Strony

niedziela, 22 kwietnia 2018

Tak bawić potrafi tylko ona | Wiedźma Naczelna, Olga Gromyko


Cześć Jaskółeczki!
Serce mi krwawi, bo nie mam kolejnego tomu. Ratunku. Przejdę więc szybko do recenzji, bo może się okazać, że wykrwawię się przed postawieniem ostatniej kropki. Moi drodzy, dziś przychodzę do was z moją opinia o Wiedźmie naczelnej autorstwa Olgi Gromyko.


(Jeśli chcecie zapoznać się z recenzjami poprzednich tomów, to macie je podlinkowane nieco niżej, pod koniec recenzji ;))

Kurczę, opisywać wam fabułę? Chyba nie ma to sensu. Ograniczę się więc do tego, że Wolha znów wpada w wir przygód: gania za duchami, poluje na smoki, walczy ze złem (czy tego  chce, czy nie) i z własnymi emocjami (ale to tak bez przesady), a jakby tego było mało... ktoś czyha na jej życie!

Co tu dużo gadać, jestem zachwycona. Załamana, wściekła, nienasycona i zachwycona. Ale po kolei.
Z początku myślałam, że każdy rozdział będzie osobnym opowiadaniem, coś jak w wiedźmińskich opowiadaniach Sapkowskiego – niby jedno następuje po drugim, ale na spokojnie można by czytać je nie w takiej kolejności, jak je napisano. Chwała niebiosom, że nie zaczęłam skakać po rozdziałach, bo broń boże nie można czytać ich w luźnej kolejności. Tylko pierwsze dwa stanowią tak jakby zamknięte opowieści kończące się „ubiciem smoka” (spokojnie, żadne smoki nie ucierpiały. No chyba, że jednak jakieś ucierpiały, w Belorii nigdy nie wiadomo). Później wszystko zaczyna się splatać w jedną, spójną całość, wątki zaczynają się łączyć, a  rozdziały stają się „normalne”, jak w każdej powieści – są po prostu formą podzielenia historii na krótsze części.




Jeśli chcecie wiedzieć, czy ta książka wciąga, to pozwólcie, że opowiem wam, jak to wyglądało u mnie. Otóż czytałam ją w tygodniu naszpikowanym sprawdzianami -  w końcu zostało mi raptem kilka dni do klasyfikacji, więc nauczyciele wariują. Na logikę więc powinnam się uczyć i wysypiać, prawda? Figę! Na pytanie „co robisz?” odpowiadałam chłopakowi (ślęczącemu nad maturkami z matmy), że czytam, bo w zamku duch straszy. Kiedy pytał się po północy czy idę spać, no bo jutro z rana mamy test, ja, z zapałkami podtrzymującymi powieki odpowiadałam, że nie idę, bo muszę się dowiedzieć kto przywołuje ducha (nawiasem mówiąc czytałam do oporu i zasnęłam na kilka stron przed rozwiązaniem zagadki xD). Także tego, no. Wiedźma zdecydowanie wciąga, a im głebiej zanurzacie się w treści, tym ciężej się oderwać od czytania, mówię wam.


Niesamowite jest to, jak Gromyko splotła ten tom z dwoma poprzednimi. Nie zdradzę wam absolutnie niczego, bo skoro dla mnie było to tak dużym zaskoczeniem, to nie miałabym serca odbierać wam przyjemności zbierania szczęki z podłogi. W każdym bądź razie nie próbujcie myśleć, że rozwikłaliście główną zagadkę przed Wolhą. Gromyko wam na to nie pozwoli. Kurcze, przydałoby się jakoś ten temat rozwinąć, ale jak słowo daję – lękam się zdradzić za dużo! A więc no… przygotujcie szufelkę i klej do protez ;)


Mam jeden ogromny zarzut: w tej książce znów dostałam tylko śladowe ilości Lena! Piekielnie to było irytujące, bo według mnie ta jasnowłosa strzyga zasługuje na osobną trylogię co najmniej. Zakochałam się w tej postaci w pierwszym tomie, potem nie spotkałam go prawie wcale w tomie drugi, a teraz najpierw musiałam czekać na pojawienie się Lena kilkaset stron, a potem i tak nie zostać zaspokojoną. Mehhh. Z jednej strony rozumiem, czemu Gromyko tak zrobiła: ta książka nie ma być romansidłem. To ma być bardzo lekkie fantasy oparte na humorze i przygodach Wolhy, dlatego też Len nie może się wybijać na pierwszy plan… no ale kurcze, to takie marnotrawienie męskiego potencjału! XD Mam nadzieję, że w kolejnym tomie (Wiedźmich opowieściach) jednak będę mogła nacieszyć się władcą Dogewy. A jeśli nie, to może pojawi się w dalszych częściach kronik belorskich (chociaż nie wiem czy ich akcja dzieje się za jego życia, czy grubo przed jego narodzinami… Ktoś zna odpowiedź?). kurczę, oby tak było!





Jeśli w poprzednim tomie mogliśmy poznać lepiej Belorię, to w tym oprócz tego kontynentu oblecimy też otaczające je morze oraz sąsiadujące z nim państwa, co według mnie jest świetne. Gromyko wykreowała kompletny świat, w którym ogromne góry przechodzą w malownicze doliny, do portów na wybrzeżu prowadzą krasnoludzkie tunele, dróżki i drogi łączą się w ogromne trakty, przy których wyrastają gospody i osady. Autorka nadaje indywidualny charakter nie tylko każdej postaci, ale też każdemu miejscu, do którego przenosi się akcja. Poważnie! Mamy tu zamek pełen (nie-tak-znowu) pobożnych dajnów, w którym coś straszy. Mamy wioskę, gdzie władze sprawuje rozbrajający wójt, wspomagany przez dwójkę głupków (inaczej ich nazwać nie umiem), w rzeczce mieszka przyjazny potwór, a na wyspie mieszka jakaś rozdarta pomroka. Są miasta portowe zalatujące rybą, jest Dogewa – kraina wampirów, w której występuje Efekt Brudnopisu… kurcze, całe to uniwersum jest cudowne, dopięte na ostatni guzik. Ani jeden opis miasta czy wioski nie nudzi, ani jedna chatka nie jest pozbawiona „tego czegoś”. Za stworzenie Belorii (i okolic) Gromyko zasługuje na szóstkę z plusem. I koroną, a co!


Szczerze mówiąc nie chcę się za bardzo powtarzać. O fenomenalnej kreacji postaci w Kronika Belorskich pisałam już TUTAJ i TUTAJ, w recenzjach poprzednich tomów. Powiem po prostu, że to nie ulega zmianie – Gromyko nadal dba o to, żeby każdy z bohaterów był niepowtarzalny, miał swoje własne „ja”. Wolha nadal jest upartą, zdolną i bystrą wiedźmą. Rolar nadal próbuje za wszelką cenę napędzić stracha Orsanie (a w między czasie jest do szpiku kości cudowny). Orsana usilnie próbuje nie ukatrupić Rolara osikowym kolcem, a do tego być dzielną najemniczką (nawet jeśli czasami czegoś się boi, takich pomrok chociażby). Len to Len, jego się po prostu kocha. Nawet jeżeli jest go niewiele. Jest jeszcze masa innych postaci, wszystkie barwne, każda „jakaś”. Nie możecie więc narzekać tu na papierowych i nudnych bohaterów, co to, to nie!




Czy ja muszę mówić, że humor Gromyko niezmiennie mnie rozwala? Chyba nie muszę, ale i tak to zrobię. Ludzie kochani, brakło mi karteczek do zaznaczania cytatów! Chyba uzależniłam się od pióra pani Olgi. Chcę więcej. Łaknę tego i pragnę. Jeśli poszukujecie legalnego i nieszkodliwego antydepresantu – bierzcie się za Wiedźmę. Jeżeli mieliście gorszy dzień w pracy/szkole – przepisuję wam lekarstwo, w postaci tej serii. Jeśli macie dość poważnych, ciężkich historii – Gromyko wam macha. Jestem w stanie wymyślić jeszcze sto jeden zastosowań leczniczych książek o W.Rednej wiedźmie… ale na to może poświęcę osobny post (albo lepiej nie) xD


Nie robiłam tego w poprzednich recenzjach.. w sumie nie wiem czemu, więc zrobię to teraz. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się nacieszyć tą okładką! Ślę więc głębokie ukłony do pani Gracjany Zielińskiej i pana Krzysztofa Krawca za projekt i opracowanie okładki. Pięknie to wyszło. Prawdę powiedziawszy, jak rzadko kiedy podkładałam pod książkę zawsze jakąś gazetę, kartkę czy cokolwiek, byle mi się oprawa nie zniszczyła. Chociaż z drugiej strony równie łatwo mógł ją szlag trafić od moich palców, bo com się namacała tej okładki, to… aż dziw, że kolory się nie strały xD Poprzednie dwa tomy są śliczne, ale ten bije je na głowę – przynajmniej w mojej ocenie. Coś w nim jest. Może to te malwy? ;)


Jeśli miałabym doszukiwać się minusów (musicie mi wybaczyć, ale mam do tej serii taką słabość, że nawet kiedy próbuję się do czegoś przyczepić, to wcale nie czuję, żeby to było sensowne, nie na siłę), to byłyby nimi dość liczne literówki. W tekście pojawia się ich sporo i czasami musiałam się zastanowić cóż to za dziwaczne, obce mi słowo. Ale tak poza tym… no chociaż bym chciała, to nie mam wypisanych innych wad (oprócz niedoboru Lena :<). Poważnie.




Kończąc chcę wam jeszcze zdradzić sekret: epilog was rozbroi. Ja ocierałam łezkę, serio. Nie powiem wam jednak czemu ona popłynęła. To zdecydowanie nie jest typowe romansidło. Ba, to właściwie ciężko romansidłem nazwać! W zasadzie troszkę ubolewałam nad tym w czasie czytania, bo miałam potrzebę większych miłostek (i większej ilości Lena), ale po tym epilogu... Po prostu Gromyko trzymała formę do ostatniej strony. Brawo!


Chyba oczywistą rzeczą jest to, że polecam wam Wiedźmę naczelną, z resztą jak i poprzednie tomy. Kroniki belorskie to gwarancja miel spędzonego czasu w towarzystwie wiedźm, wampirów, pomrok i innych dziwactw. Całość uzupełnia niesamowicie swojski klimat takiego baśniowego średniowiecza oraz humor, który sprawia, że przez powieść Gromyko po prostu się płynie.


Ja oddałam serducho tej autorce. A wy oddacie jej wasze krwiopompki? ;)


Całusy!
Ula ;*

Oryginalny tytuł: Верховная ведьма
Cykl: Kroniki Belorskie (tom 3)
Tłumaczenie: Marina Makarevskaya
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 490
Gatunek: fantastyka, fantasy, science fiction


Za książkę dziękuję wydawnictwu Papierowy księżyc ;)


9 komentarzy:

  1. Kiedyś ci pisałam, że czytałam pierwszą Wiedźmę i wspominam ją całkiem miło, ale nie do konca ją pamiętam bo byłam wtedy piękna i młoda. Widzialąm już Twoją recenzję podlinkowaną chyba przez samo wydawnictwo także sława się nabija :D
    No, może kiedyś po nią sięgnę, bo przynajmniej nie mam jak ty miałas naszpikowany tydzien sprawdzianów :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przymierza się do twórczości tej autorki, ale wciąż tyle książek przede mną ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdradzę Ci, że w kolejnym tomie będzie więcej Lena :) Czytałam całą serię i kocham ją niezmiennie swoją krwiopompką :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę, po prostu muszę w końcu przeczytać coś tej autorki! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Olga Gromyko dba o swoich czytelników, a "Wiedźma naczelna" jest tego najlepszym przykładem. Pełna humoru tak, jak poprzednie tomy i wciągająca tak bardzo, że nie można się oderwać. Niestety, czasami może się to kończyć nieprzespaną nocą, ale to chyba najlepszy dowód na to, że to naprawdę świetna część! :) Polecamy wraz z Tobą! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Liczę, że przeczytam bo okładka jest Cuuuudowna.
    Zapraszam stelladj.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)