Cześć Chrupki!
Jakiś czas temu recenzowałam niejakie Post scriptum autorstwa Mileny
Wójtowicz (łapcie link do recenzji TUTAJ). Było to moje pierwsze spotkanie
z tą autorką i cóż, było ono więcej niż pozytywne. Kiedy więc nadarzyła się
okazja do zrecenzowania innej książki pani Wójtowicz nie wahałam się ani chwili
i tak oto dziś przychodzę do was, aby opowiedzieć pokrótce o Wrotach,
czyli książce, której w Empiku kijem bym nie tknęła… zupełnie niesłusznie!
Książę, który za wszelką cenę
chce zostać bohaterem.
Królewna, która chciałaby, żeby
ją wszyscy zostawili w spokoju.
Bajka, która wcale nie jest
bajką.
Gawarek, książę z Dolin, bardzo
chciał zostać bohaterem. A bohaterowie, jak powszechnie wiadomo, całymi dniami
nic, tylko ratują białogłowy z rąk łupieżców, łotrów i niegodziwców. Pech, jemu
akurat do uratowania trafiła się białogłowa nie dość, że niewdzięczna i
niezadowolona z ratunku, ale jeszcze zła do szpiku kości, jak na Czarownicę z
Twierdzy przystało. Salianka, ocalona od bezpiecznej i nudnej egzystencji
królewna, nie zamierzała nigdy zapuszczać się w obce krainy, ale skoro już do
nich trafiła, to nie po to, żeby zamiatać podłogi w czyimś pałacu!
Przewrotna bajka o zadufanych w
sobie książętach, wkurzonych na cały świat królewnach i Wrotach
do Piekieł, marzących o
wolności.*
Czy wy widzicie tę okładkę? Nie
wiem co brał grafik ale widać, że skopało go elegancko. Przyznaję się bez
bicia – początkowo nie zdecydowałam się na sięgniecie po tę książkę właśnie
przez jej koszmarny wygląd, chociaż opis brzmiał nieźle, tak… dziwacznie, a ja
lubię dziwaczne historie. Ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? Mój wewnętrzny
esteta wziął górę nad książkoholikiem. Chwała niebiosom, że po Post scriptum postanowiłam poznać inne
powieści Wójtowicz, bo w przeciwnym razie ominęłaby mnie jedna z najlepszych
książek, jakie miałam przyjemność czytać w te wakacje. Tak więc już na wstępie apeluje – nie oceniajcie Wrót po okładce. Serio, serio.
To, co musicie wiedzieć o Wrotach,
to że jest to opowieść nieprzewidywalna
i niekonwencjonalna. Wójtowicz bawi
się w niej utartymi schematami z bajek i baśni, wywraca je na lewą stronę i do
góry nogami, mąci i mota, przez co ciężko jest nam odgadnąć jakimi torami
potoczą się losy bohaterów. Jedno możemy założyć z góry – nikt nie będzie
żył tu długo i szczęśliwie, rycerz na białym koniu nie uratuje białogłowej ze
szponów smoka, dobro nie zawsze zwycięży, a nawet nie zawsze będzie dobre. To
mi się ogromnie spodobało we Wrotach.
Bo wiecie, w bajkach wszystko zawsze jest takie do bólu doskonałe, wręcz
nierealne. Dobro to dobro, zło to zło, nie ma niczego pomiędzy. Bohaterowie są albo
czarni, albo biali. A tutaj? Tutaj dostajemy
bajkę, która pachnie prawdziwym życiem i jest pełna szarości. Okej, nadal
jest baśniowo, bo mamy księżniczki, zamki, rycerzy i całą resztę bajkowej
ferajny, ale owa ferajna musi liczyć się z tym, że życie… to nie bajka. Jeśli więc szukacie historii, która nie
będzie słodko-pierdzącym powieleniem znanych nam wszystkim schematów o Kopciuszkach,
Pięknych i Bestiach i innych królewnach Śnieżkach, to Wrota są tym, czego potrzebujecie.
