poniedziałek, 11 grudnia 2017

Zmieniłam zdanie o 180 stopni! | Złotowidząca. Schronienie, Rae Carson

Cześć Wam Grzybki!
Uwaga. Będę się troszkę kajać.

Przeżywszy jeden z (jak do tej pory) najgorszych tygodni w roku nareszcie mogę w spokoju usiąść i coś dla was napisać. Więc siadam. I piszę. O czym? O drugim tomie ZłotowidzącejSchronieniu autorstwa Rae Carson. O poprzednim tomie narzekałam tutaj: O TU SOBIE KLIKNIJCIE. A czy dziś będę narzekać? To się okaże ;)




O TYM, O:
Lee Westfall ma tajemnicę. Wyczuwa złoto w otaczającym ją świecie. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, jak potężnym i niebezpiecznym darem
została obdarzona. Wie, że w każdej chwili ktoś może go ktoś może odkryć…

Lee w końcu znalazła dom. Na terenie, który wybrała, korzystając ze swego niezwykłego daru. Nie tylko złota jest tu pod dostatkiem – w Kalifornii nie brak przyjaciół, którzy, jak ona, szukają swojego miejsca na ziemi, a także miłości. Jefferson, przyjaciel z dzieciństwa, nadal uparcie walczy o jej serce. A Lee stawia coraz mniej zdecydowany opór…*



NOGI TROCHĘ ODPOCZĘŁY ;)
W recenzji pierwszego tomu marudziłam na (w prawdzie świetnie napisany) motyw drogi, którego ogromnie nie lubię. Chwała niebiosom, że tutaj on na początku nie występuje. W prawdzie bohaterowie odbywają jedną dłuższą przejażdżkę, ale (nie powiem wam czemu) nie wiele się o niej dowiadujemy, kilometry przelatują nam w przeciągu jednego krótkiego rozdziału, a potem znów zakotwiczamy się w jednym miejscu. No i nie powiem, jestem z tego powodu piekielnie szczęśliwa xD.



TAKIE TROCHĘ SIMSY
Najpierw dostajemy coś w stylu Simsów, tylko z dodatkiem „dziki zachód” – Lee wraz z jej przyjaciółmi zakładają  własne obozowisko nad jeziorem, budują chatę, szałasy, ogarniają pastwisko dla koni… no, początek jest bardzo leciutki i spokojny. Nie ma tu mowy o wartkiej akcji, ale tym razem nie zamierzam na to narzekać. Po pierwsze dlatego, że w tygodniu matur chyba najlepszym, co mogła dać mi książka był właśnie taki bogaty w opisy, a ubogi w krew i flaki wątek, jakim rozpoczyna się Złotowidząca. Schronienie. Po drugie, chyba po prostu byłam już przygotowana na to, że Carson nie zarzuci mnie od progu dziką akcją. Tym większe było moje zdziwienie (a może nawet zachwyt?) tym, co zaczęło się dziać po wspominanym rozdziale, w którym bohaterowie się przemieszczają!



GORĄCZKA ZŁOTA
Bo przemieścili się do obozowiska górników u podnóża góry, w której założono kopalnię. Niestety, zbyt wiele zdradzić wam nie mogę, jednak nie będzie spoilerem, jeżeli zdradzę wam, że z własnej woli to oni się tam nie zatrzymali. W każdym bądź razie od momentu, w którym stopa Lee stanęła w kopalnii, akcja ruszyła z kopyta, a ja nie mogłam doczekać się chwili, w której będę mogła przeczytać kolejny rozdział. W tej części książki nadal dostawałam świetne, precyzyjne i pobudzające wyobraźnie opisy, ale tu nie opisywano mi ślicznych pagórków i rwących potoków. Tu mogłam poczuć zapach spoconych ciał, prochu i ziemi, zapach niewolnictwa. A skoro już o tym mowa…


