Czołem Pyrki!
Nawet nie wiecie jak fatalnie zakończyłam wrzesień. Zaczęło się od
kataru, skończyło na perfidnej grypie z gatunku tych śmiertelnych. Następnie grypa
płynnie ewoluowała w rosnącą ósemkę, a na koniec wrzesień strzelił mi w japę
zapaleniem… japy. Wyglądam jak ta najmniejsza wiewiórka z Alvina i wiewiórek!
Nic to jednak, recenzja się sama nie napiszę, prawda? :D A będzie to recenzja
książki, która w niesamowicie skuteczny sposób umilała mi ten okropny tydzień.
Pozwólcie, że opowiem wam troszkę o Mieście świętych i złodziei autorstwa
Natalie C. Anderson ;).
W cieniach miasta Sangui żyje
dziewczyna, która nie istnieje. Gdy Tina wraz matką uciekły z Kongo do Kenii,
liczyły na rozpoczęcie nowego życia i znalezienie nowego domu. Matka Tiny
szybko znalazła pracę jako pokojówka w domu wpływowej rodziny, której głową
jest Roland Greyhill, jeden z najbardziej szanowanych biznesmenów w mieście.
Tina szybko dowiaduje się, że swoją fortunę Greyhillowie zbudowali na korupcji
i przestępczym życiu. Kiedy więc jej matka zostaje znaleziona martwa w
gabinecie pana Greyhilla, od razu ma pewność, kto jest sprawcą morderstwa.
Targana żądzą zemsty, Tina
spędza kolejne cztery lata, próbując przeżyć na ulicach Sangui i pracując jako
złodziejka dla Goondan, lokalnego gangu. To właśnie ta praca ostatecznie
pozwala jej wrócić do posiadłości Greyhillów, gdzie będzie mogła wcielić w
życie długo wyczekiwaną zemstę. Ale gdy tylko dziewczyna przekracza próg
okazałej rezydencji, odzywa się ból starych ran, a wspomnienie dawnych
przyjaźni wprawia w ruch niebezpieczny bieg zdarzeń, które mogą kosztować Tinę
życie. Czy chęć odkrycia niewiarygodnej prawdy o zabójstwie matki − i o jego
powodach − pozwoli bohaterce przetrwać lawinę wydarzeń?
WCIĄGNIECIE
JĄ NA RAZ
Może zacznę od tego, jakie uczucia towarzyszą lekturze Miasta świętych i złodziei. Wiecie jak
to jest, kiedy jest już późno, oczy wam się kleją i literki rozmazują,
obiecujecie sobie, że ten rozdział będzie ostatnim na dziś… a potem następnego
dnia ratujecie się kofeinowymi zastrzykami, bo jakoś nie wyszło z tym już-ostatnim-rozdziałem? Dokładnie to mi
zrobiła ta książka. Króciutkie rozdziały
sprawiły, że czytało się to absurdalnie szybko, a ich zakończenia nie pozwalały
na odłożenie książki. Serio, wolałam przerwać sobie czytanie gdzieś w
połowie rozdziału, a najlepiej w połowie jakiegoś akapitu z opisem miejsca, bo
inaczej zżerała mnie ciekawość co wydarzy się dalej. Całkowicie dałam się porwać tej historii i wiele bym dała za możliwość
obejrzenia jej ekranizacji (co chyba będzie możliwe, bo jeśli dobrze pamiętam
wykupiono do takowej prawa ;))
Ogromnym plusem Miasta świętych
i złodziei jest autentyczność bijąca
z tej historii. Kurcze, nigdy nie byłam jakoś specjalnie zainteresowana
sytuacją gospodarczą czy polityczną w krajach afrykańskich, ale czuję w kościach
(i wnioskuje po tym, co autorka dopowiedziała w podziękowaniach i słowie od
siebie), że zanim powstała ta historia
Anderson solidnie się przygotowała, co po prostu czuć. Z jednej strony
czytelnik jest świadkiem normalnego życia w Kenii, poznaje relacje pomiędzy
biedniejszymi mieszkańcami, a bogaczami, przygląda się temu, jak funkcjonuje
kenijskie miasto, a z drugiej ma też możliwość wysłuchać krwawych historii z
serca Konga. Kontrast pomiędzy obiema sytuacjami jest widoczny jak na dłoni. Czytając o tym, jak traktowane są kobiety w
Kongo, co muszą przechodzić na co dzień byłam w szoku. Poważnie, chociażby
dlatego warto, aby młodzież poznała tę historię – nie jest to reportaż,
więc automatycznie mniej będzie ich odstraszać, a jednocześnie wszystko w tej książce
napisane jest na tyle realistycznie, że istnieje ogromna szansa na to, że
młodzi ludzie zwrócą uwagę na to, co dzieje się w tamtych krajach. Możliwe ze Miasto świętych i złodziei ruszy jakąś strunę w sercach
nastolatków, a przynajmniej taką mam nadzieję.
