Czołem Farfocle!
Nie mogłam się doczekać sięgnięcia po tę książkę. Chwała niebiosom jej premiera prawie pokrywała się z
moimi urodzinami, więc mogłam kupić ją sobie i było to w pełni uzasadnione :P.
Gdy tylko do mnie dotarła wszystkie inne książki musiały poczekać bo Alwyn Hamilton złamała mi serce Zdrajcą tronu, a więc musiałam jak
najszybciej skleić je do kupy z pomocą Duchów rebelii. Czy udało mi się je
poskładać w jedno? Zaraz się dowiecie ;)
Po wydarzeniach, którymi
zakończył się poprzedni tom buntownicy są w nieciekawej sytuacji. Amani
tymczasowo staje na czele rebelii i jako priorytetowy cel obiera sobie
odnalezienie i uratowanie swoich przyjaciół. Niestety dzielą ją od nich nie
tylko setki kilometrów pustyni, ale i ściana z żywego ognia. Pokonanie jej nie
będzie proste… a to dopiero początek. Droga przez pustynię i walka o tron
Miraji zostanie okupiona życiami wielu ludzi. Poleje się krew, Alwyn Hamilton
kolejny raz opowie nam baśnie i legendy, a drzemiące w nich ziarenka prawdy
ożyją na naszych oczach.
Tęskniłam za tą serią. W prawdzie troszkę
już mi się zatarły w pamięci detale z poprzednich tomów, ale pamiętałam to, co
było najistotniejsze, a z zapomnianymi drobiazgami pomogła mi sama książka.
Na pierwszych stronach znalazłam bowiem spis
bohaterów podzielonych na tych, którzy popierają rebelię oraz tych, którzy
są jej przeciwni, a także dżinów oraz ludzi „bezstronnych”. Do każdej postaci
dołączony został jej krótki opis.
Dalej przypomniano mi kto zmarł i w
jakich okolicznościach do tego doszło, a na końcu przytoczono w największym skrócie mity i legendy, które poznałam w
poprzednich tomach, a do których odwołania znajdują się w Duchach rebelii. Kurcze,
czemu takich rzeczy nie ma w każdej serii? Przecież to zajmuje raptem kilka
stron, a dzięki temu człowiek może z buta wjechać w akcję powieści bez tego
drażniącego bałaganu w głowie wynikającego z tego, że od czasu kiedy czytał
poprzedni tom minęło X czasu. Duchy rebelii zapunktowały więc u mnie już od pierwszej strony ;).
Później przyszedł czas na treść właściwą i z jednej strony początek bardzo mi się podobał, a z drugiej czułam
lekką frustrację. Świetne było to, że Hamilton nie zanudzała mnie jakimiś nieistotnymi
smętami, tylko od razu przeszła do
akcji. Nie wiem jak wy, ale ja nienawidzę takich rozwlekanych początków
książek, zwłaszcza gdy mam do czynienia z kontynuacją, a poprzednia część
zakończyła się w jakiś koszmarny sposób. Wolę
od razu wskoczyć w wartki nurt wydarzeń i tak właśnie było tutaj –
buntownicy w prawdzie ukrywali się przed Sułtanem, ale już w pierwszym
rozdziale działali, szukali sposobu na odnalezienie swoich przyjaciół, a
dodatkowo wystąpiły spore komplikacje, z którymi też musieli sobie poradzić. Nie mogłam więc w żadnym razie narzekać na
nudę, bo od pierwszych stron coś się tu działo. Jednakże akcja przeplatana
była rozmyśleniami i wspomnieniami Amani, która nie mogła zapomnieć o tym, co
wydarzyło się pod koniec Zdrajcy tronu. No i z jednej strony
rozumiem, że mogło ją to gnębić (ba, powinno ją to gnębić!), a z drugiej strony
wydaje mi się, że było tych wspominek
trochę za dużo. Ja jako czytelnik odświeżyłam już sobie pamięć dzięki tej
ściądze z przodu książki, a więc nie potrzebowałam tego wielokrotnego
przypominania co to się tak nie nawydarzało, jak bardzo jest źle, kto gdzie
przebywa, co jest czyją winą i tak dalej. Ale
wiecie, ten drażniący stan rzeczy nie utrzymał się zbyt długo. Amani razem z
rebeliantami szybko przystąpiła do działania, przez co po upływie kilku
krótkich rozdziałów zwyczajnie zabrakło czasu na biadolenie, bo trzeba było
kombinować, uciekać i walczyć, czyli robić wszystko to, co tygryski lubią
najbardziej.
