąd, na przekór wszystkiemu i wszystkim było takim ożywczym, a
zarazem humorystycznym elementem Dobrej
córki. Jeśli natomiast chodzi o główne bohaterki… cóż, polubiłabym je, gdyby
tylko nie fakt, że zanudzano mnie milionem zbędnych informacji z ich życia ;)
NIE WIEM,
CO NAPISAĆ
Styl autorki. Kurde. Patrzę
na moje notatki, i znów nie wiem, jak to wam wyjaśnić. Z jednej strony mamy tutaj
świetne dialogi, które wypadają naturalnie, są lekkie i bardzo łatwe w odbiorze.
Nikt nie pieprzy o Chopinie, wszystko trzyma się kupy, i to właśnie w dialogach
najczęściej przejawiają się namiastki humoru. Jednak z drugiej strony Slaughter strzela nam w pysk prawniczym
bełkotem, którego nie sposób zrozumieć
bez absolutnego skupienia i wielokrotnego czytania tej samej strony, raz za
razem. Tak więc sama nie wiem, czy mogę uznać język, jakim napisano Dobrą córkę za plus. Niby czyta się to dobrze, niby nie
sprawia problemów i jest cacy, ale ta sielanka kończy się w momencie, kiedy z
obyczajówki historia przechodzi na ścieżkę thrilleru i zamiast skupiać się na
pierdołach, mówi o morderstwie. Jeśli więc jesteście fanami powieści z wątkiem
prawniczym (można tak to nazwać?), to jak najbardziej powinna się wam spodobać Dobra córka. Jeżeli jednak jesteście przeciętnym Kowalskim jeśli o wiedzę z
zakresu sali sądowej chodzi, to istnieje spore ryzyko, ze się zamotacie w tym
bełkocie i wynudzicie. Serio.
KLNĄĆ TO
TRZEBA UMIEĆ!
Na plus jednak zdecydowanie mogę policzyć użycie wulgaryzmów. Kurde, akurat to było dobre. Slaughter umie
sypnąć kurwami w odpowiednim momencie, ale robi to tak, że nie kolą mnie one w
oczy, są „na miejscu”.
SPRAWA Z
PRZESZŁOŚCI…
Atutem Dobrej córki są
zdecydowanie pojawiające się w książce retrospekcje.
Akcja książki dzieje się dwadzieścia siedem lat po śmierci matki Charlie i
Samanthy, ale kilkakrotnie Slaughter przenosi czytelnika do tamtego dnia, do 6
marca 1989 roku i rozgrywa scenę morderstwa oraz to, co nastąpiło przed nią i
po niej, z różnych perspektyw. Właściwie
były to najciekawsze fragmenty książki – nie wplatano w nie niczego zbędnego, a
jedynie skupiano się na tym, co według mnie powinno być najważniejsze, czyli na
morderstwie.
WIERZĘ JEJ
Generalnie całość wypada bardzo
realistycznie. Kupuję te historię (może z wyjątkiem wydarzeń z drugiego
rozdziału, które wydały mi się nieco naciągane, ale to był jedyny moment zwątpienia
w realizm opowiadanej przez autorkę historii), mam wrażenie, że to na spokojnie mogłoby się wydarzyć. Media by
o tym trąbiły, tak jak trąbiły w powieści. Ludzie by się tym zaciekawili i
robili sztuczny szum wokół sprawy dokładnie tak, jak działo się to w książce. Zachowanie
podejrzanych też miało ręce i nogi. W kwestii realizmu nie mam się więc do
czego przyczepić. Mam wrażenie, że
Slaughter solidnie przygotowała się do napisania tej książki. Właściwie zastanawia
mnie, czy nie w tym leży największy problem – autorka chyba za bardzo skupiła
się na stworzeniu pozorów realności tej opowieści, a zapomniała o tym, aby
kopała ona po nerach czytelnika ;/
ZAKOŃCZENIE
BEZ WOW :<
Na koniec muszę wam wspomnieć (oczywiście bez cienia spoileru)
o zakończeniu. Czemu? Bo, do diaska,
w 90% przewidziałam je na długo przed
końcem książki! Poważnie, dla mnie było
ono mocno oczywiste. W prawdzie nie do końca odgadłam pobudki kierujące
jedną z postaci, ale wszystko inne wywnioskowałam jakoś w pierwszej połowie
książki. To słabe było. O ile opisy,
które pojawiły się na ostatnich stu stronach i to, jak Slaughter ukazała zakończenie
konkretnie poruszyło moją wyobraźnią i spodobało mi się, o tyle nie było efektu
WOW. Intuicja podpowiadała mi, że to się tak skończy i nie myliła się.
