Czołem Aniołki!
Co ja mam, u licha, napisać? Pojęcia nie mam. Jednego możecie być
pewni: recenzja Pierwszego słowa autorstwa Marty
Kisiel będzie jednym z dziwniejszych i pewnie najbardziej nieskładnych
tekstów, jakie znajdziecie na tym blogu. Tak mi podpowiada moja intuicja a
zwykłam tej bestii ufać, bo zadziwiająco często ma ona irytujący zwyczaj
niemylenia się. No to co, spróbujmy może jakoś opowiedzieć wam kto?, co?, po
co?, o czym? i jak? … ;)
Pani Kisiel już na wstępie
zaznacza, że ona to tak średnio umie w opowiadania, więc ja też na dzień dobry
przyznam się, że ni cholery nie umiem recenzować zbiorów opowiadań. Jak je
lubię, tak zawsze mam problem z opisaniem wam tego co w nich gra, a co zgrzyta,
bo skupianie się na każdym opowiadaniu po kolei zajęłoby masę czasu, a jednocześnie
pisanie o antologii jako o całości jakoś nigdy nie oddaje w pełni tego, co w
niej nas czeka. A czy zgadzam się z
opinią autorki o tym, że nie umie pisać opowiadań? Poniekąd – tak. I jestem
szczerze zdumiona tym faktem.
Na Pierwsze słowo składa się 11 opowiadań – diametralnie różnych, tego
możecie być pewni. Część z nich było już wcześniej opublikowane w różnych miejscach,
a część ukazała się po raz pierwszy właśnie w tej antologii. Znajdziecie tu m.in.
Dożywocie, czyli opowiadanie, będące jak
gdyby pierwszym rozdziałem słynnego Dożywocia,
albo Szaławiłę, która wzbogaciła
najnowsze wydanie wspomnianej książki i z której podobno ma się wykluć trzeci
tom serii o Dożywotnikach (na co czekam, zacierając łapki!).
W Pierwszym słowie po raz pierwszy spotkałam się z w pełni poważną
Martą Kisiel i prawdę mówiąc przeżyłam lekki wstrząs. Bo wiecie, z jednej
strony świetne jest to, że Ałtorka (tak, przez „ł”!) potrafi zmieniać styl jak
kameleon, że potrafi napisać i pełną humoru historię o aniołku z uczuleniem
na pierze, grupce utopców i umackowionym kucharzu zamieszkującym piwnicę domu z
gotycką wieżyczką, a jednocześnie umie
niesamowicie trafnie pisać o problemach współczesnego społeczeństwa i to
bez jakichś wielkich słów, bez patosu, bez cuda wianków. Z drugiej jednak strony ja jako czytelnik czułam się zagubiona przez tę
odmienność. Spróbuję to jakoś lepiej rozwinąć, sekunda… ;)
Opowiadania zebrane w Pierwszym
słowie są raczej niedługie (w końcu to opowiadania… ;)), przez co ledwie
wkręciłam się (albo przemęczyłam, bo i takie przypadki się zdarzały niestety) w
jedną historię, ta nagle się kończyła, a ja wpadałam do nowego świata, nowej opowieści, ale przede wszystkim nowego
klimatu. Gdybym miała przed sobą zbiór opowiadań stworzony przez grupę
autorów, to byłoby to dla mnie oczywiste. W końcu każdy ma swój styl, każdy
cechuje się czymś, po czym można rozpoznać jego książki. Ale tu całość pochodzi
od jednej osoby, a ja w co najmniej czterech
albo pięciu przypadkach w życiu nie powiedziałabym, że to wyszło spod pióra
Marty Kisiel.
Mam wrażenie, że krótka forma
opowiadania jakoś… ogranicza panią Kisiel. Przykładowo dostajemy tu
historię chorego chłopca, który będzie musiał przeżyć walkę o własne życie. Pojawiają
się w nim jakieś magiczne zjawiska, akcja toczy się w mieście, które zeszło do
podziemi, ludzie są podzieleni na swego rodzaju grupy, część z nich jest ślepo
wierząca w jakieś bóstwo… brzmi to jak
nieźle pomyślane, oryginalne uniwersum, nie? No i takie właśnie pewnie mogłoby
być, a pani Marta mogłaby odwalić na jego podstawie kawał mocnej powieści, a
tymczasem wszystko kończy się na czterdziestu stronicowym opowiadaniu, z
którego wiemy całe nic. Dodatkowo pod koniec tej historii w sumie średnio
ogarniałam co ja właśnie przeczytałam i wcale nie był to miły rodzaj
konsternacji. Po przeczytaniu tego
opowiadania byłam równie mądra i bogata w czytelnicze doznania, co przed jej
przeczytaniem. Rozumiecie, czy niezbyt? Mogłabym przeczytać te czterdzieści stron, mogłabym je pominąć i nie
czułabym, żeby ominęło mnie coś, na co chciałabym poświęcać mój czas.