Alwyn Hamilton zdecydowanie ma dar
do kreowania bohaterów, których kocha się całym serduszkiem. Począwszy od
Jina, przez Iza i Mazza, Shazad, Ahmeda, a skończywszy na moim absolutnym
ulubieńcu czyli Samie – wszystkich ich
uwielbiałam i ogromnie bałam się, że Hamilton uśmierci któregoś z nich (w
efekcie czego polały się łzy i to nie jeden raz!). Każda z tych postaci
jest jakaś, każdą potrafiłam rozróżnić bez podawania jej imienia. Z resztą to
samo tyczyło się czarnych charakterów. W Duchach
rebelii pojawia się postać, która nieźle namieszała w poprzedniej części i
niezmiennie mąci i krzyżuje plany buntowników również w tym tomie. Nie zdradzę
wam o kim mowa, ale matko i córko, aż mi się maczuga w kieszeni otwierała, gdy
ta osoba wkraczała na strony powieści. Grrr!
Tak więc autorka dostaje u mnie
solidną piątkę za kreację bohaterów Duchów
rebelii. Czemu nie szóstkę?
Bo tym razem zawaliła z Amani. O
ile w poprzednich tomach byłam fanką Niebieskookiej Bandytki, tak w tej części
niejednokrotnie łapałam się za głowę widząc jakie błędy popełniała główna
bohaterka i jak bardzo złe decyzje podejmowała. Nie zrozumcie mnie źle,
nadal nie lubię postaci wszechwiedzących i nieomylnych. Cenię sobie to, że
autor pamięta, iż bohaterowie jego książki są tylko ludźmi i popełniają błędy…
no ale Moi Drodzy, szanujmy się! Amani w tej części tak często zgrywa bohaterkę,
bierze na siebie więcej niż jest w stanie znieść (czego jest świadoma),
ryzykuje życiem swoim i innych w idiotyczne sposoby, a do tego dość sporo
biadoli… kurczę, to irytuje. Nie mniej
jednak nadal ją lubię. Działała mi trochę na nerwy, ale równocześnie
wprowadzała do książki masę plot twistów i sporą dawkę niezłego humoru, a więc
ten… wybaczam jej. Uznajmy, że to były skutki uboczne zbyt długiego
przebywania na słońcu.
O tym, że jestem oczarowana
magicznym światem stworzonym przez Hamilton mówiłam już TUTAJ i TUTAJ, nie będę
więc się nad tym zbyt długo rozwodzić. Duchy
rebelii podobnie jak poprzednie dwa omy trylogii są przesycone legendami
prosto z piaszczystej pustyni, a ja za każdym razem zachwycałam się tym, jak te
historie opowiadane dzieciom do snu lub powtarzane przy ogniskach ożywały na
moich oczach. To robi taki niezwykły, magiczny klimat… ughh!
Pewnie wielu z Was chciałoby wiedzieć jak to jest z wątkiem romantycznym w Duchach rebelii. Cóż, muszę przyznać, że
relacja Jina i Amani jest idealnie
wyważona. Nie wychodzi na pierwszy plan, nie sprawia, że bohaterom odwala szajba.
Jin nie myśli penisem, Amani nie lata za nim z wywieszonym jęzorem. Trwa wojna, więc miłostki trzeba odłożyć na
bok i oboje są tego świadomi. Dzięki temu dostajemy tutaj takie trafiające w
punkt migawki, jakieś krótkie scenki z udziałem tej dwójki, tak wplecione w tę
historię, żeby nie przyćmić tego co najważniejsze –walki o wolność. Tym
sposobem ci z was, którzy unikają romansów nie muszą się obawiać, bo
miłość nie zepsuje im lektury, natomiast ci, którzy lubią wątki romantyczne nie
będą poszkodowani, bo takowy tu znajdą i to na tyle wyrazisty, aby ich
zaspokoił ;).
Trochę mnie bawi to, jak ja przeżywałam wydarzenia w tej książce. Bo
wiecie, na początku wyglądało to tak, że
chociaż bałam się o życie bohaterów i miałam świadomość, że coś może pójść nie
tak, to jednak czułam podskórnie, że to jeszcze za wcześnie na te
charakterystyczne dla Hamilton łamiące serce plot twisty, a więc czytałam
to, a w głowie miałam takie: „O, tu wygrali, tu im się udało, tu ich trochę
gonili ale uciekli, tu wygrali, tu przegrali ale zaraz ktoś ich uratował…”.
Czułam się jakoś bezpiecznie, bo w końcu autorka nie mogła mi wyzabijać garstki
bohaterów na początku ostatniego tomu, bo nie miałaby kiedy zastąpić ich innymi
postaciami xD. Natomiast druga połowa
książki to już zupełnie inna bajka. Od kiedy do zabawy dołączyli dżini,
Człowiek spod góry, zagraniczni żołnierze i inne urozmaicenia wszystko zaczęło wydawać
się potencjalnym zagrożeniem i sprawiało, że z fascynacją śledziłam poczynania
buntowników. Pierwsza połowa była
lżejsza, było w niej więcej humoru i uśmiechów losu, za to druga.. druga połowa
Duchów rebelii to był sztos!