Kolejną rzeczą, która cechuje tę książkę jest pieruńsko dobra kreacja bohaterów. Z ręką na sercu przysięgam, że
ze świecą można by szukać drugich takich. Są
nietuzinkowi, jedyni w swoim rodzaju.
Zacznijmy może od Salianki, czyli naszej głównej
bohaterki. Jestem nią zachwycona, bez
kitu. Z początku mdła, szara myszka pod wpływem kolejnych przygód zmienia się
diametralnie. Zamoczywszy paluchy w mazidłach upiękniających zaczyna
przypominać księżniczkę i Panią Twierdzy, a nie randomową służącą, za którą
zostaje przez omyłkę wzięta. Wykształcają się u niej pazurki i to takie
konkretne. Salianka jest zdrowo
szurnięta, ale bardzo logiczna w swoich działaniach. Obrawszy sobie za cel
udowodnienie swojej Radzie, że to ona, nie kto inny jest Panią Twierdzy i
powinni jej słuchać dąży do tego celu po
trupach. Dosłownie. Na kolejnych stronach powieści odkrywa swoje moce i silne
strony, walczy ze słabościami, poznaje swoją przeszłość, łapie w garść
teraźniejszość i stara się zanadto nie wybiegać w przyszłość, bo a nóż okaże
się, ze skończy jak swój ojciec, którego opętały demony wymykające się przez
Wrota. A skoro już o Wrotach mowa…
Nie do końca wiem jak one działają. W sensie sporo rozumiem, ale nadal
jest to dla mnie twór tak dziwny, że aż niepojęty. Spróbuję wam to wyjaśnić w możliwie najkrótszy sposób. Otóż Wrota
to byt (w tym momencie przeszukuje Google w poszukiwaniu słowa, które
oddadzą to czym są te cholery bo mi uciekło, serio xD) sama nie wiem…
metaforyczny? Nie mają własnej postaci,
znajdują się w umyśle Strażnika, w tym przypadku Salianki. Mają za to własną
wolę, ambicje, emocje. Potrafią strzelić focha, umieją knuć, wiedzą czym
jest sarkazm i biegle się nim posługują. Wrota
są przejściem do piekieł. Mogą wypuszczać na nasz świat demony, jak również
mogą przenosić demony z naszego świata w zaświaty. Od stuleci gnieżdżą się w umysłach Strażników i dzielą z nimi jedno
ciało, przez co jeśli demon okaże się na nie zbyt silny, może dojść do opętania.
Tak właśnie skończył ojciec Salianki – zwariował od zbyt dużej ilości demonów w
organizmie. No bywa i tak :’). Nie wiem,
czy zrozumieliście mój opis Wrót. Mam nadzieję, że przynajmniej po części udało
mi się wyjaśnić czym one są. W każdym
razie chyba pierwszy raz spotkałam się z czymś takim w książce i nie ukrywam,
był to cudowny powiew świeżości. Wewnętrzne rozmowy i przekomarzania się
Salianki z Wrotami bawiły mnie jak mało co. Większą frajdę miałam chyba
tylko z demonów w tej książce, ale o tym za chwilę ;).
Idąc dalej mamy jeszcze Gawarka
(aka Ulka) czyli naszego rycerza w lśniącej zbroi w wersji demo. Bo bez zbroi.
No i średni z niego rycerz. Gawarek jest księciem, który pragnie dokonywać
bohaterskich czynów, ale średnio mu to idzie. Zacznijmy od tego, że na dzień
dobry ratując niewiastę przetrzymywaną siłą w twierdzy złej Czarownicy… wykrada
z twierdzy tę właśnie wiedźmę. Później jest tylko ciekawiej. Gawarek to zaprzeczenie stereotypowego
księcia z bajki. Prawdę mówiąc trochę mi go było mało, zarówno pod postacią
Gawarka, jak i Ulka. Polubiłam tego gałgana (jak z resztą chyba wszystkich
bohaterów, słowo daję!) i czuję lekki niedosyt, bo pojawiał się on
sporadycznie, chociaż w kluczowych momentach historii.
