Cześć, Groszki!
Takie zdjęcia, jakie zobaczycie w
tym poście robię tylko wtedy, gdy książka zrobi na mnie duże wrażenie. No cóż… Onyx & Ivory
autorstwa Mindee Arnett zdecydowanie
się do takich zalicza. Zacznijmy jednak od początku ;)
Wypędzona z szeregów szlachty Kate pracuje jako kurierka pocztowa. W tym fachu mogą przetrwać tylko najlepsi i najszybsi z jeźdźców, bo kiedy zapada noc, na świat wychodzą gadźce – mordercze bezskrzydłe smoki. Na szczęście Kate ma sekret, który zapewnia jej przewagę. Jest dzikunką, władającą zakazaną magią, która pozwala jej wpływać na umysły zwierząt.
I właśnie ta magia doprowadza ją do miejsca, gdzie gadźce za dnia dokonały masakry całej karawany, z której ocalał tylko Corwin Tormane, syn króla. Jej pierwsza miłość, chłopak, którego poprzysięgła zapomnieć po tym, jak skazał jej ojca na śmierć.
Teraz, gdy ich drogi znów się skrzyżowały, Kate i Corwin muszą zapomnieć o przeszłości, by stawić czoło nowemu zagrożeniu i jeszcze mroczniejszym siłom, budzącym się w królestwie.*
Już na pierwszej stronie
zostajemy wciągnięci do świata wykreowanego przez Mindee Arnett. Książka
rozpoczyna się szaleńczą ucieczką głównej bohaterki przed ciemnością, w której
czekają na nią gadźce. No co ja wam mogę powiedzieć? Już po pierwszym rozdziale wiedziałam, że to będzie dobre ;). Ze strony
na stronę zagłębiałam się co raz bardziej w Rime (pkrólestwo, w którym toczy się akcja), poznawałam jego historię oraz prawa, które nim rządziły… i to
wszystko było spójne, logiczne. Czytając tę książkę ma się takie uczucie komfortu, który daje wam
świadomość, że autorka wiedziała co pisze i nie robiła tego na kolanie. W Onyx & Ivory
widać, że Mindee Arnett miała określony pomysł na tę historię i ściśle się go trzymała.
Według mnie jest to ogromny plus, bo kto lubi czytać książki, gdzie nic się
kupy nie trzyma?
Skoro już mówimy o wykreowanym
uniwersum, to warto wspomnieć jak bardzo jest ono bogate. Dostajemy tu nie
tylko opowieść o tym, co tu i teraz, ale również wgląd w przeszłość (i to baaaaardzo odległą!), a nawet swego rodzaju wizje (prognozy?) przyszłości. Społeczeństwo
Rime nie jest jednorodne i nijakie –
istnieją w nim różne grupy społeczne, a każda posiada inne prawa i to wszystko
jest tutaj opisane. Idąc dalej, Arnett
nie ogranicza się tylko do Rime – opowiada też o jego sąsiadach oraz krainach,
które wykraczają poza mapę tego świata
(czy wspominałam, że w książce znajdziecie mapę?
Nie? No to wspominam <3) i im również daje nie tylko teraźniejszość, ale i
zarys przeszłości. Wszystko to wzbogaca polityką,
która też jest tutaj.. no niegłupia. Ja piekielnie wciągnęłam się w te całe dworskie intrygi, walkę o wpływy i władzę.
