Czołem Łosie!
Wiecie co? Tym razem nie będę przedłużać. Chcę już zacząć zachwalanie
i zachwyty. Całą noc na to czekałam. Moi Drodzy, dziś przychodzę do was z Córką
zjadaczki grzechów autorstwa Melindy
Salisbury. Jest to książka, po której oczekiwałam odrobiny przyjemności, a
dostałam o wiele (wieeeeeeeeeeeleeeeeeeeee) więcej. Ale o tym opowiem w
kolejnych akapitach :)
MARNA
ZAJAWKA ŚWIETNEJ HISTORII
Już na wstępie muszę zaznaczyć, że opis (nie ważne, czy ten tutaj – pisany przeze mnie, czy okładkowy) ma
się nijak do treści książki. Wynika to z faktu, że aby nie zrobić wam
spoilerów tak ja, jak i wydawnictwo musimy tę historię spłycić i opowiedzieć
wam jedynie pierwsze rozdziały, które w sumie nie brzmią jakoś mega ciekawie.
Nie dajcie się jednak zmylić. Pozory mylą… ale przejdźmy do opisu ;)
W królestwie Lormere wierzy się, że przed laty dwójka bóstw – Daeg,
Władca Słońca oraz Naeht, Cesarzowa Ciemności - poczęła dziecko – córkę
imieniem Daunen. Stała się ona symbolem dobrobytu, pomyślności i urodzaju oraz
reprezentowała pospołu dobro Daega oraz śmiercionośną moc Naeht. Legenda głosi,
że Daunen objawi się w postaci ognistowłosej dziewczyny o pięknym głosie,
której dotyk będzie niósł śmierć. Setki lat później w do zamku królowej Lormare
sprowadzona zostaje Twylla – wcielenie Daunen. Staje się ona śmiercionośną
bronią, oraz zostaje narzeczoną księcia. Wszyscy boją się śmiercionośnego
dotyku dziewczyny, jednak jest jeden wyjątek. Lief – nowoprzybyły strażnik
Twylli – nie boi się jej i potrafi dostrzec w Daunen Wcielonej zwykłą
dziewczynę. Z dnia na dzień zbliżają się do siebie, ale muszą pozostać czujni.
Na dworze, gdzie ściany mają uszy, a karą za najdrobniejsze przewinienie jest
śmierć romans ze strażnikiem stanowi ogromne ryzyko. Wraz z rozwojem ich miłości
na światło dzienne wychodzą kolejne tajemnice. Kim tak naprawdę jest Lief? Co sprawia, że dotyk Twylli zabija? Jakie
sekrety kryją się w mrocznym umyśle królowej? Cóż, aby się dowiedzieć, musicie
sięgnąć po Córkę zjadaczki grzechów ;)
NIE UFAJCIE
JEJ!
Największym problemem w napisaniu tej recenzji jest fakt, że w
notatkach, które sobie bazgrolę zwykle przy czytaniu mam wypisane sporo minusów, które w trakcie
czytania chcąc nie chcąc musiałam skreślić. Głownie tyczy się tu naciągania jakichś
wątków. Bo na początku miałam wrażenie,
że autorka troszkę nie przemyślała sobie rozwiązań, jakie wprowadza w książce.
A potem okazał się, że ona je przemyślała aż za bardzo. Tutaj wszystko się
łączy, wszystko się wyjaśnia i wszystko w końcu okazuje się sensowne i logiczne.