Sprawa ma się podobnie z
kilkoma innymi opowiadaniami, ale nie z wszystkimi. Trzy z tych, nazwijmy
to, poważnych historii absolutnie do mnie trafiło. W Przeżyciu Stanisława Kozika
Marta Kisiel dotyka problemu znieczulicy społecznej, braku czasu na poświęcenie
chwili uwagi drugiej osobie. Tutaj, pomimo braku kiślowego humoru, poczułam
Ałtorkę w autorce. To było tak dobrze opisane, tak proste, a jednocześnie
tak intensywnie skłaniające do zastanowienia się nad tym, czy ja przypadkiem
nie popełniam tego samego błędu, co ludzie z tego opowiadania… wow. Troszkę mnie skopano tym opowiadaniem.
Podobnie rzecz się miała z opowiadaniem dzielącym swój tytuł z całą antologią. Pierwsze
słowo było totalnie niekiślowe,
ale nic mnie to nie obchodzi. Taką „poważną Kisiel” mogłabym czytać, w
przeciwieństwie do „poważnej Kisiel” z pozostałych opowiadań.
Nie myślcie sobie jednak, że zabrakło tu Kisiel, którą znać możecie z Dożywocia, Nomen omen albo Toń!
W zbiorze, tak jak już wspominałam, znalazło się miejsce na rozkosznie zabawne
opowiadania. Takie na przykład W
zamku tej nocy… znów zmusiło mnie do przeczytania go na głos mojemu tacie (który
właśnie przyspieszył z czytaniem Sandersona bo „jest w plecy z Kisiel, jeszcze Małe Licho musi nadrobić!” :D) Pozwólcie jednak, że tym razem daruje sobie
zachwyty i ograniczę się do zaznaczenia, że humor też tu znajdziecie i że będzie on jak zwykle na bardzo wysokim,
kiślowym poziomie :).
Pewnie jesteście ciekawi (albo wcale nie xD) czy i komu polecam Pierwsze słowo. Szczerze? Absolutnie wam go nie odradzam jeśli znacie już twórczość
Mrty Kisiel czy to dzięki Dożywociu,
czy którejkolwiek z pozostałych książek jej autorstwa. Jednak jeśli mielibyście zamiar zabrać się za Pierwsze słowo jako wasze pierwsze
spotkanie z Ałtorką, to może jednak przemyślcie ten wybór. Gdybym ja
zaczęła od tej książki, to prawdę powiedziawszy nie wiem, czy sięgnęłabym po
kolejne. Pierwsze słowo to istny miszmasz,
co z jednej strony pozwoliłoby wam zobaczyć pełen przekrój umiejętności Marty
Kisiel, jednak z drugiej ta różnorodność może być zbyt ciężka, może okazać się
niemiłym, dziwacznym zaskoczeniem. Jednym słowem: ostrożnie z tym Pierwszym słowem ;).
Borze szumiący, nie chcę mówić „a
nie mówiłam?”, ale… A NIE MÓWIŁAM?! Czytam ten tekst raz za razem i czuję, jak
bardzo jest pogmatwany, a jednocześnie wiem, że jaśniej tego wszystkiego
wyrazić nie umiem, niestety :’). Dajcie mi koniecznie znać ile z tego
wszystkiego zrozumieliście, czy planujecie sięgnąć po Pierwsze słowo, a jeśli już to zrobiliście, to czy macie podobne
odczucia do mnie, czy wręcz przeciwnie – nie macie zastrzeżeń i jesteście
zachwyceni tą antologią?
Buziaki!
Ula ;*
Nie znam jeszcze twórczości tej autorki. 😊
OdpowiedzUsuńJa właśnie mam nadzieję, że wspomniane przez Ciebie opowiadanie, "Miasto mgły i motyli", doczeka się dłuższej historii, ponieważ opowiadanie zaintrygowało mnie najbardziej ze wszystkich i mogłaby z tego powstać dobra powieść.
OdpowiedzUsuń