wtorek, 3 listopada 2020

W tej historii nie może być mowy o szczęśliwym zakończeniu | Diabeł wcielony Donald Ray Pollock, recenzja

 To było... dziwne. Niepokojące(nie)przyjemne, niesamowicie klimatyczne... chyba jeszcze nigdy czegoś podobnego nie czytałam. Serio. Dlatego teraz muszę jakoś Wam o tym opowiedzieć (co uważam za spore wyzwanie, bo zwyczajnie nie umiem ubrać w słowa tego, co czuję i myślę po przeczytaniu tej książki, a do tego gorączka, która towarzyszy mi od kilkunastu dni wcale nie ułatwia sprawy xD). Donald Ray Pollock swoim Diabłem wcielonym wywarł na mnie ogromne wrażenie - tego jestem pewna.



Niektórzy ludzie rodzą się po to, by można ich było pochować.

Knockemstiff, Ohio. Willard Russell, dręczony wspomnieniami rzezi na Południowym Pacyfiku weteran wojenny, nie jest w stanie uratować swojej pięknej żony, Charlotte, od powolnej śmierci z powodu raka, bez względu na ilość krwi wylanej na swoim ołtarzu ofiarnym.

Małżeństwo seryjnych morderców, Carl i Sandy Hendersonowie, przemierza amerykańskie autostrady w poszukiwaniu odpowiednich osób do sesji zdjęciowych i wyeliminowania.

Bojący się pająków kaznodzieja Roy i jego kaleki pomocnik Theodore, mistrz gry na gitarze, uciekają przed wymiarem sprawiedliwości.

W samym środku tego zamieszania znajduje się Arvin Eugene Russell, osierocony syn Willarda i Charlotte, poszukujący odpowiedzi...*

 

Na samym początku tej recenzji napisałam, że ta historia była dla mnie (nie)przyjemna. I szczerze mówiąc, jest to określenie, które ogromnie mi tutaj pasuje. Nie polubiłam żadnej z postaci, bo i tych postaci lubić się nie da, one nie są do tego stworzone (a wręcz przeciwnie). Teoretycznie właśnie przez to ta opowieść powinna z marszu trafić do grona książek, których nigdy bym wam nie poleciła... tylko że właśnie tak nie jest. Bo choć nie żywiłam ani krzty sympatii do bohaterów Diabła wcielonego i wręcz liczyłam na to, że stanie im się krzywda, przejdą jakąś ogromną przemianę (żebym mogła ich lubić!) lub dosięgnie ich ręka sprawiedliwości, to... ja byłam potężnie zafascynowana ich losami. Pollock w swojej powieści przeplata ze sobą kilka różnych wątków. Mamy tutaj Carla i Sandy - parę seryjnych morderców, którzy polują na autostopowiczów, aby móc zafundować im jedyną w swoim rodzaju sesję zdjęciową. Poznajemy także Willarda oraz jego syna i chorą żonę, dla której mężczyzna jest gotów poświęcić wszystko. Śledzimy losy pary szalonych kaznodziei, którzy krok po kroku staczają się na samo dno istnienia. Jest tego jeszcze więcej, a wszystkie te historie krążą wokół siebie i hipnotyzują czytelnika. Ja dałam się zahipnotyzować. Wszystkie te historie były.... no właśnie, (nie)przyjemne. Były brudne, smutne, momentami obrzydliwe i drastyczne, ale przez to właśnie boleśnie prawdziwe i wciągające. Nie wiem, czy to, co napisałam, jest dla was jakkolwiek zrozumiałe, ale mam nadzieję, że przynajmniej w jakimś stopniu czaicie bazę.

