Czołem Bestyjki!
Nie żeby coś, ale grono moich ulubionych polskich autorów się
powiększa. Tym razem dołączyła do niego Milena
Wójtowicz, a to wszystko za sprawą historii o pewnej nienormatywnej dwójce
oraz śledztwie, które bohaterowie zaczynają z własnej woli prowadzić.
Pozwólcie, że podejmę próbę zachęcenia was do poznania Post scriptum ;).
PS Professional Consulting nie
jest normalną firmą. Jej założyciele – Piotr Strzelecki oraz Sabina Piechota
zajmują się kolejno: on doradztwem,
coachingiem i szeroko pojętą psychologią, ona szkoleniami BHP i wszystkim co
się z tym wiąże. I nie byłoby w tym
niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że ich klienci to wampiry, duchy, wilkołaki i
inne istoty nienormatywne. Dodatkowo Piotrek i Sabina też nie są zwykłymi
śmiertelnikami.
Kiedy pewnego czwartkowego poranka Sabina jadąc do
pracy zauważa przy cmentarzu, na którym poprzednie nocy Piotr prowadził sesję
terapeutyczną pewnemu zawziętemu nieboszczykowi
radiowóz policyjny jest przekonana, że jej wspólnik coś nawywijał.
Jednak Piotrek nie wie niczego o wydarzeniach, które miały miejsce na cmentarzu
tamtej nocy. Chwilę później Sabina zostaje wezwana do fabryki pełnej
nienormatywnych pracowników, w której miał miejsce niepokojący wypadek. Po
przyjrzeniu się sprawie dwójka głównych bohaterów dochodzi do wniosku, że obie
sprawy są powiązane i tym sposobem zaczyna się ich amatorskie dochodzenie. A
jak to bywa z śledztwami prowadzonymi na własną rękę, możemy spodziewać się
masy potyczek, niekonwencjonalnych pomysłów i śmiesznych sytuacji.
Kto chce się pozbyć wrocławskich nienormatywnych i dlaczego? Jaka jest
prawdziwa natura Piotra? I co do tego wszystkiego ma Wiedźmin oraz chłopaki z Supernaturals?
Czytajcie, a się dowiecie!
Przyznam się bez bicia – cykałam się czytania tej książki. Bo wiecie,
z tym humorem to jest tak, że albo autor trafi w punkt, albo zupełnie rozminie
się z poczuciem humoru czytelnika. Tak więc brałam z mojego recenzenckiego stosika wszystko oprócz tego
nieszczęsnego Post scriptum… i to był
ogromny błąd! Milena Wójtowicz od pierwszych
stron podbiła me serce. W prawdzie zajęło jej chwilę rozwinięcie skrzydeł, ale
kiedy to już się stało, to ja jako czytelnik całkowicie straciłam nad sobą
kontrolę – śmiałam się na głos i zaznaczałam cytat za cytatem (co nawiasem
mówiąc prawdopodobnie zaowocuje osobnym postem poświeconym najzabawniejszym
cytatom z tej książki – co wy na to? :D), a po skoczeniu książki od razu
sprawdziłam, czy to przypadkiem nie ma jakiegoś drugiego tomu, jakichś
dodatków, prequeli, sequeli… czegokolwiek! Niestety, nie znalazłam żadnych
innych książek o Piotrku i Sabince, ale na szczęście pani Milena Wójtowicz
naskrobała całkiem sporo innych historii, a ja już wiem, że będę musiała poznać
je wszystkie :D. Tak więc pierwszym i
chyba największym plusem Post scriptum
jest nieziemski humor, który towarzyszy nam od pierwszej do ostatniej strony, a
który jest tak lekki i naturalny, że człowiek ani przez chwile nie czuje się
rozśmieszany na siłę. Jeśli ktoś z was zna i lubi książki Marty Kisiel, to
mogę wam powiedzieć, że jest to coś zbliżonego do stylu Ałtorki, a jednocześnie
zupełnie inne. Szczerze mówiąc próbowałam zadecydować która z pań pisze lepiej,
ale nie byłam w sanie. Stawiam miedzy nimi znak równości i obie obdarzam moją
bezgraniczną miłością czytelniczą <3
To, o czym nie można zapomnieć, to mnogość ogromnie barwnych postaci wykreowanych przez autorkę.
