Jejku, jak ja dawno nie zarwałam nocki dla książki, a już zwłaszcza dla
romansu! I dlatego teraz wam o tym opowiem. Bo jeśli JA rezygnuję ze snu dla
czegoś innego, niż fantasy, to wiedzcie, że coś się dzieje. Panie i Panowie,
pozwólcie że przedstawię wam Slammed autorstwa Colleen Hoover.
Rzadko sięgam w ciemno po książki, zwłaszcza jeśli są to egzemplarze
do recenzji. Na palcach jednej ręki mogę
policzyć autorów, którzy zasłużyli na moje zaufanie do tego stopnia, abym nie zawracała
sobie głowy czytaniem opisów i sprawdzaniem opinii. Colleen Hoover wkroczyła do
tego grona swoim November 9,
które pamiętam do dzisiaj, a którego wcale nie zamierzałam czytać, „bo to kurde
Hoover…” ;P. Od tamtej pory zbierałam
się do ponownego spotkania z tą autorką, ale jakoś nie było nam po drodze… aż tu nagle YA! postanowiło na nowo wydać
całą serię znaną wcześniej jako Pułapka
uczuć. I co zrobiła Ula? Ula zgłosiła się w ciemno, nie mając pojęcia o
czym jest książka, ile ma stron, nic. Mogło mnie pokarać, nawet POWINNO
mnie pokarać, prawda? A tu kicha. Hoover
ponownie skradła mi serce, a razem z nim pokaźny kawałek nocy. Ale powoli,
zacznijmy od początku ;)
Po śmierci ojca osiemnastoletnie
Layken razem z mamą i młodszym bratem przeprowadzają się z Teksasu do Michigan,
aby tam zacząć nowe życie. Zaraz po przyjeździe na miejsce Lake poznaje Willa,
jej sąsiada. To, że między tą dwójką iskrzy jest więcej niż oczywiste, jednak
już niedługo okaże się, że Layken będzie
stanowiła zakazany owoc dla Willa. Czemu? Co stanie na drodze tej dwójce? Jaką
rolę w tej historii odegra śmierć i jakie rodzinne tajemnice odkryje
dziewczyna? Jak zakończy się ta
historia? Ja już to wiem, a wy wszystkie odpowiedzi znajdziecie w książce ;)
Troszkę nie wiem co napisać.
Nie dlatego, że nie mam nic do powiedzenia, bo tego akurat jest całkiem sporo. Po
prostu tak się wkręciłam w opowieść Willa
i Lake, że zapomniałam o jakichkolwiek notatkach. Wybaczcie mi więc ewentualny
chaos. Postaram się pisać z sensem, ale jak coś – ochrzańcie mnie śmiało!
Zacznijmy może od tego, co jest
rdzeniem całej powieści, czyli wątku
romantycznego. Z początku mnie on
zirytował, ale trwało to zaledwie kilkanaście stron, a jak tak teraz o tym
myślę, to właściwie wydaje mi się, że cały ten zabieg był przemyślany i
trafiony w punkt. Jaki zabieg? Ano taki, że Hoover nie bawiła się w jakieś
powolne poznawanie się Willa i Layken, tylko zrobiła coś w stylu „z buta wjeżdżam!”
i już po paru krótkich rozdziałach
zdążyła wysłać ich na pierwszą randkę, rozkochać w sobie a następnie
rozpieprzyć ten jeszcze-nawet-nie-związek. Wow. Jak nie trawię takiej miłości
od pierwszego wejrzenia, tak ta mi się spodobała (głównie dlatego, że
szybko ją szlag trafił i zaczeły się problemy sercowe :’)). Nie zdradzę wam na
czym polegała przeszkoda nie do przeskoczenia, jaką Hoover postawiła na drodze
bohaterom Slammed, ale powiem, że od tego momentu nie mogłam oderwać się od
książki. O luju, jak ja im kibicowałam, jak ja czekałam na happy end! Czytałam do
jakiejś 3:00 w nocy, aż w końcu oczy powiedziały „Dość!” i same się zamknęły na
pięćdziesiąt stron przed końcem książki. Z samego ran zerwałam się, aby ją dokończyć
i teraz cierpię. Cierpię na brak drugiego tomu. Ratunku, chcę więcej! I mówię to ja, która romanse owszem, lubi,
ale w granicach przyzwoitości :’).
To moja druga książka Hoover, ale chyba już rozgryzłam tę autorkę. Otóż
odnoszę wrażenie, że CoHo stara się
przemycać w swoich książkach coś więcej, niż tylko błahy romansik, seksowne
męskie klaty i łezkę kręcącą się w oku przy szczęśliwym (lub też wręcz
przeciwnie) zakończeniu. Tak było w November
9 i tak też jest tutaj. Miłość Layken
i Willa jest bez dwóch zdań wątkiem wiodącym, ale nie tłamsi innych historii,
które postanowiła opowiedzieć nam Hoover.