BRAWA ZA TO!
To, jak Carson ukazała sytuację niewolników w tamtych czasach uważam za jeden z największych atutów Złotowidzącej. W książce dostajemy bezlitosne opisy tego, w jak nieludzkich warunkach żyli zmuszani do niewolniczej pracy Indianie, murzyni i Chińczycy. Ci ostatni w prawdzie dostawali jakieś tam wynagrodzenie, ale umówmy się, że przysłowiowa miska ryżu i zawszony kocyk to kpina, a nie zapłata za harówkę w pocie czoła od rana, do nocy. Obozowisko pod kopalnią do złudzenia przypominało mi obozy pracy z czasów II wojny światowej. Indianie żyli oddzieleni od pozostałych górników w odgrodzonej palisadą strefie. Karmiono ich w zasadzie trucizną, bo ziemniakami, które były przesiąknięte (jeśli dobrze pamiętam) rtęcią, wykorzystywaną przy wydobywaniu złota. Ci ludzie spali nadzy w błocie, pracowali ponad własne siły, byli traktowani jak bydło, batożeni i zabijani z byle powodu. I to wszystko jest w tej książce. Carson się nie cacka – kilkakrotnie wzdrygnęłam się pod wpływem słów, w jakie ubierała ona sytuację rdzennych mieszkańców Ameryki. Wydaje mi się, że zasłużyła sobie tym na gromkie brawa. Poważnie.


MAGIA, MOI DRODZY
Kolejnym plusem jest to, czego nie dostałam w tomie pierwszym. Złotowidzenie! Magia, której próżno szukać w poprzedniej części, tutaj nareszcie dostaje swoje pięć, jeśli nie piętnaście minut. Lee nareszcie wyzwala bestie, jaka w niej drzemie. Właściwie nie jest to taka znowu metafora, ale o tym powiedzieć wam nie mogę. W każdym bądź razie w Kalifornii Złotowidząca ma w końcu okazję popisać się przed nami swoją mocą, a Carson ma okazję pokazać się nie tylko od strony pisarki do bólu realistycznej, ale i też tej, która umie stworzyć bardzo dobry wątek fantasy. Moc Lee jest o tyle fascynująca, że ciągle ewoluuje i zwiększa się… ciekawi mnie więc, co stanie się ze złotowidzeniem w kolejnych tomach, jeśli takowe się pojawią. Bo w sumie nie wiem, czy są w planach – z jednej strony można spokojnie tę historię kontynuować, a ja z pewnością bym sięgnęła po tom trzeci, a z drugiej strony można ją też już zakończyć. Cichutko jednak liczę na to, że to jeszcze nie koniec ;)


MIIIŁOŚĆ ROŚNIE WOOKÓŁ NAAS… ALE BEZ PRZESADY ;)
Tak jak się tego spodziewałam, w drugim tomie rozwija się nareszcie wątek romantyczny. Muszę przyznać, że jest on dobry. Nie pcha się na pierwszy plan, jedynie plącze się gdzieś pomiędzy pozostałymi wątkami, ale jest tak zgrabnie napisany, że właściwie nie obraziłabym się, gdyby pojawiło się go ciut więcej. Jeff i Lee nie rzucają się na siebie bez żadnej gry wstępnej, chwała niebiosom za to. Miłość pomiędzy tą dwójką rodzi się z przyjaźni, stopniowo i powoli. Pasuje mi to do czasów, w których ma miejsce akcja książki – w XIX wieku jednak rzeczy miały się nieco inaczej, niż jest to obecnie. Tak więc dla szukających prawdziwej miłości w książkach – tu ją znajdziecie; dla lękających się przytłaczającego wątku romantycznego – tu tego nie ma; dla lubujących się w realistycznych relacjach, w które się po prostu wierzy – taka właśnie jest miłość Jeffa i Lee.



DZIEWCZYNA Z CHARAKTEREM
Skoro już mówimy o bohaterach, to mam dobrą wiadomość dla tych z was, którzy nie lubią głupiutkich głównych bohaterek: Lee jest dokładnie przeciwieństwem głupiutkiej bohaterki! Ostatnio mam fart, jeśli o żeńskie postacie chodzi. Leah jest już kolejną dziewczyną, którą polubiłam od pierwszych stron. Cechuje się ciętym językiem, nad którym czasami nie panuje, i to w niej bardzo lubię. Jest inteligentna, odważna i uparta, a przy tym nie jest jakimś takim wyidealizowanym babskiem. Popełnia gafy i błędy, ale są to takie potknięcia, które sama pewnie też mogłabym popełnić, dzięki czemu jeszcze bardziej ją lubię. Coż, ta dziewczyna wkradła się do mojego serca. Mogłabym z nią konie kraść. Serio.


UŚMIECHNIĘTY OD UCHA DO UCHA
Jeff. Luju, czemu jego w tej książce jest tak niewiele? Jedyne co mnie pociesza to fakt, że w każdym momencie, w którym Carson wpuszczała go na strony swojej powieści, był on do bólu idealny. Chcę go więcej. Chcę więcej jego uśmiechu, jego poczucia humoru, jego bystrego umysłu i jego twardych mięśni. I wy dziewczyny też będziecie tego chciały, uwierzcie mi. W zasadzie Jeff jest jednym z głównych powodów mojego zapotrzebowania na tom trzeci… ale shhhh, nie mówcie nikomu!


POLUBILIŚMY SIĘ. BARDZO
Tak już kończąc wypada wspomnieć o pozostałych postaciach. Cóż, o ile w pierwszej części z żadną właściwie się nie zżyłam, o tyle tutaj drżałam o życie prawie każdego z bohaterów, a pozostałym z całego serca życzyłam śmierci. Kurcze, to było dobre. Carson nie bała się zabijania postaci, albo odsyłania ich do innych stanów, okaleczania… Nie, to nie była brutalność na poziomie Martina, to nawet nie był Sapkowski, ale mimo wszystko czułam lęk o to, czy autorka przypadkiem nie wpadnie na szalony pomysł uśmiercenia Jeffa, Bety, Majora, czy kogokolwiek innego. Czy w końcu to zrobiła? Tego nie powiem. Powiem jedynie, że w tej książce kule śmigają bohaterom koło uszu, szałasy płoną, proch wybucha, krew brudzi ręce tych dobrych i tych złych… dzieje się. Oj tak, dzieje się.


TAKŻE TEN…
Chyba się za bardzo rozgadałam. Wybaczcie mi :’). Jednym słowem mówiąc: polecam. A jeśli miałabym użyć więcej, niż tylko jednego.. to: bardzo polecam. Dobre to było. Wciągające, ciekawe i takie, że uwierzyłam we wszystko. Poczułam to i zapragnęłam więcej. Chciałabym, abyście i wy mieli okazję to przeżyć. O. Tyle. ;)




A wam zdarzyło się zmienić zdanie o jakiejś serii po poznaniu kolejny jej tomów? Z jakimi cyklami tak mieliście? A co myślicie o Złotowidzącej? Czytaliście? Planujecie? Czekam na was!



Ściskam wam i daję przyzwolenie, na pożarcie dziś tabliczki czekolady. Bo wiecie, każdy zasługuje na odrobinę słodyczy w życiu ;)
Ula


Za książkę dziękuję wydawnictwu Jaguar ;)



*źródło opisu: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4789779/zlotowidzaca-schronienie

9 komentarzy:

  1. Planuję dać szansę tej książce. Na początku nie byłam do niej za bardzo przekonana, ale jednak po nią sięgnę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja raczej się nie zdecyduję na lekturę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo się cieszę że Ci się podobało, bo czaje się na tą serię od jakiegoś czasu a recenzje są dość mieszane :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdy czytam o bohaterce, że jest silną osobowością a nie słodką do zemdlenia wzdychająca dziewuszką, to od razu książka jest dla mnie na plus.

    OdpowiedzUsuń
  5. No proszę, jaka zmiana :) nie spodziewałabym się. Ja jeszcze się nie odważayłam na zapoznanie ze Złotowidzącą, ale może jednak warto zaryzykować...?

    Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
  6. Te okładki są niesamowicie cudowne, uwielbiam Twoje zdjęcia i recenzje :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie miałam styczności z książkami z tego cyklu, mam uraz do literatury młodzieżowej ostatnio po lekturze ACOTARU. Jednak powieść, którą opisujesz, brzmi jak przeciwieństwo tej mdłej książki Maas. Nie zapoznałam się jeszcze z Twoją recenzją pierwszej części - pisałaś tu, że narzekałaś, ale ja i tak czuję się przekonana informacją o tym, że główna bohaterka nie jest głupia. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chcesz mi powiedzieć, że to jest ta sama książka, na którą tak niedawno narzekałaś? Podziwiam cię, ze mimo wszystko sięgnęłaś po drugi tom. Ale z drugiej strony, kurczę. Rzadko się zdarza, że druga część jest lepsza od pierwszej xd
    Ah, i już wiem, do czego była ci potrzebna ta "folia na ciało" XD

    Pozdrawiam!
    To Read Or Not To Read

    OdpowiedzUsuń
  9. Dopiero przymierzam się do przeczytania "Złotowidzącej", ale miałam podobnie co Ty ze "Szklanym Tronem" - "Opowieści" mnie wkurzały regularnie przez główną bohaterkę, "Szklany Tron" wciągnął fabułą, ale główna bohaterka irytowała mnie niemożebnie, a w "Koronie w mroku" już jest znacznie lepiej :D

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)