Czołem Fiołki!
Ostatnimi czasy miałam pecha do romansów. Na szczęście tym razem obyło
się bez płaczu i zgrzytania zębami. Moje drugie spotkanie z Mią Sheridan było całkiem udane. Fakt,
pojawiło się kilka zgrzytów, ale finalnie chyba mam dla was kolejny lekki
romans, który może umilić wam jesienne wieczory. Chodźcie, opowiem wam to i owo
o Bez
złudzeń.
Crystal boi się miłości i unika
jej jak ognia. Otoczyła się grubym i wysokim murem, nie chcąc dopuścić do
siebie nikogo w obawie przed zranieniem.
Mężczyźni jednoznacznie kojarzą jej się z czymś złym, z osobami, które
tylko biorą, nigdy nie dają niczego od siebie. Gdy w jej życiu pojawia się
Gabriel, dziewczyna musi zupełnie zmienić swój sposób patrzenia na świat. Mężczyzna
zwraca się do Crystal z prośbą o pomoc w pewnej niecodziennej kwestii nie
spodziewając się, że z tak błahej sprawy może powstać coś pięknego i wielkiego.
Pytanie tylko, czy dwoje skrzywdzonych przez los ludzi pozwoli sobie na
odrobinę szczęścia? Czy będą na tyle odważni, aby zapomnieć o przeszłości i żyć
tym, co tu i teraz?
Powiem wam, że dokładnie takiej książki potrzebowałam. Wzięłam się za Bez złudzeń na początku października,
kiedy przełączałam się z trybu wakacyjnego, na tryb studencki. A że moje wakacje
trwały od maja (a nawet dłużej w sumie xD), to zmiana ta była dość mocnym
szokiem dla mojego organizmu. Potrzebowałam
czegoś lekkiego, co pozwoli mi się odstresować, a jednocześnie nie zanudzi mnie
na śmierć. Nowa książka Mii Sheridan okazała się strzałem w dziesiątkę.
Na plus trzeba jej policzyć już sam początek. Nie musimy czekać długo na to, żeby historia się rozkręciła. Na dzień
dobry ostajemy retrospekcję z życia Crystal, która uchyla nam rąbek tajemnicy,
jaka kryje się za tą postacią. I już
robi się ciekawie. Później właściwie od razu poznajemy już dorosłą Crystal
a także Gabriela, Sheridan nie zanudza
nas jakimiś nieciekawymi wprowadzeniami do świata powieści – miejsce akcji
poznajemy równolegle z biegiem wydarzeń, dzięki czemu nie grozi nam nuda. Autorka potrafi zachować umiar i ani nie zlewa
nas zbędnymi opisami ptaszków i motylków, ani nie traktuje tego, co otacza
bohaterów po macoszemu. Możemy więc na spokojnie wczuć się w tę historię,
poczuć na skórze promienie wschodzącego słońca i lekki wiaterek, kiedy razem z
głównymi bohaterami pijemy poranną kawę na tarasie. Jest to jakieś takie…
przyjemne, miłe w odbiorze.
Wkręciłam się w historię
Gabriela i Crystal. Wsiadając do autobusu wyjmowałam książkę z torebki i
nagle *pyk!*, już musiałam wysiadać, nie wiedząc gdzie i kiedy zleciało te
dwadzieścia minut dzielące mnie od uczelni. Sheridan umie budować napięcie i zaciekawić czytelnika losami
wykreowanych przez siebie postaci. Jedyne, czego mogę się tu przyczepić, to to,
że moje zaciekawienie osłabło kiedy Gabriel i Crystal zaczęli być razem. Przy
czym to chyba kwestia indywidualna – w zasadzie zawsze o wiele bardziej lubię
czytać o tym jak pomiędzy bohaterami zaczyna się coś dziać, jak się docierają itp.,
niż o tym jak już stają się parą i wszystko zaczyna się układać (do momentu aż
nagle wszystko pieprznie, jak to zazwyczaj w romansach xD). Ten ich związek z jednej strony był, jak na
mój gust, zbyt słodko-pierdzący że tak powiem, a z drugiej jednak nie było to
męczące czy odpychające. Czytało mi się o ich historii przyjemnie, chociaż bez
fajerwerków.