Slammed porusza kwestie tego jak radzić sobie ze śmiercią bliskich osób
i to nie tylko taką nagłą, ale również tą spodziewaną, tą na którą się czeka i
przed którą nie sposób uciec. Nie wiem, czy to nie kwestia moich osobistych
przeżyć, ale bardzo dobrze „czułam” ten wątek. Uważam, że Hoover świetnie go ukazała, nie zbagatelizowała problemu,
ale też nie zrobiła z tego jakiejś łzawej tragedii. Przedstawiła całą sytuację
w sposób bardzo realistyczny, czym zasłużyła sobie na mój szacunek. Nie chcę
poczynić wam spoileru, więc nie powiem o co konkretnie chodzi, ale tyle razy
spotkałam się już ze spartaczeniem takiego rozwiązania, że aż miło było w końcu
przeczytać tak sensownie napisany wątek. Brawo!
Oprócz tematu śmierci pojawia
się również aspekt tego, jak się po niej pozbierać, jak żyć dalej. W
historii Willa i jego młodszego brata Hoover pokazała, że czasami życie nie układa
się po naszej myśli i że często jest ciężkie, ale to nie znaczy, że wolno nam się
poddać. Nawiasem mówiąc Will ogromnie u mnie zapunktował troską o małego
Cauldera, ale o tym później ;).
Myślicie, ze to wszystkie przemycone kąski? A w życiu! Jest tu jeszcze
poruszona kwestia tego, jak na psychikę
dziecka (a później dorosłej osoby) wpływa brak miłości rodzicielskiej,
odrzucenie i przechodzenie z jednej rodziny zastępczej, do drugiej. Nie zdradzę
wam nic ponadto, ale mnie ta historia wzruszyła i nawet żałuję, że nie mogę
poznać jej w jakiejś osobnej książce lepiej (A może mogę? Pytanie do fanów
CoHo: nie powstała aby jakaś inna seria o tej postaci? <3).
A taką wisienką na torcie jest poezja
i to, jaką rolę może odgrywać w naszym życiu. Ja osobiście nie czuję tego,
nie wzruszają mnie wiersze i nie umiem tworzyć własnych, ale przyznaję bez
bicia – po przeczytaniu Slammed patrzę na poezję nieco inaczej.
Wiersze w książce nie są podobne do tych, które serwują nam na lekcjach
polskiego, są bardziej osobiste i przyziemne. Prostsze w odbiorze, to na pewno.
Jedyne, co mnie drażniło, to fakt, że
wszystkie wiersze były wyśrodkowane. Piekielnie nie lubię czytać wyśrodkowanego
tekstu, grrr!
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale Hoover chyba lubi wplatać sztukę w swoje książki, bo oprócz wierszy
przez całą książkę towarzyszy nam muzyka zespołu The Avett Brothers, a
dokładniej cytaty z ich piosenek rozpoznające każdy rozdział. Powiem wam, że
grają całkiem nieźle ;) Miłym
urozmaiceniem lektury było dla mnie włączanie ich piosenek (pod cytatami podane
są konkretne tytuły) przy poszczególnych rozdziałach ;)
Nie da się więc ukryć, że Hoover napakowała do tej powieści sporo
rzeczy, które skłaniają do przemyśleń. A czy historia je udźwignęła?
Zdecydowanie tak. Już sam wątek miłosnych problemów Lake i Willa był pełen
emocji, a gdy się do tego doda te wszystkie cięższe historie, to otrzymujemy emocjonalną bombę… którą Hoover
z placem w nosie rozładowuje bardzo naturalnym humorem i swoim lekkim stylem
pisania. Pomimo tego, że tu strona po stronie coś się dzieje, nie czułam się ani przez chwilę zmęczona
czy przytłoczona tą powieścią, wręcz przeciwnie. Całość jest dobrze
zbalansowana, mamy chwile, które zapierają dech w piersiach, i mamy chwile na
wzięcie oddechu. I może i znam lepsze „bardziejsze”
romanse, ale nie potrafię odmówić Slammed tytułu książki piekielnie
wciągającej. Nie spodziewałam się tego po niej. Czuję się mile zaskoczona,
ej! ;)
Jeśli chodzi o bohaterów to… kurcze, oni są świetnie wykreowani. Bo wiecie,
często autorzy tworzą w swoich książkach jakieś przerysowane, wyidealizowane,
sztuczne dziwadła, i to czuć, to psuje lekturę. Hoover na szczęście nie
pokrzywdziła nas takimi postaciami. Bohaterowie
Slammed są przemyślani, niedoskonali
i stworzeni konsekwentnie. Każdy z nich – zarówno głównych, jak i tych
drugoplanowych – mają za sobą mniej lub bardziej trudną przeszłość i na każdym
odcisnęła ona swoje piętno. Świetne jest
to, że Hoover skrupulatnie pilnuje, aby wydarzenie A z przeszłości wpływało na
cechę charakteru B konkretnej postaci. Nie chcę robić wam spoilerów, więc
spróbuję wyjaśnić to na przykładzie „z czapy”, zupełnie nie związanym książką, ok? Powiedzmy, że… hmmm… że postać X
w przeszłości została pogryziona przez psa i to konkretnie. Po latach więc nie
powinna garnąć się do psiaków, lecz mieć uraz i ich unikać, i tak właśnie się
dzieje. Każde wydarzenie przynosi
konkretny skutek. Hoover przestrzega tej zasady przez całą książkę, aż do
samego końca i tym u mnie punktuje.
