Czołem Wafle!
Nigdy bym nie pomyślała, że kisiel może być dobry na ból zęba. O dziwo
jest, bo niejaka Marta Kisiel
skutecznie znieczuliła mnie swoją książką pt. Nomen omen i odciągnęła
moją uwagę od przeklętej wyrzynającej się ósemki – za co już na wstępie
wypadałoby z całego serca Ałtorce podziękować ;). A czym tak skutecznie
odrywała moje myśli od tego małego skurczybyka w jamie ustnej? O tym właśnie
chcę wam opowiedzieć!
O CZYM?
"Przygoda czai się za rogiem. A imię jej Salomea!
Salomea Przygoda ucieka od zwariowanej rodziny, chcąc rozpocząć samodzielne życie. Gdy okazuje się, że jej stancja przypomina posiadłość z filmów grozy klasy B, prowadzona jest przez trzy siostry w dość podeszłym wieku i papugę, a w telefonie słychać głosy, Salka zaczyna zastanawiać się, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Pojawienie się młodszego brata jedynie komplikuje i tak niełatwą już sytuację – zwłaszcza, gdy pewnego dnia próbuje utopić siostrę w Odrze."
AKAPIT PIERWSZY, W KTÓRYM ZASKOCZONO MNIE FABUŁĄ
Takim największym zaskoczeniem dla mnie, była obecność fabuły w książce. Śmiejcie się, ale po Dożywociu i Sile niższej byłam oswojona z tym, że o ile kolejne rozdziały
książek Kisiel są ze sobą powiązane, to nie ma w tych książkach jednej,
konkretnej intrygi, jakiegoś zagadkowego wątku, problemu pojawiającego się na
początku, a rozwiązywanego na końcu powieści. Tak więc sięgając po Nomen Omen byłam
gotowa na kolejny dziwnie wciągający twór bez fabuły… a dostałam dziwnie
wciągający twór. Kropka. I wiecie co? Nie spodziewałam się, że książki
Ałtorki mogą spodobać mi się jeszcze bardziej, a tymczasem Nomen omen mnie
pokonał i wciągnął do swojego świata nie pozwalając na oderwanie się od
lektury. Zagadka tajemniczych morderstw w sercu Wrocławia sprawiła, że
pożerałam kolejne strony w zatrważającym tempie, podróż w czasie do przeszłości
okazała się niesamowicie ciekawym zabiegiem, a zarazem dobrą lekcją historii, o której nie mówi się w szkole, a humor,
który jest tak charakterystyczny dla książek Kisiel, sprawił mi ogromną frajdę
i zwiększył przyjemność czytania do granic możliwości. A skoro już o tym mowa…
AKAPIT
DRUGI, W KTÓRYM HUMOR MIESZA SIĘ Z INTRYGĄ
Wydaje mi się, że warto wspomnieć, iż Nomen omen dzieli się w
pewnym sensie na dwie części.
W pierwszej połowie książki króluje
humor. Czytelnik uśmiecha się (no dobra, ja to się szczerzyłam, ale wierzę,
ze są na tym świecie ludzie normalniejsi :D) do książki zupełnie
niekontrolowanie, dlatego pod żadnym pozorem nie czytajcie jej w środkach
komunikacji publicznej – ludzie mogą waz wziąć za lekko szurniętych. Mi
osobiście zaglądano przez ramię, co czytam i z czego tak cieszę japę ;). Marta
Kisiel ponownie rozbraja nas niewymuszonymi, oryginalnymi żartami, komicznymi
dialogami i tym swoim pieruńsko niecodziennym sposobem przedstawiania świata.
W tej połowie poznajemy naszych bohaterów, mamy możliwość na spokojnie wczucia
się w tę opowieść, aby nagle z części, w której królował humor płynnie przejść
do tej, gdzie swoje pięć minut dostaje
wątek zagadkowych zabójstw.
Tu oczywiście też bez uśmiechu się nie obejdzie, ale jednak czytając
skupiamy się bardziej na rozwikłaniu zagadki. A zagadka została skonstruowana po mistrzowsku. Nie mam bladego
pojęcia jak wam ją przedstawi bez najmniejszych spoilerów, ale postaram się coś
zdziałać w tym temacie. Otóż w stolicy dolnego śląska ni stąd, ni zowąd
dochodzi do ataków na młode dziewczyny. Jednej z nich udaje się uciec
napastnikowi i zgłosić sprawę na policję, a w dodatku podać rysopis mężczyzny.
Problem polega na tym, że w tej sprawie maczały palce czary i magia, nie da się
więc jej tak hop-siup, na logikę rozwiązać. Tu trzeba srodze naginać prawa,
jakie rządzą naszym światem, wkroczyć do świata umarłych, poszperać w
przeszłości, powiązać fakty… Oj, uwierzcie
mi, że Nomen Omen zapewni wam wątek
paranormalnie-kryminalny dopracowany w najdrobniejszych szczegółach i tak
ciekawy, że nie jeden raz szczęka wam opadnie.
