Wiecie co? Dobrze jest czasami sięgnąć po coś, czego normalnie się nie
czyta. Kilka dni temu tak właśnie zrobiłam. Szarpnęłam się na kryminał Val McDermid – Miejsce egzekucji. Cholera, jaka to była miła odmiana! Ale po
kolei ;)
Zimą 1963 roku policja dostaje
zgłoszenie o zaginięciu trzynastolatki. Dziewczynka wyszła na spacer ze swoim
psem i ślad po niej zaginął. Sprawa trafia w ręce młodego inspektora George’a
Benetta, dl którego jest to pierwsze tak duże i ważne śledztwo. Poszukiwania
nie są proste, czas mija, a wszyscy coraz bardziej oswajają się z myślą, że nie
szukają już żywej dziewczynki, a jedynie jej ciała. Sprawę komplikuje też fakt,
że Scardale, czyli wioska, z której
pochodziła zaginiona jest specyficzną miejscowością. Jego mieszkańcy nie ufają
obcym i niechętnie udzielają policji jakichkolwiek informacji, zwłaszcza że
wszystko wskazuje na to, iż winnym przestępstwa jest ktoś z ich społeczności…
Trzydzieści lat później sprawa
zaginionej dziewczynki ponownie wypływa za sprawą dziennikarki – Cathrine
Heathcote, która postanawia opisać tę historię w książce. Jakie będą konsekwencje powtórnego
prześledzenia wydarzeń z przeszłości? Czy ta sprawa może skrywać w sobie coś
więcej, niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka? To się okaże ;)
Tak jak już wspominałam, nieczęsto sięgam po kryminały, a więc nie
zdążyłam jeszcze „znudzić” się nimi, nauczyć schematycznych zagrywek autorów i
przesiąknąć tym gatunkiem. Wydaje mi się
to dość istotną informacją bo jednak wiecie, starzy wyjadacze zapewne ocenią tę powieść inaczej. Moja opinia może
być przydatna dla tych z was, którzy podobnie jak ja lubią zrobić czasami
literacki skok w bok, potrzebują sięgnąć po coś innego, szukają przyjemnej
odmiany od dajmy na to romansów czy fantastyki. Czy Miejsce egzekucji spełni tę rolę? Według mnie – zdecydowanie tak.
Na początku muszę powiedzieć wam o tym, co emanuje z powieści Val
McDermid, czyli o niesamowitym klimacie
stworzonej przez nią historii. Szukałam w głowie przymiotników, które
najtrafniej opisałyby to, jaka jest ta książka i wiecie co? Jeśli miałabym opisać ją jednym słowem, to
moja odpowiedź brzmiałaby: brytyjska. Na wskroś i do bólu brytyjska. Serio.
w Miejscu egzekucji czuje się chłód
północnej Anglii w środku zimy, słyszy się niemalże nieustający stukot deszczu,
widzi się mlecznobiałe mgły. Ciągle czuje się szarość brytyjskiej pogody,
obserwuje się zachowania charakterystyczne dla Brytyjczyków (o tym opowiem wam
troszkę później), w skutek czego człowiek zapomina się i stapia z powieścią. Jeśli więc lubicie tego typu historie,
kręcą was powieści, których akcja toczy się w przeszłości albo poszukujecie
czegoś przesiąkniętego Anglią… to to jest właśnie to, czego szukacie ;).
McDermid zadbała o to, aby
historia zaginionej Alison oraz śledztwa
prowadzonego przez inspektora Benetta wypadła wiarygodnie, miała ręce i nogi. Nie ma tu idiotycznych zbiegów okoliczności,
nie ma uproszczeń i nielogicznych zwrotów akcji. Wszystko ma sens, a to sprawia, że czytelnik wierzy w tę historię, daje
się jej porwać. Na końcu książki znajdziecie podziękowania dla ludzi,
którzy pomagali przy tworzeniu Miejsca
egzekucji, a było ich całkiem sporo.
Autorka zrobiła konkretny research, znalazła kogoś, kto opisał jej jak
wyglądała praca policji w latach 60. „od wewnątrz”, odszukała dziennikarzy,
przejrzała gazety z tamtego okresu, poprosiła o sprawdzenie swojej powieści pod
kątem błędów związanym z systemem prawnym, czy z tym jak to jest z takimi
śledztwami, czy wymyślony przez nią przypadek miałby prawo zaistnieć w
rzeczywistości… no, postarała się kobita
i to widać na każdym kroku, serio.
