Cześć Śrubki!
Matulu, jak ja się cieszę, że
ta książka się skończyła. Serio. Nie wyobrażacie sobie co się ze mną działo
przez Freję, czyli powieść
autorstwa Matthew Laurence'a. Ale
spokojnie, wszystko wam opowiem.
Bogowie żyją wśród nas, ale ich
moc zależy od tego ilu mają wyznawców.
Potrzebują naszej wiary, aby istnieć.
Nordycka bogini Freja nie cierpi na nadmiar wiernych, ale nie narzeka.
Żyje sobie w ośrodku dla osób chorych psychicznie i zadowala się tym, co ma...
do czasu, gdy odwiedza ją pewien tajemniczy mężczyzna w garniturze i składa jej
propozycję nie do odrzucenia: Freja może dołączyć się do tajnej organizacji i
wspomóc ją w polowaniu na pozostałych bogów... albo zostać zgładzona niewiarą.
Bogini nie ma zamiaru tańczyć tak, jak zagra jej nieznajomy. Razem z nowopoznanym pracownikiem ośrodka -
Nathanem ucieka i zaczyna nowe życie.
Tajną organizacja nie zamierza jednak tak łatwo odpuścić w wyniku czego
bogini zmienia plany. Odtąd jej głównym celem będzie zniszczenie firmy
polującej na bóstwa.
Postarałam się z tym opisem kurde. Nie wiem, może się mylę, ale chyba jest on ciekawy....
w przeciwieństwie do samej książki.
Freja liczy sobie nieco
ponad 300 stron. Czyta się ją w sumie
bardzo szybko i spokojnie można by chapnąć tę książkę w jeden wieczór (co jest
chyba jedyną jej zaletą xD), gdyby nie to, że cała ta historia męczy swoją
nijakością, głupotą i niedopracowaniem. Poważnie, biorąc się za tę książkę planowałam poświęcić
jej max dwa dni, a tymczasem zajęło mi to aż cztery! Po przeczytaniu kilku
stron każdorazowo czułam nagłą potrzebę sprawdzenia co skrywa moja lodówka,
zobaczenia co tam na fejsbukach, skoczenia na dwór na maliny, pościerania
kurzy... Opcjonalnie chętnie też gapiłam się tępo w ścianę i jak słowo
daję, było to ciekawsze od czytania Freji. Serio.
Początkowo byłam bardzo ciekawa
tego, jak autor zabierze się za umieszczenie nordyckiej bogini w Ameryce z XXI
wieku. Moja ciekawość zgasła jakoś na 4 stronie, a później było już tylko
gorzej i gorzej. Mam wrażenie, że
Matthew Laurence ma swoich czytelników za durni, a przynajmniej ja czułam się
nieposzanowana przez to jak perfidny kit chciano mi wcisnąć w tej książce. Wszystkie
niecodzienne zjawiska były tak niemrawo tłumaczone, że łeb odpada. Jedno wydarzenie przeczyło drugiemu,
logika poszła się kochać a sens poczłapał w jej ślady. To chyba mój
największy zarzut dla tej książki. Nie wiem tylko, czy gorsze były próby
wyjaśnienia różnych sytuacji przez Laurence’a, czy raczej te ze zjawisk,
których autor najwidoczniej nie przemyślał i nie miał na nie wytłumaczenia…
więc po prostu rzucał hasłem „to było
dziwne ale nie miałam czasu (bo narracja prowadzona jest w pierwszej
osobie, historię widzimy opisaną z perspektywy tytułowej Freji) o tym myśleć. Postanowiłam więc rozkminić to
za chwilę.”… po czym zupełnie zapominano o sprawie. Boże, jak to drażniło! Podałabym
wam tu multum przykładów, ale nie będę spolerować. Niech Laurence sam was „zaskoczy”.
Czy coś.
Przez te troszkę ponad trzysta stron
nieustannie miałam wrażenie, że ktoś tu próbuje być zabawnym – niestety z
marnym smutkiem. Kojarzycie to uczucie kiedy ktoś pokazuje wam filmik na
YouTube, który rzekomo ma być niesamowicie zabawny… a jedyne co czujecie
podczas oglądania go z tą osobą to lekkie zażenowanie i dylemat, czy lepiej od
razu powiedzieć, że was to nie bawi, czy może jednak poudawać trochę, aby nie
zranić ubawionego kolegi? No to w przypadku Freji
czytelnik jest na pozycji tego zażenowanego widza, który nie czuje żartu. Ja dodatkowo
jestem widzem szczerym i nie zamierzam udawać, że ta książka mnie bawiła. Dialogi, które docelowo (chyba) miały być
zabawne wypadały sztucznie i komicznie w tę złą stronę. O przemyśleniach
głównej bohaterki nie chcę nawet wspominać, tak żałośnie to wypadało. Brrrr,
aż mam ciarki na samo ich wspomnienie!