MOŻLIWE, ŻE
ZBYT SZYBKO JĄ ROZGRYZIECIE
Nie przypadkowo piszę tu o młodzieży. Wydaje mi się bowiem, że Miasto
świętych i złodziei nie koniecznie przypadnie do gustu zagorzałym fanom
kryminałów. Nie zrozumcie mnie źle, to jest naprawdę dobra historia… ale
mam wrażenie, że miłośnicy gatunku mogą poczuć niedosyt, bo jednak główną zagadkę można rozwikłać na długo
przed końcem książki – a przynajmniej ja, absolutny laik jeśli o kryminały
chodzi częściowo odgadł jej rozwiązanie. Muszę
oddać Anderson, że udało mi się wykombinować jedynie 1/3 odpowiedzi, więc w
pewnym stopniu byłam zaskoczona, ale czuję, że ktoś kto na co dzień zaczytuje
się w kryminałach byłby zawiedziony. Tak więc jeśli dopiero zaczynacie
przygodę z tym gatunkiem, albo po prostu nie oczekujecie czort wie jak
zagmatwanej intrygi, to jest to coś zdecydowanie dla was. Miejcie jednak na
uwadze, że jeżeli chcecie zmusić swoje szare komórki do niesamowicie intensywnego
działania, to jednak nie tędy droga.
Cholernie dużym plusem Miasta…
są bohaterowie wykreowani przez Natalie C. Anderson. Kurcze, mamy tutaj kalejdoskop charakterów dopracowanych
w najdrobniejszych detalach. Po czym to poznałam? Ano po tym, że czytając
tę książkę nie tylko miałam trwałe wyobrażenie każdego z nich, ale też
przypasowałam do każdej z postaci inny głos i w monecie prowadzenia przez nich
dialogów słyszałam to w głowie. Muszę wam powiedzieć, że do bohaterów Miasta świętych i
złodziei przywiązujemy się w mgnieniu oka. Nawet nie zauważamy, kiedy
zaczynamy im kibicować, pukać się w czółko gdy robią coś głupiego, uśmiechać
pod nosem, gdy się przekomarzają… Słowem:
Anderson dała radę z kreacją postaci swojej książki. Stworzyła silne kobiety, a
każdą z nich obdarzyła własną historią, wspomnieniami i przeżyciami, które ją
ukształtowały, oraz mężczyzn – zarówno złych, jak i dobrych – którzy kradną
czytelnikowi serce, sprawiają, że się uśmiechamy, albo wręcz przeciwnie –
wywołują nieprzyjemne uczucie maczugi otwierającej się w kieszeni. Tak więc
za te barwne, indywidualne postacie Anderson dostaje ode mnie solidną piątkę z
plusem. Szóstka by była, gdyby któryś z nich latał na smoku ;).
NIE
RZYGNIECIE TĘCZĄ
Już prawie kończę, słowo. Musze wam wspomnieć o wątku romantycznym, który jest jednym z lepszych, jakie ostatnio
czytałam. Czemu? Bo jest subtelny, nie
odciąga uwagi od głównych wydarzeń, jest przeprowadzony z rozmysłem, powoli i
stopniowo. Jest niezwykle smaczny. Tina nie zakochuje się od pierwszego
wejrzenia, nie pieprzy o motylkach w brzuchu, nie mizdrzy się do Michaela jak
potłuczona. Nic z tych rzeczy. Właściwie jest tego uczucia zupełnie
nieświadoma, i o dziwo to jest dobre. Bo wiecie, często bohaterowie nie zdając
sobie sprawy z własnych uczuć nas irytują i wydają się być idiotami.
Przynajmniej mnie często irytuje takie rozwiązanie stosowane w książkach. W Mieście
świętych i złodziei ani przez chwilę nie czułam irytacji. Relacja pomiędzy
Tiną a Michaelem była taką kolorową posypką na babeczce, takim smaczkiem, który
przeplatał się z innymi wątkami i rozładowywał atmosferę w momentach, kiedy zaczynała
się robić zbyt gęsta ;)
Jeśli o samo wydanie chodzi, to ogromnie podoba mi się to, że na samym początku książki znajduje się
słowo od autorki, podziękowania oraz słowniczek. Ten ostatni jest bardzo
pomocny, bo w całej historii przewijają się afrykańskie słowa i zwroty - dzięki
słownikowi nie musimy się zastanawiać o cóż to chodzi, a wyrazy z suahili wzmacniają afrykański klimat powieści. W słowie od autorki dowiadujemy się o tym,
co w Mieście… jest zaczerpnięte z
prawdziwej Kenii i Konga, a co Anderson wymyśliła – osobiście cieszę się,
że przeczytałam te informacje przed poznaniem historii Tiny, bo dzięki temu
gdzieś z tyłu głowy kołatała mi się informacja, że to nie jest taka czysta
fikcja literacka, że jest w tym wszystkim ziarnko prawdy ;). Właściwie jedynym moim zarzutem dla wydania
tej książki jest fakt, że trzeba rozchylać ją na oścież, aby móc przeczytać
tekst, a to jest dość niewygodne – jednak nie jestem pewna, czy wydanie finalne
też ma ten problem (mój egzemplarz jest recenzenckim) ;).