Inną sprawą było czytanie od momentu „kiedy wszystko pieprznęło”. Tu najchętniej
mogłabym pominąć całe akapity biadolenia, serio. O ile Sheridan świetnie radziła sobie z pozytywnymi sytuacjami,
wplatając w ich opisy humor i jakiś taki ciepły urok romansu, o tyle
zdecydowanie nie szło jej opisywanie dramatycznych przeżyć i przemyśleń
bohaterów. Śledząc rozdziały widziane oczyma Crystal miałam wrażenie, ze
dopiero co czytałam o tym samym. Powtórzenie goniło powtórzenie, emocje głównej bohaterki były jakieś takie
zbyt intensywne jak na rozmiar problemu, przerysowane i mało wiarygodne. Tak
więc końcówka była… taka se. Przewidywalna do oporu, aczkolwiek po takich „typowych”
romansach nigdy nie oczekuję jakiegoś wielkiego zaskoczenia końcem książki, nie
wiem jak wy… ;)
Nie do końca kupuję kreację męskich postaci w Bez złudzeń. Domyślam się,
że autorce zależało na podkreśleniu tego, jaki to Gabriel nie jest wspaniały,
ale kontrast, którym się posłużyła był przesadzony. Bo wiecie, z jednej
strony mamy cudownego, uroczego Gabriela, który w pewnych momentach niemalże
przekracza granicę bycia zniewieściałym, a z drugiej strony poznajemy mężczyzn,
którzy rzucają się na kobiety w ciemnych zaułkach z zamiarem gwałtu, zdradzają
swoje żony, w głowie maja tylko seks, etc.. Na ich tle Gabriel wypada wręcz anielsko, tak jakby był jedynym dobrym
facetem na świecie, a cała reszta to zwykła banda troglodytów z maczugami. Można
było to jakoś subtelniej rozegrać, przynajmniej w moim odczuciu.
A skoro już przy zgrzytach w kreacji postaci jesteśmy… mam też problem z Crystal. Przez większą
część książki nic do niej nie miałam. Podobało mi się jej poczucie humoru i
upór. Ale za Chiny nie potrafię zrozumieć jej problemu ze znalezieniem pracy.
Generalnie sytuacja wyglądała tak, że Crystal uparcie twierdziła, że jedyną (ale to J E D Y N Ą !) możliwością na
zarobienie kasy jest praca w barze ze striptizem. Nie mogła być kelnerką,
kasjerką, wykładać towaru w supermarkecie, zostać jakąś sprzątaczką itd. No po
prostu nie istniało żadne inne rozwiązanie jej problemów finansowych! En striptiz,
bo „jedyne, co miała do zaoferowania światu, to swoje ładne ciało”… Czy tylko ja tego nie kupuję? Wydaje mi
się, że nie tylko ja. W dodatku na pewnym etapie książki nagle okazuje się, że
można znaleźć inną robotę. Wow! Tak więc
o ile postać Crystal samą w sobie polubiłam, nawet bardzo polubiłam, o tyle jej
problemy wydają mi się wymyślonymi na siłę, bo „tak pasowało do fabuły”…
Podsumowując, Bez złudzeń to historia bardzo dobra dla
tych z was, którzy potrzebują odpocząć po ciężkim dniu, zająć głowę cudzymi
(najlepiej zmyślonymi) problemami aby zapomnieć o tych własnych, czy też
zwyczajnie muszą zaleczyć kaca książkowego i poczytać coś nieinwazyjnego.
Sheridan ma bardzo lekkie pióro, dzięki czemu czyta się to ekspresowo. Nawet nie
zauważycie, kiedy dotrzecie do ostatniej strony. Bez złudzeń nie jest niczym specjalnie zaskakującym. Wiele wątków
można przewidzieć, innych po części się spodziewać. Czasami zawodzi tu kreacja
postaci, ale mimo wszystko bohaterowie są tak uroczy i „do lubienia”, że
człowiek mimowolnie zaczyna im kibicować i chce, żeby byli szczęśliwi. Ja nie
żałuję, że sięgnęłam po tę powieść. Była dokładnie tym, czego akurat
potrzebowałam. Mam nadzieję, że wam też wstrzeli się w odpowiedni moment na
taką lekturę ;)
Trzymajcie się ciepło!
Ula ;*
Tytuł
oryginalny: Most of All You
Tłumaczenie:
Edyta Jaczewska
Data
premiery: 17.10.2018
Ilość stron:
352
Jestem bardzo ciekawa tej książki. Już wkrótce również będę ją czytać. 😊
OdpowiedzUsuńO nie. Ja to w ogóle mam pecha do ramansów- one same są dla mnie pechem. A jeszcze jak coś w nich zgrzyta oprócz fabuły, to odstraszają mnie na kilometr. Jakoś się ich boję, bo często nie odpowiada mi fabuła, a jak jeszcze gdzieś leży styl, to koniec :(
OdpowiedzUsuńmrs-cholera.blogspot.com
Ja ogólnie nie kupuję całej tej książki, no przepraszam. Wiem, że pisałam to już u Ciebie na Facebooku, i że dostałam odpowiedź, ale po prostu nie.
OdpowiedzUsuńNiezależnie od tego, co wydarzyło się w przeszłości Crystal, jej zachowanie jest irracjonalne. No nie mogę ścierpieć tego, że w jednej chwili laska tupie nóżką na układ, który jest dość korzystny, a ma wprawdzie nauczyć Gabriela tylko i wyłącznie bliskości do kobiety, a w drugiej gość ją prawie gwałci, a ona się zastanawia, czy może nie lepiej byłoby, jakby się dała. Ja przepraszam, nie mogę i tyle.
Dodatkowo do wszystkiego dochodzi właśnie traktowanie kobiet jak przedmioty. To tak okropnie rzuca się w oczy, że aż kole. Właściciel klubu ze striptizem klepie pracownice po tyłkach, nazywa je grubymi świniami... No błagam.
Czuję, że będę po tej książce jechać jak rolnik po polu, serio.
Hmmm.. nie słyszałam o tej książce, ale może ją sprawdzę. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie - http://hiddenxguns.blogspot.com/
Zgadzam się z każdym Twoim słowem:-) Miała słodka kochana książka ale też ze sporą ilością wad. Mimo wszytko będę ją dobrze wspominać. Swoją drogą, ciekawe czy jeszcze kiedyś autorce uda się wyzwolić we mnie takie emocje jak przy genialnym "Calderze"♡
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zaczęłam czytać tą książę i powiem że no kurde miało to wszytko sens. Gościu ma problem z dotykaniem. Postanawia wynająć striptizerkę żeby go z tym oswoiła. Spoko, kupuje to. Ciekawe i odświeżające. Bohater nie jest napakowanym testosteronem hiper bogatym biznesmenem "który zawsze dostaje to co chce" tylko normalnym facetem z problemem który będzie potrzebował ciepła. Ona z początku też niestereotypowa, pewna siebie. Ciekawy mix. Ale na boga... im dalej w las tym gorzej. Nie dałam rady tego skończyć. Bohaterka to jakaś porażka. Rozumiem że jest zagubiona itp ale scena w samochodzie kiedy potrzebuje żeby jakiś gościu ją podwiózł. Jaaaa cię suneeee Autorce należy się jakieś wyróżnienie za to że przez dobre 15 min miałam wytrzeszcz oczu hahaha. Czytałam "Bez słów" Sheridan i bardzo ciepło to wspominam ale mam wrażenie że im więcej piszę książek tej seri tym gorzej :(
OdpowiedzUsuń