Wzięłam się za tę książkę głównie z powodu gorącego polecenia jej mi
przez Kasie z niekulturalnie.pl. Byłam nastawiona więcej niż pozytywnie. Czy Pierwszy
grób po prawej autorstwa Dryndy Jones spełnił moje oczekiwania?
Czytajcie dalej, no przecież nie powiem wam tego już na wstępie!
Charley Davidson pracuje na 3,7
etatu. Kiedy ma klientów – jest prywatnym detektywem. Kiedy jest potrzebna –
pracuje w barze taty. Jest też policyjną konsultantką. Pozostałe 0,7 etatu
zajmuje jej praca… kostuchy. Dziewczyna od najmłodszych lat widzi dusze
zmarłych, którzy z różnych powodów ociągają się z przejściem na drugą stronę.
Kiedy pewnego dnia budzi się cała rozpalona po gorącym śnie, w którym już po
raz kolejny nawiedził ją tajemniczy i milczący nieznajomy, w nogach łóżka czeka
na nią duch zmarłego prawnika. Tak oto Charley wplątuje się w sprawę potrójnego
morderstwa, jednocześnie próbując rozwikłać zagadkę mężczyzny z jej snów, który
raz po raz rozpala ją do czerwoności. Nie wie jeszcze, jak bardzo szokujące
okażą się wyjaśnienia obu tych spraw…
Na wstępie muszę powiedzieć o tym, co moim zdaniem jest absolutnie największym (ogromnym!) plusem Pierwszego grobu po prawej, czyli o…
pomyśle na tę historię! Co by mi w samym wykonaniu nie zgrzytało (o czym
powiem za moment ;)), to nie mogę zaprzeczyć temu, że Darynda Jones miała świetny plan na tę powieść. Choć to paranormal
romance, to dzięki niecodziennej relacji łączącej Charley z mężczyzną z jej
snów (nie wiem na którym etapie mogę podawać jego imię, żeby nie było, że
spoileruję, więc w recenzji przynajmniej tego tomu będę je przemilczać :D) nie
jesteśmy zasypywani opisami schadzek i całusków. Jednocześnie autorka dba o to, abyśmy się nie nudzili i
przeplata ze sobą dwa osobne śledztwa – jedno ściśle związane z wątkiem romantycznym, a drugie zapewniające
nam sporą dawkę humoru. Wszystko było tu bardzo dobrze przemyślane, jedno wydarzenie
wynikało płynnie z drugiego, miało swoje logiczne skutki, które ciągle pchały
akcję powieści do przodu aż do
zakończenia, które… cóż, ono było bezczelne. Bezczelnie dobre (serio,
właśnie tak mam napisane w notatkach z lektury – „bezczelne” było pierwszym
słowem, które przyszło mi do głowy po skończeniu książki xD), bo ja naprawdę wiele
opcji brałam pod uwagę, wiele rozwiązań zagadki, jaką był tak dla Charley, jak
i dla mnie facet z jej snów, a jednak
Darynda Jones totalnie mnie zaskoczyła, a do tego na ostatniej stronie odwaliła
taki plot twist, że nie wyobrażam sobie nie sięgnięcia po kolejny tom tej
serii. No, więc tak prezentuje się największa, moim zdaniem, zaleta Pierwszego grobu po prawej.
Kolejnym plusem, którego nie da się pominąć jest kreacja postaci, które poznajemy na stronach powieści. Szczerze mówiąc najbardziej podobali mi się
przedstawiciele płci brzydszej, więc może najpierw kilka słów o nich.
Oprócz arcysympatycznego wujka
Boba, który był tak milutki, że nie szło go nie polubić, na pierwszy plan wybija się tu dwóch mężczyzn
– policjant Garrett oraz oczywiście facet ze snów Charley.
Ten pierwszy w jakiś taki bardzo naturalny sposób urzekł mnie tym, jak
próbował zrozumieć „jak działa” moc Charley, jak jej działał na nerwy ale
jednocześnie martwił się o nią i z tej troski aż go nosiło. Urocze to było. W sumie mogłabym mu kibicować i na początku faktycznie tak było, aż
pojawił się… no właśnie, aż pojawił się ON. Mężczyzna ze snów.
