Czołem, Żaby!
Czekałam na nią od kiedy Papierowy Księżyc wrzucił (chyba jakoś w
lecie) opis wraz z informacją, że mają zamiar ją wydać. Miałam przeczucie, ze
to coś dla mnie. Chciałam, żeby była dobra. Nie spodziewałam się jednak, że Córka
lasu Juliet Marillier całkowicie mnie oczaruje i nie pozwoli się od
siebie oderwać.
„Siedmiorzecze to nieprzystępne,
tajemnicze miejsce, strzeżone przez milczących zbrojnych przemykających wśród
drzew w szarych płaszczach i chronione przez siły starsze niż czas. Spokój jest
jednak złudny – najeźdźcy zza mórz, Brytowie i Wikingowie, przynoszą wojnę i
zniszczenie. Ale wróg czai się też wewnątrz twierdzy: Lady Oonagh, czarodziejka
piękna jak poranek, ale o duszy mrocznej jak noc, opętała serce Lorda Columa i
zagroziła jego siedmiorgu dzieciom. Wiedźma rzuca na sześciu braci potworne
zaklęcie – zaklęcie, które tylko Sorcha może złamać, wypełniając w zupełnym
milczeniu zadanie powierzone jej przez Czarowny Lud. Jeśli przemówi, zanim
zrealizuje swój cel, jej bracia przepadną na zawsze.
Sorcha odważnie podejmuje
okrutną misję i nie traci nadziei, nawet kiedy trafia w ręce wroga. Wie, że moc
Czarownego Ludu nie zna granic, a miłość jest najpotężniejszą magią na świecie…
nawet ta zakazana.”*
Na początku było wolno. Były opisy irlandzkich lasów, strumyków,
jeziora, twierdzy, w której mieszkała główna bohaterka… dużo opisów. Chwilę zajęło mi przejście na tryb „takiego
fantasy”. Takiego bez pośpiechu, toczącego się w innych czasach,
niebazującego na humorze, a na klimacie i historii, którą chce nam opowiedzieć
autor. Pierwsze sto stron mnie zmartwiło, bo bałam się, że cała książka będzie
tak mało dynamiczna i pełna skoków w przeszłość bliższą lub dalszą. Na
szczęście moje obawy okazały się zbędne. Myślę,
że te pierwsze sto stron można potraktować jako takie wprowadzenie do
uniwersum, możliwość poznania bohaterów i relacji, jakie je łączą. Wydaje mi
się ono niezbędne do tego, aby później móc zacząć czuć tę historię całym
sercem, tak jak to było w moim przypadku.
Córka lasu to retelling baśni o sześciu łabędziach braci Grimm.
Jest to jednak zdecydowanie retelling dla dorosłych, bogaty w detale i wątki,
których nie opowiedziałabym dziecku na dobranoc. Pojawiają się tu gwałty, tortury i pojedynki, są trudne porody
„pasujące” do epoki, są krwawiące rany i nieoczekiwane zgony. Marillier dodała
wiele do Grimmowskiej baśni, dała jej nowe życie. Czytając, wkręcałam się w
tę opowieść coraz bardziej i bardziej. Ostatnie dwieście stron (z hakiem)
czytałam na weekendzie u chłopaka. Zwykle u niego nie czytam, to znaczy nie tak
na poważnie. Czasami podczytam kilka stron i to by było na tyle. Córka
lasu tak mnie jednak wciągnęła, że, jak chyba nigdy, cichałam na Marcina,
łaziłam z książką po domu, czytałam przy obiedzie, przy kolacji, przed snem...
Marcin mówi, że nie wiedział, że można tak przeżywać jakąś książkę. Zawsze, kiedy już miałam ją odłożyć, działo
się coś, co zmuszało mnie do przeczytania „jeszcze tylko jednego rozdziału”. A
wiecie jak to jest z tym „jeszcze tylko jednym”… ;) Juliet Mariller udało się sprawić, że po policzkach płynęły mi łzy
wzruszenia, serce kołatało z zawrotną prędkością, a usta jakoś tak uparcie nie
dawały się zamknąć. Chyba śmiało mogę powiedzieć, że był to jeden z najlepszych
(jeżeli nie najlepszy) retelling, jaki miałam przyjemność czytać. Poważka.