PRZECZYTACIE?
Czy polecam? Z czystym
sumieniem: TAK! Wydaje mi się, że ta historia przypadnie do gustu tym,
którzy dopiero poznają gatunek kryminału – powinniście bez problemu się w niej
odnaleźć i w nią wkręcić ;). Miasto
świętych i złodziei to idealna książka dla tych, którzy pragną odsapnąć od
natrętnych historii miłosnych, a jednak nie chcą całkowicie rezygnować z wątku
romantycznego. Ze swojej strony zachęcam do sięgnięcia po nią zwłaszcza ludzi
młodych, takich jak ja i młodszych – poważnie, warto!
Czas na Was! Znacie już
opowieść o Tinie? Co o niej sądzicie? Też czytaliście ją nocami? A może dopiero
przymierzacie się do sięgnięcia po Miasto świętych i złodziei? Czekam na wasze
komentarze! ;)
Trzymajcie się ciepło i
nie dajcie się grypie! Na pohybel…. I takie tam ;)
Ula ;*
Chciałabym poznać tę historię. Piękna okładka, Afryka jako tło toczącej akcji... Idealna lektura dla mnie, tak sądzę.
OdpowiedzUsuńW takim razie trzymam kciuki za to, aby Miasto... wpadło ci w łapki jak najszybciej ;)
UsuńZapowiada się ciekawie. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ♥♥
Nie oceniam po okładkach
Koniecznie sama to sprawdź! 😍
UsuńAle fajnie komponuje się kolorystycznie ta okladka z owocami :D
OdpowiedzUsuńPrawda? Ale co się nad tym nabawiłam, żeby to dało taki efekt, to aż dziw, że mnie krew przy obróbce nie zalała xd Banany miałam perfidnie poobijane, pomarańcze też jakoś blade.. Ale nie ma rzeczy niemożliwych, nawet figi z ogrodu wyglądają całkiem afrykańsko 😂
UsuńFigi? :P na mojej wsi mówimy pigwa :D Albo tak je obrobiłaś, że nie ogarniam świata :D
UsuńEj musiałam mieć jakieś zaćmienie umysłu jak to pisałam 😂 masz rację, toż to pigwy 😂😂
UsuńLubię czasem klimaty afrykańskie, może dlatego, że to świat, o którym zbyt wiele nie wiem. Kusisz :) świetne zdjęcia, bardzo klimatyczne! Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńEwelina z Gry w Bibliotece
A dziękuję, dziękuję :D Klimat w tej książce jest świetny, aczkolwiek nie taki wiesz... "na króla lwa", bo akcja dzieje się w afrykańskich miastach... Ale klimat tych miast jest równie ciekawy, co taki dzikiej Afryki :)
UsuńJeśli mówisz, żeby czytać, to ja przeczytam! Mega recenzja :* Uwielbiam Twoje teksty!
OdpowiedzUsuńDzięki! Jeju, ja mam zawsze stracha przy pisaniu recenzji, czy o czymś nie zapomniałam, czy dobrze się wyraziłam, czy nic nie jest przerysowane, bo jednak ludzie po przeczytaniu faktycznie mogą chcieć sięgnąć po tę książkę no i wypada, żeby dostali wszystko, o czym w recenzji napisałam xD więc mam nadzieje, że Miasto... Ci się spodoba <3
UsuńJeśli akcja porywa i nie pozwala się od niej oderwać, to ja muszę ją mieć jak najszybciej, fajne zdjęcie :)
OdpowiedzUsuńWiesz co, to może nie tylw akcja, chociaż faktycznie tam nie ma żadnych zapychaczy i zbędnych pierdół w fabule, ale po prostu człowiek się w ten świat wkręca i chce się dowiedzieć kto zabił ;P Sama nie wiem jak to ubrać w słowa, ta akcja nie jest jakaś dzika, ale jest widoczna i taka dobrze pomyślana, o :D Tak czy siak, polecam!
UsuńZ całą pewnością sięgnę po tą książkę. Nie słyszałam o niej wcześniej, a Twoja recenzja zachęca mnie do szybkiego zakupu tej pozycji.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
www.nacpana-ksiazkami.blogspot.de
Cieszę się! I mam nadzieję, że Tobie też się tak bardzo spodoba ;)
Usuń