Nie mogę za dużo zdradzić – cały urok
tej książki polega na tym, żeby samemu odkryć prawdę – ale postaram się wam
to zobrazować na drobniutkim przykładzie. Na samym początku książki poznajemy
strażnika Twyllli – Dorina. Mężczyzna zostaje użądlony przez pszczołę (Albo
osę. Przyznaję się bez bicia, że mi się mylą xD), po czym trafia do szpitala,
przez co Twylla traci strażnika, który towarzyszył jej od czterech lat i
zostaje sama z Liefem, który dopiero co objął posadę po poprzednim żołnierzu,
który zrezygnował z tej funkcji. Stan Dorina jest krytyczny i facet nie może
opuścić szpitalnego skrzydła przez tygodnie… a przecież to tylko ukąszenie
pszczoły, tak? To wydawało mi się idiotyzmem, zwłaszcza w połączeniu z rozwojem
choroby strażnika. Dopiero w ostatnich rozdziałach mój sceptyzm musiał dać za
wygraną, bo Salisbury wywróciła tę sytuacje do góry nogami. Dosłownie. Według mnie jest to jedna z trzech najwię szych
zalet Córki zjadaczki grzechów – to odwracanie wątków o sto osiemdziesiąt
stopni i sprawianie, że czytelnik otwiera szerzej oczy i rozdziabieżdża
paszczęki. I w związku mam dla was radę: nie wierzcie w to, co mówi wam ta
książka. Prawie na pewno próbuje was nabić w butelkę. Nie dajcie się jej ;).
SPOWIEDŹ W
WYDANIU KULINARNYM
Kolejnym plusem Zjadaczki
jest wątek religijny (tak się mówi?
Poprawcie mnie, jeśli nie :P), o którym co nieco dowiedzieliście się z opisu
fabuły. Lud Lormere wierzy, że Twylla jest wcieleniem córki bogów, że zwiastuję
poprawę sytuacji w państwie, która nie jest najlepsza. W królestwie brakuje
żywności, panuje nędza. Jedynie na dworze królewskim nikomu niczego nie
brakuje. Z jednej strony odniosłam
wrażenie, że ludzie wątpią w moce bogów, bo świątynie świecą pustkami i nikt
nie zanosi już do nich modłów, z wyjątkiem Twylli, która lęka się, że utraci
ich błogosławieństwo i pewnego dnia umrze od trucizny krążącej w jej żyłach. Z
drugiej jednak strony dworzanie panicznie boją się dotyku dziewczyny, którą
królowa wykorzystuje jako nadwornego kata, a więc jednak wierzą w bogów,
prawda? Ponadto w książce pojawia się postać
Zjadaczki Grzechów, której rolę gra matka Twylli. Chodzi tu o to, że
ludność Lormare wierzy w to, że po śmierci należy wezwać Zjadaczkę Grzechów,
aby ta zjadła grzechy zmarłego. W przeciwnym razie jego dusza nie będzie mogła
wejść do raju. Urządza się wiec ucztę
dla Zjadaczki, stawiając na wieku trumny różnego rodzaju potrawy. Każde danie
odpowiada innemu grzechowi (np. skwaśniała śmietana oznacza, że kobieta
pozbyła się ciąży poprzez wypicie wywaru z ziół). Zjadaczka przystępuje do
Zjadania grzechów, a później odbiera swoją zapłatę, a zmarły może trafić do
raju. Czy to nie brzmi ciekawie? Według
mnie jest obrzydliwie fascynujące :)
A NA DRUGIE
MAM „UMRĘ CIĘ”
Trzecią z zalet, o których musze wam wspomnieć jest brutalność, jakiej nie spodziewałam się po
tej książce. I tu od razu przed oczyma staje mi postać królowej Helewys. Dawno w
książce nie spotkałam tak wypaczonej, psychicznej i złej kobiety. Władczyni
Lormere ma fisia na punkcie kultywowania tradycji, według której tron objąć
może jedynie rodzeństwo, aby zachować czystość
krwi. Niestety wiele lat temu jej
córka i brat (czyli król oraz jej mąż…) umarli, przez co zgodnie z prawem ani
ona, ani jej syn nie mogli w pełni władać państwem. Helewys wyszła więc za swojego
kuzyna, ale że nie była w stanie począć z nim kolejnej córki, to narzeczoną
księcia została Twylla. W końcu ślub z
córką bogów to +100 do lansu, nie? Jednak w psychice królowej z roku na rok
zaczęły zachodzić kolejne zmiany. Była piekielnie rządna władzy, pragnęła sprawować
kontrolę absolutną i nie wahała się stosować środków ostatecznym. W zamkowych lochach zdrajcom zadawano rany tępymi
ostrzami na tyle głębokie, aby bolało jak szlag, ale nie na tyle, aby od nich
zginęli, po czym zalewano je alkoholem, czekano aż ich stan odrobinę się
polepszy, aby powtórzyć cały proces. I tak aż do śmierci więźnia z wyczerpania.
Kolejną z krwawych zabaw królowej były polowania na zdrajców – kazała im się
udać do lasu, po czym wypuszczała za nimi ogary, które rozszarpywały uciekających
na strzępy. Jest tego więcej, ale nie
chcę z tej recenzji zrobić opisu „Jak
uśmiercić wroga na tysiąc sposobów”, więc poprzestanę na tym.
JEST I
TROCHĘ ALCHEMII!
Czymś, co mnie ogromnie ciekawi jest wątek alchemii. Nie chcę jednak poczynić wam spoilerów, więc tutaj
za dużo się nie rozpiszę. Generalnie w sąsiadującym z Lormare Tragellanie żyją
alchemicy, którzy wytwarzają dla swojego kraju złoto, dzięki czemu Lormare nie
może wypowiedzieć swojemu sąsiadowi wojny – królestwa na to nie stać, za to
Tragellanie mają dostęp do niewyczerpalnego złoża złota. Królowa Helewys marzy o tym, aby posiąść wiedzę alchemiczną. Ale czy
jej się to uda dowiemy się (być może) dopiero w drugim tomie ;).
OH, JAKA JA
JESTEM BIEDNA!
Z bólem serca stwierdzam, że
najsłabszym elementem tej książki jest jej główna bohaterka. Przynajmniej
na początku. Twylla drażni biadoleniem, jak to ona nie może o sobie decydować,
jaka to jest biedna i zniewolona, a wszystko tłumaczy wolą bóstw. To działa na
nerwy. Poza tym osobiście nie potrafiłam
zrozumieć jej wstrętu do księcia Mereka, który był postacią piekielnie
inteligentną, dobrą i wzbudzającą ogromne pokłady sympatii, a Twylla traktowała
go gorzej, niż jego matkę – królową suk i psycholi. Nie mogę tego pojąć. Nie rozumiem też czemu dziewczyny, która
ma w przyszłości zostać królową nikt nie zaczął szkolić w tym zakresie. Ba,
nawet nie nauczono jej czytać i pisać, co dla mnie jest głupotą. Kto to
widział, żeby królowa była niepiśmienna?
Na szczęście pod koniec książki w bohaterce zaczęły zachodzić zmiany (+
nauczyli ją czytać) i liczę na to, że w kolejnych tomach nadal będzie się ona zmieniać.
Oczywiście na lepsze ;)
ZŁE DOBREGO
POCZĄTKI
Jak już mówię o minusach, to wspomnieć wypada o tym, że na początku brakowało mi w Zjadaczce takiego celu czytania. W
sensie… no na przykład czytając Harry’ego
Pottera wiedziałam, że dąży on do zabicia Voldusia. W Władcy pierścieni rozchodziło się o zniszczenie pierścienia. A
tutaj z początku nie widać żadnego celu.
Trzeba poczekać, aż miedzy Liefem i Twyllą zacznie iskrzyć, aby akcja ruszyła,
a wątki zaczęły się ze sobą splatać w wciągającą opowieść. Mimo wszystko nie
uważam tego za spory minus, jedynie za nikłą rysę na szkle, bo cholernie
warto jest poczekać te kilka rozdziałów :).
DODAJMY TO
DO SIEBIE ;)
Podsumowując: nie spodziewałam się, że ta historia tak mnie pochłonie.
Po przeciętnym początku nastąpiło coś niezwykłego i zostałam porwana bez
reszty. Córka zjadaczki grzechów skrywa w sobie ogrom zaskoczeń i
niespodziewanych zwrotów akcji. Raz jeszcze proszę was – nie wierzcie tej
książce! I jeszcze jedno: sięgnijcie po nią. Warto. Pieruńsko ją wam polecam
<3
Błagam, powiedzcie, że was przekonałam! A jeśli nie, to piszcie koniecznie czemu? I co mogę zrobić, aby was przekonać <3 A może już czytaliście Córkę zjadaczki grzechów?
Trzymajcie się ciepło i łykajcie deszcz, podobno to zdrowe ;)
Za książkę dziękuję wydawnictwu Zielona Sowa ;)
I mam teraz zagwostkę! Bo... Po pierwsze intryguje mnie pomysł zjadaczki grzechów i ogólnie całej historii, po drugie czytałam kilka negatywnych opinii o niej, więc wykreśliłam ją z listy do przeczytania, po trzecie Ty książkę ogromnie polecasz. I co ja teraz mam zrobić? Powiedzmy tak - jak ją gdzieś znajdę (w bibliotece lub w bardzo niskiej cenie) to pewnie przeczytam, żeby zobaczyć do której grupy będę należeć, ale żeby jakoś szaleć nad nią i szukać na wszystkie możliwe sposoby to raczej nie...
OdpowiedzUsuńZakochasz się, mówię ci ;) Zwłaszcza, że zwykle mamy podobne zdanie o tych samych książkach :P Trzymam więc kciuki, żeby wrzesień przebiegł pod znakiem promocji na książki od Zielonej Sowy xD
Usuńjestem przekonana ale... słyszałam, że kolejny tom jest słabszy. dlatego wciąż się waham :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się już to o uszy obiło, ale liczę na to, że 3 tom nadrobi straty ;) Z resztą wydaje mi i się, że nie warto rezygnować z tej historii tylko przez słabą kontynuację :P
UsuńCzytałam parę lat temu i tez była zachwycona. Szczególnie klimat mnie uwiódł swoją baśniowością. Niestety, drugi tom już nie był równie dobry.
OdpowiedzUsuńCo do klimatu - zgadzam się w stu procentach ;)
UsuńDrugi tom jeszcze przede mną. Faktycznie wszyscy mnie przed nim przestrzegają ;/ ale liczę na to, że ostatnia część mi wynagrodzi słabość drugiej ;)
Już zamówiłam pierwsze dwie części w bibliotece :-)
OdpowiedzUsuńPlotka głosi, że 2 tom jest słabszy :/ ale z tego co szperałam w sieci, na jesieni ma wyjść ostatnia część, więc wypada trzymać kciuki, żeby finał był dobry ;)
UsuńCzaję się na tę książkę od dawna, ale jakoś nie miałam wystarczającej motywacji, żeby ją kupić, jednak po twojej recenzji to się zmieniło:) Muszę ją przeczytać przy najbliższej okazji;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:D
krainamola.blogspot.com
Obyś więc zakochała się w niej rownie mocno, co ja <3
UsuńNo, ja się czuję może nie przekonana, ale zachęcona ;) Zwłaszcza, że to nie pierwsza entuzjastyczna recenzja, na jaką trafiam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewelina z Gry w Bibliotece
Czyli mogę uznać, że moja misja zakończyła się częściowym sukcesem? ;P
UsuńNie sięgam po takie książki, ale dla tej chyba zrobię wyjątek :)
OdpowiedzUsuńKiedyś, gdy zobaczyłam w którejś księgarni internetowej OGROMNĄ przecenę na tą książkę (kosztowała dosłownie kilka złotych), zmieniłam się w typową Grażynę, wrzuciłam ją do koszyka, napaliłam się i... w końcu zrezygnowałam. Nie wiem gdzie i kiedy, ale przeczytałam jakiś czas temu bardzo złą opinię o tej książce, która sprawiła, że zaczęłam wątpić w to, że naprawdę jest dobra. Teraz czuję się ponownie zachęcona i następnym razem doprowadzę swoje spontaniczne zakupy do końca :D
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i buziaki!
BOOKS OF SOULS
Powiem tylko tyle - według mnie druga część "Śpiący książę" jest lepsza!
OdpowiedzUsuń