TO POLECAM
CZY NIE?
Tak więc, czy mogę wam polecić Dobrą córkę? Ano mogę, ale
nie wszystkim. Właściwie grupa docelowa, do której ta powieść trafi jest dość
zawężona. Wydaje mi się, ze książka przypadnie do gustu miłośnikom prawa,
tym z was, którzy lubią powolne historie, którzy lubią zagłębiać się w relacje
rodzinne bohaterów, których kręcą rozprawy sądowe, dochodzenie niewinności i
winy… takie rzeczy. Jeśli jednak jesteście zwolennikami krwawych historii,
które przyspieszą bicie waszego serca i wywrócą wam żołądek na lewą stronę, to
nie tędy droga. Ja osobiście jestem zawiedziona.
Nie znaczy to jednak, ze definitywnie zrażam się do pióra Slaughter. Wręcz przeciwnie
– muszę znaleźć czas na sięgniecie po inne książki tej pani, aby sprawdzić czy
faktycznie są tak krwiste.
I tu
przychodzę do was z bardzo ważnym pytaniem: od czego powinam zacząć? Która z książek
Slaughter wywoła u mnie ciary? Pomóżcie! A co do Dobrej córki: sięgniecie po
nią? Nie? Czemu? Czekam na was!
Całuję
was i pamiętajcie, żeby myć zęby rano i wieczorem. Inaczej wypadną i będzie bida,
serio.
Ula ;*
Za
egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Harper Collins ;)
*źródło opisu: www.harpercollins.pl
Na razie odpuszczę tę książkę, ale poczytam o autorce :D Jednak i tak w najbliższym czasie nie zabiorę się z nic spod jej pióra, bo najzwyczajniej w świecie nie mam czasu :( Doba powinna trwać 48h... Wtedy to by było dobrze :D
OdpowiedzUsuńBuziaki! ;* Dolina Książek
Oj przydałoby się te 48h, jak nic :D
UsuńMam na swojej liście tę książkę. Przeczytam ją pewnie niedługo i sprawdzę czy mi się spodoba. Co do zdjęć to są naprawdę świetne. Twój tata się spisał. ;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za to, żeby tobie podeszło to bardziej ;)
UsuńChyba sobie odpuszczę, pomimo iż z opisu wydaje się być całkiem ok. ;)
OdpowiedzUsuńMnie też opis mocno zaciekawił, a okazało się, że dotyczy on praktycznie ostatnich kilku rozdziałów :<
UsuńJa mam ochotę na tę książkę od momentu jej zapowiedzi, więc dam jej szansę.:)
OdpowiedzUsuńW takim razie pozostaje mi tylko życzyć ci udanej lektury! ;)
UsuńCiocia Kasia już biegnie z wyjaśnieniem: czytaj "Płytkie nacięcie" - dla mnie to jej najlepsza książka i to dzięki niej zaczęłam na potęge czytać beletrystykę.
OdpowiedzUsuńNo cóż, potraktujmy "Dobrą córkę" jako wypadek przy pracy, jak to stwierdził pewien Pan na fb :/
Droga Ciociu Kasiu,
UsuńDobrze, kupię, przeczytam i liczę, że faktycznie mną wstrząśnie xD
A bardzo sympatyczny ten Pan, dał mi nadzieję, że końcówka będzie cacy :D
Nie było to jakieś wow, zdecydowanie Moje Śliczne albo "Płytkie nacięcie" były znacznie lepsze. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że było za dużo bełkotu i że trudno było zrozumieć o co chodzi. Było tych prawniczych rozmów tyle by nie znudzić czytelnika, a pamiętaj że rodzina Quinnów składała się z trzech prawników. To że Slaughter skupiała sie na corkach trochę drażniło, ale rozumiem że zależało jej by pokazać jak sobie radzą z tym co je spotkało.
