Strony

niedziela, 17 listopada 2019

PRZEDPREMIEROWO: czy to najlepszy retelling tego roku? | Córka lasu Juliet Mariller


Czołem, Żaby!
Czekałam na nią od kiedy Papierowy Księżyc wrzucił (chyba jakoś w lecie) opis wraz z informacją, że mają zamiar ją wydać. Miałam przeczucie, ze to coś dla mnie. Chciałam, żeby była dobra. Nie spodziewałam się jednak, że Córka lasu Juliet Marillier całkowicie mnie oczaruje i nie pozwoli się od siebie oderwać.


„Siedmiorzecze to nieprzystępne, tajemnicze miejsce, strzeżone przez milczących zbrojnych przemykających wśród drzew w szarych płaszczach i chronione przez siły starsze niż czas. Spokój jest jednak złudny – najeźdźcy zza mórz, Brytowie i Wikingowie, przynoszą wojnę i zniszczenie. Ale wróg czai się też wewnątrz twierdzy: Lady Oonagh, czarodziejka piękna jak poranek, ale o duszy mrocznej jak noc, opętała serce Lorda Columa i zagroziła jego siedmiorgu dzieciom. Wiedźma rzuca na sześciu braci potworne zaklęcie – zaklęcie, które tylko Sorcha może złamać, wypełniając w zupełnym milczeniu zadanie powierzone jej przez Czarowny Lud. Jeśli przemówi, zanim zrealizuje swój cel, jej bracia przepadną na zawsze.
Sorcha odważnie podejmuje okrutną misję i nie traci nadziei, nawet kiedy trafia w ręce wroga. Wie, że moc Czarownego Ludu nie zna granic, a miłość jest najpotężniejszą magią na świecie… nawet ta zakazana.”*


Na początku było wolno. Były opisy irlandzkich lasów, strumyków, jeziora, twierdzy, w której mieszkała główna bohaterka… dużo opisów. Chwilę zajęło mi przejście na tryb „takiego fantasy”. Takiego bez pośpiechu, toczącego się w innych czasach, niebazującego na humorze, a na klimacie i historii, którą chce nam opowiedzieć autor. Pierwsze sto stron mnie zmartwiło, bo bałam się, że cała książka będzie tak mało dynamiczna i pełna skoków w przeszłość bliższą lub dalszą. Na szczęście moje obawy okazały się zbędne. Myślę, że te pierwsze sto stron można potraktować jako takie wprowadzenie do uniwersum, możliwość poznania bohaterów i relacji, jakie je łączą. Wydaje mi się ono niezbędne do tego, aby później móc zacząć czuć tę historię całym sercem, tak jak to było w moim przypadku.


Córka lasu to retelling baśni o sześciu łabędziach braci Grimm. Jest to jednak zdecydowanie retelling dla dorosłych, bogaty w detale i wątki, których nie opowiedziałabym dziecku na dobranoc. Pojawiają się tu gwałty, tortury i pojedynki, są trudne porody „pasujące” do epoki, są krwawiące rany i nieoczekiwane zgony. Marillier dodała wiele do Grimmowskiej baśni, dała jej nowe życie. Czytając, wkręcałam się w tę opowieść coraz bardziej i bardziej. Ostatnie dwieście stron (z hakiem) czytałam na weekendzie u chłopaka. Zwykle u niego nie czytam, to znaczy nie tak na poważnie. Czasami podczytam kilka stron i to by było na tyle. Córka lasu tak mnie jednak wciągnęła, że, jak chyba nigdy, cichałam na Marcina, łaziłam z książką po domu, czytałam przy obiedzie, przy kolacji, przed snem... Marcin mówi, że nie wiedział, że można tak przeżywać jakąś książkę.  Zawsze, kiedy już miałam ją odłożyć, działo się coś, co zmuszało mnie do przeczytania „jeszcze tylko jednego rozdziału”. A wiecie jak to jest z tym „jeszcze tylko jednym”… ;) Juliet Mariller udało się sprawić, że po policzkach płynęły mi łzy wzruszenia, serce kołatało z zawrotną prędkością, a usta jakoś tak uparcie nie dawały się zamknąć. Chyba śmiało mogę powiedzieć, że był to jeden z najlepszych (jeżeli nie najlepszy) retelling, jaki miałam przyjemność czytać. Poważka.



Na tę historię składają się trzy główne wątki: polityczny, romantyczny i baśniowy. Jak dla mnie wszystkie trzy były sobie równe, interesowały mnie w takim samym stopniu i świetnie się ze sobą przeplatały.

Konflikt pomiędzy Brytami a Irlandczykami został przedstawiony w sposób zrozumiały, dzięki czemu ja, która zawsze gubię się w tym kto z kim, na kogo, po co i kiedy, mogłam spokojnie ogarnąć sytuację obu stron, pobudki, które nimi kierowały itd. Podobało mi się to, że Mariller nie stanęła po żadnej ze stron. Najpierw pokazała wojnę widzianą z perspektywy ojca i braci Sorchy („Brytowie to brutalni barbarzyńcy! Zero poszanowania dla magii lasu! Zero kultury, tradycji! Zabierają nasze ziemie, zabijają naszych ludzi, a to przecież dobrzy wojownicy niewinni! Wyzabijamy ich wszystkich!”), później z perspektywy Brytów („Ci Irlandczycy to dzikusy nieobyte! W jakieś leśne chochliki wierzą, no kto to słyszał? Naszych biją, torturują, tylu już zginęło a to dobrzy ludzie byli przecież! Wyzabijamy ich wszystkich!”) i na tym poprzestała. Dla mnie ten konflikt był bezsensowny, bo tam już nikt nie wiedział tak po prawdzie o co poszło. Pokazywało to jednak dobitnie jak wiele zła może wpłynąć z ludzkiego uporu i pragnienia zemsty.

Trzecią stroną konfliktu, o której nie wiedzieli ani Brytowie, ani Irlandczycy wydaje się być leśny Czarowny Lud. To on stoi za przekazaniem Sorsze instrukcji co należy zrobić, aby odczarować braci. To on ingeruje w historię kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna. Magia przejawia się też w zdolnościach trójki z rodzeństwa, która potrafi porozumiewać się ze sobą za pomocą myśli, oraz ma swoje „indywidualne” magiczne zdolności. Nie są one jednak jakieś „spektakularne”, nie ma tu super bohaterów miotających płomieniami albo bawiących się telekinezą. Wszystko jest bardzo naturalne, jeśli można tak powiedzieć o magii ;). Tak po prawdzie magiczne istoty w Córce lasu pojawiają się bardzo rzadko, ale mi to zupełnie nie przeszkadzało. Chyba między innymi właśnie dzięki temu historia nabiera realności, a te okruszki magii są po prostu taką wisienką na torcie.

Co do wątku romantycznego: cudowny jest! Oryginalny, bo pozbawiony normalnych dialogów – w końcu Sorcha nie może mówić, dopóki nie skończy swojego zadania. Emocjonujący – bo przecież wszystko jest przeciwko nim, no ludzie kochani! Intensywny – to chyba akurat zasługa czasu, w jakim toczy się akcja. W sensie wtedy te miłości były jakieś takie poetyckie i z przytupem (i wypadało to naturalniej, niż obecnie xD). Ja to wszystko przeżywałam jak stonka wykopki! Krew się we mnie gotowała, kiedy wszyscy posądzali główną bohaterkę o złe zamiary i rzucenie jakiejś klątwy na ich lorda. Kąciki ust unosiły mi się, gdy Hugh próbował sprawiać jej drobne przyjemności i starał się nie wybuchnąć, kiedy Sorcha raz za razem cudem unikała kłopotów, przed którymi on chciał ją chronić. Pieruńsko dobry był ten wątek. *Tak sobie jeszcze myślę, że ci z was, którzy czytali Obcą Diany Gabaldon lub oglądali Outlandera z pewnością będą mieli podobne odczucia.*



