Cześć i czołem Malinki!
Brrrrr! U Was też jest tak
pieruńsko zimno? Bo u mnie panuje istna lodówka. Jeszcze jeden koc, a zamienię
się w kokon, a na wiosnę zamiast Q. będziecie mieli motylka. No… może raczej
jakąś ćmę ;). Jednak póki jeszcze mi rączki z tego kokonu wystają, to piszę. A
co piszę? Cóż, zapraszam Was na recenzję książki, o której mam tak mieszane
uczucia, że… Panie i Panowie, przedstawiam wam kolejną historię pióra Rainbow Rowell – Nie poddawaj się.
Od czego to się… ach tak! Fabuła!
Watford to szkoła dla
czarodziejów znajdująca się gdzieś w Wielkiej Brytanii. Główny bohater – Simon Snow
jest na siódmym, ostatnim roku. Ważne info – Simon jest najpotężniejszym czarodziejem
na świecie. Chłopak ma w sobie tyle magii, że aż go rozsadza. Dosłownie. Mimo
siedmiu lat nauki chłopak ma problemy z zaklęciami, ciągle coś plącze, a na
domiar złego w sytuacjach kryzysowych zdarza mu się podpalać to i owo. No,
ewentualnie wybuchać. Ale to jeszcze nie jest najgorsze! Prawdziwym problemem
jest to, że ktoś wysysa magię ze świata, a zgodnie z przepowiednią to właśnie
Simon ma go pokonać. I tak oto gdy chłopakowi świat sypie się na głowę, traci
dziewczynę, obserwuję wisząca na włosku wojnę, która lada moment wybuchnie,
przychodzi czas, aby stawić czoła złu, które pochłania magiczną moc i ocalić
świat magów. Tylko jak tego dokonać, jeśli nie panuje się nawet nad własną
mocą? Co zrobić, aby świat czarodziejów się nie rozpadł? Jak rozwikłać zagadkę,
która spędza sen z powiek naukowcom od kilkunastu lat? Przeczytajcie Nie poddawaj się, a poznacie odpowiedzi na te i wiele więcej pytań
;).
Na początku muszę się wam
przyznać, że nie miałam styczności z Fangirl,
przez co troszkę nie wiedziałam na co się piszę biorąc się za Nie poddawaj się. A co ma piernik do
wiatraka? Otóż ci, którzy czytali Fangirl
wiedzą, że jedna z bohaterek pisze tam fanfiction o Simonie Snow – czyli bohaterze
Nie poddawaj się. Od razu mówię, że za żadne skarby świata nie umiem ogarnąć
zamysłu Rowell i nie wiem, czy to co czytałam było właśnie tym fanfiction z Fangirl, czy raczej urzeczywistnieniem
fikcyjnej książki, której Cathy (bohaterka
Fangirl) była tak wielką fanką, ze stworzyła fanfic nią inspirowany. W
zasadzie zastanawiałam się nad przeczytaniem Fangirl, ale ilekroć wspomnę gdzieś o Rowell, to właśnie tę książkę
każdy mi odradza i… i przez to póki co nie rozwikłam zagadki z fanfikiem. Jeśli
ktoś z Was umie mi to wyjaśnić to proszę – piszcie w komentarzach, bo mój mózg
wysiadł i… potrzebuje pomocy :).
Dobra, ale przejdźmy do moich
odczuć i opinii o Nie poddawaj się ;). Szczerze mówiąc mam mętlik w głowie. Z jednej strony upewniłam się w tym, że styl
Rowell do mnie trafia i na bank będę czytać jej książki, a z drugiej strony za
cholerę nie wiem co jej strzeliło do
głowy, żeby brać się za fantastykę. Ale po kolei.
Styl autorki znów jest niesamowicie lekki i pełen dobrego humoru. Do
diaska, uśmiechałam się pod nosem czytając dialogi, których jest bardzo dużo (co niesamowicie przyspiesza czytanie książki
;)). Rowell ma talent do prześlizgiwania się przez historię tak gładko,
jakby sunęła na saneczkach po śniegu (Czujecie
już święta? W Hiszpanii w październiku zaczęli sprzedawać czekoladowe mikołaje
<3). W zasadzie nie ma tam momentu nudy… chociaż może to przez to,
że nie ma też momentów zapierających dech w piersi. Jest jakoś tak… równiutko. Ta historia ani ziębi, ani grzeje. Ona
bawi. To na pewno :).
