Strony

wtorek, 12 listopada 2019

To będzie wasze zimowe must read! | Małe Licho i anioł z kamienia Marta Kisiel


Czołem, Kwiatuszki!
Ostatnio przyszłam do was z książką idealnie jesienną. Dziś, aby nie przerywać tych polecanek na daną porę roku, mam coś, co jest wręcz przeznaczone do czytania zimą, tuż przed świętami. Tym razem chciałabym wam opowiedzieć dlaczego musicie sięgnąć po Małe Licho i anioła z kamienia Marty Kisiel.
Wydaje się, że zwyczajność na dobre zagościła w życiu Bożka. Nie na długo. Po tym, jak nad wyraz udana impreza, taka z planszówkami, popcornem i francuskimi tostami na słodko, kończy się zbiorową kwarantanną, Bożek wraz z Tsadkielem i Guciem muszą spędzić ferie u ciotki w samym sercu przedziwnego lasu. Wkrótce odkrywają, że z pozoru nudne, zaśnieżone odludzie kryje wiele niespodzianek...*


Nie lubię literatury dziecięcej. No nie trawię jej, nie przyswajam, za duża jestem. Tak się składa, że Małe Licho (tak ten tom, jak i poprzedni, o którym pisałam TUTAJ) jest w teorii książką, którą w Empiku znajdziecie, a jakże, na półce z literaturą dziecięcą. Powinnam więc omijać te cieniutkie książeczki szerokim łukiem, ale… no ludzie kochani, to jest KISIEL, czyli wyjątek o reguły, bo w przypadku pani Marty mogłabym przeczytać autentycznie wszystko, co wyszłoby spod jej pióra. Nawet literaturę dziecięcą. Marta Kisiel jest dla mnie autorką niezawodną, gwarancją mile spędzonego czasu z książką i parskania śmiechem raz za razem pod wpływem historii, które opowiada w swoich książkach. Tym razem nie było inaczej – Ałtorka** nie zawiodła.

Małe Licho i anioł z kamienia jest napisane w taki sposób, że spodoba się zarówno dzieciakom, jak i dorosłym, co zostało udowodnione naukowo – podsunęłam poprzedni tom cioci, która posiada syna w wieku Bożka i pisząc tę recenzję czuję na karku oddech i cioci, i kuzyna, bo oboje czekają niecierpliwie na kolejny tom przygód widmowego chłopca i aniołka w bamboszkach, alleluja.
Mali czytelnicy wkręcą się  pewnością w historię swojego rówieśnika (lub prawie rówieśnika) – w końcu każdy lubi chyba czytać o kimś podobnym do nas, chociażby wiekowo. Magiczne stworzenia i niezwykłe przygody w połączeniu z problemami dzieci i światem, opisywanym z ich perspektywy to mieszanka idealna dla młodszego grona odbiorców.
Dorośli natomiast spokojnie będą mogli czytać Małe Licho i anioła z kamienia razem ze swoimi pociechami i czerpać z tego nie mniej przyjemności, ponieważ Ałtorka potrafi wplatać w te opowieść wątki, rozmowy i przemyślenia, które dzieciakom przeszkadzać nie będą, a u dorosłych wywołają co od krzywego półuśmiechu, po gromki śmiech – kwestia na jakiego dorosłego się trafi ;) (Tu chcę jeszcze dodać, że to również zostało przeze mnie przebadane! Miałam Małe Licho… ze sobą na uczelni, z której zgarnął mnie tata. Staliśmy w potwornym korku, więc zaczęłam podczytywać sobie i zaproponowałam, że mogę czytać na głos, żeby jakoś umilić mu czas w aucie. Tata się brechtał w głos, serio. Jak tylko ja skończyłam czytać, cisnął na regał to, co akurat czytał, i połknął drugi tom przygód Bożka w trzy wieczory. Od tej pory łazi po domu i kaleczy głoski szczelinowe i różne inne, bo włączył mu się tryb Bazyla… Także jest to po dwakroć potwierdzone info: dorośli też mogą sięgać po Małe Licho ;))