Co do Freji, to od bardzo dawna
nie trafiłam na tak irytującą bohaterkę. Od pierwszych stron miałam jej
dość. Ja rozumiem, że kreację tej postaci powinnam traktować nieco inaczej niż
zwykłej dziewczyny - w końcu mamy do
czynienia z boginią. Ale czy w takim
razie istota chodząca po tym świecie od tysięcy lat nie powinna być chociaż
troszkę inteligentniejsza od ameby? Freja amebie do pięt nie dorasta. Bogini
postanawia przykładowo zniszczyć wspomniana w opisie organizację. Knuje spisek
przez ładne sto stron z okładem, przystępuje do jego realizacji i co? I
ogarnia, że nie obmyśliła jeszcze tego jak z tej akcji wyjść cało. Drobiazg,
nie? I takich sytuacji jest multum!
Freja chce pokonać tę złą firmę. Trafia na spotkanie, na którym pracownik tejże
organizacji opowiada o tym czym się zajmują (o tym też zaraz wam opowiem!),
jaka jest ich historia, jak tam to wszystko funkcjonuje… a nasza bystra główna
bohaterka go nie słucha, bo prezentacja ją nudzi. Brawo. Bogini nieustannie
dziamoli o tym jaka to ona jest zbuntowana, jak to gardzi ludźmi z organizacji
i tak dalej, ale wystarczy postawić przed nią talerz z filetem mignon i nagle
cały jej bunt i wszystkie uknute spiski idą w odstawkę – królowa je mięsko no
halo! Uczcijmy inteligencję Freji minutą
ciszy [*].
O pozostałych postaciach w
sumie nie ma co mówić. Pojawia się tu kilku bogów (no dobra, to też można chyba policzyć na plus – mamy okazję poznać
bóstwa z innych mitologii aniżeli tylko najbardziej znanej greckiej), jest
całkiem uroczy Nathan, są ci źli… ale na
dobrą sprawę żadna z postaci drugoplanowych nie jest na tyle wyraźnie
wykreowana, aby móc o nich powiedzieć coś więcej. Ta książka w 97% składa
się z Freji. Pozostałe 3% to mieszanka przedstawicieli innych panteonów oraz
absurdu.
Odniosłam przykre wrażenie, że przez
większość książki czytałam o niczym. Serio, potrafiłam zanegować każdy z
celi, jaki obierali sobie bohaterowie. Istota
funkcjonowania złej organizacji była dla mnie tak niedorzeczna, że to niemalże
bolało. Otóż widzicie, ludzie z tej firmy polowali na bogów po to, aby ci
im służyli i polowali na innych bogów. Ceną za pomoc była wiara – bóstwa dostawały
moc w postaci wyznawców, których zapewniała im firma. Po co łapano tych bogów? No
z tego co ogarnęłam to po to, żeby nie byli pasożytami i nie wyżerali naszej
ludzkiej wiary. Ale hej, nie żeby coś, ta wiara nic nas nie kosztuje! W książce pojawiła się nawet wzmianka o
Jezusie. Umówmy się, Jezus ma obecnie wyznawców multum i co? I za nim zła firma
nie goniła, on im jako żerca wiary nie przeszkadzał. Ale już taka Freja czy
Posejdon, czyli bogowie w których obecnie wierzą chyba tylko szaleńcy? No ci to
grabili najwidoczniej nas z wiary na prawo i lewo. Ludzie, trzymajcie mnie…
Tak więc najpierw czytałam o tym, że Freja ucieka (w iście idiotycznym
stylu) przed wysłannikiem organizacji, później o tym, jak to ona chce tę
właśnie organizację pokonać, a na końcu… na
końcu okazało się (o zgrozo!), że w tym wszystkim czai się coś więcej!
Oczywiście nie powiem wam o co dokładnie chodziło, ale no mówię wam, tak nędznego drugiego dna świat jeszcze nie
widział. Dociekliwa ja wyguglalam sobie informacje o bóstwie, którego
dotyczył jeden z tych „tajemniczych” wątków i po prostu umarłam ze śmiechu.
Jeśli zabierzecie się za lekturę Freji, to też wam polecam zbadanie kim tak
naprawdę jest bóg, który pojawia się gdzieś tam hen hen na samym końcu i jakie
potworności skrywa jego historia. Śmiech na sali. Mam wrażenie, że wychodzę w tym
poście na kawał francy, ale jak słowo daję, nie potrafię dostrzec żadnego
konkretnego plusa w Freji. A szukałam,
jak słowo daje szukałam!
Nie jest wam jeszcze mało? To może dorzucę informację odnośnie paru kwestii technicznych, a mianowicie –
literówek, dziwnych słów i wszelkiego rodzaju baboli. Jest tu tego naprawdę
sporo. Począwszy od nieoczekiwanej
zmiany czasu na przestrzeni jednego akapitu (serio, we Freji czasowniki są odmieniane w każdy możliwy sposób, bez ładu i
składu), przez przymiotniki z „nie”
pisane osobno, a skończywszy na „barbarzynce”,
czyli żeńskiej formie słowa „barbarzyńca”, które według słowników nie istnieje
xD Momentami aż mnie oczy bolały od
tego, co działo się na stronach Freji.
Auć.
Podsumowując, Freja jest lekturą ciężką przez swoją
lekkość. Książka jest przeładowana niedopracowanymi pomysłami, nielogicznymi
rozwiązaniami i irytującymi sytuacjami. Można to sobie przeczytać po to, aby
wyrobić sobie własne zdanie o historii nordyckiej bogini i chyba tylko po to.
Czy mogę tę książkę komuś polecić? Sama nie wiem. Może początkujący, bardzo
młody czytelnik nie zwróciłby uwagi na mnogość wad tej pozycji ale z drugiej
strony mamy na rynku wydawniczym tyle świetnych historii, w które wplątane są
wątki zaczerpnięte z różnych mitologii, że nie widzę sensu katowania się takim
niewypałem. Opis zapowiadał się ciekawie
i obiecująco, niestety nie spełnił moich oczekiwań. Szkoda.
A więc ja już się wygadałam,
pora na was. Może są tu osoby, które Freję
czytały i potrafią wskazać mi sens tej historii? Albo może ktoś was mimo wszystko postanowi sięgnąć po tę książkę? Dajcie mi koniecznie znać pod
postem ;)
Buziaki!
Ula ;*
Za książkę dziękuję
wydawnictwu Jaguar ;)
Tytuł oryginalny: Freya
Wydawnictwo: Jaguar
Tłumaczenie: Dominika Repeczko
Data wydania: 26 maja 2018
Ilość stron: 336
Chciałabym ci napisać, że udało mi się dostrzec sens tej historii, ale sama dobrze wiesz jak było, więc kłamać ci nie będę. Zgadzam się z każdym twoim słowem xd
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
Zadziorna jesteś i przez to recenzja (w przeciwieństwie do książki) potrafi wywołać uśmiech na twarzy. Cała recenzja jest doskonałym wyrażeniem tego, dlaczego nie sięgam po niesprawdzonych autorów, jeżeli chodzi o literaturę młodzieżową, s-f czy fantastyczną.
OdpowiedzUsuńMiło mi to słyszeć (czytać) ;) Ja wręcz przeciwnie - lubię sprawdzać obcych mi autorów, co niestety niejednokrotnie kończy się katastrofą czytelniczą xD
UsuńAch, cieszę się, że nie tylko mnie Freja denerwowała... Książka potencjał miała, ale ta bohaterka - ugh! Też dawno nie spotkałam kogoś, kto by tak frustrował.
OdpowiedzUsuńDokładnie, sam pomysł byłby spoko, ale to jak go wykorzystano... No zabito tę historię w zarodku :(
UsuńJa odpadam i podziękuję... Zgoda co do fabuły, że autor zawalił, ale jeśli chodzi o literówki, babole czy pomieszane czasy w jednym akapicie, to zrąbało sprawę wydawnictwo, redakcja i korekta, bo oni są od wyłapania takiego syfu. Więc tutaj bym się nie czepiała autora ;)
OdpowiedzUsuńNie czepiam się autora w tym przypadku bo masz rację , takie rzeczy powinien wyłapać wydawca, korektor czy tam ktoś odpowiedzialny za sprawdzenie tekstu przed drukiem ;) jednak babole są i to w liczne, więc grzechem byłoby o nich nie napisać ;)
UsuńO matko i córko, jak ja się cieszę, że nie zdecydowałam się na czytanie tej książki. Od samego początku jakoś odrzucała mnie swoją okładką i opisem, ale teraz widzę, że podczas jej czytania przeżywałabym prawdziwe męki. Nie znoszę sytuacji, w której autor próbuje być na siłę śmieszny - zawsze taki wymuszony humor bardzo prosto jest wyczuć. Widziałam fragmenty tej powieści, które pokazywałaś na Instagramie i... no nie. Po prostu nie :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
BOOKS OF SOULS
Intuicja cię nie zawiodła XD
Usuń"skończywszy na „barbarzynce”, czyli żeńskiej formie słowa „barbarzyńca”, które według słowników nie istnieje"
OdpowiedzUsuńOd kiedy? https://sjp.pwn.pl/doroszewski/barbarzynka;5411576.html
Szukałam wpisując w wyszukiwarce "żeńska forma od barbarzyńcy" i otrzymałam taki wynik: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/barbarzynca-w-spodnicy;6483.html
UsuńCóż, w takim razie profesor Bańko nie zna języka polskiego tak dobrze, jak powinien.
UsuńNajwyraźniej. Ja z mojej strony dziękuję Ci za zwrócenie uwagi i poprawię to w mojej opinii gdy tylko będę miała laptop pod ręką - poprawianie postów przez telefon grozi utratą zmysłów ;)
UsuńDzięki za ostrzeżenie - będę omijać szerokim łukiem!
OdpowiedzUsuńJuż wiem, że mam tę książkę omijać szerokim łukiem. Świetna recenzja, nieźle się uśmiałam, ale Tobie współczuję, że musiałaś przebrnąć przez ten tytuł. Widzę, że piszesz bardzo szczerze, więc będę zaglądać tu częściej :)
OdpowiedzUsuń