Ale mam urwanie głowy (żeby nie powiedzieć dosadniej xD), nie
wyobrażacie sobie! Jedynym ratunkiem, a zarazem moim największym przyjacielem ostatnich
tygodni jest kofeina. A wszystko mogłoby
wyglądać zupełnie inaczej, gdyby Ula umiała lepiej organizować sobie czas. Ale
nie umie. Ale się uczy. Jak się uczy?
Otóż uczy się z pomocą jednej z dwóch książek, o których dziś zamierza
wam co nieco opowiedzieć. Pora na słów
kilka o Bullet book. Bądź pięknie zorganizowana. O drugiej, ściśle z tą powiązanej opowiem wam niebawem
;).I już na wstępie melduje, że ten post
z pewnością poprowadzę inaczej, niż mam to w zwyczaju, bo i wspomniane książki
nie są czymś, o czym zwykłam tu pisać ;).
Jak już wspomniałam, jestem organizacyjną łajzą. Nigdy nie umiałam prowadzić
terminarza, nie lubię zapisywać sobie rzeczy w kalendarzu (który rok w rok
staram się prowadzić… z marnym skutkiem), no po prostu jakoś ciągnie mnie do
organizacyjnego chaosu. Jednak od tegorocznych wakacji, podczas których na
każdym kroku trafiałam na zdjęcia ślicznych bulle journali – czy to na
fejsbukach, czy na instagramach, czy na snapie – postanowiłam, że tym razem nie
poddam się, założę własny bullet i będę go skrupulatnie prowadzić.
Tsa… wyszło z tego całe nic. I tu z pomocą przyszło mi niespodziewanie
wydawnictwo Insignis, wydając chyba specjalnie z myślą o mnie „gotowy” bullet
- Bullet
book. Bądź pięknie zorganizowana. I tak oto od kiedy przyszedł on do mnie staram się zaglądać do niego jak
najczęściej, uzupełniać kolejne strony, pilnować się i…. i póki co jakoś mi to
idzie! Dlatego też chcę wam pokrótce opowiedzieć o tym co w tym jest
dobrego, co złego, czy warto i czemu warto :D
Przede wszystkim wydaje mi się, że taki „przygotowany” bullet jest idealny dla organizacyjnych łajz i
laików, takich jak chociażby ja. Fakt, że książka oferuje nam gotowe
tabelki, wykresy, kartki z kalendarza i wszelkiego rodzaju formy systematyzacji
myśli zachęca do uzupełniania go – nie musimy
sami bawić się w rysowanie tego wszystkiego, możemy od razu przystąpić o
działania. Dla początkujących może być to spory atut, wiem po samej sobie –
dla mnie największym problemem w założeniu bullletu był fakt, ze po narysowaniu
ślicznych, kolorowych i perfekcyjnych tabelek, obrazków, list i ramek traciłam
ochotę na uzupełnianie ich. Tu tego
problemu nie ma – wszystko mamy podane na tacy, pozostaje nam tylko znaleźć
chwilkę na zastanowienie się i uzupełnienie wybranych stron ;)
Bardzo podoba mi się to, że bullet
nie narzuca nikomu konkretnej kolorystyki – każda strona jest
monochromatyczna, ilustracje to
wyłącznie kontury, które według własnego uznania możemy pozostawić bez
wypełnienia, albo pokolorować je tak, aby nam się podobały. Ja mój bullet z
pewnością pokoloruję, niech no tylko znajdę na to czas!