Może nie jest to GoT, ale taka jego
młodzieżowa wersja? Jak najbardziej. A jeśli to was jeszcze nie przekonuje, to
może zrobi to…
…MAGIA! Matko, jak mi się podobało wszystko co było z nią związane
w tej książce..! Tak jak czytaliście w opisie – w Rime żyją ludzie obdarzeni magicznymi zdolnościami – magiści oraz
dzikuni. Ci pierwsi potrafią „wplatać” magię w kamienie i przedmioty, ci
drudzy… są magią. Dzikuni od lat są poszukiwani i eliminowani, ponieważ zdaniem
magistów oraz reszty społeczeństwa, stanowią zagrożenie dla ludzi. Ponadto władca Rime jest wybierany również z pomocą
magii. Tron nie jest dziedziczony ze względu na wiek – jeśli obecny król
posiada więcej niż jednego potomka, o tym kto zostanie następcą władcy decydują
próby, które rozpoczynają się po pojawieniu magicznego znaku uroru. Prawdę mówiąc to właśnie magiczna moc uroru
i cały ten wątek zainspirował mnie do zrobienia takich a nie innych zdjęć. Nadal wam mało? Dodajcie więc do tego
magiczne bestie – gadźce, które wieki temu wyszły z samych czeluści piekieł i do
dzisiaj prześladują mieszkańców Rime. Ludzie, w obawie przed bestiami
otoczyli się murami dodatkowo wzmacnianymi mocami magicznych kamieni. Kto znajdzie
się poza murami po zmroku, ten raczej może pożegnać się z życiem, ponieważ
jedyne, co w ciemnościach powstrzymuje te bestie, to moc kamieni obronnych. Magia w Rime jest czymś fenomenalnym. Wiem,
że się powtarzam, ale to znowu jest tak przemyślane, dopracowane i dobre, że aż
miło się czyta, serio!
Jednak nawet najlepiej
wykreowany, totalnie magiczny świat nie byłby w stanie mnie przekonać, gdyby
autorka miała drętwy styl. Cóż, Mindee
Arnett ani przez chwilę nie jest drętwa czy nudna. Autorka doskonale
potrafi dawkować informacje i dramaturgię. Stopniowo, strona po
stronie sprawia, że człowiek wchodzi w tę opowieść, zaczyna ją przeżywać razem
z bohaterami. Arnett bardzo zgrabnie
odciąża tę historię odrobiną humoru, który bardzo naturalnie wplata w
dialogi. Żongluje wątkami tak, że ciężko jest oprzeć się chociażby zerknięciu,
co też wydarzy się na kolejnej stronie. Powiem wam, że im bliżej końca, tym oderwanie się od lektury jest trudniejsze. Ja ostatnie
kilkadziesiąt stron chłonęłam jak gąbka – rano w autobusie, pod stołem na
wykładzie, wracając z uczelni, w łóżku, w wannie… i wiecie co? Jestem z jednej
strony syta – poznałam odpowiedź na pytanie, które pojawiło się na samym
początku książki, a której nie potrafiłam sama znaleźć; z drugiej jednak strony
czuję głód, chcę więcej. Potrzebuję kontynuacji
i to na wczoraj!
Jeśli chodzi o bohaterów, to mam
dobrą wiadomość dla wszystkich z was, którzy mają alergie na miękkie, nijakie
główne bohaterki – tu nie uświadczycie ani połowy takowej. Wszystkie postacie żeńskie są silne, stawiane na równi z męskimi. Nie
matu mimoz, które rycerze na białych koniach co krok muszą ratować. Mało tego! Tu
kobiety ratują mężczyzn!
Postać Kate jest cudooownym lekarstwem na brak silnych, żeńskich postaci. Jest
to bohaterka odważna, wygadana i bardzo
(baaarzo) łatwo dająca się polubić.
Dodatkowo Mindee Arnett nie spoczęła na laurach i rozwijała charakter Kate wraz z biegiem akcji, co dla mnie jest oczywiście
sporym plusem.
Podobnie rzecz się ma w przypadku
Corwina. On też na początku książki jest niejako
innym facetem, niż na jej końcu. Cały czas jednak cechuje się dobrocią, troskliwością i inteligencją.
Podobało mi się też to, że nie był bad
boyem. Absolutnie nie jest nieomylny
– popełniał karygodne błędy, które tylko sprawiły, że był on dla mnie jeszcze
bardziej rzeczywistą postacią. No co ja
mogę poradzić na to, że chyba znalazłam kolejnego książkowego męża? <3
Oprócz dwójki głównych bohaterów mamy tu od groma innych postaci i, co
ważne, każda z nich jest „jakaś”. Autorka nie potraktowała nikogo po macoszemu.