Oprócz tej trójki w książce
pojawia się mnogość przeróżnych, barwnych postaci. Jest dobra czarodziejka
, która ma słabość do piwa. Jest Rada składająca się z cwanych i wiecznie
knujących dziadyg. Jest Plaskat, czyli jeden z członków rady, który staje się
dla Salianki kimś na kształt przyjaciela (ale nie tak do końca) oraz wiele,
wiele innych bohaterów, a każdy z nich jest inny. Wójtowicz naprawdę postarała się podczas kreowania kolejnych
charakterów – tych „złych” i tych „dobrych”. Ale najbardziej zapunktowała u mnie…
…demonami! A w zasadzie
dwoma z trzech demonów.
Pierwszym z nich jest Virven,
który ma w sobie coś z wilkołaka, tak sądzę. O luju, jaki on był świetny! Chyba
zaspokajał moją rządzę krwi, bo i sam lubił wypatroszyć sobie na poczekaniu
członka Rady, ewentualnie dwóch. Uwielbiałam jego sarkastyczne podejście do
świata, mituwisizm absolutny i to, jak wszystko był gotów rozwiązać przy pomocy
zębów i pazurów. No i punktował u mnie
inteligencją wielokrotnie udowadniając, że nie taki demon straszny jak go malują
i że często to ludzie są o wiele gorsi i głupsi od istot z samego dna piekieł.
Drugim z demonów był mózgojadek
Szutzel. Najpierw przeczytałam opis jego wyglądu. Że niby taki słodki smoczkowa
ty stworek z różowymi ślepiami, malutki, całkiem sympatyczny, etc…. a potem
Szutzel przemówił głosem cwanego pijaczka spod sklepu (kojarzycie to takie „panie kierowniku, pan poratuje złotóweczką!”)
i zdobył me serce. Mały demon był obrotny, przekupny, nienażarty (a nazwa „mózgojadek” nie
wzięła się z powietrza ;P) i przekomiczny. Można powiedzieć, że był taką
demoniczna wisienką na torcie.
Nie wiem co jeszcze mogłabym dodać. O! Powiem wam, że nieoczekiwanie zakończenie mnie wzruszyło i nawet
troszkę zasmuciło. Nie spodziewałam się tego, bo myślałam, ze do samego
końca będzie tylko i wyłącznie zabawnie.
Chwała niebiosom, że jest kolejny tom (a podobno szykuje się też część
trzecia), bo w innym wypadku czułabym niedosyt. Mam zapotrzebowanie na powrót
do świata wykreowanego przez panią Wójtowicz i liczę na to, że uda mi się do
niego wrócić jak najszybciej ;)
Ale się rozgadałam. Prawdę mówiąc nie wiem co jeszcze mogłabym dodać. Dla mnie ta książka składa się z trzech
elementów:
- piekielnie ciekawej i nietypowej historii wyśmiewającej bajkowe stereotypy,
- ciekawych, barwnych i dopiętych na ostatni guzik pod względem kreacji bohaterów,
- humoru, który aż się wylewa spomiędzy kolejnych linijek tekstu;
Czy polecam wam Wrota? Całym serduchem. Tylko zawińcie
sobie tę książkę w jakiś ładny papier, bo okładka straszy xD
Buziaki!
Ula
Dziękuję za zwrócenie uwagi na tytuł. Czytałam kiedyś i szukałam, ale nie miałam pojęcia, że ten maszkaron, to książka, której szukam. Aż przekopałam stronę Jaguara. Nie wiem skąd biorą grafików, ale to jakaś masowa tragedia...
OdpowiedzUsuńOkładka w mój gust estetyczny tez nie trafia, ale ze względu na treść chętnie bym przeczytała. ;)
OdpowiedzUsuńOkładka jest dość dyskusyjna co do estetyki - zgadzam się z Tobą w 100 % - maszkaron, że proszę siadać, ale mimo to zachęcasz, bo ja lubię niekonwencjonalne historie :)
OdpowiedzUsuń