Szczerze mówiąc to właśnie on tak
mnie do tej historii przyciągał. Lubię wyzwania, lubię główkować, a przy
odgadnięciu kim jest tajemniczy nocny gość podświadomości Charley miałam ku
temu sporo okazji. Darynda Jones z
ogromnym wyczuciem dawkowała mi kolejne informacje o tej postaci. Miałam multum
(MULTUM!) pomysłów na to „czym” on może być, a mimo wszystko autorka mnie
zaskoczyła. Facet ze snów był
fascynujący na maxa (znów słowa z notatek 1:1 xD), gorący, męski, a jednocześnie jakiś taki… sama nie wiem, dobry?
Bezbronny (przynajmniej pozornie) w sytuacji, w jakiej się znalazł? Jones
świetnie go wykreowała.
Jeśli więc argument o historii dobrej samej w sobie was nie przekonał
to gość ze snów do spółki z Garrettem powinien, serio <3
Skoro już jesteśmy przy postaciach, to pora przejść do pierwszego
zgrzytu, czyli głównej bohaterki.
Uwielbiam charakterne babki „z jajami” i zawsze mówię wam, jeśli w danej
książce takowe można spotkać. No i tak, Charley
zdecydowanie jest babką z jajami. Ja bym
nawet powiedziała, że z przerostem jaj, niestety. Może nie przez całą
powieść, ale przez sporą jej część irytowało mnie jej wysokie mniemanie o
sobie. Darynda Jones upatrzyła sobie
kilka tekstów, które raz za razem powtarzała, bez umiaru. Nie zliczę na
palcach obu rąk ile razy czytałam o zgrabnym tyłeczku i kuszących „dziewczynkach”
Charley. To samo tyczy się np. jej morderczego spojrzenia. A wiecie, mamy do
czynienia z dwudziesto siedmio letnią kobietą, to nie jest tak, że to jakaś
małolata jarająca się tym, że nareszcie może założyć biustonosz i będzie miał
on „co nosić”. Trochę to było uprzedmiotawiające,
jakoś zsuwało w cień fakt, że Charley była całkiem bystra i na siłę robiła z
siebie głupka. Brakowało mi w niej takiej nutki człowieczeństwa. Przesada z
samouwielbieniem wcale nie jest spoko, nie dla mnie.
Z charakterem Charley automatycznie wiąże się świetny humor, który cechuje tę powieść. Darynda Jones umie w
śmieszki, to jej muszę oddać. Było sporo
momentów, w których najzwyczajniej w świecie parskałam śmiechem. Ale i tu mam pewne zastrzeżenia: za dużo
tego! Zbyt gęsto! Dopiero gdzieś pod koniec książki pojawiło się kilka
fragmentów oddechu od ciągłego sarkazmu i czarnego humoru. Dla jednych może to
być zaletą, dla mnie było rysą na szkle, taką… no widoczną, psującą odbiór
całej historii. Troszkę mnie ten humor
momentami męczył. Często Charley na normalne pytania odpowiadała jak gówniara,
takimi pyskówkami na poziomie „- Co? - …Gówno!”, a według mnie było to zwyczajnie
zbędne.
Wypadałoby też opowiedzieć wam pokrótce o wątku paranormalnym, czyli w tym przypadku o zawodzie kostuchy i zmarłych, którzy stają na drodze Charley. Z jednej
strony jest to coś nowego (biorąc pod uwagę, że ta książka nie jest nowością
wydawniczą, a więc była wydana na długo przed wysypem książek o duchach xD) i
generalnie mi się to podobało, ale jedno mnie zastanawia: skoro te duchy nie mogą same napisać listu do swoich bliskich, tylko
robią to za pośrednictwem Charley, to czemu nagle mogą tarmosić kogoś za krawat
albo rozpinać guziki bluzki przy dekolcie osobom żywym? Jakieś to takie
niekonsekwentne. Ale tak poza tym to duchy były świetne, sam pomysł na ich
przechodzenie na tamten świat też przypadły mi do gustu. To tylko takie jedno
małe spostrzeżenie na minus ;).