Nie znajdziecie tu żadnej papierowej osoby. Plusem według mnie jest fakt, ze losem bohaterów drugoplanowych przejmowałam
się niemalże na równi z losem Kate i Corwina, co nie zdarza się mi zbyt
często ;).
A skoro jestem przy tej dwójce,
to jeszcze króciutko powiem wam o wątku
romantycznym – bo łatwo się chyba domyśleć, ze takowy tu znajdziecie. Jest on bardzo
wciągający ale nie przesadzony. Miłość owszem, napędza niejako akcję i
często wprowadza zamęt oraz różne plot
twisty (które w tej książce są
złotem!), ale nie zabija tej
historii. Ona ją jedynie wzbogaca.
Lubię takie wątki i jestem więcej niż ciekawa tego, jak dalej rozwinie się
relacja Córki Zdrajcy i Zbłąkanego Księcia.
Nie mam raczej większych
zastrzeżeń do treści czy stylu, a przynajmniej niczego takiego nie odnotowałam
na moich zabazgranych karteczkach :’). Może tylko babole, które pojawiają się w tekście oraz jakieś takie nie do końca po polsku (na mój gust) zdania
mogłabym wymienić jako takie maciupkie rysy na szkle, o.
Jedyną rzeczą, która w tej książce
jest dla mnie niezrozumiała, jest brak
polskiego tytułu. To raczej kwestia
indywidualna i nie wpływa na samą historię, ale nie wiem czemu co raz częściej wydawnictwa zostawiają anglojęzyczne
tytuły. Może ja jakaś dziwna jestem, ale jeśli treść jest przełożona na
polski, no więc siłą rzeczy nie jest 1:1 taka, jak w oryginale, to i tytuł
pasowałoby przetłumaczyć. Sama nie wiem ;).
Nie chciałam napisać laurki, ale ciężko mi się do czegoś tu przyczepić.
Czuję się oczarowana tą książką. Miłość, spiski i intrygi, pojedynki i magiczna
wojna wisząca w powietrzu – to wszystko to, co tygryski (i Ule) lubią
najbardziej, a z czego składa się te niespełna 500 stron Onyx & Ivory. Chyba
oczywiste jest więc, że gorąco polecam wam powieść Mindee Arnett. Mam nadzieję,
że i was ta historia przekona i rozkocha w sobie <3
No dobra, przyznawać się! Kogo udało mi się skusić? :D
Buziaki!
Ula ;*
Tytuł oryginału: Onyx & Ivory
Tłumaczenie: Paulina
Braiter-Ziemkiewicz
Ilość stron: 476
Data premiery: 13 marca
2019
Wydawnictwo: Jaguar
*źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4875194/onyx-amp-ivory
O kurczę! Muszę to przeczytać, bo przyznam, że w sumie to dawno czegoś takiego nie czytałam!
OdpowiedzUsuńBuziaki i zapraszam <3
https://sleepwithbook.blogspot.com/2019/04/po-co-nam-wojna-skoro-wystarczy-zabrac.html
O proszę! Dobrze, że książka zbiera takie pozytywne recenzje, bo właśnie mam w planach się za nią zabrać :D
OdpowiedzUsuńŚwietnie mi się czytało Twoją recenzję, bo widać że napisana serduchem i że książka rzeczywiście "weszła" :) Właśnie czuję potrzebę przeczytania takiej książki, która wciągnie mnie bez reszty - może się skuszę?
OdpowiedzUsuńWidzę tą książkę dosłownie wszędzie, ale ani jednego sensownego słowa na jej temat. Wchodzę do Ciebie i voila! Już wiem, że mogę zakupić i czytać! :)
OdpowiedzUsuńMagda