Strony

czwartek, 6 września 2018

Czy warto oceniać książkę po okładce? | Wrota Milena Wójtowicz


Cześć Chrupki!
Jakiś czas temu recenzowałam niejakie Post scriptum autorstwa Mileny Wójtowicz (łapcie link do recenzji TUTAJ). Było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i cóż, było ono więcej niż pozytywne. Kiedy więc nadarzyła się okazja do zrecenzowania innej książki pani Wójtowicz nie wahałam się ani chwili i tak oto dziś przychodzę do was, aby opowiedzieć pokrótce o Wrotach, czyli książce, której w Empiku kijem bym nie tknęła… zupełnie niesłusznie!


Książę, który za wszelką cenę chce zostać bohaterem.

Królewna, która chciałaby, żeby ją wszyscy zostawili w spokoju.

Bajka, która wcale nie jest bajką.

Gawarek, książę z Dolin, bardzo chciał zostać bohaterem. A bohaterowie, jak powszechnie wiadomo, całymi dniami nic, tylko ratują białogłowy z rąk łupieżców, łotrów i niegodziwców. Pech, jemu akurat do uratowania trafiła się białogłowa nie dość, że niewdzięczna i niezadowolona z ratunku, ale jeszcze zła do szpiku kości, jak na Czarownicę z Twierdzy przystało. Salianka, ocalona od bezpiecznej i nudnej egzystencji królewna, nie zamierzała nigdy zapuszczać się w obce krainy, ale skoro już do nich trafiła, to nie po to, żeby zamiatać podłogi w czyimś pałacu!
Przewrotna bajka o zadufanych w sobie książętach, wkurzonych na cały świat królewnach i Wrotach
do Piekieł, marzących o wolności.*


Czy wy widzicie tę okładkę? Nie wiem co brał grafik ale widać, że skopało go elegancko. Przyznaję się bez bicia – początkowo nie zdecydowałam się na sięgniecie po tę książkę właśnie przez jej koszmarny wygląd, chociaż opis brzmiał nieźle, tak… dziwacznie, a ja lubię dziwaczne historie. Ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? Mój wewnętrzny esteta wziął górę nad książkoholikiem. Chwała niebiosom, że po Post scriptum postanowiłam poznać inne powieści Wójtowicz, bo w przeciwnym razie ominęłaby mnie jedna z najlepszych książek, jakie miałam przyjemność czytać w te wakacje. Tak więc już na wstępie apeluje – nie oceniajcie Wrót po okładce. Serio, serio.


To, co musicie wiedzieć o Wrotach, to że jest to opowieść nieprzewidywalna i niekonwencjonalna. Wójtowicz bawi się w niej utartymi schematami z bajek i baśni, wywraca je na lewą stronę i do góry nogami, mąci i mota, przez co ciężko jest nam odgadnąć jakimi torami potoczą się losy bohaterów. Jedno możemy założyć z góry – nikt nie będzie żył tu długo i szczęśliwie, rycerz na białym koniu nie uratuje białogłowej ze szponów smoka, dobro nie zawsze zwycięży, a nawet nie zawsze będzie dobre. To mi się ogromnie spodobało we Wrotach. Bo wiecie, w bajkach wszystko zawsze jest takie do bólu doskonałe, wręcz nierealne. Dobro to dobro, zło to zło, nie ma niczego pomiędzy. Bohaterowie są albo czarni, albo biali. A tutaj? Tutaj dostajemy bajkę, która pachnie prawdziwym życiem i jest pełna szarości. Okej, nadal jest baśniowo, bo mamy księżniczki, zamki, rycerzy i całą resztę bajkowej ferajny, ale owa ferajna musi liczyć się z tym, że życie… to nie bajka. Jeśli więc szukacie historii, która nie będzie słodko-pierdzącym powieleniem znanych nam wszystkim schematów o Kopciuszkach, Pięknych i Bestiach i innych królewnach Śnieżkach, to Wrota są tym, czego potrzebujecie.