Darynda Jones punktuje u mnie
również świetnym wyczuciem w kwestii scen erotycznych (powiedziałabym, że
łóżkowych ale one rzadko miały miejsce w łóżku xD). W książce pojawiło się
takowych kilka i matkoicórko, miałam
ciarki. Nie było tu niczego
niesmacznego, żadnych bobrów tudzież
bereł namiętności. Może jedynie nazywanie piersi „dziewczynkami” było (i
zawsze będzie) dla mnie jakieś takie dziwne, ale no umówmy się, to jest
nieszkodliwe w przeciwieństwie do personifikacji swojego penisa, rozmawiania z
nim, a nawet dawania mu podejmować za nas niektórych decyzji. Tu tego nie ma. Na namiętne sceny trzeba sobie poczekać i
to tylko podsyca głód czytelniczy, mówię wam. Darynda Jones umie w romans,
serio. Musicie sami to sprawdzić ;)
Na koniec chcę powiedzieć parę słów
o samym wydaniu. Pewnie część z Was kojarzy aferę wokół literówek w Wiedźmie morskiej? No to powiem wam, że
tu jest niewiele lepiej. Czasami w
słowach brakuje literek, są miejsca gdzie pauzy dialogowe zaznaczające nową
wypowiedź bohatera, zamiast od nowej linijki pojawiają się w środku akapitu. Kilka
razy sam akapit nie został zaznaczony, chociaż dotyczył czegoś zupełnie
innego, niż poprzedni, i tak się ta treść ciągła bez żadnego porządku. Jakby
tego było mało, ktoś tu nie umiał w
synonimy, dzięki czemu dostajemy całe strony zawalone imionami. Nie wiem
jak wy, mnie to zawsze kłuje w oczy. Tak więc jeśli są tu jacyś maniacy poprawności
językowej i interpunkcyjnej, to radzę czytać popijając sobie melisę.
Nie mniej jednak jak
najbardziej do przeczytania Pierwszego
grobu po prawej zachęcam. Jasne, pojawiają się w nim zgrzyty i
chrobotania ale według mnie Darynda Jones wynagradza nam to oryginalną historią i bardzo dobrym humorem (nawet, jeśli stosuje
go w nadmiarze, to jest on, kurde blaszka, dobry!). No i apetycznymi panami. Nie wolno zapomnieć o apetycznych panach. Przymknijcie więc oko na niedociągnięcia i
dajcie się porwać charakternej kostusze w ciele prywatnej pani detektyw Charley
Davidson!
I jak, przekonałam was, czy
raczej zniechęciłam? Bo w sumie taka słodko-gorzka mi ta recenzja wyszła. Kto postanowi
mimo wszystko dać szansę Daryndzie Jones? ;) Wiem, ze wielu z Was już zna
Charley i jej nocnego amanta, a więc zapytuję: zauważyliście te same zgrzyty,
czy może wam to w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało? Chodźcie, pogadajmy w
komentarzach poniżej! <3
Buziaki!
Ula ;*
Tytuł oryginalny: First Grave on
the Right
Tłumaczenie: Anna Pochłódka-Wątorek
Seria: Charley Davidson
Już długo zbieram się do sięgnięcia po tę historię i mam nadzieję, że w końcu się uda. Liczę na to, że spodoba mi się co najmniej tak, jak Tobie (mimo niedociągnięć) :)
OdpowiedzUsuńArgument z apetycznymi panami przekonuje :D
Magda z Read With Passion
Przeglądałam ostatnio książki Papierowego, ale jakoś ta mi umknęła - może przez okładkę, która totalnie nie zachęca. Kusisz - fajny pomysł, fajne postacie, dobry humor... Zapiszę sobie i przy najbliższej okazji poszukam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewelina z Gry w Bibliotece
Przeczytałam trzy dostępne tomy i żałuję, że nie ma więcej, bo naprawdę świetnie się bawiłam przy czytaniu. Jasne, idealnie nie było, ale dostatecznie dobrze.
OdpowiedzUsuń