Czołem Maślaczki!
Skuszona zapewnieniami, że First last look będzie utrzymany na podobnym
poziomie i w zbliżonym klimacie do książek Mony Kasten, sięgnęłam po książkę Bianki Iosivoni. Co tu mogło pójść źle?
Cóż…
"Kiedy Emery Lance zaczyna swoje studia w Wirginii Zachodniej, jedynym czego sobie życzy jest nowy początek. Chce po prostu studiować: bez plotek na jej temat i potępiających spojrzeń nieprzyjaznych jej ludzi. Za to jest gotowa znieść naprawdę dużo, choćby wytrzymać w jednym pokoju z najbardziej denerwującym gościem wszech czasów. Ale sytuacja się komplikuje: najlepszy przyjaciel jej współlokatora, Dylan Westbrook, jednym spojrzeniem przyprawia ją o szybsze bicie serca. Przy czym jest to rodzaj faceta, od jakich Emery zawsze starała się trzymać z daleka: za przystojny, za miły i zdecydowanie zbyt zabawny. Jej serce jest znowu w niebezpieczeństwie…"*
Może wyjątkowo zacznę od bohaterów,
bo w zasadzie wszystkie moje zarzuty lub zalety First last look łatwiej będzie wam zrozumieć kiedy pokrótce opowiem
o głównych bohaterach.
A więc mamy Emery, która przyjeżdża
do Wirginii z zamiarem zaczęcia życia od nowa z czystą kartą. Niestety, wydarzenia z jej przeszłości cały czas na
nią wpływają. No i właśnie, jak dla mnie było to troszkę przerysowane. Emery latała po kampusie z zamiarem mszczenia się i obijania mord połowy
męskiej populacji studentów. Książka zaczyna się od rozwalenia nosa jej
współlokatora za to, że klepnął ją w tyłek. Ok, powinno mu łapę upalić ale kurde, żeby aż nos mu łamać? Tego samego
dnia wieczorem Dylan – o którym za chwilę powiem więcej – zostawia ją samą z
pijanym (śpiącym) Masonem w jej mieszkaniu… a ta już uznaje, że ta zniewaga krwi wymaga. A jeśli nie krwi, to
przynajmniej jakiejś zemsty. Rozumiem, że jakoś trzeba było zacząć
znajomość Em i Dylana, późniejsze
psikusy były urocze i zabawne, ale ten początek? No jak dla mnie był on zrobiony bardzo nieudolnie i „na siłę”.
Zanim przejdę do Dylana, mam jeszcze jedną wątpliwość dotyczącą Emery:
dziewczyna jest na pierwszym roku studiów, z jej przeszłości wiadomo, że dość
długo miała jednego chłopaka. Powiedzcie mi więc skąd wzięło się jej niesamowite doświadczenie w kwestiach
damsko-męskich? Przypominam, że Em
dopiero skończyła liceum, a o swoich podbojach łóżkowych mówi w liczbie
mnogiej i to z taką… pewnością trzydziestoletniej
singielki. Nie spoilerując, pada tam np. taki tekst dotyczący jej byłego
chłopaka, z którym chodziła jakoś na początku liceum: zawsze był strasznie napalony,
ale to mi nie przeszkadzało. W łóżku wszystko było OK. To tylko dwa
zdania z dłuższej wypowiedzi, ale wierzcie mi, że czytając to aż ciężko
uwierzyć, że tak młoda dziewczyna może mieć takie podejście do tematu. Ja tego nie kupiłam. Nie lubię, gdy autor
obiera sobie za bohaterów ludzi w moim wieku (a nawet młodszych), po czym nadaje
im charakter zupełnie nieadekwatny do wieku. To się według mnie nie trzyma
kupy. A powinno.
Chwała niebiosom, że obok ciężkiej do polubienia Emery, Bianca
Iosivoni postawiła Dylana, który był
do schrupania po prostu. Miód, malina i orzeszki! Dawno nie zauroczył mnie męski
bohater, który nie był w jakimś stopniu bad boyem, a tu proszę: Dylan
nie miał w sobie niczego z złego buntownika, a ja z ogromną przyjemnością
czytałam rozdziały widziane jego oczyma i kartkowałam książkę do przodu,
żeby zobaczyć kiedy znów go „dostanę” (możliwe, że swoje zrobiła tu moja
alergia na Emery… xD). Ale ale! To, że
Dylan nie był bad boyem nie oznacza, że był ciepłą kluchą. Nic z tych
rzeczy. Główny męski bohater First last
look był inteligentny, zaradny,
męski, a równocześnie bardzo empatyczny
i lojalny wobec bliskich mu osób. Jeśli więc gustujecie w takich bohaterach
– nie zawiedziecie się sięgając po tę książkę ;).