Kolejną rzeczą, która cechuje tę książkę jest pieruńsko dobra kreacja bohaterów. Z ręką na sercu przysięgam, że ze świecą można by szukać drugich takich. Są nietuzinkowi, jedyni w swoim rodzaju.

 Zacznijmy może od Salianki, czyli naszej głównej bohaterki. Jestem nią zachwycona, bez kitu. Z początku mdła, szara myszka pod wpływem kolejnych przygód zmienia się diametralnie. Zamoczywszy paluchy w mazidłach upiękniających zaczyna przypominać księżniczkę i Panią Twierdzy, a nie randomową służącą, za którą zostaje przez omyłkę wzięta. Wykształcają się u niej pazurki i to takie konkretne. Salianka jest zdrowo szurnięta, ale bardzo logiczna w swoich działaniach. Obrawszy sobie za cel udowodnienie swojej Radzie, że to ona, nie kto inny jest Panią Twierdzy i powinni jej słuchać  dąży do tego celu po trupach. Dosłownie. Na kolejnych stronach powieści odkrywa swoje moce i silne strony, walczy ze słabościami, poznaje swoją przeszłość, łapie w garść teraźniejszość i stara się zanadto nie wybiegać w przyszłość, bo a nóż okaże się, ze skończy jak swój ojciec, którego opętały demony wymykające się przez Wrota. A skoro już o Wrotach mowa…


Nie do końca wiem jak one działają. W sensie sporo rozumiem, ale nadal jest to dla mnie twór tak dziwny, że aż niepojęty. Spróbuję wam to wyjaśnić w możliwie najkrótszy sposób. Otóż Wrota to byt (w tym momencie przeszukuje Google w poszukiwaniu słowa, które oddadzą to czym są te cholery bo mi uciekło, serio xD) sama nie wiem… metaforyczny? Nie mają własnej postaci, znajdują się w umyśle Strażnika, w tym przypadku Salianki. Mają za to własną wolę, ambicje, emocje. Potrafią strzelić focha, umieją knuć, wiedzą czym jest sarkazm i biegle się nim posługują. Wrota są przejściem do piekieł. Mogą wypuszczać na nasz świat demony, jak również mogą przenosić demony z naszego świata w zaświaty. Od stuleci gnieżdżą się w umysłach Strażników i dzielą z nimi jedno ciało, przez co jeśli demon okaże się na nie zbyt silny, może dojść do opętania. Tak właśnie skończył ojciec Salianki – zwariował od zbyt dużej ilości demonów w organizmie. No bywa i tak :’).  Nie wiem, czy zrozumieliście mój opis Wrót. Mam nadzieję, że przynajmniej po części udało mi się wyjaśnić czym one są. W każdym razie chyba pierwszy raz spotkałam się z czymś takim w książce i nie ukrywam, był to cudowny powiew świeżości. Wewnętrzne rozmowy i przekomarzania się Salianki z Wrotami bawiły mnie jak mało co. Większą frajdę miałam chyba tylko z demonów w tej książce, ale o tym za chwilę ;).

Idąc dalej mamy jeszcze Gawarka (aka Ulka) czyli naszego rycerza w lśniącej zbroi w wersji demo. Bo bez zbroi. No i średni z niego rycerz. Gawarek jest księciem, który pragnie dokonywać bohaterskich czynów, ale średnio mu to idzie. Zacznijmy od tego, że na dzień dobry ratując niewiastę przetrzymywaną siłą w twierdzy złej Czarownicy… wykrada z twierdzy tę właśnie wiedźmę. Później jest tylko ciekawiej. Gawarek to zaprzeczenie stereotypowego księcia z bajki. Prawdę mówiąc trochę mi go było mało, zarówno pod postacią Gawarka, jak i Ulka. Polubiłam tego gałgana (jak z resztą chyba wszystkich bohaterów, słowo daję!) i czuję lekki niedosyt, bo pojawiał się on sporadycznie, chociaż w kluczowych momentach historii.

Oprócz tej trójki w książce pojawia się mnogość przeróżnych, barwnych postaci. Jest dobra czarodziejka , która ma słabość do piwa. Jest Rada składająca się z cwanych i wiecznie knujących dziadyg. Jest Plaskat, czyli jeden z członków rady, który staje się dla Salianki kimś na kształt przyjaciela (ale nie tak do końca) oraz wiele, wiele innych bohaterów, a każdy z nich jest inny. Wójtowicz naprawdę postarała się podczas kreowania kolejnych charakterów – tych „złych” i tych „dobrych”. Ale najbardziej zapunktowała u mnie…


…demonami! A w zasadzie dwoma z trzech demonów.

Pierwszym z nich jest Virven, który ma w sobie coś z wilkołaka, tak sądzę. O luju, jaki on był świetny! Chyba zaspokajał moją rządzę krwi, bo i sam lubił wypatroszyć sobie na poczekaniu członka Rady, ewentualnie dwóch. Uwielbiałam jego sarkastyczne podejście do świata, mituwisizm absolutny i to, jak wszystko był gotów rozwiązać przy pomocy zębów i pazurów. No i punktował u mnie inteligencją wielokrotnie udowadniając, że nie taki demon straszny jak go malują i że często to ludzie są o wiele gorsi i głupsi od istot z samego dna piekieł.

Drugim z demonów był mózgojadek Szutzel. Najpierw przeczytałam opis jego wyglądu. Że niby taki słodki smoczkowa ty stworek z różowymi ślepiami, malutki, całkiem sympatyczny, etc…. a potem Szutzel przemówił głosem cwanego pijaczka spod sklepu (kojarzycie to takie „panie kierowniku, pan poratuje złotóweczką!”)  i zdobył me serce. Mały demon był obrotny, przekupny, nienażarty (a nazwa „mózgojadek” nie wzięła się z powietrza ;P) i przekomiczny. Można powiedzieć, że był taką demoniczna wisienką na torcie.


Nie wiem co jeszcze mogłabym dodać. O! Powiem wam, że nieoczekiwanie zakończenie mnie wzruszyło i nawet troszkę zasmuciło. Nie spodziewałam się tego, bo myślałam, ze do samego końca będzie tylko i wyłącznie zabawnie. Chwała niebiosom, że jest kolejny tom (a podobno szykuje się też część trzecia), bo w innym wypadku czułabym niedosyt. Mam zapotrzebowanie na powrót do świata wykreowanego przez panią Wójtowicz i liczę na to, że uda mi się do niego wrócić jak najszybciej ;)


Ale się rozgadałam. Prawdę mówiąc nie wiem co jeszcze mogłabym dodać. Dla mnie ta książka składa się z trzech elementów:
  • piekielnie ciekawej i nietypowej historii wyśmiewającej bajkowe stereotypy,
  • ciekawych, barwnych i dopiętych na ostatni guzik pod względem kreacji bohaterów,
  • humoru, który aż się wylewa spomiędzy kolejnych linijek tekstu;



Czy polecam wam Wrota? Całym serduchem. Tylko zawińcie sobie tę książkę w jakiś ładny papier, bo okładka straszy xD

Buziaki!
Ula




*żródło: http://wydawnictwo-jaguar.pl/books/wrota/


3 komentarze:

  1. Dziękuję za zwrócenie uwagi na tytuł. Czytałam kiedyś i szukałam, ale nie miałam pojęcia, że ten maszkaron, to książka, której szukam. Aż przekopałam stronę Jaguara. Nie wiem skąd biorą grafików, ale to jakaś masowa tragedia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Okładka w mój gust estetyczny tez nie trafia, ale ze względu na treść chętnie bym przeczytała. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka jest dość dyskusyjna co do estetyki - zgadzam się z Tobą w 100 % - maszkaron, że proszę siadać, ale mimo to zachęcasz, bo ja lubię niekonwencjonalne historie :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)