Podobały mi się liczne nawiasy. To chyba jest charakterystyczne dla Rowell (nie wiem tak na 100%, bo czytałam póki co dwie książki jej autorstwa :P). W każdym bądź razie te wtrącenia były zawsze trafione i jakieś takie... Kurcze, nie umiem wyjaśnić. To tak, jakby Rowell już po napisaniu Nie poddawaj się, wpadła na kilka pomysłów, ale nie miała jak ich wpleść, więc natrzaskała nawias obok nawiasu z dopiskami. Może nie spodoba się to każdemu, ale ja pochwalam takie zabiegi ;).
Bolało mnie strasznie to, jak perfidnie wzorowano się tu na Harrym Potterze. Bo naprawdę ilość zapożyczeń
aż boli. Zamiast Nawiedzonego Lasu
jest Ukryty Las. W Harrym była Bijąca Wierzba, a tutaj mamy Wieżę Płaczącą. Lokalny Hagrid pasie
sobie kozy i ma drewnianą laskę zamiast parasolki z ukrytą różdżką. No po
prostu zerżnięć zapożyczeń jest bez liku. Właśnie dlatego nie lubię ff.
Bo to taki kulturalny plagiat jest według mnie. Tak więc za przegięcie z wzorowaniem się na Harrym Rainbow Rowell ma
u mnie minusa, co nie znaczy, że przestanę ją lubić. Co to, to nie ;).
Ogromnego, kolosalnego, wielkiego, potężnego minusa ma jednak za to jak
okaleczyła magię w tej książce. A może nie tyle magię, co zaklęcia. Co to w
ogóle miało być ja się pytam?! Te zaklęcia były tak idiotyczne, że… a z resztą,
co mi tam. Przytoczę Wam kilka. Wyobraźcie sobie, że Wasz przyjaciel zamierza
zaraz wysadzić w powietrze hmmm… podwórko waszego domu. Jakim zaklęciem go
powstrzymacie? Polecam spróbować tego: Weź się w garść! Staw czoło! Trzymaj się!
Nie trać głowy! Na Simona
działa. A co jeśli chcecie roztopić masełko na babeczce? Nic prostszego,
wystarczy zawołać Życie na gorąco! Chcesz sobie polatać? No to dawaj W
górę, w górę i pod chmurę!, a jak ci się latanie znudzi, to rzuć A my
wszyscy bęc!, i po sprawie. Tak Kochani, to są zaklęcia. Nie
zgrywam się. Dobrze, że ktoś pomyślał, żeby każde z zaklęć podkreślić
pogrubioną czcionką, bo można by
pomyśleć że nasi bohaterowie cierpią na jakieś zaburzenia i lubią sobie raz na
jakiś czas krzyknąć jakiś tekst zupełnie od czapy. Także za zaklęcia Rowell
ma u mnie minusa.
Kolejnego zgarnia za potwory,
które stworzyła w Nie poddawaj się.
Na litość boską kto przy zdrowych zmysłach wymyśla borsukinsyny (To , jak
tłumaczy autorka, są takie borsuki, tylko że paskudne.) albo babojagołaki? Już nie wspomnę o tym, że
tutejszy odpowiednik Voldemorta nazywa się Szarobur…
Może to miało być komiczne, sama nie wiem. Jeśli tak, to udało się. Nazwy w książce są tak idiotyczne, że aż
śmieszne. Po przeczytaniu o babojagołakach miałam ochotę napisać do Rowell
list z prośbą, aby dla dobra swojego i czytelników nie pisała kolejnych
powieści fantasy. Bo bądź co bądź Nie
poddawaj się jest książką fantasy, i to jedyną w swoim rodzaju ;P.