Oprócz tej dwójki w książce aż
roi się od bohaterów drugoplanowych. Z tego, co wnioskuję po miniaturach
kolejnych tomów umieszczonych na tyle okładki First last look, porobią się
z nich pary, o których będziemy mogli czytać w kolejnych tomach serii
(chyba n tym w głównej mierze polega to „podobieństwo” Iosivoni do Kasten…) i w
sumie nie wykluczam sięgnięcia po te
książki w przyszłości ;). Postacie drugoplanowe
były wykreowane przyzwoicie. Może nie było tu jakiegoś szału i precyzji
snajpera jeśli chodzi o tworzenie charakterów, ale nie było też płaskich i
nijakich osób, co się chwali. Było dość różnorodnie, a jednocześnie nie
miałam problemu z ogarnięciem kto jest kim, bo wszyscy byli na tyle inni od
pozostałych, że po krótkiej chwili z łatwością ogarniałam sytuację nawet, gdy w
rozmowie udział brała cała paczka przyjaciół Emery i Dylana.
Zastanawia mnie jednak jakim
cudem ci ludzie co krok spotykali się gdzieś przypadkiem na korytarzach w
przerwie między zajęciami? Jeszcze gdyby byli na jednym kierunku, ok. Ale
mamy tu studentów weterynarii, dziennikarstwa, aktorstwa i czort wie czego
jeszcze, a na początku książki (zanim Emery zdąży się z kimkolwiek bliżej
poznać) wszyscy raz za razem przypadkiem wpadają na główną bohaterkę. W pierwszy
tydzień studiów. W tłumie studentów. Kurde, ja czasami mam problem żeby złapać
kogoś z mojego roku i zrobić sobie kserówki, a w First last look wygląda to
tak, jakby na kampusie było plus/minus 30 osób i każdy znał każdego. A to i
tak nie jest największym absurdem w tej książce.
Według mnie o pierwsze miejsce w kategorii „najgłupszy wątek” walczą
dwa wydarzenia – pierwsze ma miejsce na samym początku, a drugie na samiutkim
końcu książki. Z przyczyn oczywistych mogę powiedzieć wam o pierwszym z nich, a
o drugim postaram się opowiedzieć bezspoilerowo ;).
Otóż na początku książki Mason
(współlokator Emery) zawiera z Dylanem umowę, według której ten drugi ma
trzymać Em z dala od mieszkania jej i Masona wtedy, kiedy ten będzie spotykał
się w nim ze swoją piekielnie zazdrosną dziewczyną. W zamian za to Mason będzie
pożyczał Dylanowi swój samochód, żeby chłopak mógł pogodzić studia z dojazdami
do pracy w gabinecie weterynaryjnym. Ten wątek później się rozwija, w grę wchodzą
już nie tylko auto, ale i pieniądze. I no
kurde powiedzcie mi, co to za przyjaciel, który łaskawie pożycza swojemu
(rzekomo) najlepszemu kumplowi auto i płaci mu za zabawianie jakiejś laski?
Nie wydaje wam się to głupie i naciągane?
Bo mi cholernie, zwłaszcza, że Dylan podkreśla, że w sumie Mason z tego auta
praktycznie nie korzysta. To nie mógłby
mu go pożyczyć bez żadnych umów? A nawet jeśli by nie mógł, to nikt mi nie
wmówi, że nie mógł po prostu powiedzieć Emery, że ma zazdrosną dziewczynę i czy
by nie mogła ulatniać się z pokoju na czas jej wizyt? No ale wtedy nie
byłoby po co pisać tej książki. Z czegoś trzeba było wywołać dramę i kłótnię
kochanków, prawda?
Drugim absurdalnym wydarzeniem jest… zakończenie tej książki. Nie będę wdawała się w szczegóły. Wyobraźcie
sobie tylko, że dzieje się coś
(powiedzmy że) dramatycznego, jakiś zwrot akcji (który nawiasem mówiąc, jak
wiele innych rzeczy w First last look,
był wciśnięty na siłę i absurdalny już sam w sobie), który wymaga
wyjaśnienia, uzyskania odpowiedzi po to, aby bohaterowie mogli żyć długo i
szczęśliwie. Szukacie więc winnego zamieszania, zastanawiacie się kto mógł
zawinić… a okazuje się, że sprawcą jest
osoba, która pojawiła się może w pięciu akapitach przez całą książkę. Autorka dopisuje
jakąś słabą opowieść, która ma niby wyjaśniać pobudki, które ów postacią, wy
nie kupujecie tego ani na sekundę, ukłony i kurtyna. Koniec.
