Czołem Fasolki!
Nie będę przedłużać (wyjątkowo). Dziś przychodzę do was z
najnudniejszym thrillerem, jaki do tej pory czytałam. Biorę małą poprawkę na
to, że oceniam debiut, no ale mimo wszystko… a z resztą, sami zobaczycie. Panie
i panowie, poznajcie Osiem minut autorstwa Darrena O’Sulliivana.
Chris nie potrafi żyć bez swojej
żony. Postanawia więc dołączyć do niej w zaświatach, jednak chce zabić się tak,
aby nie skrzywdzić nikogo, oprócz siebie samego. Decyduje się więc skoczyć pod
pędzący pociąg towarowy. Wszystko dokładnie planuje, wybiera datę, która jest
znacząca dla jego małżeństwa z Julią… i cały plan bierze w łeb, gdy na dworcu
pojawia się nieznajoma kobieta. Nie chcąc ginąć na jej oczach Chris jest
zmuszony odwlec w czasie swoje samobójstwo do kolejnej ważnej daty – do pierwszej
rocznicy śmierci jego żony.
Gdy Sara uświadamia sobie, że
właśnie uratowała życie samobójcy, zaczyna wykazywać co raz większe
zainteresowanie tym mężczyzną. Sprawdza nekrologi, przesiaduje wieczorami na
dworcu licząc na to, że ponownie go spotka.
Jak skończy się chora
fascynacja niedoszłym samobójcą? Czemu tak naprawdę Chris chce się targnąć n
swoje życie i czy uda mu się dopiąć swego? Jakie tajemnice skrywa w sobie ta historia?
Ja wam powiem jakie. Debilne. Zupełnie
nie kupuję tej opowieści. Zaczęło się powolnie i niezbyt ciekawie. Przez jakieś dwieście pięćdziesiąt stron na
przemian katowano mnie retrospekcjami z życia Chrisa i jego żony oraz
rozmyśleniami Sary o tym jak to ona nie leci na Chrisa. Nie wiem co było
gorsze.
Retrospekcje mogłyby być
ciekawe, gdyby tylko cokolwiek wnosiły do powieści. O ile część z nich była
nam potrzebna do rozwikłania zagadki śmierci Julii, o tyle wiele z nich pewnie
miały być jakimiś zmyłkami, które miały nas rozpraszać… a mnie osobiście tylko
irytowały. Poczytałam sobie o tym jak Chris
i Julia spacerowali wzdłuż rzeki, jak pili piwo, jak ona plewiła kwiatki… i nic
mi to nie dało. No, może oprócz kilku godzin snu, bo autentycznie w pewnym
momencie zasnęłam z nosem w książce. Zasnęłam
czytając thriller. No to już chyba samo w sobie świadczy o tym, jak bardzo był
on zaskakujący, emocjonujący i wciągający.
Co do przemyśleń Sary, to… to po prostu było okrutnie głupie. Nie potrafię wyobrazić sobie osoby, która
zamieniwszy z mężczyzną raptem trzy zdania, zakochuje się w nim niemal bez
pamięci, idzie z nim do łóżka, a potem w każdej wolnej chwili planuje ich
dalszą wspólną przyszłość. I o ile jeszcze Chrisa potrafię zrozumieć on miał zszarganą psychikę więc zaliczenie
Sary jakiś tam sens miało, to Sary nic nie usprawiedliwiało. Mam wrażenie, że ona musiała być chora
psychicznie. Z drugiej strony autor nic o tym nie mówił, ale no… nie widzę
innego wyjaśnienia jej zachowania. Jakby
tego było mało dziewczyna mieszkała z młodszą siostrą i jej chłopakiem. I wyobraźcie
sobie, że zbliżająca się do trzydziestki kobieta musiała meldować siostrze
gdzie wychodzi, z kim, czemu i po co, tłumaczyć się czemu nie wróciła na noc do
domu, etc. I nie, to nie wniosło nic do samej powieści. Może poza kolejną
porcją irytacji.
Jak mi się tę książkę czytało? Sama nie wiem. Styl
jest poprawny, opisy zgrabne, do kwestii takich „technicznych” nie mogę się
przyczepić, może z jednym wyjątkiem. Imiona. Wszędzie imiona. Po dwadzieścia
kilka imion na jednej stronie. Autor całkowicie olał używanie jakichkolwiek
synonimów i tym sposobem zdanie po zdaniu czytałam, że Chris pomyślał, Chris
powiedział, Chrisowi wydawało się, Chris stęknął, Chris kwęknął… to było
męczące i jakoś wybijało mnie z rytmu, nie pozwalał na czerpanie jakiejkolwiek
przyjemności z lektury.