To by było chyba tyle, jeśli o
minusy chodzi. Pora więc na plusy, i tu muszę opowiedzieć wam co nieco o
bohaterach Nie poddawaj się. Jejku, Rowell ma dar do tworzenia postaci,
których nie sposób nie lubić. Okej, może tych złych nie polubiłam, ale cała
reszta z marszu trafiła do mego serducha.
Na pierwszy ogień weźmy takiego Simona. Ciapa z niego jakich mało. Siedem
lat się chłopina uczy, a nadal miesza zaklęcia i podpala co popadnie. Ale to mu
trzeba wybaczyć. W końcu jest Wybrańcem!
Snow jest taki uroczy z tym jego niepohamowanym apetytem i
opóźnionym ogarnianiem, że aż chciałoby się go poznać. Tak wiecie, w TYM
świecie ;)
Penelope – czyli coś jakby Hermiona, tylko z pućkami – jest fajniutka.
Serio, nie wiem jak inaczej ją określić. Ona jest tą taką książkową chłopczycą,
która nie lęka się wspinania po drzewach, siniaków i obdartych łokci. Podobała mi się jej żądza przygody,
pomysłowość i inteligencja. Cóż, po prostu lubię bohaterki, które nie są
pustakami. Taki fetysz ;).
Nie mniej jednak moje serducho w całości oddaję Bazowi <3.
Cholera, w życiu nie leciałam tak bardzo na… Ughhh no nie zdradzę, bo to by był
okrutny spoiler. W zasadzie nie wiem jak Wam cokolwiek o nim napisać, aby nie
popsuć wam lektury, więc może po prostu porozwodzę się nad jego pięknymi,
szarymi oczami, zamiłowaniem do garniturów, nieprzeciętną zdolnością do bycia
skończonym wrednialcem, ale też do troski o tych, których kocha. Kurczę, dla samego Baza z chęcią
przeczytałabym kontynuację tej historii! W zasadzie przez całą książkę
czekałam na rozdziały widziane jego oczami, bo uważam, ze były najlepsze. Były
takie… bazowate. Sarkastyczne, nieco
mroczne, mocno dowcipne… jednym słowem – świetne!
W Nie poddawaj się występuje wątek
homoseksualny (to się tak nazywa?
Jeśli nie, to mnie poprawcie), który w zasadzie podbił moje serducho. Tylko czekałam na kolejne strony zapisane
rodzącą się miłością pomiędzy dwójką bohaterów powieści. Nie zdradzę Wam oczywiście jak potoczyły się losy tej dwójki, ale nie
mogę pominąć tego aspektu, bo to właśnie za niego Rowell dostaje ode mnie
ogromnego plusa. Tak mnie wciągnęło śledzenie tego wątku, że w jeden dzień
pochłonęłam ponad połowę książki, a teraz w sumie mam niedosyt i chciałabym czytać
o nich dalej.
I co jeszcze… cóż, to chyba już
wszystko ;). Podsumowując – Nie poddawaj się mnie zaskoczyło, bo
niby ma tyle tych minusików… a mimo wszystko podoba mi się, chcę więcej.
Wydaje mi się, że to zasługa stylu Rowell, który po prostu do mnie trafia. Nie
mniej jednak nie wiem, czy chciałabym czytać inne książki o tematyce fantasy
tej autorki. Chyba jednak nie dane jej jest wkraczać do światów
przepełnionych smokami i wampirami, bo od progu je partaczy swoimi
borsukinsynami…
Książkę mogę polecić… hmmm… z
pewnością tym z Was, którzy nie maja nic
przeciwko fanfic’om. Nie poddawaj się
spodoba się zapewne też osobom, który przypadła do gustu Fangirl (tak obstawiam :P). Jednak jeśli jesteś czuły na odgapianie, albo jesteś
zagorzałym fanem Harry’ego, to może jednak daruj sobie najnowszą powieść
Rowell? Oszczędzisz sobie nerwów ;).
A co z Wami? Czytaliście? A może dopiero planujecie? Zachęciłam Was, a
może zniechęciłam, do sięgnięcia po Nie poddawaj się? Piszcie w komentarzach,
czekam!
Całusy ;*
Q.
Za książkę dziękuję wydawnictwu
Harper Collins ;)