Jeśli o styl Bianki Iosivoni
chodzi, to przez większość czasu nie miałam się do czego przyczepić. Nie katowano
mnie głupimi opisami parzenia herbaty i smarowania kanapki pasztetem, nie
męczono jakimiś zbędnymi dialogami czy retrospekcjami. Autorka wplatała w książkę lekki i naturalny humor, umiała w
naturalne rozmowy i zgrabne opisy rzeczywistości. Pod tym względem wszystko było elegancko… aż
zaczęły się trwające nawet ponad dziesięć stron sceny erotyczne. Borze
szumiący, to była katorga xD Ja, która zwykle nie mam problemu z erotyką w
książkach i prędzej znudzę się barwnym opisem leśnej fauny i flory, niż barwnym
opisem seksu, tutaj umierałam ze znudzenia. Iosivoni opisywała wszystko tak drobiazgowo, że całe zdarzenie traciło
na dynamice. Miałam wrażenie, że bohaterowie przez 10 minut zdejmowali z siebie koszulki. Kolejne 10 minut zajęło im rozpięcie spodni. Następne 10 minut – zdejmowanie spodni. W
takim tempie człowiek by zasnął, zanim do czegokolwiek by doszło! No, ja prawie
zasnęłam czytając o tym… -,- Nie mniej jednak scen łóżkowych było raptem kilka i jeśli pominiemy ich rozlazłość, to
były smaczne. Żadnych maczug orgazmastycznych i tego typu dziwów. To byłby
w zasadzie jedyny zarzut do autorki – nie
zawsze więcej znaczy lepiej, ot co!
Nie mogę powiedzieć, żeby mi się tę książkę źle czytało. Była takim odmóżdżaczem, który czasami po prostu się
przydaje. Ale jeśli mam być szczera, to
gorąco polecić też wam jej nie zamierzam. Szału nie ma, a moje zwieńczenie
pleców ma się dobrze i nic go nie urwało. Pomimo
lekkiego stylu i bardzo sympatycznej postaci, jaką był Dylan, mnogość
naciąganych i przerysowanych wątków sprawiła, że First last look trafił do grona romansów, które mogłyby istnieć,
mogłoby ich nie być, a ludziom nie zrobiłoby to większej różnicy. Niby
można to przeczytać, ale jeśli ma się wybór, to... no ja bym wybrała jakąś
lepszą alternatywę. Osobiście, jeśli
szukacie czegoś romantycznego, bardzo przyjemnego i sensowego, bez chorej dramy,
to polecam książki wspomnianej na samym początku Mony Kasten ;).
Ja pewnie dam jeszcze szansę
Biance Iosivoni przy okazji kolejnego tomu tej serii (i oczywiście będę was
informować, czy warto, czy to badziew ;)). A wy spróbujecie szans z historią
Emery i Dylana, czy raczej pasujecie?
Buziaki!
Ula ;*
Tytuł
oryginału: Der letzte erste Blick
Cykl: First (tom 1)
Tłumaczenie:
Joanna Słowikowska
Wydawnictwo:
Jaguar
Ilość stron:
376
PS. Odkryłam to już po skończeniu pisania i nie chcę wciskać gdzieś na siłę nowego akapitu, więc dodam tutaj pytanie wagi państwowej: czemu, u licha, niemiecki tytuł w Polsce przełożono na angielski?!
*źródło opisu: http://wydawnictwo-jaguar.pl/books/first-last-look/
Coś tak czułam, że to nie będzie jakiś wielki bestseller i go sobie darowałam ;-) Jak widać słusznie. Swoją drogą właśnie, ciekawe o co chodzi z tym tytułem? Czyżby nowa moda? ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jeśli będę miała okazję sięgnąć po tę książkę, to myślę, że z niej skorzystam. 😊
OdpowiedzUsuńGustuję w trochę innych gatunkach ale ciesze się że Tobie się podobała. A jeśli chodzi o tytuły angielskie to może ktoś odpowiedzialny za to uważał, że skoro i tak w Polsce wszystko co po angielsku ma lepsze oceny to może więcej osób kupi taką książkę. Albo mógłbym powiedzieć że była rusyfikacja, była germanizacja to teraz jest anglifikacja ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Na pewno sięgnę po kolejny tom, aczkolwiek ja przyczepiłabym się do czegoś innego, bo mnie ta książka też nie zachwyciła. Ci nieszczęśni drugoplanowi bohaterowie! Za dużo ich na raz! Przez to miałam problem, aby zorientować się, kto jest kim albo jakie cechy im przypisać. Co więcej jednego bohatera nawet do końca książki nie umiałam z czymkolwiek zidentyfikować. Autorka chciała od razu wszystkich wprowadzić i wywołać wrażenia podobne do "Przyjaciół", ale moim zdaniem jej nie wyszło.
OdpowiedzUsuńO kurczę, już mnie zauroczyłaś Dylanem, uwielbiam takich bohaterów. Co do głównej bohaterki, to jak napisałaś, jaka ostra była na początku niesamowicie mi przypomina Lato koloru wiśni, bohaterka tam cały czas była taka i wulgarna i bardzo mi to nie pasowało. To nic, że tam używała języka zamiast pięści ale to podobne. Słabo, że tak wiele rzeczy jest w książce naciąganych i nieprawdopodobnych to mega wkurza. No, ale nic nie poradzimy.
OdpowiedzUsuńRaczej nie sięgnę po tę książkę, nie przepadam za nic nie wnoszącymi historiami. I kurczę, masz rację, mi też by coś nie pasowało w tym początku. Nielogiczne zachowania mnie odpychają, nawet jeśli kusi mnie ten Dylan, który jest niby do schrupania. :D
OdpowiedzUsuńPozdrówki,
Iza z Heavy Books