Zdecydowaną zaletą tej książki jest przejrzystość, jaką nam ona oferuje. Tu wszystko jest proste, czytelne i łatwe w ogarnięciu, a jednocześnie nie
jest zrobione .. no nie jest brzydkie. Marginesy są ozdobione kwiatowymi
motywami, ale to wcale nie dociąga uwagi od tego, co znajduje się na danej
stronie. Co kilka kartek pojawiają się motywujące
cytaty, co również liczę na plus tej książeczce. Jeśli jakiś element pojawia się po raz pierwszy, to dostajemy króciutką
instrukcję co mamy w nim zrobić, często jakieś wskazówki jak to zrobić, oraz
informację o tym, co da nam uzupełnienie danej strony. Przykładowo kiedy traficie na stronę poświęconą „ubraniowemu
detoksowi” dziennik powie wam, żebyście nie zaglądając do szafy wypisali to, co
się w niej znajduje i co lubicie nosić. Pod miejscem na tę listę natomiast
znajdziecie notkę, że dobrym pomysłem jest pozbycie się ubrań, których nie wymieniliście,
a następnie dowiecie się co da wam taki detoks – „Nadmiar przytłacza. Ogranicz swoją garderobę, a będziesz lepiej się
czuła i lepiej wyglądała” ;)
Pewnie jesteście ciekawi co takiego znajdziecie w tym bullecie?
Śpieszę z odpowiedzią! Bullet book. Bądź
pięknie zorganizowana zawiera w
sobie stałe elementy, takie jak: mój miesiąc, rejestr zadań, moja skarbonka, czy
czas dla mnie, oraz ogrom pojedynczych stron poświęconych
różnym aspektom życia. Znajdziecie w nim m.in. kartę przeznaczoną na drobne remonty, czyli uporządkowanie
waszego mieszkania, stronę, na której przez miesiąc możecie monitorować swoje
obowiązki, znajdziecie w nim miejsce na wasze credo, na spis wizyt u lekarza… szczerze powiedziawszy jest tu tego
masa. Konkretniej 110 różnych stron, w tym 51 to elementy
powtarzające się – strona z kalendarza na dany miesiąc (co ważne – tu nikt
nie narzuca nam, że mamy zacząć w styczniu, a skończyć w grudniu. Mamy pełną
dowolność tego kiedy po bulle sięgniemy :)), skarbonka, mentalny detoks, koło
równowagi i kilak innych, a reszta to aż 59 różnorakich kartek. Każda z nich
jest ciekawa, każda inna, i chociaż może nie w każdej widzę sens, to jakoś
czerpię chorą satysfakcję z uzupełniania ich. Czy to dobrze o mnie świadczy..? A!
Dodajcie do tego również 51 stron, na
których możecie pisać co tylko wam do głowy przyjdzie – tak zwane tygodniowe szablony, które znajdują
się na końcu bulletu ;).
Zgrzytem w mojej opinii jest fakt,
że ta książka jest przeznaczona wyłącznie dla kobiet – wszystkie czasowniki są
odmieniane w rodzaju żeńskim. A co z męską częścią społeczeństwa? Z jednej
strony rozumiem, czym to jest kierowane – to my, kobiety, zwykle lubimy bawić
się w wszelkiego rodzaju notesiki, kalendarze, spisy, listy i inne takie, a
panowie raczej tego nie praktykują. Jednak z drugiej strony są przecież
panowie, którzy z chęcią kupiliby taki bulle i ogarnęli to i owo z jego pomocą –
mój luby na przykład :D. Tak więc mam cichą nadzieję, że Insignis nie zapomni o
płci brzydszej i wyda również „wersję męską” bulletu.
Jako plus policzyć mogę również
jej wymiary – Bullet book jest na
tyle mały, że bez problemu mieści się w torbie/plecaku i nie zagraca jej, ale
też nie jest takim drażniącym, małym gówienkiem, w którym nie ma miejsca na
zapisanie trzech słów na krzyż. Jest w
sam raz. I jet śliczny. To też mu się chwali :D
A więc jeśli zapytacie mnie, czy warto w niego zainwestować, to
odpowiem, że chyba warto. „Chyba”, bo
sama testuję o od zaledwie kilku tygodni. Na ten moment się sprawdza i sprawia
mi ogromną frajdę, a tym samym w jakimś stopniu powolutku pomaga nauczyć mi się
organizacji czasu. Polecić więc go mogę
wszystkim tym, którzy tak jak ja mają skłonność do działania impulsywnie i
spontanicznie, a chcieliby to przynajmniej po części okiełznać.
Bullet book jest idealnym pomysłem na prezent dla
przyjaciółki, siostry, żony czy dziewczyny, o ile lubi takie rzeczy. Pamiętajcie jednak, że to jest już gotowy
produkt – nie będziecie mieli możliwości dodania do niego własnych tabeli,
rubryczek i tego typu rzeczy, a jedynie to, co już w nim umieszczono. Dla
tych z was, którzy woleliby móc stworzyć własny Bullet od A do Z, ale nie
wiedzą jak się za to zabrać, albo mimo najszczerszych chęci ich zdolności
plastyczne na to nie pozwalają przyjdę z ratunkiem już wkrótce, niosąc pod ręką
fenomenalny poradnik o tym, jak poradzić sobie z takim wyzwaniem ;).
Pora na Was! Czy są na sali
książkoholicy, którzy już prowadzą swoje bullety? A może skusicie się na Bullet Book? Jak to jest z waszą organizacją?
Czekam na was miśki!
Trzymajcie się ciepło. Serio.
Bo mrozy idą. I orkan Grzegorz. Głupei to już go nazwać nie mogli swoją drogą…
Ula ;*
Nigdy nie miałam czegoś takiego, ale mnie zaintryowałaś :) Ślicznie wykonane!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewelina z Gry w Bibliotece
A ja się bawię w bullet journal - pierwowzór tego, wykonany w pełni samodzielnie w zeszycie, dostosowany do moich potrzeb. Nie zamienię na nic innego ;)
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się nazywanie tej książki "bullet journalem". Dlaczego? Bujo jest metodą, która opiera się na zupełnie swobodnym, "własnym" planowaniu, a tu mamy narzucone z góry tabelki czy kolekcje. Nazwałabym to raczej "swobodnym planerem" (ze względu na brak narzucenia rozpoczęcia od ko konkretnego miesiąca). Abstrachując jednak od samej nazwy, jest to ciekawa alternatywa dla osób, które niekoniecznie chcą rysować tabelki i zastanawiać się nad nimi. I to jest dobre. Ja proaadzę swój bujo, którego się jeszcze uczę, ale jestem bardzo zadowolona z tej metody. ;)
OdpowiedzUsuńW sierpniu chciałam założyć bujo, nawet narysowałam to wszystko po czym wyrwałam wszystkie kartki i stwierdziłam, że jestem beznadziejna i mi się to nie podoba.Dlatego bardzo mi się podoba pomysł z tym bullet book :D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jest to książka, którą chcę posiadać :)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że to coś samo w sobie jest niezorganizowane... Wolę jednak sama się ogarniać we własny sposób, z pustymi kartkami i własną formą organizowania.
OdpowiedzUsuńJa raczej mam wszystko w głowie... a jak nie, to w komórce. Zawsze mam przy sobie min. jedną książkę i dodatkowy kalendarzyk tylko pogorszyłby sytuacje moich pleców. Ładnie wyglądają takie rzeczy, ale bym z niej raczej nie korzystała.
OdpowiedzUsuńOd kilku miesięcy prowadzę swój Bullet Journal i wielokrotnie uratował mi już życie. Chociaż jestem raczej dobrze zorganizowana, to muszę wszystko sobie zapisywać - listy, zadania do zrobienia, przypominajki - bo moja pamięc jest świetna, ale krótka. Bullet Book wydaje się naprawdę fajny, chociaż, szczerze mówiąc, wolę sama robić swój dziennik od początku do końca. Obawiam się, że w takim "gotowym" znalazłyby się działy, które nie byłyby mi potrzebne. Jednak jeśli znajdę Bullet Book w sklepie, na pewno przeglądnę go w poszukiwaniu inspiracji :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i buziaki!
BOOKS OF SOULS
Ciekawy pomysł, ale na razie wystarczy mi zwykły kalendarz na moje potrzeby. :P
OdpowiedzUsuńMam z firmy Moleskine taki Book Journal przystosowany dla moli książkowych :) Postanowiłam, że od nowego roku zacznę go uzupełniać, przyda się przy prowadzeniu bloga :D
OdpowiedzUsuń