AKAPIT
TRZECI, W KTÓRYM DOKONUJE SIĘ PRZEGLĄDU CHARAKTERÓW
Kolejnym atutem Nomen omen
(zabijcie mnie, nie mam bladego pojęcia czy i jak ten tytuł odmieniać) są oryginalne i niepowtarzalne postaci.
Przysięgam wam na mą miłość do czekolady, że nie znajdziecie w tej książce
dwóch takich samych bohaterów. Ba! Ciężko będzie wam znaleźć podobne charaktery
w innych książkach. Kisiel wykreowała grono
niepowtarzalnych bohaterów. Mamy tutaj trzy staruszki, które nie mają w
sobie zbyt wiele ze standardowych babć, mamy rodzeństwo kochające się jak pies
z kotem, mamy humanistę miłującego się w twórczości Słowackiego, a
nieprzepadającego za Kajsiewiczem, mamy wojownicze, uzbrojone w manikiury metr
pięćdziesiąt w glanach. Ludu kochany,
jednym słowem: mamy gwarancję braku nudy, a ów gwarancje dają nam właśnie ci
bohaterowie i ich przygody.
Osobiście moje serce bez reszty
skradł Niedaś. Zaczęło się od imienia – bo widzicie, Niedaś ma na imię
Adam, czyli taki trochę Adaś, ale że chłopina często gęsto mówił, że coś
„nie-da-się”, to został Niedasiem ;). Młodszy brat Salki był rozbrajający. Ilekroć otwierał japę, tyle razy padały z
niej tak niestworzone teksty, że nie byłam w stanie się z tego nie chichrać.
Słowo daję, ja bym typka zabiła na miejscu. Łyżką. Chociaż z drugiej strony..
Niedasie powinny być w Polsce pod ochroną ;)
AKAPIT
CZWARTY, W KTÓRYM POJAWIAJĄ SIĘ PIÓRA I WAFELKI
Wiecie co? Mam wrażenie, że Marta Kisiel ma coś do zwierzątek. Zawsze
jakoś wplecie do swoich książek postacie niebędące ludźmi – w Dożywociu mieliśmy różowego królika, a w Nomen
omen pojawia się... Papuga. Papuga ma na imię Roy Keane i jest moim drugim ulubionym bohaterem. W
prawdzie nie gada zbyt wiele, ale wnosi do tej książki dodatkowe litry humoru
(aż dziw, że to się jeszcze nie przelewa!). Ptaszysko jest do tego stopnia
charakterystyczne i charakterne, że nie mogłam odmówić sobie obdarowania go
osobnym akapitem w tej recenzji. Kisiel wzbudziła we mnie nagły przypływ miłości
do skrzydlatych bestii, jakimi są papugi. Ta z Nomen omen na pewno byłaby spełnieniem marzeń niejednego z was. Chrzanić psy, chrzanić koty! Jeden Roy
Keane bije je wszystkie na głowy <3
AKAPIT
PIĄTY, W KTÓRYM PRZECHODZIMY NA OBCY JĘZYK
Muszę wspomnieć tu o przewijających się przez książkę fragmentach, w
których Niedaś razem z panią Jagą i Royem
Keanem grają w WoW. W tych momentach często gęsto pojawiają się słowa
typowe dla graczy. W prawdzie można
spokojnie to czytać bez znajomości znaczeń tych wyrazów, ale ja, jako że skoro
już coś czytam, to lubię wiedzieć co się dzieje, czułam delikatną irytację, bo
cały ten język graczy po pierwsze jest mi raczej obcy, a po drugie nawet jeżeli
byłabym w stanie się domyślić co oznaczają te słowa, to skutecznie
uniemożliwiał mi to ich fonetyczny zapis. Wszystkie te „acziwmenty” i inne takie
cuda dość konkretne utrudniły mi czytanie momentów, w których Niedaś z ekipą
„killowali gada”. Na szczęście z pomocą przyszli mi koledzy, którzy ochoczo
wyjaśnili mi czemu w WoW nie wolno stawać na zielonym, czym są patche,
battelgroundy i inne potwory. Za to im
chwała, cześć i czekoladki.