To, co mi się bardzo podoba, to fakt, że Kisiel nie traktuje swojego czytelnika (nawet jeśli chodzi on dopiero do podstawówki) jak głupka. Język nie jest banalny. Ałtorka nie ogranicza się z dziwnymi porównaniami, zakręconymi opisami i używaniem słów, o znaczenie które być może wasz syn/córka/brat/siostra czy inny bombelek będzie musiał was zapytać. Czy to minus? Moi zdaniem nie. Jest to atrakcyjna forma poszerzania swojego słownictwa, a i przeważnie z kontekstu dzieci zwyczajnie mogą wywnioskować co dane słowo oznacza. Dla dorosłych natomiast jest to plus, bo podczas czytania nie będą czuć się tak, jakby czytali coś infantylnego, jak te czytanki dla dzieci zbudowane wyłącznie z króciutkich, prostych zdań.



Oprócz języka który nie jest infantylny, mamy też do czynienia z niedziecinnym, kiślowym poczuciem humoru. I tu znowu mogę podejść do tematu z dwóch perspektyw: dziecięcej i dorosłej. Dzieciaki złapią wspólny język z Bożkiem (i Lichem! I Guciem! I może troszkę też z Wujaszkiem Turem..? ;)). Dorosłych oprócz tego ubawią komentarze Bożka na temat zachowań dorosłych oraz interakcje i dialogi pomiędzy dorosłymi bohaterami książki. Każdy dostanie coś dla siebie. Nikt nie odłoży Małego Licha i anioła z kamienia bez uczucia obolałych od uśmiechania się kącików ust, gwarantuję wam to.

Uważam, że jest to książka idealna do przeczytania przed świętami.
Po pierwsze: akcja toczy się na przestrzeni ostatnich tygodni grudnia, a więc czasowo pasuje.
Po drugie: nawet jeśli w naszym świecie śniegu nie będzie, za to błota i owszem, będziemy mieli po kolana albo i więcej, to Kisiel tak was zaczaruje swoimi opisami, że nawet nie zauważycie szarówki za oknem i tym sposobem wkręcicie się w świąteczny klimat pomimo niesprzyjających warunków – proste!
Po trzecie: bardzo podoba mi się podjęty na samym początku wątek tradycji świąt Bożego Narodzenia i tego co ma zrobić dziecko, które nie chodzi na religię, a w szkole wszyscy śpiewają kolędy, malują szopki i chcą kręcić wigilie. Kisiel świetnie i rozsądnie podeszła do tematu. Jej „wyjaśnienie” może przydać się tak dorosłym w rozmowie z dziećmi, jak i samym małolatom, jeśli tak jak Bożek, trafią na jakiegoś nie fajnego kolegę z ciętym jęzorem.
To nie jest tak, że w lecie ta historia wam się nie będzie podobała. Będzie. Ale wydaje mi się, że zimą zyska „to coś”, tą dodatkową magię chwili ;)

A skoro już mówię o wszystkich walorach, to zdecydowanie jest nim morał, płynący z tej historii. Ostatnimi czasy trochę szperałam w literaturze dziecięcej, bo szukałam prezentu dla takiej jednej początkującej czytelniczki. Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile na rynku jest książek dla dzieci o, no wybaczcie za słownictwo, ale o dupie Maryny. Poczytałam opinie, poprzeglądałam masę książek w Empiku, i na serio multum jest książek bardzo atrakcyjnych wizualnie albo takich, w których bohaterami są postacie z gier czy filmów (Minecraft jest wszędzie! xD), z których nic nie wynika. Jest też grupa takich, które owszem, uczą… ale jakoś tak opornie, nieciekawie. Małe Licho i anioł z kamienia nie zalicza się ani do jednej, ani do drugiej z tych grup. Marta Kisiel w wciągającą historię zgrabnie wplotła naukę o tym, że nie można oceniać kogoś powierzchownie, na podstawie stereotypów oraz że  nie powinniśmy zmieniać się dla kogoś na siłę, bo nie jesteśmy pierogami ruskimi – nie każdy musi nas lubić. Historia Tsadkiela mnie osobiście wzruszyła i dała do myślenia o wiele bardziej, niż niejedna opowieść z „poważnych książek dla dorosłych”.



Dla mnie dodatkową zaletą tej książki jest możliwość ponownego spotkania się z ukochanymi Dożywotnikami! Ci z was, którzy tak samo jak ja przepadli czytając opowieść o mieszkańcach Lichotki nie mogą przejść obojętnie obok Małego Licha! Mam nadzieję, że na tej części pani Kisiel nie poprzestanie i da nam jeszcze nie jedną okazję do przeżycia przygód Bożka i jego nietypowych przyjaciół <3

A, no i ilustracje! Paulina Wyrt spisała się na medal, tworząc dziwaczne, przyciągające oko obrazy dopełniające tę historię. Dzieciakom umilą one lekturę, dorosłym… też ;)

Spytacie o wady? Jest jedna. Przez dużą czcionkę i niewielką ilość stron, książkę można przeczytać w jedno popołudnie. A potem człowiek musi żyć ze świadomością, że to już koniec (przynajmniej póki co! ;)), że trzeba czekać na kolejną książkę. No DOPRAWDY, Ałtorko! Tak się nie robi! ;)

Polecam, polecam, PO LE CAM! Całym serduszkiem, naprawdę! Zełkniecie tę książkę w jeden lub dwa zimowe wieczory i poczujecie się dobrze, obiecuję. Sprawcie sobie i swoim dzieciakom (chyba, że takowych jeszcze nie macie – to nic nie szkodzi!) te  trzysta stron przyjemności na święta (albo lepiej, na mikołajki!). Jeżeli szukacie lekkiej, zabawnej i niegłupiej zimowej historii, to przestańcie. Już znaleźliście ;).


*źródło: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4882398/male-licho-i-aniol-z-kamienia
**Ałtorka – nie jest to błąd! Widzę to „ł”, jestem go świadoma. Dla czepliwych, tłumaczę: w postach wydawnictwa oraz fanów Marty Kisiel przyjęło się nazywanie jej „Ałtorką”, z tym koszmarnym „Ł” zamiast „U” ;)

6 komentarzy:

  1. Czekam na moment, gdy nie trzeba będzie dopisywać tłumaczenia zapisu "ałtorka" na koniec recenzji blogowej XD
    Mi również książka bardzo się podobała i nie mogę się doczekać kontynuacji <3 Podobnie żałuję, że książeczki są takie krótkie! Naprawdę potrzebuję więcej przygód Licha i Bożka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie stoczyłam batalię z nadgorliwą panią, która kazała mi poprawić wszystkie "Ałtorki", więc.. Nawet przypis nie pomógł XD
    Oby kolejny tom powstał szybciutko! ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojjj słyszałam o tej książce i wszyscy się nią zachwycają i bardzo bym chciałą ją przeczytać.

    ZAPRASZAM NA BLOGA

    OdpowiedzUsuń
  4. Fani nie mogą przejść wobec tej książki obojętnie - w końcu wreszcie łączą się mieszkańcy wszystkich Lichotek! I też zawsze we wszystkich recenzjach piszę, że Ałtorka to nie błąd :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To, że książka może się spodobać zarówno dzieciom, jak i dorosłym, to coś, co mnie nieodmiennie zachwyca u Kisiel. Na pewno przy okazji przeczytam, choć przyznaję, że akurat "Małe Licho" nie jest szczególnie wysoko na mojej liście "do przeczytania".

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę nadrobić pozostałe książki tej autorki, bo oprócz "pierwszego słowa", nie czytałam nic :\ Aż wstyd ;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)