poniedziałek, 2 października 2017

O morderstwie, przyjaźni i zemście | Miasto świętych i złodziei, Natalie C. Anderson

Czołem Pyrki!
Nawet nie wiecie jak fatalnie zakończyłam wrzesień. Zaczęło się od kataru, skończyło na perfidnej grypie z gatunku tych śmiertelnych. Następnie grypa płynnie ewoluowała w rosnącą ósemkę, a na koniec wrzesień strzelił mi w japę zapaleniem… japy. Wyglądam jak ta najmniejsza wiewiórka z Alvina i wiewiórek! Nic to jednak, recenzja się sama nie napiszę, prawda? :D A będzie to recenzja książki, która w niesamowicie skuteczny sposób umilała mi ten okropny tydzień. Pozwólcie, że opowiem wam troszkę o Mieście świętych i złodziei autorstwa Natalie C. Anderson ;).



W cieniach miasta Sangui żyje dziewczyna, która nie istnieje. Gdy Tina wraz matką uciekły z Kongo do Kenii, liczyły na rozpoczęcie nowego życia i znalezienie nowego domu. Matka Tiny szybko znalazła pracę jako pokojówka w domu wpływowej rodziny, której głową jest Roland Greyhill, jeden z najbardziej szanowanych biznesmenów w mieście. Tina szybko dowiaduje się, że swoją fortunę Greyhillowie zbudowali na korupcji i przestępczym życiu. Kiedy więc jej matka zostaje znaleziona martwa w gabinecie pana Greyhilla, od razu ma pewność, kto jest sprawcą morderstwa.
Targana żądzą zemsty, Tina spędza kolejne cztery lata, próbując przeżyć na ulicach Sangui i pracując jako złodziejka dla Goondan, lokalnego gangu. To właśnie ta praca ostatecznie pozwala jej wrócić do posiadłości Greyhillów, gdzie będzie mogła wcielić w życie długo wyczekiwaną zemstę. Ale gdy tylko dziewczyna przekracza próg okazałej rezydencji, odzywa się ból starych ran, a wspomnienie dawnych przyjaźni wprawia w ruch niebezpieczny bieg zdarzeń, które mogą kosztować Tinę życie. Czy chęć odkrycia niewiarygodnej prawdy o zabójstwie matki − i o jego powodach − pozwoli bohaterce przetrwać lawinę wydarzeń?


WCIĄGNIECIE JĄ NA RAZ

Może zacznę od tego, jakie uczucia towarzyszą lekturze Miasta świętych i złodziei. Wiecie jak to jest, kiedy jest już późno, oczy wam się kleją i literki rozmazują, obiecujecie sobie, że ten rozdział będzie ostatnim na dziś… a potem następnego dnia ratujecie się kofeinowymi zastrzykami, bo jakoś nie wyszło z tym już-ostatnim-rozdziałem? Dokładnie to mi zrobiła ta książka. Króciutkie rozdziały sprawiły, że czytało się to absurdalnie szybko, a ich zakończenia nie pozwalały na odłożenie książki. Serio, wolałam przerwać sobie czytanie gdzieś w połowie rozdziału, a najlepiej w połowie jakiegoś akapitu z opisem miejsca, bo inaczej zżerała mnie ciekawość co wydarzy się dalej. Całkowicie dałam się porwać tej historii i wiele bym dała za możliwość obejrzenia jej ekranizacji (co chyba będzie możliwe, bo jeśli dobrze pamiętam wykupiono do takowej prawa ;))



UWIERZYCIE W NIĄ BEZ MRUNIĘCIA OKIEM

Ogromnym plusem Miasta świętych i złodziei jest autentyczność bijąca z tej historii. Kurcze, nigdy nie byłam jakoś specjalnie zainteresowana sytuacją gospodarczą czy polityczną w krajach afrykańskich, ale czuję w kościach (i wnioskuje po tym, co autorka dopowiedziała w podziękowaniach i słowie od siebie), że zanim powstała ta historia Anderson solidnie się przygotowała, co po prostu czuć. Z jednej strony czytelnik jest świadkiem normalnego życia w Kenii, poznaje relacje pomiędzy biedniejszymi mieszkańcami, a bogaczami, przygląda się temu, jak funkcjonuje kenijskie miasto, a z drugiej ma też możliwość wysłuchać krwawych historii z serca Konga. Kontrast pomiędzy obiema sytuacjami jest widoczny jak na dłoni. Czytając o tym, jak traktowane są kobiety w Kongo, co muszą przechodzić na co dzień byłam w szoku. Poważnie, chociażby dlatego warto, aby młodzież poznała tę historię – nie jest to reportaż, więc automatycznie mniej będzie ich odstraszać, a jednocześnie wszystko w tej książce napisane jest na tyle realistycznie, że istnieje ogromna szansa na to, że młodzi ludzie zwrócą uwagę na to, co dzieje się w tamtych krajach. Możliwe ze Miasto świętych i złodziei ruszy jakąś strunę w sercach nastolatków, a przynajmniej taką mam nadzieję.