AKAPIT
SZÓSTY, W KTÓRYM MIŁOŚĆ NIE PRZYPRAWIA O MDŁOŚCI
Tym razem Kisiel poszła po bandzie, i dała nam aż dwa wątki romantyczne – oba świetne. Ani przez chwilę nie
przysłoniły one całej tej akcji z zagadkowymi morderstwami, ale cały czas nam
gdzieś z tyłu głowy kołatało, że pomiędzy bohaterami iskrzy. Jednak Ałtorka nie była by chyba sobą, gdyby przedstawiła
miłość w taki szablonowy sposób. Wiecie, motylki w brzuchu, szybsze bicie
serca, pełna idealizacja, jakieś głębokie rozmyślenia o koloru oczu, w których,
och!, można utonąć. Nie, nie, nie! Kisiel również z
miłości umiejętnie zrobiła wątek dowcipny, pokazując, że z tymi
zauroczeniami to wcale nie jest tak różowo, że można zaliczyć masę wpadek, że z
pewnością jest wesoło, zawile i… ciekawie. Właściwie jestem troszkę
skonsternowana, bo zwykle albo taki wątek mnie ciekawi, i wtedy uparcie czekam
na pierwszy pocałunek itd., albo mnie on nudzi, i wtedy irytuje mnie jego
obecność w książce. Tutaj miłość, która
stopniowo rodziła się pomiędzy bohaterami ani przez chwilę mnie nie drażniła,
ale też nie miałam tego ciśnienia, żeby ten związek się rozwijał. Dziwne to było.
Ale dobre. I zabawne. Pochwalam ;).
AKAPIT
SIÓDMY, W KTÓRYM PODANE ZOSTAJĄ WYNIKI BADAŃ
Na koniec chcę wam przedstawić dowód naukowy na to, że książki Kisiel są idealne prawie dla
każdego. Skąd taki wniosek? Ano stąd, że zaczytuję się w niej ja, moja rodzina, mój chłopak, rodzina mojego
chłopaka… czyli ludzie zupełnie różni, w różnym wieku, tacy, jak ja, czyli
czytający dużo, i tacy jak Marcin, czyli raczej nieczytający. Muszę jeszcze
sprawdzić, czy moi znajomi też się nie oprą prozie Ałtorki, ale coś czuję, że i
oni nie będą w stanie się przeciwstawić tym historiom.
AKAPIT
ÓSMY, W KTÓRYM WSZYSTKO SIĘ SUMUJE
Podsumowują: nie mam ochoty się tu zbytnio rozpisywać. Po prostu musicie sięgnąć po Nomen omen. Serio. Ta książka was
oczaruje. Serio. Polecam. Serio.
O rrrrrany banany, ale mi się
dziwnie dziś pisze! Ale nic to, teraz kolej na was: znacie już Nomen omen? Co o
nim sądzicie? Też jesteście rządni kolejnych powieści Ałtorki? ;)
Trzymajcie się ciepło i
zawsze miejcie na podorędziu paczkę wafelków. Nigdy nie wiadomo kiedy na drodze
stanie wam krwiożercza papuga!
Ula ;*
Za książkę dziękuję
wydawnictwu Uroboros ;)
Wolę "Dożywocie", ale "Nomen omen" też był obłędny i ja chcę już kolejną książkę... Najlepiej teraz, zaraz, natychmiast! ;)
OdpowiedzUsuńZachwyciła mnie okładka. Mam ogromną nadzieje,że trafi w moje rączki i będę mogła ją przeczyta. Świetnie napisany post. Myślę,że sprawdzi się na dłuższą metę, na wystrój bloga.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie :D
https://okularnicaczyta.blogspot.com/2017/10/recenzja-ksiazki-sonce-umiera-i-tanczy.html
Aż sobie ściągnęłam z Legimi po tej recenzji... :) Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńEwelina z Gry w Bibliotece
Nomen Omen podobało mi się trochę mniej od Dożywocia, które uwielbiam :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńo proszę jak pięknie!
OdpowiedzUsuńrzeczywiście, okładka powala na kolana, nie potrzebny w tym wypadku jest żaden opis skoro mamy do czynienia z tak ciekawym początkiem ;)
na pewno chętnie sięgnę po nią.
Przekonałaś mnie do tego stopnia, że pomyślałam sobie, że jeśli już miałabym kupić jakąś książkę to była by to ta (z kupowaniem obawiam się zawsze, że książka mi się nie spodoba, a po za tym jak się ma jedną z serii to tak głupio... i trzeba więcej... :P, a ta wydaje się bardzo fajna no i jednotomówka) no i w sumie jak tak zachwalasz, że dla wszystkich to i prezent mógłby fajny być. :D
OdpowiedzUsuńCzytałam do tej pory "Dożywocie" i "Siłę niższą" i kocham obie te książki, jak i samą Ałtorkę miłością bezgraniczną i wieczną, apsik, alleluja :D "Nomen omen" póki co wciąż czeka na swoją kolej, ale że to lekka i przyjemna lektura, to myślę, że sięgnę po nią już wkrótce :)
OdpowiedzUsuńWydaje się dość okay, ale ja mówię nie. Nie mój styl i klimat :) Super zdjęcie na tle nitek *.* Bardzo spodobała mi się tak sceneria ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Jabłuszkooo ♡
Szelest Stron
Czyżbyś chciała mi powiedzieć, że od ponad roku to cudeńko leży u mnie nietknięte na półce, jest przeze mnie niedoceniane, zignorowane i zapomniane? O cholera. Jak skończę "Szamankę..." to idę czytać bo akurat pogoda się zepsuła i trzeba sobie humor poprawić
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To Read Or Not To Read