Począwszy od dwójki głównych bohaterów, czyli impulsywnej, radosnej i
uwielbiającej słodkości (a raczej z braku lepszej opcji zabijającej głód
słodyczami) Sabiny, którą po prostu
uwielbiam i już za nią tęsknię, oraz Piotrka,
który chociaż pomaga wielu nienormatywnym poradzić sobie życiem pośród zwykłych ludzi, to sam nie umie
pogodzić się ze swoim prawdziwym ja, kocha bieganie i lawendowe świeczki, a do
tego jest chyba najbardziej intrygującą
postacią w całej książce. Dalej pojawiają się bohaterowie drugoplanowi nienormatywni, czyli pewien przyczajony wilkołak, który jeszcze nie wyszedł z
szafy, dobroduszny Jędruś, oraz wij Stefan, któremu różne rzeczy lecą
na głowę – każdy z wymienionych panów jest inny i każdy od razu zapada w
pamięci czytelnika. Są jeszcze zwyczajni
mieszkańcy Brzegu, jak na przykład rozwalająca system Ewunia, czyli najlepsza przyjaciółka Sabiny, czy też mama Piotrka i wiele, wiele innych
postaci. Jest tego sporo, serio. A najlepsze
jest to, że mogę dać wam gwarancję, iż nie sposób jest pomylić jednego bohatera
z drugim – już Wójtowicz o to zadbała ;)
Sam wątek kryminalny bardzo mi
się podobał. Przede wszystkim nie udało mi się go rozwiązać przed naszymi
śledczymi z przypadku, a to już coś znaczy, bo mam w zwyczaju psuć sobie
lekturę zbyt dokładnym analizowaniem wszystkiego i rozgryzaniem zagadki przed
bohaterami książki. Całe to śledztwo wypada tak komicznie i tak autentycznie…
znaczy nie, stop. Ono jest niedorzeczne. Ale mogę się założyć, ze gdybym to ja
je prowadziła, to wyglądałoby ono dokładnie tak samo pokracznie xD Fakty są takie: intryga została świetnie usnuta,
autorce udało się mnie zaciekawić do tego stopnia, że podarowałam sobie sen i
czytałam do oporu, aż moje oczy odmówiły posłuszeństwa – tak bardzo chciałam
dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi i dlaczego poluje na nienormatywnych.
A co się przy tym ośmiałam, to moje :D
Akcja książki ma miejsce w Brzegu. Milena Wójtowicz oprowadza nas po mieście, używa nazw ulic, co krok je
nam opisuje i sprawia, że czujemy się tak, jakbyśmy razem z Sabiną i Piotrem
przemierzali kolejne kilometry w beemce tej pierwszej. Nie jest to tak
drobiazgowe jak Lalka Prusa (i chwała
Wójtowicz za to!) ale nie da się przemilczeć tego, że miasto odgrywa w tej książce dość sporą rolę, a więc jeżeli lubicie
delikatne (jeśli mogę to tak określić ;))
urban fantasy, to Post scripum powinno
przypaść wam do gustu.
Mam jeden mały zarzut i dotyczy on poniekąd stylu autorki. W Post
scriptum Wójtowicz często gęsto używa slangu czy też wyrażeń potocznych.
I wiecie, mi tam to nie przeszkadzało, w końcu sama pisząc dla was wplatam w
moje teksty wyrazy niepoprawne z punktu widzenia prawilnych humanistów. Wiem jednak, że wielu z was może to
zirytować, a więc uprzedzam: w historii Sabinki i Piotrka możecie spotkać takie
cuda jak „miszcz”, „YOLO” i inne słowa, które dla starszego pokolenia
(patrz: mój tata, na którym zamierzam przeprowadzić eksperyment i wybadać jak
zareaguje na obce słownictwo w książce xD)
mogą wydać się co najmniej zagadkowe ;’).
Jest jeszcze jeden zgrzyt, który tyczy się skrótów. Kurde, ja się domyślam, że to miało być (hehe)
zabawne, ale mi raczej sprawiało problem podczas czytania. O co chodzi? Ano
o to, że w tekście niejednokrotnie takie skróty jak np. BHP są zapisane w formie „ be ha pe”. Moje oczy bolało kiedy na to
patrzyły. Podobnie „vintage” zamieniono
na spolszczone do bólu „wintydż”. Jak na mój gust obyłoby się bez takich
zabiegów, bo w tych chwilach, w których Wójtowicz tak perfidnie przekładała na
polski zagraniczne słowa albo zapisywała skróty tak, jak się je wymawia, ja czułam
się jak gałgan i głąb w jednym. Mehh.
Jednak po podsumowaniu wad i zalet stwierdzam, że Post scriptum zasługuje na głośne i wyraźnie: BIERZCIE TO LUDZIE! Historia nienormatywnych przyjaciół z
Brzegu jest opowieścią pełną świetnego humoru, wciągającej akcji i bohaterów,
którzy w mgnieniu oka trafiają do serducha czytelnika i od razu czują się w nim
jak u siebie. Fakt, książka ma słabe strony, ale umówmy się, że są one
mikroskopijne w porównaniu do plusów, jakie Milena Wójtowicz ma nam do
zaoferowania w swojej powieści. Co tu dużo gadać… no polecam wam Post scriptum, polecam jak jasna
cholera. I jak bum cyk cyk. O!
No i jak, zrobiłam Wam smaka na
tę historię? Kto z was planuje poznać Post
scriptum? A może już znacie opowieść o strzygach, wilkołakach i
nieboszczykach z Brzegu? Czekam na Was w komentarzach!
Buziaki ;*
Ula
Za książkę dziękuję
wydawnictwu Jaguar ;)
Ja też zawsze sięgając po humorystyczne książki się obawiam, bo zazwyczaj moje poczucie humoru i poczucie humoru autorów... rozmijają się.
OdpowiedzUsuńKurczę, brzmi całkiem ciekawie, choć spodziewałam się, że książka nie będzie aż tak dobra. Może jednego dnia się skuszę.
OdpowiedzUsuńO tak, Piotruś jest niesamowity. Bardzo mi się podobało to, jak autorka przeciągała kwestię wyjawienia tego, kim właściwie jest. Cudnie jej wyszło ;)
OdpowiedzUsuńNa pewno kupię tę książkę, mówiłam Ci to już! Kupiłaś mnie totalnie tą recenzją!
OdpowiedzUsuńI przez Ciebie mam teraz ochotę na wafelki z kawowym nadzieniem! Jak tak możesz!
Pozdrawiam,
Iza Heavy books