Jeśli miałabym przyjrzeć się bliżej poszczególnym postaciom, to na
pewno zaczęłabym od Willa… bo był
moim ulubieńcem. Urzekła mnie jego
odpowiedzialność, zdolność do poświęceń i siła do stawiania czoła problemom.
Czasami miałam ochotę szpulnąć go w łeb za to, co robił Lake, ale z drugiej strony
te fragmenty sprawiały, że serducho waliło mi szybciej… więc mu wybaczam.
Obawiam się, że mężczyźni z książek CoHo zaliczają się do tych, na których nie
da się gniewać :’)Will zdecydowanie nie
miał łatwo, ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność, która spadła na niego jak
grom z jasnego nieba, a mimo to nadal potrafił cieszyć się życiem i czerpać z
niego tyle, ile tylko mógł.
Co do Layken, to drażniła mnie,
ale w pozytywny sposób. To w ogóle możliwe? Najwyraźniej tak, bo
chociaż irytowało mnie często gęsto jej zachowanie, brak zdecydowania
i konsekwencji, to w sumie… kurcze, ta dziewczyna była ode mnie o rok młodsza,
więc doskonale wiem, że sama pewnie zachowywałabym się bardzo podobnie. Hoover stworzyła po prostu bardzo
realistyczny obraz nastolatki zaplatanej w emocjach, z którymi dziewczyna radzi
sobie raz lepiej, raz gorzej. Chyba czułabym się zawiedziona, gdyby Lake
nic a nic mnie nie drażniła. Osiemnastki już takie są, muszą działać na nerwy,
nie sądzicie? :P
W Slammed pojawia się masa
innych postaci – jest mama Layken, są jej przyjaciele i znajomi ze szkoły, jest
też brat Willa - Caulder. Ja jednak osobiście pokochałam najbardziej brata Layken – Kela. Chłopiec był
fenomenalny, bystry i kochany. Razem z Caulderem wprowadzali do książki sporo radości i humoru swoimi wybrykami, ale
Kel nie był takim irytującym (wybaczcie wyrażenie) gówniakiem. Jak na swój wiek chłopiec wykazywał się
sporą dojrzałością, ale nadal było to sensowne, logiczne i nieprzerysowane.
Czy mam jakieś zarzuty do tej
książki? A i owszem, przewidziałam zakończenie
i kilka istotnych wątków na długo przed bohaterami. Czy mi to przeszkadzało?
Może minimalnie. Jakoś mam taryfę ulgową jeśli chodzi o plottwisty w
młodzieżówkach. Zaznaczę jednak, że to nie
jest historia, przez którą szczęka wam opadnie. Nie liczcie na dzikie zwroty
akcji, uprzedzam ;)
Jakie więc jest Slammed?
Na pewno wciągające - zapewniam
wam, że spędzicie z nim kilka godzin, podczas których zapomnicie o bożym
świecie.
Z pewnością jest pouczające
– czuję, że skłoni was do przemyśleń i poruszy kilka strun w serduchu.
Uważam, że jest bardzo przyjemne
– nie zmęczycie się przy nim, a wręcz przeciwnie, dostaniecie chwilę relaksu z
lekką historią.
Niestety jest troszkę przewidywalne
– jak to romans, są schematy, ale ograne w tak smaczny sposób, że może nawet
ich nie zauważycie ;).
Idealne na kaca książkowego
– oj tak, antidotum z górnej półki, mówię wam.
Na pewno zalazłabym więcej określeń na tę książkę, ale to są chyba te
najważniejsze. Czy polecam? Jak najbardziej!