No i tak sobie to czytałam, męczyłam stronę po stronie, aż gdzieś na sto stron przed końcem… przewidziałam
zakończenie. W sumie czułam podskórnie, że O’Sullivan może to tak zakończyć
już dużo wcześniej, bo po prostu nic innego nie wchodziło tu w grę, ale do pewnego momentu łudziłam się, że
właśnie przez ten pozorny brak innych opcji zakończenie mnie zaskoczy. Nie zaskoczyło.
Jedyne co poczułam to takie „O, to już
koniec? Jak miło książko z twojej strony, nawet nie wiesz jak się cieszę!”.
Tyle. Szczerze mówiąc liczyłam na coś o
wiele, wieeeele ciekawszego, a dostałam nieskomplikowaną historię o honorowym
samobójcy i niewyżytej kobiecie. Ot i cała historyja.
Czy polecam wam Osiem minut?
Niestety, nie bardzo. Nie ma tu ani
wciągającej fabuły, ani ciekawych zwrotów akcji, ani dobrze wykreowanych
postaci. Właściwie nie dostrzegam żadnych wartych uwagi zalet tej historii,
może poza tym, że nie jest długa, przez co nie trzeba się z nią długo męczyć.
Nie mniej jednak jeżeli macie ochotę sami wyrobić sobie zdanie o debiucie O’Sullivana,
to śmiało – nie zajmie wam to wiele czasu. Pytanie tylko czy jest sens tracić
nawet te kilka czy kilkanaście godzin na coś tak nijakiego?
Znacie już tę książkę? A może
nawet pomimo mojej negatywnej opinii macie w planach się z nią zapoznać? Czekam
na Was w komentarzach!
Buziaki ;*
Ula
Tytuł oryginału: Our Little
Secret
Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska
Data premiery: 11 lipca 2018
Ilość stron: 336
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńNie mam tej książki w planach i po Twojej recenzji będę ją stanowczo omijać ;)
OdpowiedzUsuńRead With Passion
to było straszne. Trochę nam współczuję, że miałyśmy z nią do czynienia ;)
OdpowiedzUsuńChris kwęknął xDD
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że tę książkę trzeba omijać szerokim łukiem :D
OdpowiedzUsuńTak się złożyło, że w tym miesiącu nie zamawiałam książki od Harper Collins, bo wyjeżdżałam z kraju, ale widzę, że nic nie straciłam - pewnie zdecydowałabym się właśnie na Osiem minut, a po przeczytaniu Twojej recenzji spodziewam się, że nie skończyłoby się to dobrze. Takiemu iście emocjonującemu thrillerowi, który mrożącą krew w żyłach akcją jest zdolny zaprowadzić czytelnika w odchłań snu, to ja jednak podziękuję ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
BOOKS OF SOULS
Widziałam gdzieś tę książkę i po twojej recenzji będę się jej wystrzegać. Już sam opis wydaje się nużący, retrospekcja i, uchrońcie, przynudzająca zakochana bohaterka. Rzadko odkładam książki, więc pewnie przeczytałabym to, ale klnąć i irytując się jak cholera.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam c:
mrs-cholera.blogspot.com
Jesteś niesamowita, piszesz genialne recenzje. Jesteś szczera, trafiasz w punkt! Podoba mi się to! Co do samej książki, zdecydowanie będę omijać szerokim łukiem. Jeśli chcesz przeczytać dobry thriller to polecam Chrisa Cartera.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Szkoda, że potencjał nie został wykorzystany.
OdpowiedzUsuńZbyt dużo wad, żebym się zdecydowała na przeczytanie, tym bardziej, ze fajnych książek chwilowo na mojej biblioteczce nie brakuje. Podrawiam!
OdpowiedzUsuńI umarł? :)
OdpowiedzUsuńBardzo chciałam ją przeczytać i miałam wobec niej ogromne oczekiwania. Przykro, że potencjał nie został wykorzystany i wyszło co wyszło. Mimo wszystko jednak zaryzykuję i chcę przekonać się na sobie co w tej książce jest nie tak:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Justyna z http://livingbooksx.blogspot.com
Mi osobiście bardzo się podobało ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń