Strony

środa, 14 marca 2018

Czytałam ją, aż oczy odmówiły współpracy | Slammed, Coleen Hoover

Czołem Muszki!
Jejku, jak ja dawno nie zarwałam nocki dla książki, a już zwłaszcza dla romansu! I dlatego teraz wam o tym opowiem. Bo jeśli JA rezygnuję ze snu dla czegoś innego, niż fantasy, to wiedzcie, że coś się dzieje. Panie i Panowie, pozwólcie że przedstawię wam Slammed autorstwa Colleen Hoover.




Rzadko sięgam w ciemno po książki, zwłaszcza jeśli są to egzemplarze do recenzji. Na palcach jednej ręki mogę policzyć autorów, którzy zasłużyli na moje zaufanie do tego stopnia, abym nie zawracała sobie głowy czytaniem opisów i sprawdzaniem opinii. Colleen Hoover wkroczyła do tego grona swoim November 9, które pamiętam do dzisiaj, a którego wcale nie zamierzałam czytać, „bo to kurde Hoover…” ;P.  Od tamtej pory zbierałam się do ponownego spotkania z tą autorką, ale jakoś nie było nam po drodze… aż tu nagle YA! postanowiło na nowo wydać całą serię znaną wcześniej jako Pułapka uczuć. I co zrobiła Ula? Ula zgłosiła się w ciemno, nie mając pojęcia o czym jest książka, ile ma stron, nic. Mogło mnie pokarać, nawet POWINNO mnie pokarać, prawda? A tu kicha. Hoover ponownie skradła mi serce, a razem z nim pokaźny kawałek nocy. Ale powoli, zacznijmy od początku ;)



Po śmierci ojca osiemnastoletnie Layken razem z mamą i młodszym bratem przeprowadzają się z Teksasu do Michigan, aby tam zacząć nowe życie. Zaraz po przyjeździe na miejsce Lake poznaje Willa, jej sąsiada. To, że między tą dwójką iskrzy jest więcej niż oczywiste, jednak już niedługo okaże  się, że Layken będzie stanowiła zakazany owoc dla Willa. Czemu? Co stanie na drodze tej dwójce? Jaką rolę w tej historii odegra śmierć i jakie rodzinne tajemnice odkryje dziewczyna? Jak zakończy się ta historia? Ja już to wiem, a wy wszystkie odpowiedzi znajdziecie w książce ;)



Troszkę nie wiem co napisać. Nie dlatego, że nie mam nic do powiedzenia, bo tego akurat jest całkiem sporo. Po prostu tak się wkręciłam w opowieść Willa i Lake, że zapomniałam o jakichkolwiek notatkach. Wybaczcie mi więc ewentualny chaos. Postaram się pisać z sensem, ale jak coś – ochrzańcie mnie śmiało!



 Zacznijmy może od tego, co jest rdzeniem całej powieści, czyli wątku romantycznego. Z początku mnie on zirytował, ale trwało to zaledwie kilkanaście stron, a jak tak teraz o tym myślę, to właściwie wydaje mi się, że cały ten zabieg był przemyślany i trafiony w punkt. Jaki zabieg? Ano taki, że Hoover nie bawiła się w jakieś powolne poznawanie się Willa i Layken, tylko zrobiła coś w stylu „z buta wjeżdżam!” i już po paru krótkich rozdziałach zdążyła wysłać ich na pierwszą randkę, rozkochać w sobie a następnie rozpieprzyć ten jeszcze-nawet-nie-związek. Wow. Jak nie trawię takiej miłości od pierwszego wejrzenia, tak ta mi się spodobała (głównie dlatego, że szybko ją szlag trafił i zaczeły się problemy sercowe :’)). Nie zdradzę wam na czym polegała przeszkoda nie do przeskoczenia, jaką Hoover postawiła na drodze bohaterom Slammed, ale powiem, że od tego momentu nie mogłam oderwać się od książki. O luju, jak ja im kibicowałam, jak ja czekałam na happy end! Czytałam do jakiejś 3:00 w nocy, aż w końcu oczy powiedziały „Dość!” i same się zamknęły na pięćdziesiąt stron przed końcem książki. Z samego ran zerwałam się, aby ją dokończyć i teraz cierpię. Cierpię na brak drugiego tomu. Ratunku, chcę więcej! I mówię to ja, która romanse owszem, lubi, ale w granicach przyzwoitości :’). 




To moja druga książka Hoover, ale chyba już rozgryzłam tę autorkę. Otóż odnoszę wrażenie, że CoHo stara się przemycać w swoich książkach coś więcej, niż tylko błahy romansik, seksowne męskie klaty i łezkę kręcącą się w oku przy szczęśliwym (lub też wręcz przeciwnie) zakończeniu. Tak było w November 9 i tak też jest tutaj. Miłość Layken i Willa jest bez dwóch zdań wątkiem wiodącym, ale nie tłamsi innych historii, które postanowiła opowiedzieć nam Hoover

Slammed porusza kwestie tego jak radzić sobie ze śmiercią bliskich osób i to nie tylko taką nagłą, ale również tą spodziewaną, tą na którą się czeka i przed którą nie sposób uciec. Nie wiem, czy to nie kwestia moich osobistych przeżyć, ale bardzo dobrze „czułam” ten wątek. Uważam, że Hoover świetnie go ukazała, nie zbagatelizowała problemu, ale też nie zrobiła z tego jakiejś łzawej tragedii. Przedstawiła całą sytuację w sposób bardzo realistyczny, czym zasłużyła sobie na mój szacunek. Nie chcę poczynić wam spoileru, więc nie powiem o co konkretnie chodzi, ale tyle razy spotkałam się już ze spartaczeniem takiego rozwiązania, że aż miło było w końcu przeczytać tak sensownie napisany wątek. Brawo!

Oprócz tematu śmierci pojawia się również aspekt tego, jak się po niej pozbierać, jak żyć dalej. W historii Willa i jego młodszego brata Hoover pokazała, że czasami życie nie układa się po naszej myśli i że często jest ciężkie, ale to nie znaczy, że wolno nam się poddać. Nawiasem mówiąc Will ogromnie u mnie zapunktował troską o małego Cauldera, ale o tym później ;).

Myślicie, ze to wszystkie przemycone kąski? A w życiu! Jest tu jeszcze poruszona kwestia tego, jak na psychikę dziecka (a później dorosłej osoby) wpływa brak miłości rodzicielskiej, odrzucenie i przechodzenie z jednej rodziny zastępczej, do drugiej. Nie zdradzę wam nic ponadto, ale mnie ta historia wzruszyła i nawet żałuję, że nie mogę poznać jej w jakiejś osobnej książce lepiej (A może mogę? Pytanie do fanów CoHo: nie powstała aby jakaś inna seria o tej postaci? <3).

A taką wisienką na torcie jest poezja i to, jaką rolę może odgrywać w naszym życiu. Ja osobiście nie czuję tego, nie wzruszają mnie wiersze i nie umiem tworzyć własnych, ale przyznaję bez bicia – po przeczytaniu Slammed patrzę na poezję nieco inaczej. Wiersze w książce nie są podobne do tych, które serwują nam na lekcjach polskiego, są bardziej osobiste i przyziemne. Prostsze w odbiorze, to na pewno. Jedyne, co mnie drażniło, to fakt, że wszystkie wiersze były wyśrodkowane. Piekielnie nie lubię czytać wyśrodkowanego tekstu, grrr!

Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale Hoover chyba lubi wplatać sztukę w swoje książki, bo oprócz wierszy przez całą książkę towarzyszy nam muzyka zespołu The Avett Brothers, a dokładniej cytaty z ich piosenek rozpoznające każdy rozdział. Powiem wam, że grają całkiem nieźle ;) Miłym urozmaiceniem lektury było dla mnie włączanie ich piosenek (pod cytatami podane są konkretne tytuły) przy poszczególnych rozdziałach ;)

Nie da się więc ukryć, że Hoover napakowała do tej powieści sporo rzeczy, które skłaniają do przemyśleń. A czy historia je udźwignęła?




Zdecydowanie tak. Już sam wątek miłosnych problemów Lake i Willa był pełen emocji, a gdy się do tego doda te wszystkie cięższe historie, to otrzymujemy emocjonalną bombę… którą Hoover z placem w nosie rozładowuje bardzo naturalnym humorem i swoim lekkim stylem pisania. Pomimo tego, że tu strona po stronie coś się dzieje, nie czułam się ani przez chwilę zmęczona czy przytłoczona tą powieścią, wręcz przeciwnie. Całość jest dobrze zbalansowana, mamy chwile, które zapierają dech w piersiach, i mamy chwile na wzięcie oddechu. I może i znam lepsze  „bardziejsze” romanse, ale nie potrafię odmówić Slammed tytułu książki piekielnie wciągającej. Nie spodziewałam się tego po niej. Czuję się mile zaskoczona, ej! ;)



Chyba zbliżam się powoli do końca, chociaż nie wiem.



Jeśli chodzi o bohaterów to… kurcze, oni są świetnie wykreowani. Bo wiecie, często autorzy tworzą w swoich książkach jakieś przerysowane, wyidealizowane, sztuczne dziwadła, i to czuć, to psuje lekturę. Hoover na szczęście nie pokrzywdziła nas takimi postaciami. Bohaterowie Slammed są przemyślani, niedoskonali i stworzeni konsekwentnie. Każdy z nich – zarówno głównych, jak i tych drugoplanowych – mają za sobą mniej lub bardziej trudną przeszłość i na każdym odcisnęła ona swoje piętno. Świetne jest to, że Hoover skrupulatnie pilnuje, aby wydarzenie A z przeszłości wpływało na cechę charakteru B konkretnej postaci. Nie chcę robić wam spoilerów, więc spróbuję wyjaśnić to na przykładzie „z czapy”, zupełnie nie związanym  książką, ok? Powiedzmy, że… hmmm… że postać X w przeszłości została pogryziona przez psa i to konkretnie. Po latach więc nie powinna garnąć się do psiaków, lecz mieć uraz i ich unikać, i tak właśnie się dzieje. Każde wydarzenie przynosi konkretny skutek. Hoover przestrzega tej zasady przez całą książkę, aż do samego końca i tym u mnie punktuje.



Jeśli miałabym przyjrzeć się bliżej poszczególnym postaciom, to na pewno zaczęłabym od Willa… bo był moim ulubieńcem. Urzekła mnie jego odpowiedzialność, zdolność do poświęceń i siła do stawiania czoła problemom. Czasami miałam ochotę szpulnąć go w łeb za to, co robił Lake, ale z drugiej strony te fragmenty sprawiały, że serducho waliło mi szybciej… więc mu wybaczam. Obawiam się, że mężczyźni z książek CoHo zaliczają się do tych, na których nie da się gniewać :’)Will zdecydowanie nie miał łatwo, ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność, która spadła na niego jak grom z jasnego nieba, a mimo to nadal potrafił cieszyć się życiem i czerpać z niego tyle, ile tylko mógł.

Co do Layken, to drażniła mnie, ale w pozytywny sposób. To w ogóle możliwe? Najwyraźniej tak, bo
chociaż irytowało mnie często gęsto jej zachowanie, brak zdecydowania i konsekwencji, to w sumie… kurcze, ta dziewczyna była ode mnie o rok młodsza, więc doskonale wiem, że sama pewnie zachowywałabym się bardzo podobnie. Hoover stworzyła po prostu bardzo realistyczny obraz nastolatki zaplatanej w emocjach, z którymi dziewczyna radzi sobie raz lepiej, raz gorzej. Chyba czułabym się zawiedziona, gdyby Lake nic a nic mnie nie drażniła. Osiemnastki już takie są, muszą działać na nerwy, nie sądzicie? :P

W Slammed pojawia się masa innych postaci – jest mama Layken, są jej przyjaciele i znajomi ze szkoły, jest też brat Willa - Caulder. Ja jednak osobiście pokochałam najbardziej brata Layken – Kela. Chłopiec był fenomenalny, bystry i kochany. Razem z Caulderem wprowadzali do książki sporo radości i humoru swoimi wybrykami, ale Kel nie był takim irytującym (wybaczcie wyrażenie) gówniakiem. Jak na swój wiek chłopiec wykazywał się sporą dojrzałością, ale nadal było to sensowne, logiczne i nieprzerysowane.




Czy mam jakieś zarzuty do tej książki? A i owszem, przewidziałam zakończenie i kilka istotnych wątków na długo przed bohaterami. Czy mi to przeszkadzało? Może minimalnie. Jakoś mam taryfę ulgową jeśli chodzi o plottwisty w młodzieżówkach. Zaznaczę jednak, że to nie jest historia, przez którą szczęka wam opadnie. Nie liczcie na dzikie zwroty akcji, uprzedzam ;)


Jakie więc jest Slammed?
Na pewno wciągające - zapewniam wam, że spędzicie z nim kilka godzin, podczas których zapomnicie o bożym świecie.
Z pewnością jest pouczające – czuję, że skłoni was do przemyśleń i poruszy kilka strun w serduchu.
Uważam, że jest bardzo przyjemne – nie zmęczycie się przy nim, a wręcz przeciwnie, dostaniecie chwilę relaksu z lekką historią.
Niestety jest troszkę przewidywalne – jak to romans, są schematy, ale ograne w tak smaczny sposób, że może nawet ich nie zauważycie ;).
Idealne na kaca książkowego – oj tak, antidotum z górnej półki, mówię wam.
Na pewno zalazłabym więcej określeń na tę książkę, ale to są chyba te najważniejsze. Czy polecam? Jak najbardziej! Jeśli tylko lubicie ten gatunek, to z pewnością się nie zawiedziecie ;)



Jako że Slammed to nowe wydanie, mogę spokojnie spytać kto z was zna już tę historię, a kto dopiero się do niej przymierza? ;) Podobno to najgorsza seria CoHo, co w sumie mocno mnie dziwi (chyba, że chodzi o kolejne tomy, które jeszcze przede mną), prawda to? Bo jeśli tak, to muszę koniecznie poznać inne książki Hoover. Jeżeli Slammed było słabe, to ciekawi mnie jak wypadają jej „mocne” powieści <3



Całusy!
Ula ;*






13 komentarzy:

  1. Bardzo lubię pióro tej autorki, więc na pewno przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi nie przypadła ona do gustu. Ciężko mi się ją czyta :(

      Usuń
  2. Czytałam tę historię dawno temu i ogólnie bardzo mi się podobała, ale przy trzecim tomie już się męczyłam. Dla mnie to bylo za dużo. Teraz są ładniejsze okładki :)
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie spodziewałam się u Ciebie tej książki. Nie spodziewałam się również jej pozytywnej recenzji tutaj. W ogóle nie spodziewałam się tego, co właśnie przeczytałam. Umiesz zaskoczyć!

    Co do książki...Przeczytałam już tyle pochlebnych opinii o niej, poznałam tyle zachwytów, że nawet nie wiedziałam, że na tyle sposobów można się czymś jarać. Serio, był czas, kiedy ta książka była wszędzie (!!!), po nocach mi się śniła. Nie trudno więc zgadnąć, że zapisana już jest na mojej liście. Zabiorę się za nią, kiedy przeczytam "Maybe someday" (to podobno najlepsza książka CoHo) i poznam styl autorki, klimaty, w których pisze. Jeśli w miarę mi się to spodoba, przyjdzie czas na "Slammed".

    Buziaki ♡♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam to niedawno bo w lutym i pierwszy tom tylko mimo że mam wszystkie. Książka na jeden wieczór, ale skłaniająca do wielu przemyśleń o życiu oraz dążeniu do celu. Bardzo mi się podobała, ale i tak jakąś super fanką CoHo nie jestem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aghhhhhhhhh jak ja Hoover nie cierpię! Ale paradoksalnie lubię ją czytać i tym sposobem przeczytałam Maybe Someday, Hopeless, Confess, Ugly love, Never never (najlepsze!) i to, co o tym piszesz, November 9 (cholernie nie lubię XD). Także ten, no, właśnie. Nie wiem, co dodać, więc skończę już się pogrążać, bo mi chyba umknęła puenta tego komentarza...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. No ja mam nadzieję, że sięgniesz w końcu po inne jej książki :P Co do tego "sekretu" powieści Hoover, który odkryłaś - przeczytaj "It ends with us", ta to jest dopiero dojrzała ;) Serio! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Od "Pułapki uczuć" zaczęła się moja miłość do Colleen Hoover. Znalazłam tę książkę całkowicie przez przypadek i się zakochałam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę przeczytać!
    Nigdy jeszcze nie sięgnęłam po książkę tej autorki więc teraz będę miała okazję ;)
    Pozdrawiam ♥

    https://xgabisxworlds.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się z Tobą, ta książka jest świetna :D Ogólnie to ta i druga część czytałam już dwa razy, więc u mnie to coś znaczy :D

    Zabookowany świat Pauli

    OdpowiedzUsuń
  10. Choć nie emocjonowałam się tą książką tam mocno, jak Ty, to ostatecznie mi się podobała (czego niestety nie mogę powiedzieć o kolejnych tomach). Lake faktycznie czasem miała swoje irytujące zagrywki, ale chyba przyzwyczaiłam się już do tego, że w tego typu książkach zawsze ktoś działa mi na nerwy. Ogólnie tą powieść CoHo zaliczam do udanych. A niektóre wiersze na slamach była piękne <3

    Pozdrawiam cieplutko!
    BOOKS OF SOULS

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja na razie jej nie planuje ;P W lutym przeczytałam jedną książkę Hoover, by zorientować się w temacie i w tym momencie mi to po prostu absolutnie wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie czytałam Hoover od premiery ,,Confess'', a kiedyś to była moja ulubiona autorka i w sumie aż zatęskniłam za tymi cudownymi parami, które tworzyła, bo to zawsze była taka kolejka emocji - najpierw wszystko szło super, a później wszystko rozpierdzielała. Ostatnio mam tryb oszczędzania kasy, ale może po testach sobie kupię ,,Slammed'' na rozluźnienie; tym bardziej, że to jedna z nielicznych książek (a właściwie serii) autorstwa Colleen, której nie czytałam.

    PS. Miałam głęboką rozkminę czy w wszystkich książkach Hoover jest sztuka i nie, nie w wszystkich, ale w większości i często są to ważne wątki. Dziękuje za uwagę.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)