Na tę historię składają się trzy
główne wątki: polityczny, romantyczny i baśniowy. Jak dla mnie wszystkie
trzy były sobie równe, interesowały mnie
w takim samym stopniu i świetnie się ze sobą przeplatały.
Konflikt pomiędzy Brytami a
Irlandczykami został przedstawiony w sposób zrozumiały, dzięki czemu ja,
która zawsze gubię się w tym kto z kim, na kogo, po co i kiedy, mogłam
spokojnie ogarnąć sytuację obu stron, pobudki, które nimi kierowały itd. Podobało mi się to, że Mariller nie stanęła
po żadnej ze stron. Najpierw pokazała wojnę widzianą z perspektywy ojca i
braci Sorchy („Brytowie to brutalni barbarzyńcy! Zero poszanowania dla magii
lasu! Zero kultury, tradycji! Zabierają nasze ziemie, zabijają naszych ludzi, a
to przecież dobrzy wojownicy niewinni! Wyzabijamy ich wszystkich!”), później z
perspektywy Brytów („Ci Irlandczycy to dzikusy nieobyte! W jakieś leśne
chochliki wierzą, no kto to słyszał? Naszych biją, torturują, tylu już zginęło
a to dobrzy ludzie byli przecież! Wyzabijamy ich wszystkich!”) i na tym
poprzestała. Dla mnie ten konflikt był bezsensowny, bo tam już nikt nie
wiedział tak po prawdzie o co poszło. Pokazywało
to jednak dobitnie jak wiele zła może wpłynąć z ludzkiego uporu i pragnienia
zemsty.
Trzecią stroną konfliktu, o której nie wiedzieli ani Brytowie, ani
Irlandczycy wydaje się być leśny Czarowny
Lud. To on stoi za przekazaniem Sorsze instrukcji co należy zrobić, aby
odczarować braci. To on ingeruje w historię kiedy sytuacja wydaje się
beznadziejna. Magia przejawia się też w
zdolnościach trójki z rodzeństwa, która potrafi porozumiewać się ze sobą za
pomocą myśli, oraz ma swoje „indywidualne” magiczne zdolności. Nie są one
jednak jakieś „spektakularne”, nie ma tu super bohaterów miotających płomieniami
albo bawiących się telekinezą. Wszystko jest bardzo naturalne, jeśli można tak
powiedzieć o magii ;). Tak po prawdzie
magiczne istoty w Córce lasu
pojawiają się bardzo rzadko, ale mi to zupełnie nie przeszkadzało. Chyba między
innymi właśnie dzięki temu historia nabiera realności, a te okruszki magii są
po prostu taką wisienką na torcie.
Co do wątku romantycznego:
cudowny jest! Oryginalny, bo pozbawiony normalnych dialogów – w końcu
Sorcha nie może mówić, dopóki nie skończy swojego zadania. Emocjonujący – bo przecież wszystko jest przeciwko nim, no ludzie
kochani! Intensywny – to chyba
akurat zasługa czasu, w jakim toczy się akcja. W sensie wtedy te miłości były
jakieś takie poetyckie i z przytupem (i wypadało to naturalniej, niż obecnie
xD). Ja to wszystko przeżywałam jak
stonka wykopki! Krew się we mnie gotowała, kiedy wszyscy posądzali główną
bohaterkę o złe zamiary i rzucenie jakiejś klątwy na ich lorda. Kąciki ust
unosiły mi się, gdy Hugh próbował sprawiać jej drobne przyjemności i starał się
nie wybuchnąć, kiedy Sorcha raz za razem cudem unikała kłopotów, przed którymi
on chciał ją chronić. Pieruńsko dobry
był ten wątek. *Tak sobie jeszcze
myślę, że ci z was, którzy czytali Obcą Diany Gabaldon lub oglądali Outlandera
z pewnością będą mieli podobne odczucia.*
Świetną sprawą jest kreacja
bohaterów. Nikt tu nie jest płaski i nijaki. Wszystko jest napisane sensownie i konsekwentnie. Mariller
zgrabnie posłużyła się retrospekcjami,
aby przedstawić charaktery siódemki rodzeństwa. To samo zrobiła z ich ojcem oraz
z Brytami, których poznajemy w drugiej połowie książki. Charaktery postaci są rozbudowane, ich działania można bez problemu
wytłumaczyć tym, co do tej pory przeszli, a co ich ukształtowało. Autorka
trzyma się też „ról płciowych”, jakie narzucane były ludziom w tamtych czasach. Choć w Córce lasu
nie robi kobiet jakichś bezmyślnych,
głupiutkich dziewuszek, to w momencie podejmowania decyzji pamięta o tym, że
tam ostateczny głos powinien mieć mężczyzna, a kobieta jakkolwiek by jej się
jego werdykt nie spodobał, musi go uszanować. Podobał mi się konflikt Sorchy, która z jednej strony była bardzo silną
postacią, z drugiej jednak wpajane jej od najmłodszych lat zasady nie pozwalały
jej na pewne zachowania. Mężczyźni w
powieści z kolei owszem, są w większości świetnymi wojownikami, potrafią w
wojnę itd., ale jednocześnie pokazywana jest ta ich druga, bardziej ludzka
strona. Potrafią być delikatni, zakochują się, martwią o bliskich, przeżywają
ich stratę. Jak dla mnie kreacja postaci
w Córce lasu jest kolejnym ogromnym
plusem, ot co.