To, co mnie dziwi i fascynuje,
to tempo jakim toczyła się akcja powieści. Szczerze? Miejsce egzekucji jest powolne, wyważone, stonowane. Bardzo… spokojne.
Nie wiem jak wam to opisać, wybaczcie. Po prostu tu wszystkie wydarzenia są
takie płynne, następują jedne po drugich ale nie wywołują szybszego bicia serca
czy jakichś konkretnych ciarek. Nie myślcie
jednak, że to wada – nie dla mnie (i to mnie najbardziej dziwi, bo ja
zdecydowanie wolę książki z wartką akcją :O).
Spokój tej historii jest jak najbardziej jej zaletą. Dzięki temu możemy
dokładnie przyjrzeć się postępowaniom policjantów, możemy wczuć się w
wydarzenia, które mają miejsce w Scardale, a dodatkowo ten spokój w jakiś
dziwny, fascynujący sposób kontrastuje z obrzydlistwami, które w wiosce odkrywa
policja. Ja na tempo Miejsca egzekucji nie mogę narzekać, ale
wspominam wam o tym, bo pewnie dla części z was może to robić sporą różnicę ;).
Podobała mi się również kreacja
postaci. Tak jak i cała historia, jej bohaterowie
sprawiają wrażenie ludzi, którzy naprawdę mogli żyć w tamtych czasach.
Postaci jest niewiele – ograniczają się do mieszkańców wioski, garstki
policjantów i dziennikarzy oraz kilku postaci pobocznych, takich jak adwokaci,
sędzia czy jacyś losowi Anglicy.
Najlepiej poznajemy dwójkę
policjantów – George’a oraz Tommy’ego,
którzy są najbardziej zaangażowani w sprawę zaginionej Alison. Pierwszy z nich
otrzymuje dowództwo nad śledztwem. Jest
bardzo młody jak na inspektora, uparty, ambitny
i inteligentny. Bardzo kocha swoją żonę, a dzięki pewnym wydarzeniom
rodzinnym postanawia za wszelką cenę rozwikłać zagadkę zaginionej
trzynastolatki. Tommy z kolei wprowadza
do książki mikroskopijną ilość humoru (bo też Miejsce egzekucji nie jest
książką „do pośmiania się”) i chyba dzięki temu stał się moją ulubioną postacią z całej książki. Jest osobą bardzo charyzmatyczną, potrafiącą
zagrać zarówna dobrego, jak i złego glinę, a dodatkowo stanowi ogromne wsparcie
dla George’a, którego sprawa Alison momentami przerasta. Oprócz tej dwójki wartą uwagi grupkę stanowią mieszkańcy Scardale…. Ale
to już temat na osobny akapit ;).
Otóż cały pomysł na tę wioskę i
ludzi ją zamieszkujących totalnie mnie kupił. Mieszkańcy Scardale stanowią
społeczność zamkniętą na obcych, nieufną wobec nich i odizolowaną od świata,
przez co sprawa zaginionej dziewczynki jest jeszcze bardziej skomplikowana. W wiosce od lat dochodzi do małżeństw
pomiędzy kuzynostwem – tak naprawdę wszystkie związki nawiązywane są
pomiędzy trzema czy czterema rodzinami, a więc na dobrą sprawę każdy z każdym
jest w jakimś stopniu spokrewniony. Scardale zarządza dziedzic – Phillip Hawkins, czyli ojczym zaginionej Alison. Na tle
pozostałych mieszkańców oprócz Hawkinsa wyróżnia się jego żona – Ruth, Mateczka Lomas (coś na kształt lokalnej
wiedźmy, serio) oraz jej wnuk – Charlie.
Reszta to tylko pionki, tak więc jak
widzicie nie ma u kto wie ile bohaterów, łatwo jest więc ogarnąć sytuację ;).
Książka liczy sobie prawie 600 stron i prawdę mówiąc przez zdecydowaną większość nie
dostrzegałam żadnych większych wad. Jasne, zdarzyły się jakieś literówki,
ale miałam wersję przed ostateczną korektą, a więc nie mogę policzyć tego jako
minusy – być może w wydaniu finalnym już ich nie będzie ;). Spodziewałam się więc właściwie
stuprocentowo pozytywnej recenzji… aż tu nagle nastąpiło to „trzydzieści lat
później”.
Generalnie uważam, że o wiele
lepiej dla czytelnika byłoby, gdyby nie wiedział tego, co zostaje mu zdradzone
w opisie z okładki (ja w moim spróbowałam to pominąć najlepiej, jak się dało).
Gdyby nie ta informacja, to ja sama
pewnie inaczej odebrałabym zakończenie, a tak to w pewnym stopniu się go
spodziewałam (inna sprawa, że mam w zwyczaju próbować rozgryźć wszelkie
zagadki przed głównymi bohaterami i często gęsto snuję przeróżne historie
dotyczące tego jak może skończyć się książka xD). I teraz sama nie wiem co o
nim myśleć. Poniekąd mnie ono zawiodło,
bo nie było dla mnie zaskoczeniem, jednak z drugiej strony patrząc teraz,
kiedy minęło już kilka dni od kiedy skoczyłam tę historię na losy bohaterów tak
wiecie, „z boku” wydaje mi się to dość konkretnie zagmatwane, popieprzone i
raniące postaci z książki. Tak więc
jeśli miałabym wskazać wady Miejsca
egzekucji…. To chyba byłoby nim zakończenie, które w zależności od tego jak
je odbierzecie może okazać się albo sporym zawodem, albo doskonale przemyślanym
plot twistem. Kwestia gustu.
Jaka jest więc ostatecznie moja
opinia o Miejscu egzekucji? Cóż,
dla mnie, czyli laika jeśli o kryminały chodzi była to lektura ogromnie ciekawa
i wciągająca. Z czystym sumieniem polecam ją wszytkim tym, którzy zapragną przelotnego
romansu… z kryminałem ;). A czy spodoba się ona fanom gatunku? Nie mam
zielonego pojęcia, ale liczę na to, że dadzą oni szansę tej do szpiku kości
brytyjskiej historii.
To chyba wszystko ;) I jak,
skusicie się na Miejsce egzekucji?
Zaciekawiłam was? A może to jednak zupełnie nie wasza bajka? Czekam na Was w
komentarzach!
Buziaki ;*
Ula
Tytuł
oryginalny: A Place of Execution
Liczba
stron: 582
Data
wydania: 31 lipca 2018
Wydawca:
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
Tłumacz:
Aleksandra Szymił
PS.
Wybaczcie ten brak zdjęć – wynagrodzę wam to z nawiązką na Instagramie, bo mam
już pewien szatański pomysł na sesję :D <3
Sama nie wiem, co o tej książce myśleć, bo z jednej strony brzmi naprawdę ciekawie, ale to zakończenie lekko mnie przeraża... :)
OdpowiedzUsuńCzuję się kupiona tym brytyjskim klimatem♥
OdpowiedzUsuńBtw. Gdybyś przy opisie fabuły nie wspominała o tej dziennikarce, która pojawia się 30-lat później powiedziałabym, że Val McDermid po prostu opisała serial Broadchurch (notabene bardzo dobry!).
Sama też nieczęsto sięgam po kryminały, jednak ten mógłby mnie zainteresować. Będę miała go na uwadze! :)
OdpowiedzUsuńTa książka ciekawi mnie od momentu, kiedy pojawiła się w zapowiedziach. Nie wiem jednak, co mam myśleć o tym powolnym tempie książki - ja również przepadam za wartką akcją i bardzo często usypiam, gdy tylko przez moment w książce nie dzieje się wiele. Mimo to ten brytyjski klimat i dopracowana fabuła brzmi zachęcająco. Generalnie uwielbiam kryminały, więc na pewno będę pamiętać i o Miejscu egzekucji :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
BOOKS OF SOULS
Powiem Ci, że ten klimat o którym mówisz, udziela się też w recenzji... Czuję się bardzo zachęcona!
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaciekawiłaś. Uwielbiam kryminały, a ten wydaję się chyba najdłuższym o jakim słyszałam :)
OdpowiedzUsuńKryminały to mój gatunek. Ja również czasem robię skok w bok gdyż chciałabym być obiektywna w swej ocenie. O recenzowanej przez ciebie pozycji nie słyszałam wcześniej. Na szczęście wpadłam do Ciebie i przeczytałam tę świetną recenzję. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńMam w planach ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTa brytyjskość mnie przekonała. Dawno nie czytałam kryminału, który epatowałby właśnie tym przymiotnikiem! :)
OdpowiedzUsuń43 yr old Executive Secretary Rycca Cameli, hailing from Clifford enjoys watching movies like "Truman Show, The" and Knife making. Took a trip to Historic Town of Grand-Bassam and drives a 3500. przydatne lacza
OdpowiedzUsuń