MOŻLIWE, ŻE ZBYT SZYBKO JĄ ROZGRYZIECIE

Nie przypadkowo piszę tu o młodzieży. Wydaje mi się bowiem, że Miasto świętych i złodziei nie koniecznie przypadnie do gustu zagorzałym fanom kryminałów. Nie zrozumcie mnie źle, to jest naprawdę dobra historia… ale mam wrażenie, że miłośnicy gatunku mogą poczuć niedosyt, bo jednak główną zagadkę można rozwikłać na długo przed końcem książki – a przynajmniej ja, absolutny laik jeśli o kryminały chodzi częściowo odgadł jej rozwiązanie. Muszę oddać Anderson, że udało mi się wykombinować jedynie 1/3 odpowiedzi, więc w pewnym stopniu byłam zaskoczona, ale czuję, że ktoś kto na co dzień zaczytuje się w kryminałach byłby zawiedziony. Tak więc jeśli dopiero zaczynacie przygodę z tym gatunkiem, albo po prostu nie oczekujecie czort wie jak zagmatwanej intrygi, to jest to coś zdecydowanie dla was. Miejcie jednak na uwadze, że jeżeli chcecie zmusić swoje szare komórki do niesamowicie intensywnego działania, to jednak nie tędy droga.



POKOCHACIE JEJ BOHATERÓW

Cholernie dużym plusem Miasta… są bohaterowie wykreowani przez Natalie C. Anderson. Kurcze, mamy tutaj kalejdoskop charakterów dopracowanych w najdrobniejszych detalach. Po czym to poznałam? Ano po tym, że czytając tę książkę nie tylko miałam trwałe wyobrażenie każdego z nich, ale też przypasowałam do każdej z postaci inny głos i w monecie prowadzenia przez nich dialogów słyszałam to w głowie. Muszę wam powiedzieć, że do bohaterów Miasta świętych i złodziei przywiązujemy się w mgnieniu oka. Nawet nie zauważamy, kiedy zaczynamy im kibicować, pukać się w czółko gdy robią coś głupiego, uśmiechać pod nosem, gdy się przekomarzają… Słowem: Anderson dała radę z kreacją postaci swojej książki. Stworzyła silne kobiety, a każdą z nich obdarzyła własną historią, wspomnieniami i przeżyciami, które ją ukształtowały, oraz mężczyzn – zarówno złych, jak i dobrych – którzy kradną czytelnikowi serce, sprawiają, że się uśmiechamy, albo wręcz przeciwnie – wywołują nieprzyjemne uczucie maczugi otwierającej się w kieszeni. Tak więc za te barwne, indywidualne postacie Anderson dostaje ode mnie solidną piątkę z plusem. Szóstka by była, gdyby któryś z nich latał na smoku ;).


NIE RZYGNIECIE TĘCZĄ

Już prawie kończę, słowo. Musze wam wspomnieć o wątku romantycznym, który jest jednym z lepszych, jakie ostatnio czytałam. Czemu? Bo jest subtelny, nie odciąga uwagi od głównych wydarzeń, jest przeprowadzony z rozmysłem, powoli i stopniowo. Jest niezwykle smaczny. Tina nie zakochuje się od pierwszego wejrzenia, nie pieprzy o motylkach w brzuchu, nie mizdrzy się do Michaela jak potłuczona. Nic z tych rzeczy. Właściwie jest tego uczucia zupełnie nieświadoma, i o dziwo to jest dobre. Bo wiecie, często bohaterowie nie zdając sobie sprawy z własnych uczuć nas irytują i wydają się być idiotami. Przynajmniej mnie często irytuje takie rozwiązanie stosowane w książkach. W Mieście świętych i złodziei ani przez chwilę nie czułam irytacji. Relacja pomiędzy Tiną a Michaelem była taką kolorową posypką na babeczce, takim smaczkiem, który przeplatał się z innymi wątkami i rozładowywał atmosferę w momentach, kiedy zaczynała się robić zbyt gęsta ;)



NAUCZYCIE SIĘ SUAHILI

Jeśli o samo wydanie chodzi, to ogromnie podoba mi się to, że na samym początku książki znajduje się słowo od autorki, podziękowania oraz słowniczek. Ten ostatni jest bardzo pomocny, bo w całej historii przewijają się afrykańskie słowa i zwroty - dzięki słownikowi nie musimy się zastanawiać o cóż to chodzi, a wyrazy z suahili wzmacniają afrykański klimat powieści. W słowie od autorki dowiadujemy się o tym, co w Mieście… jest zaczerpnięte z prawdziwej Kenii i Konga, a co Anderson wymyśliła – osobiście cieszę się, że przeczytałam te informacje przed poznaniem historii Tiny, bo dzięki temu gdzieś z tyłu głowy kołatała mi się informacja, że to nie jest taka czysta fikcja literacka, że jest w tym wszystkim ziarnko prawdy ;). Właściwie jedynym moim zarzutem dla wydania tej książki jest fakt, że trzeba rozchylać ją na oścież, aby móc przeczytać tekst, a to jest dość niewygodne – jednak nie jestem pewna, czy wydanie finalne też ma ten problem (mój egzemplarz jest recenzenckim) ;).


PRZECZYTACIE?

Czy polecam? Z czystym sumieniem: TAK! Wydaje mi się, że ta historia przypadnie do gustu tym, którzy dopiero poznają gatunek kryminału – powinniście bez problemu się w niej odnaleźć i w nią wkręcić ;). Miasto świętych i złodziei to idealna książka dla tych, którzy pragną odsapnąć od natrętnych historii miłosnych, a jednak nie chcą całkowicie rezygnować z wątku romantycznego. Ze swojej strony zachęcam do sięgnięcia po nią zwłaszcza ludzi młodych, takich jak ja i młodszych – poważnie, warto!



Czas na Was! Znacie już opowieść o Tinie? Co o niej sądzicie? Też czytaliście ją nocami? A może dopiero przymierzacie się do sięgnięcia po Miasto świętych i złodziei? Czekam na wasze komentarze! ;)


Trzymajcie się ciepło i nie dajcie się grypie! Na pohybel…. I takie tam ;)
Ula ;*




16 komentarzy:

  1. Chciałabym poznać tę historię. Piękna okładka, Afryka jako tło toczącej akcji... Idealna lektura dla mnie, tak sądzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie trzymam kciuki za to, aby Miasto... wpadło ci w łapki jak najszybciej ;)

      Usuń
  2. Ale fajnie komponuje się kolorystycznie ta okladka z owocami :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Ale co się nad tym nabawiłam, żeby to dało taki efekt, to aż dziw, że mnie krew przy obróbce nie zalała xd Banany miałam perfidnie poobijane, pomarańcze też jakoś blade.. Ale nie ma rzeczy niemożliwych, nawet figi z ogrodu wyglądają całkiem afrykańsko 😂

      Usuń
    2. Figi? :P na mojej wsi mówimy pigwa :D Albo tak je obrobiłaś, że nie ogarniam świata :D

      Usuń
    3. Ej musiałam mieć jakieś zaćmienie umysłu jak to pisałam 😂 masz rację, toż to pigwy 😂😂

      Usuń
  3. Lubię czasem klimaty afrykańskie, może dlatego, że to świat, o którym zbyt wiele nie wiem. Kusisz :) świetne zdjęcia, bardzo klimatyczne! Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, dziękuję :D Klimat w tej książce jest świetny, aczkolwiek nie taki wiesz... "na króla lwa", bo akcja dzieje się w afrykańskich miastach... Ale klimat tych miast jest równie ciekawy, co taki dzikiej Afryki :)

      Usuń
  4. Jeśli mówisz, żeby czytać, to ja przeczytam! Mega recenzja :* Uwielbiam Twoje teksty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Jeju, ja mam zawsze stracha przy pisaniu recenzji, czy o czymś nie zapomniałam, czy dobrze się wyraziłam, czy nic nie jest przerysowane, bo jednak ludzie po przeczytaniu faktycznie mogą chcieć sięgnąć po tę książkę no i wypada, żeby dostali wszystko, o czym w recenzji napisałam xD więc mam nadzieje, że Miasto... Ci się spodoba <3

      Usuń
  5. Jeśli akcja porywa i nie pozwala się od niej oderwać, to ja muszę ją mieć jak najszybciej, fajne zdjęcie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, to może nie tylw akcja, chociaż faktycznie tam nie ma żadnych zapychaczy i zbędnych pierdół w fabule, ale po prostu człowiek się w ten świat wkręca i chce się dowiedzieć kto zabił ;P Sama nie wiem jak to ubrać w słowa, ta akcja nie jest jakaś dzika, ale jest widoczna i taka dobrze pomyślana, o :D Tak czy siak, polecam!

      Usuń
  6. Z całą pewnością sięgnę po tą książkę. Nie słyszałam o niej wcześniej, a Twoja recenzja zachęca mnie do szybkiego zakupu tej pozycji.
    Serdecznie pozdrawiam.
    www.nacpana-ksiazkami.blogspot.de

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się! I mam nadzieję, że Tobie też się tak bardzo spodoba ;)

      Usuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)