Jest jeszcze tyle rzeczy, o których chciałabym wam opowiedzieć!
Problem w tym, że recenzja robi się coraz dłuższa, a moje notatki jakoś nie
bardzo się kurczą :’). Zbiorę więc w tym
akapicie do kupy wszystko to, co wydaje mi się istotne. Mówiłam wam już o opisach – jest ich dużo, są rozległe
ale nie są nużące. Wystarczy, że wczujecie się w klimat, a później czyta się to
już gładko. Celtycki klimat średniowiecznej
Irlandii jest niezwykły. Oprócz wspomnianych opisów wpływaj a na niego dialogi, w których język jest stylizowany na taki z zamierzchłych
czasów. Spokojnie, wszystko jest do zrozumienia. Po prosu autorka zadbała o to, aby całość była
spójna, nawet w najmniejszych detalach. Czytajcie tę książkę zimą lub
jesienią, mówię wam. Sprawdzi się idealnie. Oprócz tego jest tu od groma baśni, mitów i legend, które stanowią świetny
dodatek, są czyś „ekstra”, co tylko umila lekturę.
Chyba oczywiste jest już, że
polecam wam Córkę lasu. Jest to jedna
z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Wciągająca historia,
solidnie wykreowani bohaterowie, szczypta magii i niezwykły klimat
wczesnośredniowiecznej Irlandii to połączenie, które sprawiło, że nie mogłam
oderwać się od lektury. Pierwszy raz od bardzo dawna kartkowałam książkę do przodu, bo bałam się o
losy bohaterów. Targały mną przeróżne emocje i dopiero po ponad tygodniu udało
mi się je jakoś posegregować i zebrać w tej recenzji. Może nadal jest to dość
chaotyczne (zdecydowanie jest xD), ale to chyba kolejny dowód na to, że po Córkę lasu warto sięgnąć. Więc
sięgnijcie. Prośbuuuję! ;)
Tytuł oryginału: Daughter of the
Forest
Cykl: Siedmiorzecze (tom 1)
Tłumaczenie: Magdalena Grajcar
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Data premiery: 20.11.2019
Liczba stron: 648
*źródło opisu: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4903896/corka-lasu
Retellingi są ostatnio bardzo modne (i dobrze, bo je uwielbiam!) ale tej baśni chyba jeszcze nigdzie nie było. Szczerze mówiąc nie miałam w planach "Córki lasu" ale teraz po prostu MUSZĘ ją przeczytać♡
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pierwsze sto stron jest jak zaproszenie do prezentowanego świata, ale tuż po nich "Córka lasu" nabiera tempa. Jest świetnie, wciągająco i bardzo konsekwentnie. Choć widać mocną inspirację baśnią braci Grimm to jednak cała historia jest ukazana bardziej dosadnie. Emocjonuje aż do samego końca i nic dziwnego, że nie mogłaś odłożyć jej ani na moment. Pozostaje nam tylko przyłączyć się do poleceń! :)
OdpowiedzUsuń30 year-old Structural Analysis Engineer Werner Cater, hailing from Keswick enjoys watching movies like Only Yesterday (Omohide poro poro) and Beekeeping. Took a trip to Tyre and drives a Z8. kliknij ten
OdpowiedzUsuń