Świetną sprawą jest kreacja bohaterów. Nikt tu nie jest płaski i nijaki. Wszystko jest napisane sensownie i konsekwentnie. Mariller zgrabnie posłużyła się retrospekcjami, aby przedstawić charaktery siódemki rodzeństwa. To samo zrobiła z ich ojcem oraz z Brytami, których poznajemy w drugiej połowie książki. Charaktery postaci są rozbudowane, ich działania można bez problemu wytłumaczyć tym, co do tej pory przeszli, a co ich ukształtowało. Autorka trzyma się też „ról płciowych”, jakie narzucane były  ludziom w tamtych czasach. Choć w Córce lasu nie robi  kobiet jakichś bezmyślnych, głupiutkich dziewuszek, to w momencie podejmowania decyzji pamięta o tym, że tam ostateczny głos powinien mieć mężczyzna, a kobieta jakkolwiek by jej się jego werdykt nie spodobał, musi go uszanować. Podobał mi się konflikt Sorchy, która z jednej strony była bardzo silną postacią, z drugiej jednak wpajane jej od najmłodszych lat zasady nie pozwalały jej na pewne zachowania.  Mężczyźni w powieści z kolei owszem, są w większości świetnymi wojownikami, potrafią w wojnę itd., ale jednocześnie pokazywana jest ta ich druga, bardziej ludzka strona. Potrafią być delikatni, zakochują się, martwią o bliskich, przeżywają ich stratę. Jak dla mnie kreacja postaci w Córce lasu jest kolejnym ogromnym plusem, ot co.


Jest jeszcze tyle rzeczy, o których chciałabym wam opowiedzieć! Problem w tym, że recenzja robi się coraz dłuższa, a moje notatki jakoś nie bardzo się kurczą :’). Zbiorę więc w tym akapicie do kupy wszystko to, co wydaje mi się istotne. Mówiłam wam już o opisach – jest ich dużo, są rozległe ale nie są nużące. Wystarczy, że wczujecie się w klimat, a później czyta się to już gładko. Celtycki klimat średniowiecznej Irlandii jest niezwykły. Oprócz wspomnianych  opisów wpływaj a na niego dialogi, w których język jest stylizowany na taki z zamierzchłych czasów. Spokojnie, wszystko jest do zrozumienia. Po prosu autorka zadbała o to, aby całość była spójna, nawet w najmniejszych detalach. Czytajcie tę książkę zimą lub jesienią, mówię wam. Sprawdzi się idealnie. Oprócz tego jest tu od groma baśni, mitów i legend, które stanowią świetny dodatek, są czyś „ekstra”, co tylko umila lekturę.


Chyba oczywiste jest już, że polecam wam Córkę lasu. Jest to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Wciągająca historia, solidnie wykreowani bohaterowie, szczypta magii i niezwykły klimat wczesnośredniowiecznej Irlandii to połączenie, które sprawiło, że nie mogłam oderwać się od lektury. Pierwszy raz od bardzo dawna  kartkowałam książkę do przodu, bo bałam się o losy bohaterów. Targały mną przeróżne emocje i dopiero po ponad tygodniu udało mi się je jakoś posegregować i zebrać w tej recenzji. Może nadal jest to dość chaotyczne (zdecydowanie jest xD), ale to chyba kolejny dowód na to, że po Córkę lasu warto sięgnąć. Więc sięgnijcie. Prośbuuuję! ;)




Tytuł oryginału: Daughter of the Forest
Cykl: Siedmiorzecze (tom 1)
Tłumaczenie: Magdalena Grajcar
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Data premiery: 20.11.2019
Liczba stron: 648

*źródło opisu: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4903896/corka-lasu

3 komentarze:

  1. Retellingi są ostatnio bardzo modne (i dobrze, bo je uwielbiam!) ale tej baśni chyba jeszcze nigdzie nie było. Szczerze mówiąc nie miałam w planach "Córki lasu" ale teraz po prostu MUSZĘ ją przeczytać♡
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze sto stron jest jak zaproszenie do prezentowanego świata, ale tuż po nich "Córka lasu" nabiera tempa. Jest świetnie, wciągająco i bardzo konsekwentnie. Choć widać mocną inspirację baśnią braci Grimm to jednak cała historia jest ukazana bardziej dosadnie. Emocjonuje aż do samego końca i nic dziwnego, że nie mogłaś odłożyć jej ani na moment. Pozostaje nam tylko przyłączyć się do poleceń! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 30 year-old Structural Analysis Engineer Werner Cater, hailing from Keswick enjoys watching movies like Only Yesterday (Omohide poro poro) and Beekeeping. Took a trip to Tyre and drives a Z8. kliknij ten

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)