 

Nie wiem, czy wiecie, ale ja jestem osobą, która raczej liczy na happy end. Tutaj od samego początku nie miałam złudzeń - nie było mowy o szczęśliwym zakończeniu żadnej z tych historii. No, może jedna miała jakiś tam potencjał na finał bez klepsydry i marszu pogrzebowego, ale też nie nazwałabym tego happy endem (i nie powiem wam, czy ten potencjał został wykorzystany - sami musicie to odkryć ;)). Tak, jak kiedy brałam się w szkole za lekturę opatrzoną notką „dramat”, wiedziałam, że na końcu padną trupy, tak i tutaj od samego początku podskórnie czułam, że przynajmniej z częścią bohaterów będę się musiała pożegnać. Czy przez to książka była dla mnie przewidywalna? W żadnym razie. Może i czułam, że ta albo inna postać skończy w taki, a nie inny sposób, ale droga do tego smutnego finału była dla mnie tajemnicą. I to mega wciągającą tajemnicą. Ta świadomość, że na końcu drogi bohaterów nie czeka szczęśliwe zakończenie, tylko potęgowała moją ciekawość i jakieś takie.... poczucie realności świata, w którym rozgrywa się akcja Diabła wcielonego.

 

Bo wiecie, w prawdziwym życiu to też średnio jest z tymi happy endami, nie? Rzadko po którą dziewczynę przyjeżdża książę na białym koniu. Często gęsto dziewczyna musi zadowolić się jakimś przeciętnym partnerem, z którym szału nie ma, ale i nie ma tragedii. Nie wydaje mi się też, aby panowie w tej kwestii mieli łatwiej - całowanie żab w nadziei, że przemienią się w piękne księżniczki z potężnym posagiem, raczej nie wchodzi tu w grę. I właśnie tę smutną realność Pollock doskonale ukazuje w swojej powieści. Mamy tu do czynienia ze zwykłymi ludźmi, takimi jak ja czy Wy, którzy po prostu w którymś momencie zabłądzili. Jedni przesadnie zaufali Bogu, inni podjęli jedną złą decyzję, która pociągnęła za sobą lawinę konsekwencji.... jest tu wiele przykrych historii, które totalnie mogłyby wydarzyć się w prawdziwym życiu. I chyba to właśnie jest to, co mnie najbardziej ujęło i przekonało do tej książki. Ta przykra świadomość, że to mogłoby dziać się w moim świecie, tuż obok mnie. I też to, jak łatwo ludzie otaczający głównych bohaterów potrafili zignorować wszelkie znaki, które sugerowały, że w życiu osób, które mijają na co dzień na ulicy, w szkole, sklepie lub kościele dzieje się coś nie tak, że może potrzebują czyjejś pomocy i wsparcia.

 

Na mnie ta historia wywarła piorunujące wrażenie. Czekam właśnie na zwolnienie z kwarantanny, żeby móc obejrzeć z chłopakiem jej ekranizację na Netflixie. Diabeł wcielony to pozycja zdecydowanie warta czasu i uwagi. Jest czymś innym, czymś niepokojąco dobrym. Myślę, że może wywołać w waszych głowach i sercach sprzeczne uczucia, tak jak i zrobiła to w moim przypadku... ale to chyba świetnie, prawda? Nie wiem jak wy, ale ja lubię, jak coś czasami wyprowadzi mnie z równowagi i zatrzęsie moim mózgiem w ten dziwnie (nie)przyjemny sposób.

 

Tytuł oryginału: The Devil All The Time

Wydawnictwo: Papierowy Księżyc

Tłumaczenie: Kinga Markiewicz

 


*źródło opisu: https://www.empik.com/diabel-wcielony-wydanie-filmowe-pollock-donald-ray,p1250094982,ksiazka-p

2 komentarze:

  1. Nie oglądałam filmu i nie czytałam książki, ale "Diabeł wcielony" bardzo mnie zainteresował. Szczególnie gdy napisałaś, że postaci nie da się lubić, haha. Zawsze w książkach zależy mi na tym, bo postacie dało się polubić, bo wtedy lektura idzie mi dużo prościej, ale oczywiście rozumiem zabieg. Nie zawsze postacie zasługują na naszą sympatię ;). Chętnie przeczytam i obejrzę również film. Historia wydaje się fascynująca.

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)