Niesamowita historia z niesamowitym zakończeniem, słowo daję <3
A skoro już mowa o zakończeniu, to dawno nie czułam się tak zaspokojona finałem jakiejś serii. Hamilton zgrabnie domknęła wszystkie wątki
a nawet zrobiła coś więcej. Zwykle nie mamy pojęcia „co było dalej”.
Historia urywa się na pocałunku zakochanych, ślubie, jakimś tam podpisaniu
pokoju, przejęciu tronu czy czymś takim, a co było dalej, tego nie wie nikt.
Ale nie tym razem. Tym razem wiemy co było dalej. No, a raczej JA wiem co było
dalej. Wy musicie się dopiero tego dowiedzieć ;)
Kończąc chciałabym powiedzieć kilka słów o samym wydaniu. Cała trylogia jest wydana prześlicznie
i ciężko było mi oderwać oczu od złotych zdobień na okładce. Szata graficzna podbiła me serce… za to literówki i inne drobne
babole wbiły w nie szpilkę. Zabrakło mi tu zadbania o braki powtórzeń
(trafiały się akapity, gdzie w kilku następujących po sobie zdaniach raz za
razem padało to samo słowo, które można byłoby zastąpić jakimś synonimem).
Czasami gdzieś zabłąkał się zbędny przecinek, albo zdanie nagle przedzielono
kropką, której zdecydowanie nie powinno być w tym miejscu. Jeśli więc jesteście czuli na takie rzeczy, to uprzedzam – może wam
żyłka wyskoczyć na szyi. Ale taka mała, spokojnie. Nie ma tego kto wie ile, ale
jest wystarczająco dużo, abym czuła się zobowiązana napisać wam o tym ;).
Reasumując, Duchy rebelii
były książką, na którą czekałam jak na szpilkach i nie zawiodłam się. Hamilton
zakończyła historię Niebieskookiej Bandytki w fenomenalnym stylu. Czytając
towarzyszyły mi przeróżne emocje. Płakałam, gdy ginęli moi ukochani
bohaterowie, ale też śmiałam się, gdy rebelianci bezczelnie żartowali, chociaż
mieli nóż na gardle. Ta historia jest
magiczna, mówię Wam! Fakt, ma kilka wad ale nadal serdecznie ją Wam polecam.
Dajcie się wciągnąć w walkę o wolną pustynię. Niech wstanie nowy świt!
Ufff… chyba troszkę dałam się
ponieść emocjom. A i tak odczekałam sporo, żeby ochłonąć xD to mówi samo za
siebie, nie? Dacie się skusić historii pełnej magii pustyni? A może już ją
znacie? Jeśli tak, to jakie są wasze wrażenia po lekturze? ;) Czekam na Was w komentarzach!
;)
Buziaki!
Ula ;*
Aż mi teraz szkoda, że jeszcze nie przeczytałam "Buntowniczki z pustyni". Ale po twojej recenzji korci mnie bardzo, żeby całą tę serię jak najszybciej wypożyczyć z biblioteki! ;)
OdpowiedzUsuńZahipnotyzowałaś mnie tym gifem♡ oczu nie mogę oderwać :-) Serię kocham i wielbię, chyba właśnie dlatego nie przeczytałam jeszcze duchów rebelii. Po prostu nie czuję się gotowa na rozstanie z bohaterami:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mam ogromną ochotę na przeczytanie tej książki - szczerze powiem, że przyciągnęła mnie do niej w pierwszej chwili właśnie okładka pierwszego tomu :D
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu "Buntowniczki z pustyni" nie wiedziałam, czym ci ludzie się tak zachwycają. Po przeczytaniu "Zdrajcy tronu" nadal nie mogłam tego dostrzec, choć już wiedziałam na czym polega fenomen tych książek. Nie jestem jednak ich wielką fanką, a historia Amani na pewno nie jest tą, do której będę wracać. "Duchów rebelii" raczej nie przeczytam chyba, że egzemplarz sam wpadnie mi w ręce. To po prostu książki, które do mnie nie przemawiają.
OdpowiedzUsuńFajnie jednak słyszeć, że autorka nie spartaczyła zakończenia.
Pozdrawiam ❤
bookmania46.blogspot.com
Ta książka nie daje czasu na narzekanie, bo wciąga w wir wydarzeń od samego początku. Jest naprawdę świetna i szczerze mówiąc, nie dziwimy się absolutnie, że dałaś się ponieść emocjom w swojej recenzji. Takie lubimy czytać najbardziej! :)
OdpowiedzUsuń"Duchy rebelii" to książka, którą czyta się bardzo przyjemnie i to naprawdę dobra, pełna akcji kontynuacja. Zresztą - tych postaci faktycznie trudno nie lubić! :) My też już wiemy co było dalej i nic dziwnego, że dałaś ponieść się emocjom w swojej lekturze! :)
OdpowiedzUsuń