Jeśli tylko lubicie ten gatunek, to z pewnością się nie zawiedziecie ;)
Jako że Slammed to nowe wydanie, mogę spokojnie spytać kto z was zna już tę
historię, a kto dopiero się do niej przymierza? ;) Podobno to najgorsza seria
CoHo, co w sumie mocno mnie dziwi (chyba, że chodzi o kolejne tomy, które
jeszcze przede mną), prawda to? Bo jeśli tak, to muszę koniecznie poznać inne
książki Hoover. Jeżeli Slammed było
słabe, to ciekawi mnie jak wypadają jej „mocne” powieści <3
Całusy!
Ula ;*
Bardzo lubię pióro tej autorki, więc na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńA mi nie przypadła ona do gustu. Ciężko mi się ją czyta :(
UsuńCzytałam tę historię dawno temu i ogólnie bardzo mi się podobała, ale przy trzecim tomie już się męczyłam. Dla mnie to bylo za dużo. Teraz są ładniejsze okładki :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Nie spodziewałam się u Ciebie tej książki. Nie spodziewałam się również jej pozytywnej recenzji tutaj. W ogóle nie spodziewałam się tego, co właśnie przeczytałam. Umiesz zaskoczyć!
OdpowiedzUsuńCo do książki...Przeczytałam już tyle pochlebnych opinii o niej, poznałam tyle zachwytów, że nawet nie wiedziałam, że na tyle sposobów można się czymś jarać. Serio, był czas, kiedy ta książka była wszędzie (!!!), po nocach mi się śniła. Nie trudno więc zgadnąć, że zapisana już jest na mojej liście. Zabiorę się za nią, kiedy przeczytam "Maybe someday" (to podobno najlepsza książka CoHo) i poznam styl autorki, klimaty, w których pisze. Jeśli w miarę mi się to spodoba, przyjdzie czas na "Slammed".
Buziaki ♡♡
Czytałam to niedawno bo w lutym i pierwszy tom tylko mimo że mam wszystkie. Książka na jeden wieczór, ale skłaniająca do wielu przemyśleń o życiu oraz dążeniu do celu. Bardzo mi się podobała, ale i tak jakąś super fanką CoHo nie jestem.
OdpowiedzUsuńAghhhhhhhhh jak ja Hoover nie cierpię! Ale paradoksalnie lubię ją czytać i tym sposobem przeczytałam Maybe Someday, Hopeless, Confess, Ugly love, Never never (najlepsze!) i to, co o tym piszesz, November 9 (cholernie nie lubię XD). Także ten, no, właśnie. Nie wiem, co dodać, więc skończę już się pogrążać, bo mi chyba umknęła puenta tego komentarza...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
No ja mam nadzieję, że sięgniesz w końcu po inne jej książki :P Co do tego "sekretu" powieści Hoover, który odkryłaś - przeczytaj "It ends with us", ta to jest dopiero dojrzała ;) Serio! :)
OdpowiedzUsuńOd "Pułapki uczuć" zaczęła się moja miłość do Colleen Hoover. Znalazłam tę książkę całkowicie przez przypadek i się zakochałam!
OdpowiedzUsuńMuszę przeczytać!
OdpowiedzUsuńNigdy jeszcze nie sięgnęłam po książkę tej autorki więc teraz będę miała okazję ;)
Pozdrawiam ♥
https://xgabisxworlds.blogspot.com/
Zgadzam się z Tobą, ta książka jest świetna :D Ogólnie to ta i druga część czytałam już dwa razy, więc u mnie to coś znaczy :D
OdpowiedzUsuńZabookowany świat Pauli
Choć nie emocjonowałam się tą książką tam mocno, jak Ty, to ostatecznie mi się podobała (czego niestety nie mogę powiedzieć o kolejnych tomach). Lake faktycznie czasem miała swoje irytujące zagrywki, ale chyba przyzwyczaiłam się już do tego, że w tego typu książkach zawsze ktoś działa mi na nerwy. Ogólnie tą powieść CoHo zaliczam do udanych. A niektóre wiersze na slamach była piękne <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
BOOKS OF SOULS
Ja na razie jej nie planuje ;P W lutym przeczytałam jedną książkę Hoover, by zorientować się w temacie i w tym momencie mi to po prostu absolutnie wystarczy.
OdpowiedzUsuńNie czytałam Hoover od premiery ,,Confess'', a kiedyś to była moja ulubiona autorka i w sumie aż zatęskniłam za tymi cudownymi parami, które tworzyła, bo to zawsze była taka kolejka emocji - najpierw wszystko szło super, a później wszystko rozpierdzielała. Ostatnio mam tryb oszczędzania kasy, ale może po testach sobie kupię ,,Slammed'' na rozluźnienie; tym bardziej, że to jedna z nielicznych książek (a właściwie serii) autorstwa Colleen, której nie czytałam.
OdpowiedzUsuńPS. Miałam głęboką rozkminę czy w wszystkich książkach Hoover jest sztuka i nie, nie w wszystkich, ale w większości i często są to ważne wątki. Dziękuje za uwagę.