OdpowiedzUsuńGeniusz to to nie był, ale mimo wszystko całkiem niezła lektura.
Pozdrawiam, Paulina
W takim razie spróbuję szczęścia z którąś z tych dwóch książek ;)
UsuńDLa mnie było tego sporo i mnie nudziło do teg stopnia, że przerywałam lekturę w połowie dialogów i opisów - to chyba kwestia gustu. Wiem, że było tam trzech prawników i gdybym o tym wiedziała wcześniej, to raczej bym się za tę książkę nie brała - nie lubię takich klimatów. I tak, pokazywała jak sobie z tym radzą, ale sporo razy powtarzała te same informacje z użyciem innych słów i wplatała jakieś takie rzeczy, które nie wnosiły niczego, nie miały znaczenia dla fabuły, nie dawały oddechu, czy coś, po prostu się pojawiały, takie drobne zapychacze z życia codziennego.
Może po prostu źle dobrałam lekturę, dla mnie była ona przeciętna, jedynie zakońćzenie trochę mnie ruszyło ;)
Pozdrawiam!
Mówiłam, że "Płytkie nacięcie" jest git <3
UsuńKurczę, gdyby tę książkę skrócić tak do 400 stron, żeby wywalić trochę nudy to jeszcze bym sięgnęła. A tak to nie mam czasu na takie "grubaski". Ale autorkę na pewno zapamiętam, bo po Twojej recenzji jej powieści zapowiadają się ciekawie. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zapraszam do mnie.
A mnie się podobała, te spokojniejsze momenty absolutnie nie nudziły, a "bełkot" nie był bełkotem ;) Zgadzam się co do retrospekcji - były świetne ;)
OdpowiedzUsuńPolecić Ci nic nie mogę, bo wliczając w to "Dobrą córkę", czytałam jedynie dwie książki Slaughter, za to zdecydowanie nie polecam "Moich ślicznych".
PS! Ach! Moja mama poleca serię z Willem Trentem :D
Pozdrawiam,
Paulina z naksiazki.blogspot.com
Lubię czytać Twoje recenzje. Są takie... dosadne i z kopyta. Podobne do moich. Nie boisz się sypnąć ..urwą czy innym wulgaryzmem i podoba mi się to.
OdpowiedzUsuńA co do ksiażki, myślę że postoję. Twoja recenzja powiedziala mi że to nie książka dla mnie. POnadto dookoła jest tyle innych pozycji, że jak się nie jest fanem tej autorki to nie wydaje mi się aby było koniecznie po nią sięgać. :D Chyba że nie ma się co czytać. To inna sprawa, ale szczerze? Nie ma takiego Czytelnika który nie ma co czytac.
Podrugiejstronieokładki
Szczerze powiedziawszy w „Mieście glin" miałem ze Slaughter kilka podobnych problemów – przede wszystkim to, że zaczyna się trzęsieniem ziemi, potem nie dzieje się nic, a pod koniec można dostać zawału. Karin kojarzy mi się raczej z thrillerem, w życiu nie powiedziałbym, że jej twórczość mogłaby zmrozić krew w żyłach. Ale wciągnąć jak najbardziej. Jeśli będzie taka możliwość, chętnie sięgnę po jej inne książki, bo jednak potrafi poszarpać emocjami czytelnika, no i kreśli całkiem realnych bohaterów. Z drugiej strony są te wady...
OdpowiedzUsuńChyba mnie jednak nie zachęciłaś :) ten "prawniczy bełkot" by mnie chyba pokonał, no i szukam czegoś więcej niż tylko realizmu :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewelina z Gry w Bibliotece
Zastanawiałam się nad tą książką, bo jeszcze nic nie czytałam pani Slaughter. Trochę mnie zniechęciłaś, ale może kiedyś się zdecyduję po coś sięgnąć. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńRecenzja mocna. Jestem w rozterce. Czytać, czy nie czytać?
OdpowiedzUsuńTo już kolejna recenzja, po której dochodzę do wniosku, że nie będę zaczynać swojej przygody z Karin Slaughter od tej książki, a skuszę się na jakąś inną ;)
OdpowiedzUsuń